Zawsze walczę do końca

Kwi 202330

Już w wieku ośmiu lat wiedziała, że chce zostać lekarzem weterynarii. Po trzydziestu latach praktyki zrobiła coś, na co niewielu się odważyło – wyłoniła stomię u psa. O kulisach wyjątkowego zabiegu, ciężarze odpowiedzialności oraz depresji wśród lekarzy z powodu hejtu opiekunów zwierząt, Magdalenie Łyczko opowiada Diana Tarabuła z Krakowa.

M.Ł.: Uratowała pani z pewnością wielu czworonogów ale chciałam porozmawiać o tym jednym szczególnym, który ma stomię. Czy nie bała się pani tego wyzwania?

D.T.: Zabieg może technicznie nie był trudny, cała opieka okołozabiegowa to na pewno wyzwanie dla właściciela jak i psa. Jest bardzo mała ilość literatury na temat wykonywanych stomii u psów. W podręcznikach jest opisane, że w zasadzie takiego zabiegu się nie wykonuje. Nie są zalecane ze względów związanych z opieką oraz barierą psychiczną właścicieli.

Dostępna na rynku literatura bardzo pobieżnie porusza temat stomii u psów. Podręczniki sygnalizują temat stomii ale w podsumowaniu nie zaleca się wykonywania tego typu zabiegów,

M.Ł.: Jednak opiekunowie, a nie lekarze…

D.T.: Opiekunowie są bardzo roszczeniowi. Jeżeli coś wymaga dużych nakładów zarówno finansowych jak i pracy oraz nieprzespanych nocy, to jest pretensja do lekarzy, że zapłacili za zabieg i nie tak wyobrażali sobie efekt. Nie każdemu opiekunowi naszych pacjentów możemy zaproponować takie rozwiązanie – jak przypadku pani Beaty i Rudiego. To musi być osoba wyjątkowa, szczególna rygorystyczna i świadoma na co się pisze.

M.Ł.: Decydując się na wyłonienie stomii u Rudiego, czy wiedziała pani na co się pisze?

D.T.: Zabiegi na jelitach wykonujemy bardzo często ale najczęściej dotyczą jelit cienkich. Zabiegi na jelicie grubym wykonywane są znacznie rzadziej i najczęściej jest to zabieg chirurgicznego opracowania uchyłków.

Do tej pory wszystkie wykonane przez nas zabiegi na jelicie grubym zakończone były sukcesem.

Nie zdawałam sobie sprawy ze stopnia częstotliwości powikłań. Literatura fachowa podaje statystyki 30% wszelkich zabiegów na jelicie grubym kończy się pozytywnie, czyli aż siedemdziesiąt procent to niepowodzenie. Myśmy mieli niemalże sto procent sukcesu, dlatego nie brałam pod uwagę, że coś takiego może mi się wydarzyć.

M.Ł.: Jak pani udało się wyłonić stomię, nie mając doświadczenia w takim zabiegu?

D.T.: Operowałam wspólnie z doktorem Pawłem Radwanem, z którym współpracuję od kilkudziesięciu lat. Pomagał nam też chirurg pediatra, który z wielkim zaangażowaniem udzielał wszelkich wskazówek. Jesteśmy wdzięczni, bo rozwiązania, które podsunął nie przyszłyby mi do głowy. Pewne manewry na jelitach dla chirurga są bardzo proste, tyko trudno na nie wpaść. W podręcznikach dotyczących weterynarii nie ma opisów takich technik, brakuje ich również w trakcie szkoleń.

M.Ł.: Czy takich rzeczy nie uczy się na studiach?

