17 Listopad 2024
Gru 202319
Nawet nie wiem, po jakie licho napisałem ten post na grupie wsparcia.
Nie mam pojęcia, co tak naprawdę chciałem osiągnąć.
Nawet nie wiem, jaki jest jego odbiór, bo odinstalowałem facebooka. Tak, nie był to szczyt odwagi. Trudno.
W sumie, czego mogę się spodziewać w odpowiedziach? Że mam się wziąć w garść? Że inni mają gorzej? Że jestem niewdzięczny? Że stomia to życie? Że dostałem szansę?
To wszystko prawda. I od trzech lat usiłuję sobie to poukładać. I choć dostrzegam, że ta "szansa" ma drugie dno, stale się uczę ją oswajać. Uczę się pokory. Uczę się wdzięczności. Uczę się i uczę ale wciąż, jak ostatni osioł w klasie, powtarzam kolejne lekcje kroków. Jeden w przód, trzy w tył..
Taaak, "stomia to jest życie", choć u mnie to raczej: "życie to jest stomia"
To życie, które nie daje o sobie zapomnieć. O ironio, dziś świętuję właśnie 3 urodziny tego cudownego nowego życia. No i z tej okazji, na te urodziny, zaliczyłem wpadkę gigant na firmowym mikołajkowym spotkaniu. I na dokładkę na początku nic nie zauważyłem. Worek cichcem podciekał i niepostrzeżenie zrobiła się plama na spodniach. Dobrze widoczna. Tym bardziej, że na imprezę założyłem dość jasne, szare spodnie.
Mogłem sprawdzić, mogłem skontrolować, mogłem być czujny. Mogłem, ale ja, cymbał i dzban, uwierzyłem, że mogę sobie żyć jak normalny człowiek. Zająłem się więc rozmową, jak to robią normalni ludzie na normalnych firmowych przyjęciach. I tak się przejąłem tym byciem normalnym, że nic nie zauważyłem. Eeech.
Pewnie gdybym stał, miałbym większą szansę, by zapobiec najgorszemu. Może bym szybciej zauważył, co się święci? Cóż, nie stałem, siedziałem sobie, rozmawiając z Ulą z kadr i kiedy wstałem, by podać jej cukier do kawy, zobaczyłem minę jednej z koleżanek siedzących naprzeciwko. Pobiegłem spojrzeniem za jej wzrokiem, choć nie musiałem. Z jej miny wyczytałem wszystko.
Nie było co ratować. W jednym momencie straciłem zarówno wiarę w to, że znów panuję nad swoim życiem, jak również godność i kruche poczucie własnej normalności . Miesiące pracy z psychologiem w jednym momencie trafiły do kosza. Cała ta mozolna praca kolejnych kroków na nic.
A to jeszcze nie było najgorsze. Najgorsze nastąpiło, gdy zdałem sobie sprawę, że nie uratuję już tej sytuacji, że wszyscy widzieli, i że będę musiał powiedzieć, co jest powodem. Bo do tej pory nie widziałem zasadności chwalenia się swoimi prywatnymi sprawami. I tu, teraz, dziś, przy wszystkich ludziach z biura, ta cholerna stomia nie dała mi szans na to, by tak pozostało.
Wymamrotałem coś do Uli i wyszedłem z sali, usiłując zasłonić to, czego zasłonić się nie dało, zwłaszcza, że uciekając, (tak, to była ucieczka) nie zabrałem z oparcia krzesła, marynarki. Przesiedziałem w łazience chyba całą wieczność. Podkładałem co się tylko dało, by nie ciekło na skórę. Ubabrany prawie po łokcie zabarykadowałem się zarówno w toalecie, jak i z powrotem we własnej głowie. Wiedziałem, że to, że nie zmieniłem woreczka od razu skutkować będzie odparzeniami. Ale całą torbę ze sprzętem miałem przy moim miejscu pracy, w biurku. By się do niego dostać musiałbym przejść obok sali, gdzie wszyscy się bawili. To było nierealne. Nie wyobrażałem sobie, jak miałbym przemierzyć te 15 metrów przeszklonego korytarza, z wielką plamą na spodniach. Tak, bo z każdą chwilą było gorzej.
Siedziałem więc tak, na podłodze, patrzyłem, na ten pożałowania godny obrazek, jaki sobą teraz prezentowałem i podsumowałem swoją sytuację.
