Autor: Karolina Nowakowska
ŚWIĄTECZNE PORZĄDKI
Świąteczne porządki to coś, bez czego okres zimowy obyć się nie może. I dobrze. Lubię to. W ogóle grudzień to ten miesiąc zimy, który jako jedyny wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Nie przepadam za chłodem i krótkimi dniami. Jestem dzieckiem słońca i to wysokie temperatury sprawiają, że czuję się dobrze. Niczym bateria słoneczna ładuję się w promieniach słońca. Podobną energię mogą mi dać jedynie emocje.
Uwielbiam święta Bożego Narodzenia. Ich klimat i zapach. Dlatego kiedy zbliżają się wielkimi krokami, z radością oddaję się porządkom. I w domu, i w głowie.
Niedawno udałam się na strych. W poszukiwaniu ozdób rzecz jasna. Zupełnie niechcący ‒można by powiedzieć, że przez przypadek (choć w przypadki nie bardzo wierzę) ‒ w moje ręce wpadło pudełko, którego wcale nie szukałam. Nie pamiętałam, co w nim jest, wiedziałam jednak, że musi być ono częścią tego życia, do którego dawno już nie wracałam pamięcią. Nie pomyliłam się. Szukając świątecznych dekoracji, odnalazłam coś o wiele cenniejszego ‒ cząstkę siebie.
Kiedy z odnalezionego pudełka wyjęłam liścik od ukochanego z czasów liceum, porzuciłam świąteczne poszukiwania. To było piękne przeżycie. Magia wspomnień wciągała mnie z każdą kolejną odnajdowaną rzeczą. Nie pamiętałam, że zachowałam te ówczesne skarby ‒ zupełnie jakbym chciała zadbać o siebie z przyszłości…
Stare zdjęcia, listy przepełnione emocjami i kalendarze, w których od najmłodszych lat skrzętnie zapisywałam wydarzenia każdego dnia, przeniosły mnie w czasie. Przeglądając je, w sekundę przypomniałam sobie te wszystkie opisane w nich ze szczegółami chwile. I nagle poczułam zapach tamtego powietrza ze zdjęcia z romantycznej wycieczki do Pragi, szczypiący w uszy mróz z wypadu do Zakopanego z przyjaciółmi. W uszach zagrała mi muzyka, której wtedy słuchałam, a moja własna twarz uśmiechała się do mnie szeroko z fotografii sprzed dwudziestu lat. Niesamowite, jak żywe są te wspomnienia mimo faktu, że minęło tak wiele czasu.
Nie mogąc się powstrzymać, przeczytałam liścik, który jeszcze w szkole, przesłał mi chłopak, z którym wtedy się spotykałam. Tak, to było zdecydowanie wielkie uczucie ‒ jedno z tych pierwszych, prawdziwych, czystych, takich przez wielkie M. Pamiętam je dobrze mimo faktu, że w konsekwencji przysporzyło mi wielu łez. Muszę przyznać, że nie miałam świadomości, jak wiele dobrego to znalezisko przyniesie. Poczułam się wspaniale, czytając piękne słowa o sobie. Słowa, które tak często przecież padały kiedyś z młodych, niewinnych i bardzo zakochanych ust. Cudownie było przeczytać na swój temat tyle dobrego. Mimo tego, że jestem dziś świadomą kobietą, świadomą swojej wartości, poczułam się piękna, wyjątkowa i najwspanialsza pod słońcem. Jedyna, idealna i najważniejsza. Cudownie było przypomnieć sobie ponownie, że tak można. Że warto dzielić się na co dzień tym, co czujemy i wyrażać słowami to, co myślimy. Że warto dawać drugiej osobie wyraz tego, jak ważna jest dla nas dziś. To zostaje. Nie tylko na papierze, ale przede wszystkim w sercu.
Mały niewinny liścik, puszczony kiedyś po klasie w trakcie lekcji, by w końcu dotarł do mnie, odnaleziony po dwudziestu latach, spełnił dziś tę samą rolę co tamtego dnia. Poczułam się wyjątkowa i ważna.
Ta sytuacja uświadomiła mi, jak wiele możemy i powinniśmy czerpać z przeszłości. Dziś nie mam częstego kontaktu z autorem wspomnianej przesyłki. Oboje jesteśmy wiele rozdziałów dalej, ale kiedyś łączyło nas coś ważnego. Dziś poczułam tę siłę i ogromnie mi się udzieliła. Jestem za to bardzo wdzięczna, bo zbudowała mnie i umocniła w przekonaniu, jakie mam na swój temat.
Często odwracamy się od przeszłości, odcinamy od przykrych wspomnieć czy złych emocji, które jej towarzyszyły. Rozumiem to ‒ wielokrotnie sama tak postępowałam. Warto jednak pamiętać, że przeszłość skrywa też ogromne pokłady radości, śmiechu, beztroski i pozytywnych emocji, i czerpać z nich siłę dla siebie.
Liścik, który znalazłam, uderzył w czułą strunę, którą mam w sobie. Dałam sobie przyzwolenie na zatopienie się we własnej przeszłości i korzystając z wehikułu czasu świadomie już, wróciłam do wielu momentów swojego życia. W moje dłonie wpadały coraz to inne skarby, coraz piękniejsze rarytasy, które przypominały o wielu emocjach, talentach i odczuciach, które mam. Zmierzyłam się z tym, co stanowiło dla mnie wartość wtedy, i skonfrontowałam to ze sobą dziś. Utwierdziłam się w przekonaniu, że pewne zasoby miałam od bardzo młodych lat, a także zauważyłam, jak wielką pracę nad własną świadomością przez ten czas wykonałam. Poczułam się wartościowa i choć poczucia własnej wartości mi już nie brakuje, miło było tego doświadczyć.
Cudownie jest być dla kogoś wyjątkowym, jedynym, najwspanialszym, najpiękniejszym i najukochańszym. Poczułam się dobrze ze świadomością, że ktoś tak mnie widział. Że byłam tak potrzebna i taka „naj”.
W dorosłym życiu nieco inaczej patrzymy na relacje. Jesteśmy dorośli, dojrzali, mamy obowiązki, dzieci, wnuki i mnóstwo rzeczy, które codziennie odciągają nas od uczuciowych i emocjonalnych stanów. Mimo tego, że nie narzekam na brak poczucia, że jestem kochana, doświadczenie odnalezienia starego liściku było wyjątkowe. Sprawiło, że przemówiło do mnie dosadnie coś, co przecież powinno być oczywiste. Docenianie małych rzeczy, przypadków, które wcale przypadkami nie są ‒ zbiegów okoliczności, które mogą w jednej chwili uzmysłowić jakąś bardzo ważną prawdę o nas samych. Jedna mała wiadomość sprowokowała szereg czynności, a co za tym idzie ‒ szereg emocji. Stała się też przyczyną moich rozważań, a w konsekwencji także felietonu, który właśnie czytasz.
Małe rzeczy, pozornie nieważne w bieganinie codziennego dnia cudy, mogą sprawić, że poczujemy się wyjątkowi. Często o tym zapominamy i nie dostrzegamy drobnych ‒ pozornie niewidocznych ‒ znaków.
Może właśnie teraz jest moment, aby zacząć je zauważać? Może ten świąteczny czas powinien być tym czasem, w którym wrócimy pamięcią do osób z przeszłości? Może trzeba im podziękować? Może przeprosić albo po prostu powiedzieć, że dobrze, że byli…