Siła jest w nas.

Autor: Agnieszka Łodzińska

 

Siła jest w nas

Kiedy moja przyjaciółka zapadła na przełomie roku (2019 z 2020) na ciężką grypę, jej partnerka przez cały czas była zdrowiutka i mogła się nią spokojnie opiekować. Oczywiście, na czas choroby zrezygnowały ze spania w jednym łóżku, a nawet w jednym pokoju, ale przecież mieszkały w jednym mieszkaniu, korzystały z tej samej łazienki, kuchni itp. Zapytałam tę zdrową, czy się przeciwko grypie szczepiła, ale zaprzeczyła. Powiedziała natomiast, że w tym roku czuje się świetnie, schudła, miała bardzo dobre wyniki krwi, o czym wie, bo zrobiła sobie jesienią badania kontrolne. Moja przyjaciółka natomiast całą jesień była zestresowana, ponieważ zmieniła pracę, warunki, które zaproponowano jej w nowej, niekoniecznie były tym, czego oczekiwała, stresowała się brakiem pieniędzy, więc bez względu na pogodę do pracy rowerem. Na domiar złego w listopadzie odszedł jej ukochany pies, z którego śmiercią co prawda się liczyła, ale zawsze takie wydarzenie jest zaskoczeniem i traumą. I właśnie kiedy wydawało się, że żałoba po stracie psiego przyjaciela przeminęła, koszmarna grypa na dwa tygodnie położyła ją do łóżka, a na kolejne dwa pozbawiła sił.

W poprzednim numerze „Po Prostu Żyj” podzieliłam się z Państwem informacją o mojej chorobie nowotworowej. Było to ponad 16 lat temu, ale ja wciąż pamiętam rozmowę z onkologiem, a potem z rehabilitantką – obydwoje, wysłuchawszy moich relacji o trybie życia: że jestem aktywna, odżywiam się zdrowo, nie palę papierosów, dzieci urodziłam przed trzydziestką i obydwoje długo karmiłam piersią ‒ zadali mi takie samo pytanie: Czy mniej więcej dwa lata temu wydarzyło się w pani życiu coś bardzo traumatycznego, coś, co na długo odebrało pani dech, spowodowało ścisk w żołądku, spowodowało, że zaczęła się pani martwić o jutro? Tak, straciłam pracę i kompletnie nie radziłam sobie wtedy z tą sytuacją.

Dlaczego się tak stało – dlaczego jedna z moich przyjaciółek zachorowała na grypę, a druga, mieszkająca z nią, nie miała żadnych objawów. Co spowodowało, że zachorowałam na raka, chociaż mój tryb życia nie umieszczał mnie w grupie ryzyka. Odpowiedź jest prosta – to stres. Stres zaburzył działanie układu odpornościowego, który nie zareagował  w porę i przepuścił chorobotwórcze czynniki do wnętrza organizmu. Długotrwały stres osłabia aktywność komórek NK (natural killers), a to one właśnie rozpoznają i niszczą komórki nowotworowe oraz te zaatakowane przez wirusa, a ponadto stymulują rozwój limfocytów T, które mają identyczne zadania powiększone o niedopuszczanie do zakażenia organizmu bakteriami i grzybami .

Stres sam w sobie nie jest niczym złym. Przede wszystkim motywuje nas do działania. Gdybyśmy go nie odczuwali, nie chciałoby się nam nic robić. I to jest tzw. eustres. Natomiast po przekroczeniu pewnego progu staje się zbyt silny i szkodliwy (to dystres). Problem w tym, że na co dzień odczuwamy za dużo stresu, trwa on zbyt długo i nie umiemy sobie z nim radzić. A nadmiar stresu zaburza działanie całego naszego metabolizmu, zwiększając ryzyko wystąpienia wielu chorób. Różne układy naszego ciała są ze sobą połączone i to czasami w sposób, którego jeszcze nie znamy. A żeby nasz organizm działał poprawnie, musi w nim panować równowaga.

