To jest spisek
Autor: Agata Passent
Teorie spiskowe cieszą się od wieków popularnością, ale od czasu ogłoszenia pandemii, przeciskają się nawet do mnie ‒ osoby starającej się izolować od natłoku informacji. Od ponad dwudziestu lat żyję bez telewizora, radia słucham już tylko w aucie lub w formie wybranych podcastów. Swoją drogą, jako dziennikarka radiowa, pragnę zauważyć, że my radiowcy już niejedną śmierć radia przeżyliśmy. Najpierw wynalazek telewizji miał radio wykosić, potem magnetofony, walkmany (pamiętacie jeszcze takie coś jak Walkman?) potem Internet i Spotify… Tymczasem radio nadaje, a Internet sprawił, że ulubionych audycji możemy słuchać o wybranej porze i w każdym miejscu świata ‒ pod warunkiem, że mamy smartfon. Wokół mnie krążą setki różnych wirusów, a fake newsy plus natłok wszelkich prawdziwych informacji przeciskają się przez tamy i maseczki, które im stawiam. Miewam dni, w których czuję się jak w oblężonej twierdzy ‒ nie mam siły i ochoty odbierać kolejnych informacji o katastrofach, wynalazkach, aferach czy piłkarskich złotych butach lub złotych majtkach ‒ a i tak gdzieś coś mi piknie, wyświetli się, ktoś coś opowie. Nigdy nie byłam zwolenniczką spania w śpiworze, ale przez ostatni rok łapię się na tym, że chętnie bym się cała w takim śpiworze zasunęła na suwak, zostawiając tylko szczelinkę na oczy. Przy okazji nie wiem, jak to niektóre panie i panowie robią, że w gabinecie kosmetycznym dają sobie położyć maskę na oczy. Ja jestem jak zwierzę ‒ oczy zamykam tylko ze znużenia, inaczej mam klaustrofobię. Im bardziej ktoś mi oczy zamyka, tym bardziej korci mnie, żeby podglądać.
Pandemia, ostatnio nazywana coraz częściej tylko „epidemią” (to naprawdę niezwykłe, jak media i dziennikarze, nie znając się na medycynie, używają dowolnie języka, który potem działa na nasze lęki) wyniszczyła psychikę nawet największych twardzieli. Jak kruchy jest ten nasz umysł! To wciąż mnie dziwi. Lęk dotyka naszych bliskich. Pewien mój znajomy, który odbył służbę w wojsku, ukończył studia na Akademii Wychowania Fizycznego, jest tak sprawny, że tańcząc break dance (!), potrafi kręcić się na głowie, barkach i wygląda wtedy, jakby miał więcej odnóży niż pająk, wiecie, taki smerf Osiłek z niego. Nieustraszony twardziel. No więc on zaszokował mnie ostatnio, mówiąc, że… jedzie do supermarketu kupić sto puszek mielonki wieprzowej. „Ale masz apetyt”, stwierdziłam. A on na to, że on te zapasy ma zamiar zakopać w ziemi ‒ na czas wojny. Zamurowało mnie, więc przekierowałam rozmowę na rodzaj tej mielonki. „Czy wiesz, że na rynku jest tylko jedna firma, która do tych konserw mięsnych nie dodaje konserwantów? Już nie wiadomo, czy lepiej zginąć na wojnie, czy od konserwantów”… Kolega stwierdził, że wojna zaraz będzie, nie był co prawda pewien między kim a kim, ale zdziwiło mnie, że nie tylko nie żartował, ale jakby w pełni zaakceptował ten stan rzeczy, i przeciwdziałanie stanowi dla niego konkretny cel.
