17 Listopad 2024
Sty 202402
Początek roku to z jednej strony wielkie "uuuf" – bo nareszcie wszystko wraca do rutyny po świątecznym rozgardiaszu. Z drugiej jednak, nie wszystkim dobrze robią końcoworoczne podsumowania skutkujące noworocznymi postanowieniami. I to w ilości na bogato, czyli: mnóstwo i jeszcze więcej, mimo braku przestrzeni na ich realizację.
My, ludzie, mamy takie jakieś wewnętrzne przekonanie że, aby coś drgnęło, trzeba to napisać, przypieczętować i odtrąbić – żeby wybrzmiało. Bo jak wybrzmi, to głupio się wycofać.
I tak nam mija styczeń, luty, potem marzec – bez efektu i bez ruszenia listy postanowień. Mówimy sobie, że zimą było jakoś trudno z nimi wystartować, ponieważ zimą już z definicji jest trudniej ze wszystkim. I dlatego ruszymy wiosną.
Ale wiosna przemija, a my nadal w niedoczasie. Bo było tyle spraw, tyle rzeczy - częściowo nowych, częściowo tych nagromadzonych w ciągu zimy. A jak wiadomo, zimą ze wszystkim jakoś trudniej zdążyć.
Lato mija nam na dalszym biegu wokół spraw bieżących i na spalaniu się, by zdążyć ze wszystkim, co trzeba ogarnąć, by móc iść na urlop, z - w miarę spokojną głową. Nie wiadomo kiedy nadchodzi jesień. Czas, w którym podświadomie zwalniamy, przygotowując się do wielkiego finału, który dzieje się podczas świąt. To też nie jest dobry moment na odhaczanie tematów z listy.
I tak zastaje nas kolejny Sylwester. Dobiegamy do końca roku zmęczeni, z podniesionym, jak to po biegu, tętnem, z zadyszką i poczuciem, że znów się nie udało...
I wtedy, w chwili małej refleksji, być może z kieliszkiem szampana w ręku, zahaczamy myślą o pytanie powodujące dyskomfort i poczucie straty, która boli podobnie jak ubity ząb dotykany koniuszkiem języka.
Co się podziało, że znów nie było czasu na to, co wpisaliśmy na zeszłoroczną listę?
Zerkamy na tę swoją listę przechowywaną w głowie, w najniższej szufladzie szafy, do której nigdy nie zaglądamy, zastanawiając się, kiedy tam trafiła. Na liście zaledwie kilka rzeczy. Przy żadnej jednak nie ma haczyka oznaczającego zrealizowanie punktu:
Jakby dla równowagi, nie wiedzieć skąd, nagle przed oczyma pojawia się kolejna lista. Nie kojarzymy, byśmy spisywali ją w czasie wielkich podsumowań, ale jest całkowicie kompletna i – wypełniona drobnym druczkiem. To po to, by zmieściło się więcej treści. To lista, do której codziennie dopisujemy kolejne punkty.
To jeszcze priorytety czy już zamki na piasku?
Takich super-ważnych punktów mamy na swojej liście wiele. I w zasadzie, zdecydowanie o wiele – za wiele. Są one zmienne, ale – cykliczne i nie do ominięcia. W ostatnią środę każdego miesiąca wpada ortodonta. Co niedzielę obiadki - naprzemiennie u teściów lub u rodziców. W czwartki są treningi karate, na które trzeba zawieźć syna, a w piątki – warsztaty wokalne córki.
Choć lista ta jest dynamiczna, każdy z jej punktów jest jednakowo ważny. I to na tyle, że nie można go przesunąć, a już na pewno – w ogóle z niego zrezygnować lub zastąpić czymś spoza sztywnego planu.
I to powód, dla którego lista mająca poprawić nasz dobrostan wciąż leży nietknięta...
Zdrowie? Chwilowo musi wystarczyć coś na ból głowy, na skurcze brzucha lub na biegunkę.
Relaks? Trzecia kawa da radę, na nic więcej nie ma teraz przestrzeni.
Odpoczynek z książką? Może w któryś weekend. Który? Trudno dziś stwierdzić.
Samorozwój? Być może w przyszłym miesiącu się uda coś ogarnąć.
Kontrolne badania jelit? Odłożone bezterminowo. Na razie no-spa i stoperan robią robotę.
Praca nad związkiem? Cóż, musi zrozumieć, że teraz nie ma na to szans.
Poprawa kontaktów z dorastającym dzieckiem? Najpierw niech zda maturę. Będzie czas pogadać, jak trochę wydorośleje.
