28 Listopad 2024
Kwi 202401
Po co mi prima aprilis, skoro całe moje życie jest żartem?
Nie wierzycie? No to proszę, kilka przykładów.
Do życia trzeba się uśmiechać, radzą ci, którzy, w moim mniemaniu, co najwyżej szczerzą do niego kły – ale to pewnie kwestia interpretacji. Dużo myślałem o tym powiedzeniu. I zastanawiam się, dlaczego trzeba? Bo wypada? Bo świat nie lubi smutasów? Bo w idealnym świecie, gdzie nikt nie nosi worka z kupą na brzuchu, wszyscy się do siebie uśmiechają i jest różowo i fantastycznie jak w filmie o Barbie?
Cóż, świecie, no to mam dla ciebie złą wiadomość, ja żartowniś i trefniś wypisuję się z takiego układu. Wystarczy, że robię za kawalarza i "bawię" innych, sam śmiać się nie muszę.
Tak naprawdę mam w sobie sporo gniewu. Wkurza mnie ta sama ilość rzeczy, która innych śmieszy.
Co na przykład? To, że nikt nie wierzy w to, co mówię. Zbywają to niedowierzaniem i lekceważeniem, zamiast posłuchać i czegoś się dowiedzieć. Nie, nie chodzi o litość, współczucie i inne takie. Chodzi o to, żeby ktoś powiedział: Franek, stary, wierzę ci. Ta cała stomia to nie są żarty.
Wkurza mnie, że ojciec nie wierzy, że może boleć tak, że nie chce się nawet skłamać, że nie boli. Wkurza, że ciotka Fela nie chce nawet zahaczyć myślą tematu, że nie wszyscy ludzie są tak twardzi jak jej trwała ondulacja i podejście do empatii.
I wkurza babcia z tym ciągłym zaklinaniem rzeczywistości. "Domowe to nie zaszkodzi". Serio, babciu? Nie pamiętasz, jak skończył się temat domowego krupniczku z odrobinką czosnku albo pierogów ruskich, które zjadłem, żeby ci nie było przykro? Nie pamiętasz?
To chyba żart... eech.
O kumplach już nie wspomnę. Ada, moja dziewczyna, zawsze żartowała, że my faceci dorastamy do 40. Cóż... patrząc na podejście mojej dawnej paczki, coś w tym jest. Zresztą, czy można ich winić? Sam, jeszcze nie tak dawno, nie miałem pojęcia, co to stomia. I będąc szczerym, nie wiem, jak bym zareagował, gdyby ktoś w otoczeniu się "jej nabawił". Wierzę, że inaczej, ale czy na pewno?
Tak czy inaczej, mam 21 lat i codziennie obchodzę prima aprilis. Niby fajnie, tak zabawnie, ale jednak boli, że człowiek nigdy nie wychodzi z roli. Często z Adą śmiejemy się, mówiąc, że powinienem zostać zawodowym komikiem, a nie informatykiem. Przecież życie napisało mi dość solidny scenariusz. Easy money.
Zawsze byłem delikatny i "przejmujący się", jak mówiła moja mama. Taki, wiecie, grzeczny chłopiec, który wygrywał wszystkie olimpiady matematyczne, podczas gdy moi kumple wygrywali te z wf-u. Ja dostawałem dyplom i kątomierz, a oni puchar i medal.
"Mózg" – tak o mnie mówili. I to nie tak, że nie byłem lubiany, byłem. Chyba. Bo dziś myślę sobie, że lubiane było to, że pozwalałem ściągać i nigdy nie odmawiałem zrobienia za kogoś zadania z matmy.
W podstawówce zdrowotnie szło jako tako, najgorsze przyszło w liceum, które kończyłem niemal korespondencyjnie. Pomogła pandemia i to, że zajęcia były zdalne. Mogłem uczestniczyć w nich ze szpitalnej świetlicy.
Choroba przypuściła atak po maturze. Owszem, egzamin dojrzałości był dla mnie formalnością, bo po uzyskaniu diamentowego indeksu wrota każdej uczelni stały dla mnie otworem. A uściślając – wrota każdej toalety każdej uczelni, jak z wsielczym humorem zwykłem dodawać...
