Lut 202306
Zdrowie. Rodzina. Pasje
Wywiad z Bartłomiejem Pisarskim
Rozmawia: Mirela Bornikowska
Mirela Bornikowska: Dzień dobry Bartku. Witam cię przy okazji naszego trzeciego wywiadu. Nie mogę powiedzieć trzeciej rozmowy, bo tych rozmów od pierwszego spotkania we wrocławskiej kawiarni było wiele.
Bartłomiej Pisarski: Tak, to prawda.
MB: To mój trzeci wywiad z tobą. Dwa poprzednie ukazały się na naszej stronie internetowej. Na łamach gazety chciałabym pokazać twój potrójny portret, bo absolutnie na to zasługujesz.
BP: Skoro tak mówisz…
MB: Za każdym razem temat przewodni naszej rozmowy był inny. Przedstawiałam cię czytelnikom jako stomika, ojca i pasjonata gór. W każdej z tych ról czujesz się znakomicie, a one z oczywistych względów muszą się przeplatać. Pozwól jednak, że spróbujemy namalować Trzy twoje portrety.
MB: Przedstaw nam się bliżej.
BP: Nazywam się Bartosz Pisarski, pochodzę z Jeleniej Góry. Mam 34 lata. Mieszkam z żoną i dwójką dzieci we Wrocławiu. Pracuję w amerykańskiej korporacji z siedzibą w Pittsburghu jako zarządzający bazą danych w języku francuskim, więc obsługuję głównie rynki francuskie i kanadyjskie.
MB: Na co chorujesz?
BP: Choruję od urodzenia na cholestazę wewnątrzwątrobową. Jest to wada genetyczna, wg lekarzy nieuleczalna. Do 6. roku życia było całkiem stabilnie. Wtedy moja młodsza siostra zaraziła mnie żółtaczką zakaźną. Zaczął się rodzinny i mój koszmar. Po wielu badaniach i tygodniach spędzonych w szpitalu… (zdarzało się, że musiałem tam być sam, także jako mały brzdąc).To był bardzo ciężki okres dla mnie. Ten mały, wystraszony, samotny JA zawsze będzie we mnie. Mam wiele, wiele wspomnień z samotnych dni i nocy spędzonych w szpitalu. Nie byłem zbyt towarzyski. Mam takie wspomnienie, które tu przytoczę: „któregoś razu, gdy pojechałem z ojcem do szpitala, a było kilka miesięcy po operacji, spotkaliśmy pielęgniarkę na oddziale. Ta przemiła kobieta, już po 40. podeszła do nas i zaczęła zachwalać, jak wyrosłem, powiedziała, że gdy miałem roczek nosiła mnie po nocach, gdy rodzice nie mogli być przy mnie. Oboje pracowali, a w domu był jeszcze mój brat i siostra.
MB: A stomia? Z jakiego powodu została wyłoniona?
BP: Po przebytej przeze mnie żółtaczce rodzice musieli podjąć decyzję. Co wybrać dla mnie? Albo stomię, albo ryzykowny przeszczep wątroby, a jeśli żadne z tych, to czekałaby mnie marskość wątroby i śmierć. W rodzinie nie ma nikogo innego, kto by na to chorował. Mam starszego brata i dwie młodsze siostry oraz dwie przyrodnie. Stomię mam wyłonioną na drogach żółciowych, poprzez jelito cienkie. Było to w 1997 roku, gdy miałem 9 lat.
MB: To bardzo dawno temu. Byłeś małym chłopcem. Jesteś bardzo doświadczonym stomikiem. Czy łatwo było ci zaakceptować stomię? Jak długo to trwało? Czy pasje i zainteresowania pomogły ci w tym?