D.T.: Studia skończyłam w 1990 roku to ponad trzydzieści lat temu.To była inna weterynaria i świadomość. Nie było wtedy igieł i strzykawek jednorazowych, czy wenflonów. Weterynaria skupiała się na leczeniu głównie dużych zwierząt. Pies czy kot traktowani byli bardzo marginalnie. Robiłam specjalizację z chirurgii, skończyłam ją w 2002 roku, mogę powiedzieć, że nauczyłam się czegoś więcej. Natomiast ostatnie lata są tak dużym przełomem, że bycie tylko lekarzem weterynarii, to dzisiaj zdecydowanie za mało. Weterynaria jest jak medycyna ludzka, tu trzeba ciągle się doszkalać, specjalizować najlepiej w wąskiej dziedzinie. W tamtych latach był jeden podręcznik anglojęzyczny trudno dostępny, w cenie 120 dolarów czyli o równowartości 3-4 miesięcznych pensji. Musiałam doszkalać się też z podręczników medycyny człowieka. Kiedyś była jedna książka do weterynarii, w tym momencie jest taka ilość publikacji i szkoleń, że nie da się tego wszystkiego nauczyć.

M.Ł.: Zrobiła pani coś, czego być może nikt wcześniej nie dokonał!

D.T.: Zbierając materiały do zabiegu, nie znalazłam informacji o innym psie ze stomią w Polsce. Odnalazłam zdjęcia ale dotyczyły amerykańskich przypadków. W naszej literaturze cisza.

M.Ł.: Czy jest pani dumna z siebie z tego, co zrobiła?

D.T.: To na pewno dla mnie nowe doświadczenie. Można powiedzieć, że jestem z siebie duma ale nie… Jestem zadowolona z całokształtu. Trudno mówić o moim sukcesie, bo zespół tworzę z doktorem Pawłem Radwanem. Bardzo jestem dumna z Rudiego, który tak dzielnie to znosi. I przede wszystkim z opiekunki Rudiego, pani Beaty, bo to właśnie ona poświęciła Rudiemu nieprzespane noce.

Musiała nauczyć się obsługiwania tej stomii. Poradzić sobie z problemem odklejających się worków. To jest pies, więc trzeba pilnować, żeby niczego sobie nie porozgryzał. To nie tak jak u człowieka, zakładamy worek, ubranie i tyle. U psa jednak jest problem, z tym żeby pies nie ingerował ani w ranę, ani w worek. Stąd padały propozycje: podkoszulek, kołnierz, paski, by jakoś ten worek stomijny okiełznać, żeby się nie przesuwał… no i żeby psiak nie miał możliwości wyrwania sobie tej całej naszej pracy.

M.Ł.: Czy z perspektywy kilkunastu miesięcy, odważyłaby się pani podjąć jeszcze raz takie wyzwanie?

D.T.: Zdecydowanie tak. Wielu lekarzy nie podejmuje się takich rozwiązań jak stomia, bo zdaje sobie sprawę z konsekwencji powikłań i tego, jakie mogą wyniknąć problemy dla niego samego. Przyjmując standardy zaleceń książkowych, Rudi od piętnastu miesięcy powinien nie żyć.

Większość ludzi chce prostego i szybkiego rozwiązania. Jedna wizyta i sprawa ma być załatwiona.

W tym momencie już wiem, że jest pewna grupa opierunków naszych pacjentów, którym można powierzyć takie zadanie. Natomiast sporej części nawet nie śmiałabym zaproponować, bo wiem, że nie byliby w stanie sprostać aż tak dużemu wyzwaniu. W pierwszych miesiącach to rygor dla całej rodziny. Obserwując Rudiego przez piętnaście miesięcy, wiem że jest psem szczęśliwym. Dla niego życie jest całkowicie normalne. Być może gdyby miał świadomość jak bardzo jest wyjątkowy, przyjąłby to z wielkim zdumieniem. Rudi wszystko znosił ze stoicką cierpliwością. To nie jest pies rozhisteryzowany, widać że jest otoczony wielką miłością, czułością i nie bierze pod uwagę, że ktoś może mu wyrządzić krzywdę. To jest wyjątkowy pies, wyjątkowych ludzi.

M.Ł.: Nie wszystkie zwierzęta mają tyle szczęścia co Rudi. Zdarza się, tracą życie na stole operacyjnym. Czy do takich sytuacji można się przyzwyczaić albo uodpornić?

