Z pasją do podrzucania!
Autor: Jakub Jamrożek
„Cycuszki” ‒ tak określił je pewien znawca, z którym przeprowadzałem wywiad. Osobiście wolę jednak oryginalną nazwę ‒ „rusałki”, bo lepiej opisuje ich specyfikę. Istnieją też ‒ moje ulubione ‒ beanbagi (worki z fasolą) i „brzydule”, które wybaczają sporo błędów trenującym. Sam zaczynałem jednak od zwykłych piłek do tenisa ziemnego.
W końcu trudno inwestować w sprzęt, kiedy nie wiadomo, czy żonglerka to prawdziwa pasja, czy może aktywność, do której prowadzi słomiany zapał.
W moim przypadku początki nie należały zresztą do najłatwiejszych. Leżałem z nogą w gipsie, rozpaczając, że kontuzja kolana przerwała moją karierę piłkarza ręcznego. A skoro ręce do tej pory były przyzwyczajone do rzucania, to ‒ z braku laku ‒ zadowoliły się też podrzucaniem różnych przedmiotów… w niekonwencjonalny sposób. O to swoją drogą chodzi w żonglerce… Piszę o przedmiotach, bo żonglować można właściwie wszystkim. Pamiętam na przykład, kiedy podczas studniówki wykorzystałem do tego banany i mandarynki ‒ nie ukrywam, znajomi byli pod wrażeniem.
Swoją drogą, cieszę się też, że powoli przestajemy patrzeć na kuglarstwo przez pryzmat clowna z czerwonym nosem, który podrzuca trzy kolorowe piłki w cyrku, a zaczyna być traktowane jako sztuka teatralna albo fitness dla mózgu. Nie lubię powoływać się na badania osławionych „amerykańskich naukowców”, ale już fakt, że coraz więcej firm decyduje się prowadzić dla pracowników szkolenia z żonglerki, mówi sam za siebie. Słyszałem nawet o psychoterapeucie, który w proces terapeutyczny wplata zabawę piłkami. Jestem skłonny uwierzyć, że może mieć to sens, bo sam niejednokrotnie traktowałem podrzucanie piłek niemalże jako formę medytacji. Pozwalało mi to (i wciąż pozwala) być tu i teraz, uspokoić się, zostać przy swoich emocjach i odpuścić natrętne ‒ nic nie wnoszące ‒ myśli.
Nigdy nie zapomnę też egzaminów na studiach, do przygotowania których wspomniane beanbagi albo rusałki były mi niezbędne; działały jak kolejna filiżanka kawy i spacer w jednym ‒ taki dwupak. Pozwalały choć na chwilę odwrócić uwagę od natłoku materiału, a jednocześnie nie dawały szans na rozkojarzenie. Godzina nauki, kilka minut żonglowania, nauka i żonglowanie ‒ tak wyglądała pogoń za piątkami (a czasami naciąganymi trójczynami) na uczelni.
Te doświadczenia stały się zresztą dla mnie bodźcem do przygotowania audycji z żonglerką w roli głównej. W wieczornej psychologicznej Strefie Prywatnej w Czwórce z profesjonalnymi kuglarzami rozmawiałem o tym, w jaki sposób żonglerka wpływa na współpracę obu półkul naszego mózgu, co robi z istotą szarą i czy łatwiejsze jest żonglowanie piłkami czy maczugami (przedmiotami podobnymi do kręgli). O ile akurat tych zalet żonglerskiego fachu byłem świadomy, o tyle o właściwościach łączących ludzi nie miałem pojęcia. Do momentu, w którym kuglarz Tomek Piotrowski nie opowiedział mi o „Cyrku dla Rwandy”. To właśnie w Rwandzie grupa 200 dzieciaków uczy się żonglować, przy okazji integrując się ze sobą. Za piłki służą im ‒ a właściwie służyły ‒ kamienie, za maczugi natomiast butelki. Do czasu. Dzięki Tomkowi i jego przyjaciołom, dziś mogą trenować, używając profesjonalnego sprzętu.
To piękne, że Rwanda, która do tej pory kojarzyła się Europejczykom raczej z krwawymi walkami Tutsi i Hutu, coraz częściej pokazuje swoje łagodne oblicze.
Dla mnie to również dowód, jak powszechna staje się żonglerka. Skoro istnieje „pedagogika cyrku”, to może za jakiś czas kuglarstwo stanie się nieodłącznym elementem lekcji WF-u?
Kiedy piszę te słowa, przypomina mi się też moje pierwsze zetknięcie z żonglowaniem. Jako kilkulatek miałem grać w spektaklu teatralnym Sztukmistrz z Lublina. Koniec końców nic z tego nie wyszło (nie doszło nawet do castingu), ale pamiętam, że podczas próby, którą miałem okazję podpatrywać, jeden z dorosłych aktorów żonglował obręczami. Robił to bezbłędnie, a mnie wydawało się, że czaruje. Było to ponad 20 lat temu. Ciekaw jestem, czy ten mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, jak przydatną życiowo umiejętność zdobył? Kto wie, być może dzięki niej lepiej radził sobie też z matematyką, może był to jego sposób na wyciszenie, a może poznał kogoś, na kogo nie natknąłby się w innych okolicznościach?