17 Listopad 2024
Paź 202324
Popołudnie zmieniło się w wieczór, ale ona tego nawet nie zauważyła. Wróciła od lekarza, zdjęła tylko płaszcz i buty. Wyjęła opasły zeszyt z szuflady przy łóżku i teraz w zamyśleniu trzyma go na kolanach.
- Jak do tego u licha doszło?...
- Jeszcze dwa miesiące temu było całkiem-całkiem. Wtedy rutynowa kontrola wykazała, że owszem, szału nie było, niemniej leczenie biologiczne choć nie pomagało zdrowieć, to wstrzymywało rozwój choroby. "Pat", to szachowe określenie i kryterium, które w świecie Kaśki oznaczało: "ciesz się, Stara, lepiej nie będzie..."
Co robiła nie tak? Nadal usiłuje przeanalizować ostatnie dwa miesiące... Po czasie względnej ciszy, z dnia na dzień organizm totalnie oprotestował ten kruchy spokój.
Doktor powiedział dziś: Tak jak się obawiałem, biologia nie jest już w stanie pomóc... Proszę pomyśleć o stomii. Sugeruję w opcji "kiedy?", a nie: "czy w ogóle?"... Czas ma tu ogromne znaczenie. Doradzałbym pośpiech.
POŚPIECH?? Ale jaki pośpiech? Jaka decyzja? JAKA STOMIA??
Jedyne decyzje, które mogłam w miarę szybko ogarnąć to:
Na spacer, to z rękawkiem, czy na szeleczkach? - to o sukience.
Z ryżem czy z makaronem? – to o pomidorówce.
Teraz czy później? – to o popołudniowej herbacie...
Ale stomia? Worek? Już zawsze? Nie dam rady. Nie ma mowy...
Raz jeszcze zajrzała do trzymanego na kolanach zeszytu. To pamiętnik, zapiski, jakie prowadzi prawie od początku choroby.
Wróciła do tekstu sprzed 4 lat... Czas długiej cudnej remisji... Pierwszej i ostatniej, jak się później okazało... Wtedy w przyspieszonym tempie realizowała wszystkie marzenia: podróż do ukochanych Włoch, praca, warsztaty malarskie.... Westchnęła i zanurzyła się w lekturze. Dzień wyjścia ze szpitala... Dzień który rozpoczął remisję:
"(...)Pani tu wróci po kilku miesiącach…. wszyscy wracają, to nieuniknione. Nie ma Pani na to większego wpływu – mówi pielęgniarka, podczas gdy ja zbierając swój skromny dobytek wyprowadzam się po miesięcznym pobycie w szpitalnym spa, którego reklamować zdecydowanie nie będę…."
Słucham, uśmiechając się przez zaciśnięte zęby… Odliczam do wyjścia… Przeglądam internety – czasu mam jeszcze sporo, czekam na wypis…. Dlaczego do cholery nikt nie wierzy, że to diabelstwo można pokonać?? Co jest z tymi ludźmi nie tak?? W internetach jeszcze gorzej, wpisy apokaliptyczne, rokowania gorsze niż opis piekła Dantego. Yyyh…. Co z Wami ludzie??? Ja NAPRAWDĘ WIEM, że dam radę, nawet jeśli inni już postawili na temacie takich jak ja krzyżyk….
Podtrzymywana przez Najdroższego wychodzę, zostawiam za sobą, kolejny już raz, to miejsce gdzie umiera nawet nadzieja z myślą: a ja Wam wszystkim udowodnię, że się da(...)"
Kaśka odrywa się na moment od lektury uśmiechając mimo woli. Jak dziś pamięta ten gniew i determinację, które ją wtedy napędzały przez kolejne lata.
Z powrotem zanurzyła się we wspomnieniach:
"(...)No i od nowa – zaczynam czas rekonwalescencji z poziomu zombie, Najdroższy i Pisklaki tradycyjnie w pogotowiu. Ja łykam tony prochów i ryczę, ryczę i łykam prochy i groteskowo grubnę – bo znów sterydy… Trzeciego dnia nie daję rady, prochów za dużo, waga za mała. Pod drzwiami w przedpokoju znajduje mnie mój młodszy przerażony Pisklak próbujący przywrócić mnie do przytomności… Jesteśmy same a ja leżę, powoli wracając do siebie. Pocieszam ją jak umiem na tyle skutecznie, że uspokaja się i idzie zrobić mi herbatę. Zaalarmowany Najdroższy wraca akurat w momencie gdy rozklejam się na dobre. Ryczę, że nie dam rady, że to ponad moje siły, że już się nie podniosę, i że wszyscy wieszczący jelitową apokalipsę mają rację. Amen.