Niestety, wtedy, gdy zaczynałem robić nieśmiałe plany na dorosłość, moje jelita się całkiem zbuntowały. Powiedziały "sprawdzam". I okazało się, że nie byłem przygotowany na to, co pokażą karty. "Wrzodziejące" zajęło całe jelito. Nie działały sterydy, immunosupresja ani biologia.
Szach – mat – stomia.
Dzięki Adzie jakoś dałem radę. Kiedy zamknąłem się w pokoju i własnej głowie, ona zaczęła działać. Szukała wiadomości, zdjęć, ludzi, którzy mogą mi pomóc zrozumieć, że stomia to stomia. To nie ja.
- Stomia to stomia, powtarzała mi jak mantrę. - Ona cię nie definiuje, no chyba, że chcesz. Nie chciałem. Za cholerę nie chciałem, ale z tyłu głowy wciąż czułem, że przegrywam w tym chceniu.
Nie pomagał też ojciec, ciotka Fela i cała rzesza ludzi wiedzących lepiej, jak ja się czuję i jak się czuć powinienem.
Zdałem maturę, poszedłem na studia, znalazłem pracę. Może to i dobrze, że jednak jestem informatykiem, a nie stand-uperem? To dało mi więcej czasu, by się sobie przyjrzeć i by zacząć podsumowywać to, co się wydarzyło.
A wydarzyła się stomia.
Czyli – "wielki wstyd i piętno".
Czyli - "nie żartuj, że z tym można żyć i nie żartuj, że nie dajesz rady". Swoją drogą – mogliby się ci mędrcy zdecydować, nie?
I kiedy już dawałem za wygraną, wchodziła Ada ze swoim uporem i mówiła – dasz radę, tylko przestań myśleć tak jak oni.
I wiecie co?
Spróbowałem. Żeby jej udowodnić, że to się nie uda. Zacząłem i totalnie przepadłem.
No dobrze, może pomogło mi to, że mam ścisły umysł i lubię wszystko analizować.
Nagle okazało się, że nie muszę brać tych wszystkich prochów, od których puchłem, traciłem wzrok i źle spałem.
Tak, to był szok nr 1. Ale jak powiedział lekarz, razem z wycięciem jelita nie muszę już łykać niczego, prócz witaminy C, kiedy się przeziębię.
Po wyjściu ze szpitala, po trzech tygodniach, gdy wróciłem z wizyty, na której lekarz zdjął mi szwy, Ada zrobiła bezę Pavlova, a babcia krupnik. Obie płakały, gdy ja płakałem. A płakałem z ulgi i wzruszenia, gdy tak zupełnie na legalu mogłem jeść te wspaniałości bez strachu, że nie zdążę do toalety. Całe szczęście, że ciotka Fela nie widziała.
I to uruchomiło całą lawinę dalszych obserwacji.
Jadłem, co chciałem. Dobrze spałem. Wróciłem do wspinaczki skałkowej. Edukuję kumpli. Ale nie nachalnie - raczej pokazując, że ze stomią mogę się wspinać i w niczym nie odstaję, wręcz przeciwnie. Znów chce mi się żyć i nawet planuję wielką podróż z plecakiem do Azji – w ramach podróży pośluibnej, rzecz jasna. Bo oświadczyłem się Adzie. Powiedziała tak!
"Po co mi prima aprilis, skoro całe moje życie jest żartem?" Kiedy patrzę na te słowa zapisane raptem kilkanaście miesięcy temu, myślę sobie, że było warto zawalczyć o siebie. Nie mogę też przestać dziękować Adzie, że się nie poddała i że swym oślim uporem złamała mój ośli upór. Babcia mówi, że jesteśmy siebie warci.
A jeśli ktoś dziś chciałby mi powiedzieć, że stomia kończy życie, że stomik to człowiek skazany na siedzenie w domu? Co bym mu powiedział? To jasne. To, co sam słyszałem wiele razy:
NO CHYBA ŻARTUJESZ!
Tekst Iza Janaczek
Foto unsplash