28 Listopad 2024
Lis 202322
Minęło już trochę czasu od przyklejenia pierwszego woreczka do brzucha. Niby człowiek się oswoił, niby wie, w co się gra, ale z czasem zamiast łatwiej, nierzadko zaczyna być trudniej.
I nie wiadomo dlaczego. W sumie to nielogiczne... Przecież wróciło dobre, jakościowo życie.
Człowiek może pospać - na wznak i na boczku. I to nieprzerwanie 6 a nawet 8 godzin, jak się zaweźmie, by nie wstawać na nocne siusiu.
Zjeść można też do syta i to, co się lubi, popijając ukochaną kawą lub świeżym sokiem.
Może skakać na bungee, pływać, biegać i robić zakupy. I to bez konieczności powrotu do domu na sygnale, bo w sklepie nie ma toalety, pobliska zaprzyjaźniona biblioteka jest już zamknięta a chore, zbuntowane jelita kompletnie nie przyjmują tego do wiadomości.
Wróciła ładna cera, zapamiętywanie, decyzyjność, siła i chęć, by pójść na spacer dłuższy, niż do końca ulicy .
A jednak czasami to za mało. Wystarczy, że ktoś na grupie, na której Ty też jesteś, wspomni, że miesiąc temu się zespolił, i choć ze stomią było ok, to w porównaniu z tym, co jest teraz, to wtedy to jednak nie było życie...
Auć. Zabolało, choć kompletnie jesteś tym zaskoczona...
I choć u Ciebie nadal zachwyt nad tym, że i cera i sen i życiowa energia wróciły do stanu, który uważasz za zadowalający, to nagle, po takiej wiadomości, siedzisz i myślisz. I nie zawsze to, co się z tego myślenia urodzi – akceptujesz.
Można być mega wielkim fanem stomii.
Można kochać ją, nazywać dedykowanym jej imieniem, i czule doń przemawiać. I to jest naturalny odruch wdzięczności za odzyskane życie. Ale czasami, równolegle do tych dobrych relacji ze stomią, w chwili gdy z jakiegoś powodu w głowie przepala się żarówka i robi się ciemno, pojawia się inna myśl. Co by było, gdyby się człowiek wtedy nie zgodził?
Konia z rzędem, temu, kto choć raz, cichutkim szeptem, prawie bezgłośnie nie zwizualizował sobie w głowie życia: teraz i tu - ale bez woreczka...
Czy jest w tym coś złego? Nie.
Czy taka "nielojalność" wobec otrzymanej szansy powinna rodzić poczucie winy? Zdecydowanie nie.
Poczucie straty to coś, co prędzej czy później pojawia się w głowie każdego stomika. U jednych to tylko mały cierń, który nie boli, a jedynie raz za czas ukłuje małym żalem. U innych, których jest zdecydowanie więcej, to codzienne zmaganie się z bezsensem i próba zrozumienia tego, dlaczego to wszystko się im przydarzyło.
W głowach wielu stomików codziennie od nowa rodzi się chaos.
Choć na zewnątrz nic na to nie wskazuje.
Na co dzień jesteśmy uśmiechnięci, uprzejmi i ogarnięci. Pogodzeni z losem.
Właśnie – "pogodzeni z losem".
Choć często jest ono używane, to jednak sformułowanie "pogodzeni z losem" w zasadzie, w każdym wypadku brzmi źle. Oznacza kapitulację, smutny walkower i bezwiedną zgodę na coś, na co zgadzać się, tak naprawdę, nie chciało, ale skoro już tak wyszło, to trudno.
"Pogodzenie z losem", mnie samej kojarzy się z cichą rezygnacją. Potulnym przyjmowaniem ciosów.
A przecież stomia nie powinna być ciosem. Mimo, że czasami powoduje, że chce się z jej powodu krzyczeć z bólu albo zasnąć i obudzić się w innej rzeczywistości. Już bez niej.
Dlatego właśnie nie lubię sformułowania "pogodzić się z losem". Uważam, że ono źle nastraja, bo gasi ducha walki. I nie daje przestrzeni do rozwinięcia skrzydeł.
"Po prostu pogódź się z losem" – mówimy do kogoś, gdy nie mamy już argumentów na to, że coś jest warte walki, uwagi czy zachodu.
A życie ze stomią – mimo całego wokół niej ambarasu, warte jest tego, by je zaakceptować, a nie tylko się z nim biernie i potulnie pogodzić.
Choć i owszem, bywa tak, że ta codzienna, nie do końca naturalna, rutyna budzi znużenie, zniechęcenie i chęć ucieczki. Zwłaszcza, gdy myśli te podsycają widziane w internecie posty o tym, że gdzieś ktoś właśnie się zespolił i wrócił do tego naprawdę normalnego i fantastycznego życia.
