W gnieździe os

Tytuł: W gnieździe os

Autor: Małgorzata Fiejdasz-Kaczyńska

 

Lead: „Mamy poczucie, że wszystko, co w ochronie zdrowia dzieje się złego, było przez nas i różnych innych ekspertów wielokrotnie anonsowane, ale nikt tego nie słuchał” – mówią współzałożycielki kancelarii KRK Kieszkowska Rutkowska Kolasiński w wywiadzie, który został przeprowadzony jeszcze przed wybuchem pandemii. Prawniczki, przyjaciółki, społeczniczki, mają wspólną wizję adwokackiego zawodu – zajmują się także pro bono sprawami ludzi z rzadkimi chorobami.

Ewa Rutkowska: Poznałyśmy się paręnaście lat temu, kiedy jako konkurentki obie zajmowałyśmy się prawem farmaceutycznym, tylko w różnych kancelariach. Później okazało się, że mamy wspólnych znajomych. Pomyślałyśmy, że fajnie byłoby razem pracować, i tak się zaczęła nasza wspólna zawodowa droga – najpierw w dużej międzynarodowej korporacji prawniczej, a obecnie w kancelarii, którą założyłyśmy sześć lat temu wraz ze wspólnikiem oraz pracującym z nami zespołem. Wszystkich nas połączyły podobne wartości.

Paulina Kieszkowska-Knapik: Mamy wspólne podejście do wykonywania zawodu. Dla nas,adwokatek, to ważne, szczególnie w sytuacji, gdy działamy w dziedzinie, która jest szalenie konfliktogenna, upolityczniona. W gnieździe os.

Ewa: Ochrona zdrowia jest newralgicznym tematem, bo bez względu na czasy i zmieniające się ekipy rządowe, nigdy nie jest dobrze i zawsze jest trudno. A nasza działalność najczęściej wiąże się z krytyką rozwiązań legislacyjnych i praktyki administracyjnej, procesowaniem się z państwem w sprawach klientów.

Paulina: Jesteśmy zanurzone w zagadnieniach, które dotyczą deficytów finansowych w służbie zdrowia, czyli sytuacji na pograniczu decyzji politycznych, ale także na pograniczu życia i śmierci. Można do tego podejść jak do pracy dla wielkich koncernów farmaceutycznych, ale można też inaczej – jak do pracy nad newralgiczną społeczną tkanką. W świecie, gdzie zawód prawnika jest przez niektórych traktowany jako maszynka do zarabiania pieniędzy, wypracowałyśmy sobie reputację osób, które nie napiszą jakiejś opinii tylko dlatego, że klient chce ją usłyszeć. Jeśli jest źle, mówimy, że jest źle, jeśli czegoś nie wolno, to mówimy, że nie wolno. Jeśli trzeba się zachowywać etycznie, to też nie chowamy głowy w piasek. W rezultacie ci, którzy nie chcą słyszeć niewygodnej prawdy, odchodzą od nas, choć czasem potem w kłopotach wracają. Ale wielu klientów jest z nami właśnie dlatego, że staramy się trzymać wspólny pion.

Ewa: Pochodzę z rodziny lekarskiej, rodzice często rozmawiali przy stole o pacjentach. Podobnie jak ty, wyniosłam z domu przekonanie, że aby dobrze wykonywać swój zawód, należy się w nim wciąż doskonalić, angażować i mieć pasję. Rodzice nieśli pomoc ludziom i zaszczepili mi poczucie, że tak właśnie trzeba.

Paulina: Pieniądze nas nie determinują. Niejeden raz spotkałyśmy się ze zdziwieniem – dlaczego robicie jeszcze coś pro bono?

Ewa: Uważamy, że prawnicy mają obowiązek angażować się w sprawy potrzebujących. I tego uczymy naszych aplikantów. Mam wrażenie, że młodzi ludzie to rozumieją i cenią, bo wiele osób, które przychodzą na rozmowy rekrutacyjne, mówi, że poza miejscem w rankingach właśnie działalność pro bono jest tym, co ich do nas przyciąga.

Paulina: Przy czym pro bono nie jest tylko kwestią tego, że robimy coś za darmo – na przykład dla Federacji Pacjentów Polskich. Traktujemy to szerzej. W naszej dziedzinie, w prawie ochrony zdrowia, panuje wielki bałagan. To są setki napisanych bez pomyślunku ustaw, non stop nowelizowanych. Posłowie nie widzą nawet pełnego tekstu, nad którym głosują, tylko mają powiedziane – w trzecim zdaniu dodać, dajmy na to, słowo „pacjent”. I nie wiadomo, o co chodzi – czy on coś musi? Czy coś może? Czy coś mu się należy? Od kogo? Z tego intelektualnego bezwładu wynikają potem ludzkie nieszczęścia, bo procesujemy się o jedno słówko, na przykład, gdy w danym przepisie dodano spójnik „i” zamiast „lub”. Cała strategiczna batalia dotycząca refundacji indywidualnej dla leków, których w Polsce nie ma, przez siedem lat opierała się na nieszczęsnym „i”. Do tego dochodzi ciągły wyścig z czasem. Jak tylko wygramy jakąś sprawę, natychmiast pojawia się przepis zatrzymujący światło, które udało nam się wpuścić do tunelu. Można radzić sobie z tym, tylko działając, bo jak się człowiek raz zatrzyma, to utonie.