Wciąż nie rozumiemy, jak wspaniałe są nasze ciała i jaką sami mamy moc. Nie umiemy jej wykorzystać, ponieważ mamy za dużo negatywnych myśl. Wygląda to tak, jakbyśmy mieli w środku krytyka, który automatycznie podważa to, co myślimy. A okazuje się, że pozytywne komunikaty mogą przynosić korzyści zdrowotne. Pozytywne oczekiwania przynoszą pozytywne rezultaty, a negatywne – negatywne. Jest więc dla nas ratunek – musimy tylko zmienić nasz sposób myślenia, nauczyć się relaksować i dzięki temu wpływać na to, jak nasz organizm reaguje na stres. Warto odnaleźć w sobie cechy charakteru Pollyanny. Może nie wszyscy z Państwa pamiętają bohaterkę powieści autorstwa Eleanor Porter z początku XX wieku. Dziewczynka ta miała szczególny dar – nawet w najtrudniejszych i najsmutniejszych sytuacjach starała się doszukać czegoś pozytywnego i jej się to udawało. Bo to naprawdę zależy od nas, czy będziemy widzieć dobre, czy złe strony życia. Mamy wpływ na to, w jaki sposób postrzegamy świat, a także rzeczy, które z początku wydają się złe. Tym samym, mamy kontrolę nad tym, czy pojawi się u nas stres i jaką będzie miał moc.
Oczywiście, kiedy sytuacja stresowa wystąpi – nie możemy udawać, że jej nie ma – ale nie musimy także dodatkowo się zamartwiać, a tym bardziej nie możemy martwić się, że jesteśmy zestresowani, bo to podwójnie nam szkodzi. Jeremy Howick w świetnej książce Doktor Ty. O wewnętrznej sile organizmu i zdolności do samouzdrawiania, pisze: „Nie pozwól, żeby stres cię przytłoczył”. Martwienie się w niczym nie pomaga, a zawsze podnosi poziom stresu. Dlatego tak ważne jest, żeby codziennie poświęcić trochę czasu na relaks. Howick pisze też, że innym sposobem na złagodzenie stresu jest nauka oddychania. Przeprowadzono wiele badań, które dowiodły, że dzięki regulowaniu oddechu i zapanowaniu nad nim możemy także zapanować nad stresem. Poprawnie oddychać nauczymy się, m.in. praktykując jogę. Świetnym sposobem walki ze stresem jest także medytacja. Kiedy skupiasz się na swoim ciele lub na swoim oddechu, twój umysł nie zajmuje się już problemami dnia codziennego, a wtedy i umysł i ciało mogą się rozluźnić. A do mózgu wysyłana jest wiadomość, że wszystko jest w porządku i nie ma już zagrożenia.

Co jeszcze pomoże nam zmniejszyć stres, a tym samy podnieść naszą odporność? Pomaganie innym. Tak – to także zostało dowiedzione, nie jest więc niczym zaskakującym, że w chwili wybuchu pandemii COVID-19 wiele osób rzuciło się do pomocy innym. Robiły zakupy, szyły maseczki, gotowały posiłki itp. Dzięki tym wszystkim działaniom zmniejszały swój stres związany ze strachem przed zakażeniem, złą reakcją psychiczną na izolację, zakaz pracy, utratę dochodów. Bo jeśli z jakiegoś powodu nie możesz rozwiązać problemu, który cię stresuje, wystarczy, że podejmiesz jakiekolwiek działanie, a zwłaszcza działanie wolontarystyczne, nakierowane na pomoc potrzebującym. Sprawiając przyjemność innej osobie, dzięki neuronom lustrzanym także ją odczuwamy. A uczucie przyjemności wyzwala wydzielanie dopaminy oraz endorfin – a to wszystko sprawia, że czujemy się lepiej, szybciej zdrowiejemy i podnosi się nasza odporność.

I co chyba w tym wszystkim najważniejsze – otaczaj się ludźmi! To akurat w dzisiejszych epidemicznych czasach izolacji jest trudne do realizacji, ale na szczęście mamy różne media, które pełnią funkcję protezy w kontaktach towarzyskich. Dziesiątki wykonanych badań na setkach tysiącach osób potwierdzają, że osoby mające bliskie więzi emocjonalne z rodziną żyją dłużej – nawet pięciokrotnie ‒  niż te, które takich więzi nie mają, a izolacja społeczna jest równie szkodliwa, co palenie. Nie możemy oddzielić naszego zdrowia od relacji z innymi ludźmi. Jesteśmy istotami stadnymi, dlatego w czasie epidemii nie rezygnujmy z kontaktów z innymi ludźmi, ale zachowajmy zasady bezpieczeństwa. Jeśli jest tylko taka możliwość dużo się przytulajmy – to także wyzwala wydzielanie dopaminy i endorfin, poprawiając nasz nastrój i podnosząc odporność.