D.T.: Nie, nie można. W zawodzie pracuję trzydzieści trzy lata, a każde odejście pacjenta jest dla mnie tym samym przeżyciem gdy byłam rok po studiach. To zawsze jest dramat, przeżycie i gonitwa myśli.

M.Ł.: Jak pani radzi sobie z trudnymi emocjami, po tak dramatycznej chwili?

D.T.: Jakoś muszę sobie radzić. Natomiast trudno przy tej okazji nie wspomnieć, że oczekiwania właścicieli czy też opiekunów zwierząt są olbrzymie, presja wywierana na nas również… i miewamy załamania nerwowe również, odsetek depresji u lekarzy jest bardzo duży.

M.Ł.: Z czego to wynika?

D.T.: Kiedyś łatwiej było pracować, bo nie było doktora Google. Dzisiaj przychodzi opiekun do klinki z własną diagnozą na podstawie wiadomości przeczytanych gdzieś na forach internetowych. Jest duża możliwość zaszkodzenia lekarzowi – można na niego wylać w sieci falę hejtu zamieszczając negatywną opinię, oczywiście najczęściej anonimowo.

Znam osoby, które leczyły się z depresji, właśnie z powodu takich zachowań. Zawód lekarza weterynarii wykonują ludzie o szczególnej wrażliwości. Większość z nich daje z siebie wszystko, oczywiście, czasami odnosimy też porażki, czasami opiekun nie stosuje się do zaleceń i później ma o to pretensje. To dotyczy nawet bardzo prostych historii jak zapalenie spojówek czy rogówki, wtedy trzeba zakraplać oko pięć razy dziennie. Właściciel nie jest w stanie przytrzymać psa albo kota, żeby to zrobić albo mu się nie chce, albo zapomina. Efektu tego leczenia nie ma i wtedy to moja wina.

M.Ł.: Mimo, że nie wykonywała pani wcześniej wyłonienia stomii, zdecydowała się to zrobić. I znów cały ciężar odpowiedzialności wzięła pani na siebie…

D.T.: Jeśli tylko właściciel czy opiekun zwierzęcia wykazuje wolę, to działam. Zawsze walczę do końca. Bez względu czy mówimy o pracy czy prywatnej codzienności, pewnie jak każdy miałam dużo trudnych przejść – życie nauczyło mnie walki.

M.Ł.: Mówi pani o hejcie wobec lekarzy weterynarii, przeczesałam internet i nie znalazłam złego słowa o pani. Opiekunowie podkreślają, że jest pani empatyczna, z troską i sercem podchodzi pani do zwierząt, mam mówić dalej?

D.T.: Moja praca jest moją pasją. Ponadto zawsze staram się postępować zgodnie z najwyższą wiedzą i sumieniem. Czasem wcielam się w rolę opiekuna mojego pacjenta i zadaję sobie pytanie jaką drogę leczenia wybrałabym, gdyby dany pacjent pies/kot był moim własnym zwierzęciem.

Jednak jesteśmy tylko ludźmi i nie jesteśmy w stanie zadowolić oczekiwań wszystkich opiekunów.

M.Ł.: Teraz rozumiem, dlaczego pan doktor Paweł Radwan ograniczył swoją wypowiedź do zadań: „Cieszę się, że Rudi żyje i czuje się dobrze, a mój wkład w sukces tego psa nie jest niczym szczególnym. Robiłem wyłącznie to, co lubię i co daje mi satysfakcję. Ta praca przynosi motywację i paliwo do życia… w świecie wyzutym z ideałów.” Co w swojej pracy lubi pani najbardziej?

D.T.: Lubię moją pracę, pacjentów i kontakt z ludźmi. Jestem chirurgiem. Zabiegi wydają mi się gałęzią medycyny, która ma największe szanse na powodzenie. Mamy coś wyciąć i naprawić organizm. Nasze działanie przynosi efekt spektakularny. W chorobach internistycznych mówimy o przewlekłym, długotrwałym leczeniu, u nas jest szansa na jeden zabieg i następuje znaczna poprawa jakości życia.