Miałem 29 lat.
Miałem szansę na poważny związek ale się rozpadł bo...miałem stomię. Jej wyłonienie miało być wybawieniem od wrzodziejącego zapalenia jelita grubego, które niszczyło mnie przez 8 dramatycznych lat walki o życie.
Miałem też poczucie, że zamieniłem jeden koszmar na drugi. Z tą tylko różnicą, że kiedyś, gdy robiłem w portki, to efekt było widać z tyłu, a teraz – widać go z przodu. Zero kontroli nad własnym życiem – zarówno wtedy, jak i teraz, choć miało być lepiej. Wspaniała konkluzja.
Dlatego właśnie miałem dość. Poczułem, że doszedłem do ściany. To że była to ściana anonimowego biurowego kibla, też było nie bez znaczenia. Ale nawet się nie denerwowałem. Odczuwałem tylko wielką, przerażającą bezsilność i niemoc. Tak wielką, że nie pozwalała mi swobodnie oddychać. Poza tym jednak byłem nadludzko spokojny. Ogarniałem temat podciekania. Minimalizowałem straty. I próbowałem coś poczuć. Cokolwiek. Gniew. Złość. Wściekłość. Cokolwiek. W zamian przyszedł jednak tylko dojmujący smutek i poczucie, że nie mam już sił.
Rezygnacja.
Bezwolne godzenie się z losem.
Porażka.
Słowem, moja nowa prawdziwa świateczna magia.
Owszem, zaliczałem już wpadki z workiem, ale nigdy publicznie. Dlatego, że w zasadzie nigdzie prócz pracy i sklepu tuż za rogiem, od wyłonienia nie wychodziłem. Tak, to może być powód. Żałosnym ale jednak.
Ta wigilijka to był pierwszy raz, gdy się odważyłem znów wyjść z domu z powodu innego, niż "do pracy" lub na szybkie zakupy.
Nie wiem właściwie jak długo siedziałem w tej toalecie. Wyszedłem, gdy nie było już słychać odgłosów imprezy. Gdy odważyłem się wychylić z łazienki, było już po imprezie. Byłem sam. W rekordowym tempie dotarłem do biura, potem znów do toalety. Zmieniłem ten cholerny woreczek. Tak jak przypuszczałem, stomia nie brała jeńców. Jak zwykle, do końca złośliwa i nieprzejednana. Skórę miałem podrażnioną i bolesną. Zrobiłem co się dało i ruszyłem do wyjścia, życząc w biegu portierowi zamykającemu za mną drzwi - zdrowych, spokojnych świąt. Dzięki Bogu, dziś przyjechałem samochodem, nie autobusem. Jedno upokorzenie mniej.
3. urodziny stomii... Hip hip klapa!
Huczniej zamanifestować swoich rządów nie mogła. Dotarłem do domu. Zrzuciłem buty, te nieszczęsne spodnie i całą resztę i wszedłem pod prysznic. Marzyłem, by zmył, spłukał całe to moje beznadziejne życie. Chciałem przestać być i czuć. A jak na złość wreszcie coś poczułem. A jak już poczułem, to czułem coraz bardziej - z narastającą bez kontroli mocą. Nigdy nie sądziłem, że smutek i samotność mogą tak strasznie boleć. A bolą, jak napieprzający ząb, tylko jeszcze gorzej, bo nie pomaga nic. Sprawdziłem, usiłując zalać się w trupa. Nie zalałem się jednak. Albo się nie da, jak mówi legenda w kontekście stomików, albo nie byłem zbyt zdeterminowany. Choć, jakiś efekt nieważkości chyba zaliczyłem, bo na trzeźwo nie wysłałbym tego żałosnego SOS na grupę wsparcia, którą do tej pory tylko obserwowałem nie wychylając się z żadnym lajkiem, komentarzem czy reakcją.
Tak naprawdę to bałem się cokolwiek publikować – bo ja ze swoimi myślami kompletnie bym się tu nie wpasował. Nie jestem pozytywnym optymistą, jestem poszukującym sceptykiem. Ale, po co się z tego tłumaczyć? Wyszłoby niezręcznie. Że nie doceniam, nie jestem wdzięczny, że inni umieją (i tu 10 przykładów, jak pięknie umieją). A ja doceniam, i jestem wdzięczny. Tylko moje rozważania są wielopłaszczyznowe. A to wszystko komplikuje.