Nagle, okazuje się że taki “nius” na powrót otwiera drzwi, które zostały dawno temu zamknięte. Choć człowiek uważał, że przepracował już poczucie straty i ma za sobą stare życie i wszystko to, co go dotyczy.
Walka z poczuciem straty przypomina trochę wychodzenie z nałogu alkoholowego. Człowiek nie pije już dobrych kilka miesięcy i niespodziewanie, na spotkaniu, na którym miało go nie być, zjawia się jednak - zupełnie przypadkiem i widzi na stole najlepszy alkohol. I nagle – wszystko wraca.
I u nas, stomików, bywa podobnie. Choć wiadomo, że nierealne myślenie życzeniowe nie ma sensu, że niszczy i nie pcha nas do przodu, znów nierealnie zaczynamy tęsknić za tamtym pozostawionym za drzwiami życiem. Idealizując je we wspomnieniach, nie bacząc, że działa to na niekorzyść tego co tu i teraz.
Jak alkoholik chcący tylko potrzymać w rękach kieliszek wódki, by choć poczuć jej zapach, często my, stomicy, także wracamy myślą jedną, drugą, a potem całą ich sekwencją, do dawnego życia, które teraz idealizujemy i wygładzamy w myślach, choć kiedy trwało - przed stomią, wcale nie było dobre, a często było koszmarem.
Czy to źle? Nie, pod warunkiem, że odłożymy ten nasz "wspomnieniowy kieliszek" i przestaniemy się zaciągać aromatem tego, co w środku.
Nie unikniemy pokus, zawsze ktoś będzie się zespalał.
Zawsze ktoś będzie pisał, że stomia to był tylko przystanek i dobrze, że minął. A nas, stomików zawsze gdzieś tam w środku, będzie to obchodzić. Bardziej lub mniej, ale będzie.
Czy na to kłucie w sercu jest jakiś sposób? Pewnie tak, choć każdy musi go sam w sobie odkryć i wypracować.
Pomóc może przyjrzenie się trawie we własnym ogródku. Często okazuje się, że nie odstaje jakością od tej, która rośnie po drugiej stronie płotu a nawet, jej odcień jest bardziej soczysty.
Stomia z całym swoim pakietem mniejszych i większych problemów, ma odcień – najwłaściwszy – bo odcień życia. Owszem, jak to bywa w przypadku kolorów a raczej niuansów między nimi, będzie się on różnić od tego, który ma sąsiad, znajomy, lub ktoś, kto się właśnie zespolił. Ale, czy inny znaczy gorszy? W żadnym wypadku. Inny znaczy inny – często równie piękny i unikatowy.
A stomia niesie z sobą właśnie taki wyrazisty kolor, ba niesie całą paletę barw, w których zawsze nam będzie do twarzy, choćby jak tematu nie rozbierać na części pierwsze szukając dziury w całym. :)
Stomia to kolor poranka, gdy znów można obudzić się wyspanym – co doceni każdy, kto latami niedosypiał i w nocy ćwiczył sprint do toalety.
To kolor absolutnej błogości, że można najeść się naleśników. Owszem, później ciężkość w brzuchu gwarantowana. Świadomość, że bezrefleksyjne obżeranie się jest złem absolutnym – również. Ale, po latach jakościowego i ilościowego postu, smakosz-neofita podchodzi do tego tematu z mało wychowawczą filozofią głoszącą, że "jest ryzyko, jest zabawa".
Życie ze stomią ma również kolor swobody i luzu, gdy można pływać, biegać i znów nosić jasne ciuchy.
A także kolor radości, że znów można uprawiać aktywności – wszelkie, łącznie z tymi intymnymi.
To wreszcie kolor ulgi, bo udało się przeżyć kolejny dzień. Bez wizyt w szpitalu, bez badań, złych wiadomości i poczucia spadania w przepaść.
Pogodzenie się z losem powoduje, że owszem życie trwa, ale jego kolory oscylują zdecydowanie w palecie szarości. Próżno w nich szukać energetycznych połączeń i kolorystycznego miszmaszu.
Ja pogodziłam się z myślą, że nigdy nie wyrosną mi prawdziwe skrzydła, że nie wygram w totolotka, i że utracone jelito mi nie odrośnie. I wystarczy tego godzenia. Dlatego - z całą resztą się układam, spieram i negocjuję.
Negocjacje to piłka w grze, to argumenty, plany i strategie – to także przygotowanie się na “niusa”, że ktoś się zespolił.
Dlatego właśnie wolę negocjować niż potulnie czekać i godzić się na to, co przyniesie los.
............................
Tekst i foto Iza Janaczek