Ewa: W sprawach zdrowotnych staramy się forsować w sądach interpretację celowościową, czyli odejść od czytania słowo w słowo przepisów, które czasami są bełkotliwe. Robimy to po to, żeby wyciągnąć z nich sensowny rezultat, który zadziała na korzyść pacjenta. Oczywiście taka droga wiąże się z ryzykiem. Dużo łatwiej jest przeczytać „Ala ma kota”, a trudniej powiedzieć: „Ala ma po to kota, żeby ten kot dbał o jej zdrowie. A jeżeli ma dbać o jej zdrowie, to znaczy, że to, to i tamto”.

Paulina: I że kot nie może być zdechły. To jest bezcenny, cywilizacyjny przełom, że możemy się odwołać do prawa europejskiego, ponieważ ono ma tę cudowną cechę, że posiada dyrektywy, w których jest napisane, co chce się osiągnąć. Celowość, o której mówisz, jest w naszej kulturze prawnej mało obecna. Ale to właśnie dzięki niej znajdujemy wyjście z matni idiotyzmów i możemy przedstawić naszą interpretację organom, które zwykle są na nią odporne. Współpracuję z organizacjami ludzi chorych na choroby rzadkie i to jest coś nieprawdopodobnego, bo każda z tych chorób ma dwudziestu, czterdziestu czy sześćdziesięciu pacjentów, dla których najczęściej nie ma żadnej opcji terapeutycznej. Nikt się nad nimi nie pochyla, bo jest ich niewielu i mimo że razem tworzą ponadmilionową armię, nie są postrzegani jako wyborcy. Mało tego, wiele programów lekowych jest tak absurdalnych, że ludzie wypadają z nich, jak im się poprawi stan zdrowia. Weźmiesz lekarstwa, poczujesz się lepiej i możesz wrócić do leczenia, dopiero jak ci się pogorszy. Przecież to zaprzeczenie medycyny! Nierzadko mamy niestety takie poczucie, że wszystko, co w ochronie zdrowia dzieje się złego, było przez nas i różnych innych ekspertów wielokrotnie anonsowane w trakcie prac na danymi przepisami, ale nikt tego nie słuchał i nie słucha.

Ewa: Czasami czuję się jak na rysunku Andrzeja Mleczki, na którym Syzyf mówi: „Oddzwonię, jak skończę”.

Paulina: Najbardziej frustruje mnie to, że mamy wiedzę, tylko nie ma chętnych, żeby z niej skorzystać. Dlaczego? Bo jest niewygodna. Nikt nie jest zainteresowany udrożnieniem systemu opieki zdrowia i oczyszczeniem akwenu, bo wtedy okaże się, co jest na dnie. A na dnie jest jedna wielka fikcja. Nie da się wyleczyć ludzi, oszukując ich, że wszystko będzie bezpłatnie, i dając na to tak małe pieniądze. I my w tym środowisku działamy, napędzane instynktem pozytywizmu, który wpoili nam rodzice, wyposażone w plecak pełen nadziei, jaki niesiemy od studiów. Bo łączy nas jeszcze to, że obie jesteśmy pokoleniem Erazmusa.

Ewa: I Tempusa – pierwszych stypendiów dla krajów wschodnioeuropejskich, jeszcze przed akcesją do Unii, na uniwersytetach zachodniej Europy. Kiedy szłam na studia, cieszyłam się, że wreszcie dołączamy do kręgu świata zachodniego. To był czas przemian i wielkich nadziei. Można było podróżować, szlifować języki, uczyć się prawa europejskiego razem z kolegami z Zachodu. Płynęło z tego poczucie nieznanych dotąd możliwości, ale i chęć pracy na rzecz budowania cywilizowanej, europejskiej Polski i wiara, że właśnie to ma sens.

Paulina: Skoro więc otrzymałyśmy za darmo edukację, stypendia od Unii, obudziło się w nas przekonanie, że trzeba to, co się dostało, oddać. Grzechem naszego pokolenia jest to, że za bardzo zajęło się swoimi sprawami. Nasze zaangażowanie nie byłoby pewnie możliwe, gdyby nie przyjaźń, która jest jak kotwica. Punkt zaczepienia, kiedy któraś z nas ma gorszy moment. Możemy się skonsultować, wesprzeć, mamy do siebie zaufanie.

Ewa: Zastanawiam się, czy ta przyjaźń była przeznaczeniem, ale nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie. Teoria, że dwie osoby na świecie dzieli pięć uścisków dłoni, tylko potwierdza tezę prof. Bartoszewskiego, że „jak nie wiesz, jak się zachować, to się zachowaj przyzwoicie”, bo zawsze można trafić na kogoś znajomego (śmiech). Z naszej pracy razem wynika wiele dobrego. Mamy też wspólne pozazawodowe pasje. Obie działamy w Forum Dialogu. Jest to organizacja pozarządowa, która zajmuje się budowaniem mostów pomiędzy społeczeństwem polskim i żydowskim. Jeździmy na wymiany, rozmawiamy z ludźmi, którzy mają polskie korzenie.