Ponoć ludzie w chwili wielkiego cierpienia szukają pomocy. Nawet na oślep. Aplikują sobie wszystko, by choć na chwilę przestało boleć. Może dlatego właśnie napisałem na tej grupie? Nie mam pojęcia. Na co liczyłem, też nie wiem. A właściwie wiem, ale boję się sprawdzić, że tego tam nie znajdę.
Mam 29 lat i całe życie przed sobą, jak mawiają moi rodzice. I to by była naprawdę świetna wizja świetnej przyszłości, gdyby nie jeden mały szkopuł. WC-worek przyklejony do brzucha. Na zawsze.
W sumie, mam wprawę - wcześniej też byłem samotny. Kumple jechali na pizzę, a ja na podanie dożylnego żelaza. Oni na parę dni na trekking, a ja na kolejny maraton badań i następną dawkę biologii.
Stomia miała spowodować, że znów zacznę żyć jak normalny człowiek, a nie wc-przegryw. Tak mocno w to uwierzyłem, że nawet zacząłem się z kimś spotykać.
2 miesiące po moje operacji wyłonienia stomii, Ada powiedziała mi, że nie da rady. Że czytała o TYM, że widziała TO na fotkach w internecie i że nie potrafi TEGO zaakceptować, że TO straszne i że bardzo mi współczuje.To było takie słodkie, nieporadne i z zaskoczenia, że puściłem mimo uszu piekący żywym ogniem fakt, że nie potrafiła nawet wymówić słowa: "stomia". Słowa, z którym ja, w praktyce żyję na co dzień.
Tak. I to by było na tyle, jeśli chodzi o związki.
Siedzę więc dziś i użalam się nad sobą testując, czy rzeczywiście jest tak, jak mówi legenda, że stomika nie da się upić... Chociaż, czy słowo użalać jest tu właściwe? Według ludzi twardych - pewnie tak, według tych, którzy nie poradzili sobie najlepiej - pewnie nie.
Za parę dni święta. Rodzice chcą żebym przyjechał. Będzie Hanka, moja siostra z dzieciakami i Romkiem – mężem. Będzie dziadek Janek i moja chrzestna Krysia. Nie powiem, do rodziny mam prawdziwe szczęście. Ta najbliższa nie jest specjalnie liczna ale za to potrafi nieść ogrom wsparcia. Choć w tym wsparciu potrafi być też niesłychanie męcząca. Ale - może dlatego wciąż jeszcze żyję? Nie, nie żyję. Funkcjonuję, że użyję ulubionego słowa lekarzy.
I jak pan teraz funkcjonuje? - padło uprzejme pytanie u mojego rodzinnego, podczas wizyty z powodu anginy. - Dobrze funkcjonuję panie doktorze. - padła moja, równie uprzejma, odpowiedz.
Tak, "funkcjonuję" to właściwe słowo.
Stomia osamotnia. Czy wszystkich? Na pewno nie, ale może jest jeszcze ktoś, kto tak, jak ja, nie umie się przebić przez własną skorupę?
Przestałem się oszukiwać. Jestem tak samotny, jak tylko może być człowiek. I tak naprawdę, mam tylko tę cholerną stomię.
Nie, no jasne mam też kumpli. Ponoć potrafię być nawet duszą towarzystwa. Jak mi się więc udało ukryć, że mam woreczek? Zwyczajnie. Wziąłem 3 tygodniowy urlop. Operacja była metodą laparoskopową, więc po czterech dniach było po wszystkim. Potem przyszła pandemia i zdalna praca. Nikt się niczego nie domyślał.
Aż do teraz.
Czy się żalę? Nie, myślę, że nie. Ja naprawdę żyję według filozofii, że zawsze mogło być gorzej i że to dobrze, że żyję. Wiem, jakie to ważne dla moich rodziców. I ze względu na nich, wciąż szukam sensu. Psycholog powiedziała mi, że muszę go poszukać także dla siebie, że na patencie Prometeusza, to ja długo nie pojadę.
Uczę się więc być sobą, nie Prometeuszem. Przed wigilijką zrobiłem duży krok do przodu. Zwłaszcza, że nie tylko wyszedłem tak naprawdę do ludzi ale też znów zacząłem rozmawiać z dziewczynami. Teraz jednak, kolejny raz zaliczam 3, kroki w tył, przy tylko 1. do przodu.