M.Ł.: Dlaczego wybrała pani weterynarię?

D.T.: Zawsze chciałam być lekarzem weterynarii. Jak się urodziłam w naszym domu rodzinnym był kot. W prezencie na komunię dostałam od rodziców psa. Perina była pudlicą – Podwawelską Perłą. Miałam wtedy osiem lat i dostawałam pieniądze i sama chodziłam z nim na szkolenie na Błonie, sama pilnowałam wizyt weterynaryjnych.. Nie polegało to na tym, że pies był mój ale opiekę nad nim sprawowali rodzice. Musiałam zdobyć dla niego pokarm, czyli wystać w kolejce w sklepie coś do jedzenia. To był pierwszy kontakt ze stu procentową odpowiedzialnością. Moi rodzice to sponsorowali ale nie ingerowali w to, co zrobię. Nawet raz trafiłam z Periną oraz kotem Cypisem do Gazety Krakowskiej, bo zdobyłam drugą nagrodę w konkursie „Przyjaciele zwierząt

Odwiedzałam z psem różne gabinety i czasami podobało mi się podejście lekarza do mojego psa, a czasami nie. Wtedy wytworzyłam sobie w głowie ideał lekarza, którym chciałam zostać w przyszłości.

M.Ł.: Czy będzie się pani chwalić swoim osiągnięciem w specjalistycznej literaturze?

D.T.: Nie, jeszcze nie. Wolałam poczekać, daję sobie jeszcze kilka miesięcy, chcę by upłynęły pełne dwa lata, choć już dziś obserwując Rudiego nie mam wątpliwości, że całe przedsięwzięcie jest sukcesem. Będę chciała opisać ten przypadek w jednym z weterynaryjnych czasopism, żeby naświetlić problem i uświadomić, że eutanazja nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Przypadek Rudiego konsultowałam w innych zaprzyjaźnionych gabinetach i próbowałam podjąć współpracę z lekarzami weterynarii o jeszcze większym doświadczeniu w chirurgii przewodu pokarmowego, jednak każdy był zdania, żeby dać sobie spokój, bo to walka z wiatrakami. A jednak te piętnaście miesięcy pokazuje, że było warto. Dziś zarówno pacjent jak i opiekun mogą są szczęśliwi.

M.Ł.: Czy z powodu tego przełomowego dokonania, spotkała się pani z glorią i chwałą ze strony środowiska czy może z ostracyzmem?

D.T.: Chyba nikt o tym nie wie, a ja nie zabiegałam, by nagłośnić to, co zrobiłam.

M.Ł.: Czy teraz Specjalistyczne Centrum Weterynaryjne przy ulicy Wieniawskiego w Krakowie będzie specjalizowała się w stomii u psów?

D.T.: Myślę, że nie. Jestem chirurgiem, wykonuję bardzo dużo wiele innych zabiegów. Jeśli chodzi o stomię, pewnie nie będzie ich wiele ale na pewno nie będę miała oporu moralnego. Wręcz będę mogła namówić opiekuna pacjenta z większą świadomością, o tym co możemy zrobić. Dać nadzieję, że sytuacja jest do opanowania, i że to nie jest takie straszne.

M.Ł.: Jak ocenia pani stan swojego stomijnego pacjenta?

D.T.: Rudi jest szczęśliwym psem. Gdy wszedł dzisiaj do gabinetu miał uśmiechniętą mordkę i błyszczące oczy. To jest zadowolony z życia pacjent.

Patrząc na pieska, który nie widzi problemu w stomii, funkcjonuje całkiem normalnie z workiem, może mieć funkcję terapeutyczną dla dzieci, zarówno tych, które oczekują na zabieg wyłonienia stomii, jak i tych, które już ją mają. Rudi mógłby być ambasadorem nadziei, bo stomia daje drugie życie nie tylko ludziom ale również czworonogom.

 

autor zdjęć: Szymon Janaczek
Kwiecień 2023

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na