Kiedy byłyśmy w Izraelu na takim wyjeździe, jedna z koleżanek bardzo chciała, żebym się spotkała z jej przyjacielem, mającym wyjątkowo gorzkie rodzinne wspomnienia z Polski. Zaczęliśmy rozmawiać i w końcu zapytałam, skąd pochodził jego ojciec? Okazało, że z Włocławka, gdzie urodził się także mój tata i mieszkali moi dziadkowie. Spotkanie, które zapowiadało się jako trudne, rozliczeniowe, przeszło w zupełnie inny wymiar, było ciepłe i serdeczne. Nasze rodziny – moja polska i jego żydowska – mogły się przecież znać po sąsiedzku, mamy historycznie wspólny punkt odniesienia. Umówiliśmy się, że gdy przyjadą do Polski, to pojedziemy razem do Włocławka odwiedzić rodzinne miejsca.

Paulina: Poczytuję sobie za zaszczyt, żeby tych przyjaciół Forum zapraszać, pokazywać im Polskę miłą i przyjazną. To dla mnie także rodzaj ucieczki intelektualnej od naszych syzyfowych prac. Izrael i Polska mają ze sobą tyle wspólnego, że natychmiast wraca jakiś rodzaj komunikacji w rozmowie. Dzięki Forum zdążyłam razem z synkiem poznać Kazika Ratajzera, warszawskiego bohatera, który przeprowadził słynną akcję ratowania z getta przyjaciół, w tym Marka Edelmana. Odwiedziliśmy go dosłownie kilka miesięcy przed jego śmiercią. Sprawiał wrażenie chłopca zaklętego w ciele dziewięćdziesięciolatka. Oboje jesteśmy z Powiśla, więc od razu zapytał, czy nadal są tam koszary i którą bramą wchodziłam do Łazienek – okazało się, że tą samą. Omówiliśmy wszystko tak, jakbyśmy byli kumplami z dzielnicy. Na tej samej wyprawie spotkaliśmy w Jerozolimie Stanisława Aronsona, bohatera powstania warszawskiego. Obaj panowie mówili cudowną polszczyzną i w jakimś sensie nadal są warszawiakami.

Ewa: Wiesz, że w tym roku mija dziesiąta rocznica naszej wspólnej pracy??

Paulina: Fakt! Przecież połączyłyśmy nasze zespoły w czasie, gdy każda z nas była w drugiej ciąży, a nasze dziewczynki w tym roku skończą dziesięć lat. Zastanawiam się, czy one nie płacą zbyt dużej ceny za nasze zaangażowanie zawodowe, chociaż… Moja córeczka na pytanie, co chciałaby robić, napisała ostatnio w szkole, że być jak mama i pomagać ludziom. Ale są momenty, kiedy mówi, że nie chciałaby nigdy pracować tak ciężko jak ja.

Ewa: Usłyszałam niedawno od mojej córeczki pytanie: Mamo, czy dzieci mogą przejąć kancelarię? Myślę, że ona uważa, że będą tu kiedyś razem z twoją Basią pracować (śmiech). A pamiętasz, że kiedy zaczynałyśmy wspólną pracę, były głosy, że to się nie uda? Że mamy za silne charaktery i skoczymy sobie do gardeł?

Paulina: Nazywali nas nawet dwugłową hydrą.

Ewa: To ja posłużyłam się tym stwierdzeniem, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zanim dołączyłam z moim zespołem do międzynarodowej kancelarii, w której ty wtedy pracowałaś, miałam rozmowę telefoniczną z dyrektorem na Europę i on zapytał mnie o to, jak sobie wyobrażam, moją z tobą współpracę, kiedy obie jesteśmy tak energicznymi, ambitnymi prawniczkami. Zażartowałam wtedy, że będziemy jak dwugłowa hydra – jeszcze silniejsze, pracując razem, bo będziemy mogły się wspierać, uzupełniać i zastępować, gdy ta druga opadnie z sił. I tak się stało. Nasza wspólnota wartości jest podstawą, początkiem i końcem dyskusji o tym, co jako prawnicy powinnyśmy robić i jak powinna działać kancelaria.

Paulina: Nieraz rozmawiamy o tym, że kancelaria jest miejscem, w którym wszystko do siebie pasuje. Bo na zewnątrz zawsze jest „coś”, i oczywiście w pracy też dochodzą wciąż nowe wyzwania. Ale są momenty, kiedy siadamy przy kawie i mówimy: „Jakie szczęście, że tutaj nie trzeba się boksować, tylko wszystko można kulturalnie uzgodnić, czasem nawet po długich dyskusjach”. Budzę się rano i – przy całym skomplikowaniu współczesnego świata i wszystkich jego negatywnych cechach – myślę, że skoro mam w pobliżu takich wspólników jak ty i Marcin (Kolasiński – przyp. red.), to znaczy, że świat jest jednak fajny.

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na