BP: Oczywiście że nie mogłem jej zaakceptować! Przynajmniej nie od razu. Miałem tylko 9 lat, a 1997 roku często brakowało dla mnie sprzętu. Zdarzało się, że miałem tetrowe pieluchy przybandażowane do brzucha. Do szkoły poszedłem od 4 klasy podstawówki. Lekarze wcześniej odradzali posyłanie mnie do przedszkola czy szkoły. Bardzo tego chciałem, jednakże byłem dość naiwnym dzieckiem, nawet mając 11 lat. Nie zostałem zaakceptowany przez rówieśników. Zdrowe dzieci potrafią być bardzo okrutne. Przebywanie w szkole było stresem, bo nie potrafiłem się bronić. Bronili mnie rodzice u dyrekcji. Na wf-ie zdarzało się że woreczek się rozklejał, przemiękał, ale nie chciałem z tych lekcji rezygnować. Mimo wszystko kochałem ruch, piłkę, rower, bieganie.
Potem zaczął się wiek dojrzewania i nowy wymiar lęków. Ale wtedy z pomocą przyszła sprawność fizyczna. Okazało się, że nie jestem gorszy w niczym od kolegów z podwórka. To był ogromny zastrzyk do poczucia własnej wartości. Zacząłem chcieć udowadniać sobie więcej. Polubiłem rywalizację. Na przykład byłem najlepszy w siatkę na podwórku, ale i najszybciej biegałem. A skoro byłem najlepszy, to na horyzoncie pojawiła się pierwsza dziewczyna. I w tej dziedzinie życia pomogła moja sprawność. Robiłem różne rzeczy w życiu. Pracowałem na własne życzenie od 20. roku życia. Byłem kelnerem, barmanem, we Wrocławiu i w Karpaczu. Wyjechałem do Krakowa, mając 24 lata. Tam też pracowałem w gastronomii. Zostałem menadżerem w angielskim pubie. Później pracowałem jako pracownik biurowy w firmie sprzątającej. Szybko okazało się, że mają zerowy szacunek do pracowników, a zatrudniając niepełnosprawnych kierowali się tylko własnym zyskiem. Z tego powodu po 10 miesiącach uciekłem. Potem było call center związane z lotami, (angielskiego nauczyłem się, pracując w pubie, francuski miałem w kieszeni, gdyż… i tu cię zaskoczę… mieszkałem z rodziną we Francji niecałe 8 lat, ale o tym nie tym razem). Później trafiłem do IBM w Krakowie, tam poznałem moją żonę, przenieśliśmy się do Wrocławia, bo miał nam się urodzić syn. Jak widać, stomia mnie raczej nie ogranicza.
MB: Czy jest coś, co choroba ci zabrała? Jakieś marzenie, którego nie mogłeś zrealizować? A może udało się je spełnić mimo choroby?
BP: Zanim wyłoniono mi stomię, cierpiałem na alergię, nietolerancje pokarmowe, świąd skóry, która była zupełnie żółta. Brałem leki rozrzedzające żółć. Po operacji wyłonienia w ciągu dwóch lat wszystko ustąpiło. Zacząłem normalnie się rozwijać, rosnąć itp. Można powiedzieć, że stomia mnie wyleczyła. Przyznam jednak, że był czas, kiedy żałowałem, iż nie mogę spakować się i pojeździć wariacko po Europie.
MB: Jesteś ojcem. Ojcem stomikiem. Powiedz, ile masz dzieci i w jakim są wieku?