I tak nam ucieka to nasze życie - dzielone, mielone i zamieniane na drobne przez sprawy ważne i ważniejsze. Choć wszystkie te zabiegi służyć mają temu, by było lepiej, pełniej i bardziej satysfakcjonująco, to najczęściej nie jest. Bo tak naprawdę, bez naprawy światła we własnej głowie, trudno trafić do wyjścia, gdy wszędzie ciemno. A pędząc na tych samych bateriach, bez chwili pauzy na ich doładowanie, błądzimy po omacku. I tylko prześlizgujemy się z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc - z przyzwyczajenia dochodząc do końca kolejnego roku.
Z zasady jest też tak, że jeśli coś totalnie nie walnie, nie robimy nic, by temu zapobiec. Dlaczego? Bo narzucony sobie życiowy imperatyw nakazuje przeć do przodu, bez chwili przerwy na refleksję i bilans strat. Nie mówiąc już o ruchach pozwalających zapobiec kolizji.
Czy lista noworocznych postanowień ma sens?
Tak, zdecydowanie. Pod warunkiem, że nie naładujemy do niej tematów ponad siły i możliwości. Czasami wystarczy skupić się na jednej - dosłownie jednej sprawie i sprawić, by ona dała przestrzeń do ogarniania kolejnych.
Jak to działa? Zwyczajnie i - bez haczyków. Zrezygnujmy z licznych punktów, spraw i oczekiwań, które spalają i budzą poczucie winy, z uwagi na brak przestrzeni na ich realizację. Niech na tej karcie, na której zmieściłoby się wiele punktów i słów, znajdzie się tylko jedno, jedyne słowo. ZDROWIE.
To za mało? Wcale nie, jeśli pod tym krótkim hasłem umieścimy szeroko pojęty własny dobrostan.
Nie zastępujmy ważnych decyzji decyzjami zapychającymi życiową przestrzeń.
W tym roku, zrealizujmy to jedno jedyne postanowienie. Zadbajmy o zdrowie. To fizyczne i to psychiczne.
Znajdźmy dla siebie przestrzeń. Będzie trudno - bo nie mamy ani nawyku ani doświadczenia. Wykradajmy zatem każdego dnia po kilka minut dla siebie, bez wielkich planów i przesunięć. Kilka minut dziennie. Tak naprawdę, naprawdę tylko dla siebie. Przyroda pokazuje, że to działa i że się da. Niezaprzeczalnym przecież faktem jest to, że wiosna wita nas jasnym światłem, który jest efektem wcześniejszej ciężkiej pracy matki natury. Jasny, wiosenny czas buduje się przecież misternie, żmudnie i powolutku. Począwszy od grudniowego przesilenia. Od tego właśnie dnia odwraca się trend i natura znów zwraca się w stronę światła. Powolutku i nienachalnie przedłużając każdy dzień o maleńkie 2-3 minutki. Nie są to spektakularne przyrosty ale skoro z każdym dniem licznik światła zaczyna tam, gdzie poprzedniego skończył – temat zmierza we właściwym kierunku.
Czego więc sobie życzyć w tym Nowym Roku?
Przestrzeni na dobre wybory. A zwrot ku własnemu zdrowiu to wybór najlepszy.
Może w tym zwrocie będzie chodzić tylko o profilaktykę i ciut więcej relaksu, a może, o decyzje mogące odmienić lub przedłużyć życie.
Jedną z decyzji, która zdecydowanie wymaga przestrzeni, jest stomia. Choć to niełatwy temat i wielu się na nią obraża, za to, że w ogóle jest, warto zauważyć i podkreślić, że możliwość podjęcia decyzji o jej wyłonieniu, jest wielkim przywilejem. Odkładanie tej decyzji - zwłaszcza gdy czas nagli, może skończyć się tak, że nie będziemy mieli szans na robienie jakichkolwiek nowych list w przyszłości.
I gwoli ścisłości, eufemizmem jest mówić, że człowiek, który stoi pod ścianą, ma wybór – wyłonić czy nie? Nie ma. Tak się tylko potocznie mówi. Stomia to nie zabieg kosmetyczny, lecz operacja naprawiająca, a częściej wręcz ratująca życie.
Zatem wybór, przed jakim stają osoby decydujące się na stomię, to nie wybór, czy ją chcą, czy nie, lecz – czy chcą w ogóle dalej żyć, czy dobrowolnie się tego przywileju zrzekają.
Choć stomia raczej nie ląduje na liście noworocznych postanowień, nierzadko byłaby w stanie zastąpić całą ich długą litanię. Dlaczego? Bo bardzo często dopiero jej wyłonienie przywraca ludziom komfort psychiczny, spokój i to, co potocznie nazywamy szczęściem. A przecież o to chodzi w całym tym zamieszaniu z noworocznymi postanowieniami, prawda?
Zatem, Drodzy Kochani, w tym magicznym czasie nowych postanowień życzymy Wam tylko takich, które sprawią, że znów będziecie żyć – dobrze, jakościowo i z całych sił.
.......................................
Tekst: Iza Janaczek
Foto: unsplash