10 Październik 2024
Kwi 202415
Bliski Wschód, pobliże Izraela, nie jest obecnie miejscem, w którym powinno się przebywać rekreacyjnie. A Szymek przebywa. Trwa jego podróż marzeń, z której właśnie wraca. Atak Iranu na Izrael zastał go w Jordanii, która graniczy z atakowanym Izraelem.
Po trudnej i w zasadzie nieprzespanej nocy Szymek wymeldował się wcześnie z hotelu i ruszył na umówiony wcześniej serwis motocykla. Jak wspomniał Szymek, skończył się atak i życie (pozornie) wróciło do normy. Choć kwestią sporną jest to, czy „normą” nazwać można życie w oczekiwaniu na odwet po dokonanym odwecie. O 8:30 Szymon zjawił się w serwisie. Tam wraz z mechanikami uzgodnił, co trzeba zrobić, by Yamaha mogła jechać dalej bez stresu, że coś się zepsuje w najmniej oczekiwanym momencie.
Zakres prac obejmował nie tylko kupno i wymianę łańcucha, ale też wymianę oleju i filtra oleju. Serwis wyceniono na 1000 PLN, już z uwzględnieniem dużego rabatu. Poczęstowano też Szymka herbatą i ciastkiem, a także pstryknięto pamiątkową fotkę i oprowadzono po całym salonie – ponoć największym na Bliskim Wschodzie, posiadającym w swojej ofercie (i serwisującym) takie marki jak Toyota, Lexus i Yamaha.
Było południe, a do granicy z Irakiem pozostało jeszcze 300 km. Szymek zdecydował, że z przekroczeniem granicy poczeka do dnia kolejnego. Znalazł więc hotel i spędził w nim noc.
Kolejnego dnia Szymon dość szybko i bez problemów dojechał do granicy. Przekroczył ją po "małych perturbacjach" – urzędnicy wystawili konieczne dokumenty na motocykl, ale na jego kierowcę już nie. Trzeba było więc całą procedurę powtórzyć od nowa.
Prawdziwe nieprzyjemności rozpoczęły się dopiero przy próbie przejścia na część iracką. Procedura trwała 4 godziny, choć Szymek opłacił "express", czyli skorzystał z pomocy osoby, która w tym temacie się specjalizowała. Niestety, w ostatnim okienku okazało się, że urzędnicy zgubili gdzieś jeden dokument (małą karteczkę – gate pass), bez której przedostanie się do Iraku nie było możliwe. Powrót do Jordanii – też.
Po kilku bardzo nieprzyjemnych chwilach i mocnym spięciu z celnikami, udało się opuścić granicę bez tej ważnej karteczki.
Po przejechaniu kilkuset metrów Szymona zatrzymało wojsko i oznajmiło, że ze względów bezpieczeństwa będzie eskortowany do Bagdadu. Wraz z Yasinem, znajomym Irakijczykiem z Jordanii, którego spotkał w tym miejscu, Szymon ruszył w dalszą drogę już w wojskowym konwoju.
Odległość, jaka dzieliła ich od Bagdadu,wynosiła 500 km i Szymek zakładał, że jej pokonanie zajmie im około 5-6 godzin, niestety, przejazd przeciągnął się aż do 9 godzin.
Wszystko ze względów bezpieczeństwa. Co kilkadziesiąt kilometrów dochodziło do zmiany pojazdów w konwoju, cała procedura trwała po kilkanaście minut (najdłuższa aż 45 minut), co znacznie wydłużało całą podróż – już później – w całkowitych, egipskich ciemnościach.
Około 23 konwój dotarł do ostatniego punktu kontrolnego, gdzie chłopakom oddano odebrane na starcie paszporty i każdy z nich pojechał już w swoją stronę.
Trochę po północy Szymek dotarł do hotelu, który zarezerwował dzień wcześniej przez WhatsApp. Pokój na szczęście ciągle czekał. Także motocykl doczekał się chwili zasłużonego spokoju. Zaparkowany został honorowo w recepcji hotelu, obok dwóch innych maszyn z rejestracjami z Waszyngtonu, w USA.
Dopełniwszy wszelkich formalności, również sam Szymek udał się na zasłużony odpoczynek.
Tekst: Iza Janaczek
Foto: Szymek Bogdanowicz