BP: Syn Romek w lipcu skończył 6 lat, a córka Alicja w lutym skończyła 4. Nie miałem zaplanowanego rodzicielstwa. Nie myślałem o byciu ojcem. Gdy miał się pojawić Romek, to takie nastawianie/przygotowywanie się musiało mnie dopaść. Używam takiego określenia, bo to było jak tąpnięcie w postaci potężnego załamania psychicznego. Absolutnie mogę powiedzieć, że miałem depresję „poporodową”, która pojawiła się dopiero po kilku miesiącach od narodzin mojego syna. Ten stan zmusił mnie do zweryfikowania swoich poglądów i zakwestionowania samego siebie. Zadawałem sobie pytania: „kim jestem i jaki chcę być?”. Wraz z narodzinami syna musiał narodzić się inny, nowy JA. To było trudne, ale myślę, że się udało. Teraz jestem inny psychicznie i o wiele sprawniejszy fizycznie, co ma ogromny pozytywny wpływ na moje samopoczucie. Jako ojciec zauważyłem, że w pewnym sensie wykiełkowały we mnie cechy, które zasiali we mnie rodzice. To są dobre cechy i podobne staram się przekazywać swoim dzieciom. Nie wiem, jak przeżywali początki rodzicielstwa moi w pełni sprawni koledzy, ale myślę, że każdy przeżywa to po swojemu i każdy ma swoje dylematy. Jak mówiłem wcześniej, pierwsze rodzicielstwo spadło na nas niespodziewanie, więc nie było świadomego przygotowania teoretycznego, natomiast fakt, że mamy dwoje dzieci chyba odpowiada na to pytanie. Nie baliśmy się zostać rodzicami po raz drugi i tworzymy czteroosobową szczęśliwą rodzinę.
MB: Czym dla ciebie jest ojcostwo?
BP: Dla mnie ojcostwo to ciągłe udoskonalanie obserwacji, analizowanie, z kim ma się do czynienia. To ciągła praca nad sobą, nad cierpliwością, nad szukaniem wspólnych cech i rozumieniem różnic. Jest to wyczerpujące, jak kopanie dołu szpadlem, jak ścinanie drzewa siekierą. Ze zmęczenia czasem nie dostrzega się, jak kiełkuje miłość i zaufanie dzieci. Aż nadchodzi chwila, która to wszystko wynagradza. Dwa miesiące temu dostałem taką prawdziwą nagrodę. Wtedy zabroniłem czegoś mojej córce, nie pamiętam, pewnie chodziło o zjedzenie kolejnych słodyczy. Ona jest małą czterolatką buntowniczką, już teraz, w tym wieku! W tamtej sytuacji, gdy usłyszała mój sprzeciw, wyrzuciła z siebie takie zdanie: „JESTEŚ NAJGORSZYM TATĄ NA ŚWIECIE!!”. W ułamku sekundy zmieniając ton i rzucając się na moje udo, dopowiedziała: „ALE I TAK BARDZO CIĘ KOCHAM”. To dziecko nie ma nawet pięciu lat!!! Najsłabiej jest u mnie z cierpliwością, zwłaszcza gdy jestem przemęczony i muszę sobie radzić z dziecięcymi napadami gniewu i silnego niezadowolenia.
MB: Co z własnych doświadczeń chciałbyś przekazać innym mężczyznom, nie tylko stomikom, którzy decyzję o ojcostwie mają jeszcze przed sobą?
BP: Pamiętajcie, że obserwuje was Mały Wielki Człowiek. Możecie na początku nie zdawać sobie sprawy, że będziecie dla niego wzorem. Dobrym czy złym? To zależy tylko od was i jest to wielka odpowiedzialność. Z czasem zaczniecie zauważać, że ta mała istota w czymś was przerasta. Nie starajcie się być mądrzejsi, nie bądźcie fałszywi. Nie narzucajcie swojego światopoglądu. Wszak najważniejsze, aby ten człowiek wam ufał. Wy będziecie musieli decydować, kiedy okazać stanowczość, a kiedy delikatność – obie te cechy niech płyną z serca. Dzieci mają naturalną mądrość i poczucie własnej wartości. Pielęgnujcie te cechy. To jest ich Moc! Niech waszym celem nie będzie, aby wasze dziecko miało lepiej czy więcej. Prawdziwy wysiłek trzeba włożyć w to, aby było zaradnym, mądrym, empatycznym człowiekiem. Jeśli chcecie, możecie dodać określenie „lepszym ode mnie”. Ja dodaję, bo tak widzę swoje ojcostwo, którego początki nie były łatwe.