Nasze roczniki (siedemdziesiąte), bo jest to mój rówieśnik, spędziły wiele lat w czasach względnego pokoju w Polsce i chyba przyzwyczały się do tego, że mogą sobie pewne sprawy planować. Pandemia zburzyła to poczucie kontroli. Fakt, że nagle nie możemy prawie nic zaplanować, a zatem nic kontrolować ‒ kiedy szkoły wrócą do nauczania, czy praca w biurach nie wróci, czy bezpieczna jest ciąża w czasie pandemii, czy kredyty stanieją, czy zdrożeją, czy możemy jechać na ferie narciarskie ‒ lista niepewności jest tak długa, że reakcją na ten lęk jest u niektórych wymyślanie sobie KONKRETNYCH celów do „ogarnięcia”. Więc kolega stworzył sobie plan i wie, na co wydać tę fortunę (sto puszek konserw to ja bym chyba już do końca żywota nie przejadła), znalazł miejsce, łopatę, transport. Jest gotowy do walki z pandemią, z najeźdźcą. Podczas rozmowy sprawiał wrażenie bardzo dumnego i zadowolonego z siebie. Korciło mnie okrutnie, żeby zapytać, czy nie wydaje mu się, że te pogłoski o wojnie nie są przez przypadek strategią chińskiej firmy, która przejęła rynek polskich konserw mięsnych, polegającej na tym, aby sztucznie nakręcać popyt…. Wiadomo przecież, że często robimy zapasy, a potem rzeczy zjadają mole lub rdza.
Kłamstwem byłoby, gdybym stwierdziła, że pandemia nie zmusiła i mnie do zmiany zachowań. Jedną z reakcji, którą u siebie zauważyłam, jest większa przekora. Im bardziej sytuacja wymusza u nas izolację, tym mnie bardziej korcą spotkania z ludźmi na żywo. Szczególnie wkurzyła mnie zapaść kulturalna. Zamknięte galerie sztuki, zamknięte teatry, kina. Pobiegłam do kina już drugiego dnia po otwarciu na wybitny film francuski Nędznicy. Płakałam jak bobrzyca w pustej sali. Prócz mnie był jeden widz! I film mną wstrząsnął, i sytuacja ‒ czy ludzie wrócą do kin, czy już jesteśmy świadkami śmierci kina? Naprawdę nie cierpię oglądać filmów w komputerze albo smartfonie. Nie po to operatorzy tworzą piękne ujęcia, żebym ja je oglądała w kieszonkowym formacie. Nigdy nie interesowałam się życiem prywatnym aktorek I aktorów. Nie byłam nastolatką, która w pokoju wieszała plakaty z fotosami ulubionego aktora. Lecz zawsze kochałam teatr, bywałam regularnie, nawet w dziewiątym miesiącu ciąży, i po porodach nie rezygnowałam z bywania w teatrze. Jak tylko zamknięto teatry, zaczęłam maniakalnie myśleć o tym, z czego żyją teatry amatorskie, prywatne, te budowane latami samodzielnie przez heroski kultury ‒ teatr Polonia Krystyny Jandy, teatr Na dole Joanny Szczepkowskiej i wiele innych w Polsce. No i aktorzy. Czy ludzie tak wrażliwi, pozbawienie etatów, potrafili nagle zająć się czymś zupełnie innym? Dlaczego wszelkie tarcze pomagają pracodawcom i pracownikom, a nie artystom? Przypomniało mi się, że Stefan Żeromski czy Henryk Sienkiewicz byli tak cenieni, że otrzymali w darach… pałace. Co się nagle stało, że kulturę zepchnęliśmy na dno? Z przekory zaczęłam prawie wszystkie spotkania zdalne przemawiać na spotkania na żywo, a gdy tylko otwarto teatr ‒ pobiegłam na spektakl, którego bym normalnie nie chciała obejrzeć. Dlaczego? Po to tylko, żeby sprawdzić, czy aktorki żyją… Zwariowałam już do tego stopnia, że zaangażowałam się w teatr domowy. Właśnie organizuję domową recytacje poezji. Jedni na zapas kupują mielonkę, a inni na zapas objadają się poezją. Ale czasy!