Najdroższy słuchał nic nie mówiąc. Kiedy skończyłam, podał mi chusteczki (czas był najwyższy), przytulił i powiedział: - pamiętasz, obiecałaś sobie, że im pokażesz….Jeszcze pojedziemy do Włoch, jeszcze będziesz łazić po drzewach i jeździć na rowerze...
Wróciło nasze Pisklę z herbatą. Musiałam dać jakoś radę. Nie miałam innego wyjścia (...) " Kaśka podnosi wzrok i znów mimowolnie się uśmiecha... Od tego czasu tyle się zmieniło...Dzieci urosły, temat remisji stał się przebrzmiałą pieśnią przeszłości.. Skoro dałam radę tyle razem, dam i teraz - pomyślała, cokolwiek niepewnie, ale z dawną hardością...
Rzutem na taśmę Kasia spojrzała na krótki wpis sprzed 2 tygodni, porównując go z tym, co usłyszała dziś :
Dwa tygodnie temu:
"(...) Dziś znów źle… Zimno, ciemno i do bani…. Ni jak nie da się tematu pod żadną infekcję podciągnąć, bo nie dzieje się nic, czego bym już nie przerabiała.
Po dwóch dniach totalnego niebytu: gorączka, brak apetytu i open WC story, zrobiłam badania. Tak na wszelki, wszelki…
No i co? No i w sumie żadnych niespodzianek na plus. CRP uparło się, żeby pobić swój ostatni i tak wysoko za wysoki rekord. Morfologia dla równowagi - dołuje…. Nie ma żartów. Dzwonię do gastro. Decyzja – spotkanie w gabinecie, nie ma co się bawić w a-może-panadol-pomoże…
Gastro-doc popatrzył w wyniki, pomyślał i odpalił bombę, na którą w sumie byłam przygotowana.
Wycofujemy się z metody biologicznej….Czas pomyśleć o stomii...
Ot tak, pyk i po wszystkim.. 9 słów i koniec tego, co znałam (...)"
Niby miała te dwa tygodnie, by się przyzwyczaić do myśli, że kroi się większa impreza, niemniej, jakoś tak, się nie składało, by na temat spojrzeć bardziej przychylnym okiem. Dziś, na kolejnej wizycie doktor, rozwiał wszelkie nadzieje, że jakoś jeszcze pokombinujemy. Ostatnia kolonoskopia wykazała, że lepiej nie będzie, a trzymać trzeba kciuki, by jelito wytrzymało jeszcze trochę, aż dostanę termin operacji... "Zwężenie się powiększa. Światła w jelicie prawie nie widać. Endoskop nie był w stanie przejść dalej, jest tak źle. Co widzieliśmy? To co już było, tylko w wersji – dużo więcej. Śluzówka zmieniona zupełnie. Jelito skrócone i sztywne, blizna na bliźnie... To nie czas na dywagacje. Czas ustalić termin.
Kaśka znów słyszy głos doktora w głowie: "Operacja...Szybko...Stomia... " Siedzi. Łzy bezsilności ciekną jej po policzkach... Nawet tego nie czuje... Tyle lat walki, bólu, szpitali, utraty wiary w to, że ma się nad czymkolwiek kontrolę i co? I to wszystko na nic? Serio? Ma skończyć zamknięta w domu, jak jakieś dziwadło? I nagle, niewiadomo skąd, w jej głowie pojawił się drwiący głosik – Stara, przecież ty już jesteś zamknięta w domu jak dziwadło...
Każde twoje wyjście to majstersztyk organizacyjny. Robisz plany sytuacyjne, gdzie jest jaki kibelek i zakupy na czas. O! A teraz będzie najlepsze: w torebce nosisz bieliznę zamiast perfum... Co ci szkodzi spróbować? Gorzej to już chyba nie będzie.