Marny bilans.
Robię więc podsumowanie. W święta się je ponoć robi, nie? No to robię. I nie wygląda to najlepiej.
I to nie tak, że ja nie chcę żyć. Chcę. Bardzo.
Chcę wreszcie coś poczuć. Coś dobrego i dającego napęd, by wstawać rano z łóżka. Chcę robić plany. Chcę wyjść z tej całej psychicznej kupy. Chcę... ale chyba nie mam do tego talentu. A już napewno - sił.
Może jutro.
Dziś serio nie dam rady.
Przez lata choroby spinałem się by właśnie dawać radę. I dawałem. Nie, nie zawsze. Ale na ogół - tak. Jednak, gdy to "dawanie rady" stało się niebezpieczne, zdecydowałem się na stomię. Miało być lepiej, miałem wrócić do życia. Tak, oczywiście - wróciłem i jestem za to wdzięczny. Lepiej śpię. Wszystko jem. Mogę żyć aktywnie: góry, Mazury, rower, deska. To, że tego nie robię, to już inna sprawa. Ale pracuję nad tym. Choć efekty, nie powalają.
Z jednej strony dostałem od stomii drugie życie, z drugiej, straciłem stare. Nie mam dziewczyny. Nie mam prawdziwych przyjaciół. Boję się znów komuś zaufać, choć powoli dojrzewam do tego, by ponownie spróbować. Ta wigilijka miała być przełomem. Próbą generalną. No i była. Choć fajerwerki raczej gówn**ne.
Rodzice zapytali, mnie ostatnio, co chciałbym dostać pod choinkę. Powiedziałem, że przydałby się szal i najnowsza powieść Folleta.
Co miałem im powiedzieć? Prawdę?
Że najbardziej to chciałbym mieć kogoś, kto będzie na mnie czekał w domu z herbatą i uśmiechem? Tak, wiem, mogę sobie kupić psa, albo wziąć ze schroniska. Nie muszę. Wiem, że pies daje radę choć z podaniem herbaty rzeczywiście ma problem. Poza tym mam już psa. Mieszka u rodziców. Ja nie mam warunków.
A kontynuując, chcę móc zrobić prezent komuś więcej niż tylko rodzicom i chrześniakom. Chcę czekać na kolejny piątek. Chcę móc powiedzieć mamie – mamo wyjeżdżam na weekend. Mam kogoś i to chyba poważne. Ttrzymaj kciuki.
Chcieć to móc, tak? No to, widocznie za mało chcę.
Na święta się ludziom pogarsza? Przyznaję, że coś w tym jest. Stereotyp staje się wyrocznią. Szach mat.
Bełkoczę? Może. Ale dzięki sarkazmowi trochę mniej boli. Kto wie, może wydam wspomnienia? Zatytułuję je: "Wspomnienia człowieka, który nie umiał cieszyć się odzyskanym życiem." Brzmi nieźle, prawda?
Stomia mnie spala. I coraz trudniej mi to ukryć.
I nie mam nikogo, kto by mi pomógł to wszystko ogarnąć. Kto by powiedział: -"daj spokój. Nie jesteś do tego sam. Jesteśmy w tym razem i razem to ogarniemy".
W pojedynkę to tak cholernie trudne, że chyba niewykonalne.
Zatem, w moje 3 nowe urodziny życzę sobie, żeby dzisiejszy ja, ten z firmowej toalety - zniknął.
Na więcej finezji nie mam dziś sił.
Spróbuję znów jutro.
Przecież chcieć to móc, nie?
Jutro też, gdy zadzwonią rodzice, by zapytać, jak było na wigilijce, powiem, że świetnie. Bo w sumie, do czasu przecieku, czułem się tak, jak się dawno nie czułem. I bardzo chciałbym to powtórzyć. Może rzeczywiście czas skończyć z "prometeuszowaniem"?
Dobrych Świąt – i niech Wam się uda poczuć prawdziwą magię. Pamiętam, że była fajna.
A! I pilnujcie woreczków podczas świątecznych imprez. Lubią, skubane, być w centrum uwagi.
............................
tekst: Iza Janaczek
zdjęcia: unsplash