Kwi 202420
Mijają dwa miesiące w podróży do marzenia będącego krajem dalekiego Orientu. Osiągnąwszy go, Szymon rozpoczął powrót do zwykłej codzienności, który trwa nieprzerwanie.
Dziś Turcja. Bliżej domu niż tydzień temu i bliżej niż wczoraj… Drugą noc, jaką Szymon spędził w Turcji, przespał w namiocie. To była zimna noc, bo pogoda popsuła się i przyszło nagłe ochłodzenie.
Ale zanim to nastąpiło, Szymon wymeldował się z hotelu i ruszył jedną z wytypowanych wcześniej tras. Do wyboru miał trasę wybrzeżem – w stronę turystycznej miejscowości Antalya, bądź środkiem kraju w kierunku Kapadocji.
Wybrał tę drugą opcję. Po drodze zobaczył wielką zaporę Atatürka wybudowaną na rzece Eufrat. Po chwili odpoczynku ruszył dalej, dojeżdżając wkrótce do peryferii miasta Gaziantep. To tu 6. lutego zeszłego roku wielkie trzęsienie ziemi, jakie nawiedziło Turcję i Syrię - uderzyło najmocniej.
Jego epicentrum znajdowało się jedynie 33 km od miasta Gaziantep. Wspomnienie tego strasznego czasu wciąż unosi się nad miejscowością. Wrażenie pustki i niewyobrażalnej straty potęgują wielkie góry piętrzącego się gruzu i puste miejsca. To tam jeszcze rok temu stały budynki, w których toczyło się zwykłe, normalne życie zwykłych ludzi. Śmierć, a dla wielu innych, tragedia utraty wszystkiego i często także wszystkich, dopadła mieszkańców Gaziantep nad ranem, w czasie, gdy miasto pogrążone było jeszcze we śnie.
To wtedy ziemia zatrzęsła się z magnitudą 7,8 w skali Richtera. Także popołudniowy wstrząs wtórny nie był łagodniejszy i wyniósł 7,7 w skali Richtera. Ta wielka tragedia pochłonęła blisko 60 tysięcy istnień, biorąc pod uwagę zarówno mieszkańców Turcji, jak i Syrii, której północno-zachodnia część również mocno ucierpiała w tym kataklizmie. Rannych (licząc w obu krajach) zostało około 121 tysięcy osób.
Choć życie pozornie wróciło tu do normy, miasto do dziś mierzy się z ogromną traumą i poczuciem straty.
Szymek wyjechał z Gaziantep i udał się do kolejnego miasteczka dotkniętego zeszłorocznym kataklizmem – to Besni. Dziś na obrzeżach miasta stoją prowizoryczne baraki służące za mieszkania tym, którzy w trzęsieniu ziemi stracili własne... W takim miejscu jak to, trudno o mądre komentarze, złote myśli i pamiątkowe fotki z podróży. W takim miejscu jak to, człowiek nabiera przemożnej potrzeby, by z szacunkiem – pomilczeć i zadumać się nad tym, na co nie ma czasu przez większość życia…
W Besni Szymek zjadł więc tylko obiadokolację i ruszył w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Planował tej nocy spać pod chmurką i właściwą miejscówkę znów znalazł dzięki aplikacji iOverlander.
To nie była miła noc, temperatura spadła do 10 stopni i Szymek obudził się przemarznięty na kość. Szybko zwinął obozowisko i ruszył w kierunku Kapadocji.
Droga była spokojna, a w ciągu dnia temperatura podniosła się i wynosiła przyjemne 20 stopni. Niestety wiał silny wiatr, który zasłonił chmurami błękit. Zapowiadano burze, lecz te, na szczęście, przeszły bokiem.
Szymon bez problemów dotarł do Göreme, to miasto w Kapadocji. Zmęczony, postanowił poszukać bardziej pewnego noclegu niż namiot, na wypadek, gdyby temperatura znów miała spaść.
Wybór padł na łóżko w wieloosobowym pokoju w hostelu. Jego atutem i wadą było to, że pokój ów był zintegrowany ze skałą, dzięki czemu walory wizualne budziły dość mieszane uczucia. U jednych był to efekt: „WOW, to naprawdę pieczara i będę tu spał!” U innych: „hmmm – czy ja serio będę tu spał? Przecież to prawdziwa pieczara, mimo że jest tu dywan” :)
Co istotne, warunkiem, by móc kupić nocleg w tym regionalnym przybytku, było „niechrapanie”. Szymek, przekonany, że spełnia kryteria, wykupił 2 noce z rzędu.
Po załatwieniu formalności wybrał się, by zwiedzić okolicę. Planował dowiedzieć się czegoś na temat lokalnej atrakcji znanej na cały świat, jaką jest lot balonem nad fantastycznymi naturalnymi formacjami skalnymi, z których słynie Kapadocja. Cena nie zachęcała, ale postanowił wrócić do negocjacji następnego dnia.
Tekst: Iza Janaczek
Foto: Szymek Bogdanowicz