Oczywiście – co widać teraz świetnie w koronawirusowych czasach – rewelacyjnym sposobem na redukcję stresu jest jego zajadanie. W czasach zarazy opanowała nas „pieczenioza”, opętanie gotowaniem coraz to wymyślniejszych potraw. Owszem, smaczny posiłek sprawia nam przyjemność, więc pobudza wydzielanie endorfin, jednak już Hipokrates twierdził, że nadmiar jedzenia może wywołać więcej chorób niż jego niedobór. Uważajmy więc na siebie i kontrolujmy swoją wagę. A przede wszystkim nie zaniedbujmy aktywności fizycznej!

Wszystko to, o czym tutaj napisałam, miałoby dużo mniejszą moc, gdyby nie nasze nastawienie. Jeśli wierzymy, że coś nam pomoże, to pomoże nam to w większym stopniu, niż gdybyśmy do tego podchodzili sceptycznie. Jest mnóstwo potwierdzonych rzetelnymi badaniami opracowań, które mówią, że nasze ciało i umysł oddziałują na siebie nawzajem leczniczo. Ważne, żeby to zaakceptować i podchodzić do możliwości samoleczenia oraz do własnej siły pozytywnie. Kiedy więc pojawi się w twojej głowie negatywna myśl, odsuń ją od siebie z przekonaniem, że na pewno jest fałszywa. Ciało i umysł oddziałują na siebie leczniczo, a kiedy pacjent oczekuje poprawy zdrowia po określonych zabiegach, jego organizm sam wyprodukuje substancje, które mu pomogą. Uważacie Państwo, że to wymysł i szarlataneria? Mogłabym przywołać historię opisaną przez Antoninę Domańską w Paziach króla Zygmunta. Pamiętacie Państwo dowcipnych paziów, którzy najpierw wmówili medykowi Krabatiusowi chorobę, a potem go z niej uleczyli odczynianiem uroków, a na koniec podając mu rosół przyniesiony z kuchni, który według ich słów był rosołem z czarnego koguta, zarżniętego na rozstaju dróg podczas nowiu czy też pełni Księżyca. Mogłabym tu także przytaczać wyniki setek badań dowodzących leczniczego działania placebo. A nawet o różnicy w sile placebo, w zależności od inwazyjności działania. Czy wiecie Państwo, że dwie tabletki placebo działają lepiej niż jedna tabletka, zastrzyk lepiej niż tabletki, akupunktura lepiej niż zastrzyk, a operacja lepiej niż akupunktura? Oczywiście operacja placebo. Dziwi was, po co robi się udawane operacje? I czy naprawdę działają? Na koniec tego artykułu opowiem zatem Państwu historię. Pewna bliska mi osoba miała nowotwór, który rósł sobie u niej w brzuchu, rozrastał się, uciskając na narządy. Była więc poddawana co kilka lat operacjom, w których usuwano jak najwięcej guza. Niestety, ten się odnawiał, rozsiewał i usunięcie coraz to nowych jego ognisk w 100% było niemożliwe. Poddawano ją więc zabiegom, w których usuwano tylko trochę guzów dobrze widocznych, żeby ułatwić jej funkcjonowanie. Operacje były krótkie, ale zawsze czekał ktoś z rodziny, kto podawał operowanej po wybudzeniu nieprawdziwą godzinę, żeby sądziła, że jest później, więc zabieg trwał dłużej – ergo lekarze usunęli dużo zmian nowotworowych. Jednak podczas kolejnej operacji osoba z rodziny nie mogła być obecna i nie zdążyła na czas wywiezienia chorej z sali operacyjnej, a pielęgniarka podała jej rzeczywistą godzinę… Świadomość krótkiego czasu operacji, czyli niewielkiej ingerencji lekarzy, sprawiła, że pacjentka poddała się i zmarła w ciągu kilku miesięcy.

Zatem – myślmy pozytywnie. Wierzmy, że siła jest w nas, a swoim postępowaniem ją wzmacniajmy. Żyjmy zdrowo i higienicznie z przekonaniem, że damy radę.

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na