Kaśka spojrzała w okno, nie żeby coś tam widziała. Patrzyła wstecz, w minione lata, sprawdzając, czy drwiący głosik w głowie miał rację. Miał. Odtworzyła w pamięci to, co powiedział. Pozwoliła tej myśli swobodnie kiełkować...
Wieczorem obgadała temat z Najdroższym i Pisklakami... Wszyscy jak jeden mąż stwierdzili, że damy radę. Że owszem, to Kaśka będzie grałą główną rolę w operacji "Śpiąca Królewna" ale cała reszta ekipy będzie ją wspierać i zachęcać, by się nie wycofała.
Kolejnego dnia zadzwoniła i umówiła się na wizytę... Niedługo potem miała już termin operacji. To już za parę tygodni...
Teraz, gdy decyzja została podjęta, zaczęło się jej spieszyć.. Bardzo. Każdy dzień witała z jakąś taką niezłomną determinacją... Wytrzymam. Przeżyję. Jeszcze tylko chwila i ten koszmar się skończy... Przeglądała internety, rozmawiała z ludźmi. To było zarówno ożywcze, jak i destruktywne. Ożywcze, kiedy rozmawiało się z optymistami, destruktywne, gdy z malkontentami a jeszcze gorzej, z atencjuszami, którzy zgodnie z zasadą: nie wiem, ale i tak się wypowiem, siali w duszy Kaśki wątpliwości i strach...
Stwierdziła więc, że rozmawiać już nie będzie. Do samej operacji cisza w eterze, by nie uciec. Wszak ludzie to tak już mają, że jak dziesięć osób powie, że droga jest fajna, ale czasami pod górkę, a trzy, że w zasadzie wcale nie, bo pod górkę to się człowiek męczy a i czasami deszcz go złapie, to wybierzemy opcję: - mnie na pewno złapię. Pierniczę, nie idę...
Czytała za to wiele o tym, jak ludzie żyją ze stomią. Jak pięknie ucztują. Jak cieszą się życiem na koncertach, w kinie i wędrówkach po górach. Jak śpią spokojnie. Jak nie pędzą, uciekając ze sklepu w połowie zakupów, zostawiając koszyk na środku sklepu i jak pakują się na wakacje, a nie znów do szpitala...
Czas się jej dłużył bardzo. Zwłaszcza, że nagle dostrzegła milion możliwości, które były w zasięgu ręki a ona z uporem maniaka ignorowała każdą myśl o zmianie. Długo wydawało jej się, że to ona kontroluje i rozgrywa "swojego wroga", jak nazywała chorobę. Tak myślała. Do czasu, aż spojrzała z szerszej perspektywy. Bo kiedy popatrzyła na temat nowymi oczyma, okazało się, że to wróg rozgrywał ją...
Postanowiła też, że kończy zapiski w "zeszycie chorobowym".
Idzie nowe. Trzeba założyć kolejny, z zupełnie innymi wspomnieniami. Wierzyła, że teraz właśnie takie będzie tworzyć.
Po lekturze wypowiedzi ludzi ze stomią, przestała też myśleć kategoriami "będę dziwadłem", "mam przechlapane" i dlaczego ja, skoro na świecie jest prawie 8 miliardów ludzi?"
Owszem, czytała, że nie zawsze będzie różowo, że ludzie wciąż nie rozumieją, że wciąż metkują innych jak unijni rolnicy bydło... Wierzyła jednak, że, co by nie było, da radę. A przynajmniej spróbuje. Nie chciała dłużej oglądać życia przez okienko toalety i to jeszcze bardzo często, tej szpitalnej...
To już dziś...Operacja za 3...2....1...
Już dzwonili, że sala operacyjna jest gotowa... Trzeba iść. Pielęgniarka dyskretnie czeka z boku...Kaśka tuli Najbliższych...Żegna się, ale tylko na parę godzin...Jeszcze ostatnie spojrzenie w szpitalne okno... Za nim życie... Normalne, zwykłe. Znów w zasięgu ręki... W końcu puszcza dłonie swych Kochanych...
Ostatni mocny wydech... Trzymajcie za mnie kciuki, wszystkie dobre moce. IDĘ!