MB: Sport w twoim życiu pełni ogromną rolę. Można powiedzieć, że wysiłek fizyczny kształtuje cię jako człowieka. We wrześniu tego roku dokonałeś spektakularnego wyczynu. W ciągu niespełna 34 godzin obszedłeś Kotlinę Jeleniogórską, zajmując 39 miejsce na 500 startujących. Wszyscy ci kibicowaliśmy. Wiemy, że ta miłość do sportu zaczęła się w dzieciństwie?
BP: Tak jak już wspominałem wcześniej, sport i brak lęku przed ruchem towarzyszą mi od lat nastoletnich, kiedy dotarło do mnie, że mimo dziury w brzuchu nie odstaję sprawnością fizyczną od zdrowych dzieci, a często byłem wśród tych najbardziej sprawnych rówieśników. Jako dzieciak lubiłem piłkę nożną, ale to przez wpływ kumpli, którzy się tym bardzo interesowali. Natomiast o wiele, wiele bardziej polubiłem grać w siatkówkę dzięki koleżankom z podwórka. Świetny czas młodości, piękne wspomnienia.
MB: A miłość do gór?
BP: W dużej mierze zawdzięczam ją tacie, który obowiązkową służbę wojskową odbywał w Świeradowie Zdroju. Jako kapral strzegł granicy i łaził po Izerach, zimą, wiosną, latem. Pokochał góry i zabierał mnie ze sobą. Z całego rodzeństwa ja byłem najbardziej chętny na te wędrówki. Zwłaszcza, gdy mając już stomię, zacząłem zdrowieć. Ta miłość zaszczepiona w dzieciństwie, wykiełkowała u mnie na nowo, gdy po życiu w Krakowie wróciłem na Dolny Śląsk. Kocham góry o każdej porze roku. To moja pasja, hobby i miłość. Lubię długi, wyczerpujący trekking. W górach relaksuję się, oddycham pełną piersią, łączę się z tym, co mnie otacza. Cieszę się bardzo, że z Wrocławia mam blisko do Kotliny Kłodzkiej i Jeleniogórskiej.
MB: Doskonale wiem, o czym mówisz, bo… mam tak samo.
BP: W Sudetach zdobyłem wszystkie najwyższe szczyty, oprócz Biskupiej Kopy w Górach Opawskich. Uwielbiam kąpać się w górskich potokach. Jak dotąd robię to tylko latem, więc nie nazwę tego morsowaniem, ale kto raz zamoczył nogi w górskim strumieniu, ten wie, że są to kąpiele bardzo orzeźwiające. W tym roku udało mi spełnić jedno z marzeń i po uzbieraniu ekwipunku przenocowałem w hamaku pod Śnieżnikiem, w dziczy, z dala od wyznaczonego szlaku. Mam zamiar to powtórzyć oczywiście w innych miejscach.
MB: Ale góry to nie jedyna forma aktywności?
BP: Nie, bardzo lubię biegać. Biegając – medytuję. Mój rekord na 5 km to 18:46 minut. Mam nadzieję, że jeszcze będzie lepszy. Dwa lata temu nauczyłem się jeździć na desce. Żona mnie namówiła.
MB: By mieć taką formę, musisz trenować. Ile czasu poświęcasz treningom? Tyle, ile byś chciał?
BP: Poświęcam tyle, ile mogę, tyle, ile mam czasu i sił. Nie robię nic ponad siły. Nie jestem zawodowcem. Jeśli mówimy o treningu biegowym to robię go w 3-4 razy w tygodniu. Nie wliczam w to innych ćwiczeń: pompek, rozciągania, podciągnięć na drążku. To robię spontanicznie w ciągu dnia. Sport ma mi sprawiać radość i takie mam założenie. Muszę mieć poczucie, że robię coś dobrego do siebie. Rzadko się obciążam.
MB: Czy masz poczucie, że czas oddany sportowi „kradniesz” rodzinie, pracy, znajomym?
BP: Rodzinie na pewno tak, choć jest to „kradzież” usprawiedliwiona. Tak to czuję. Kiedy świadomie opuszczam dom na godzinny bieg czy na weekendowy wypad w góry, to wracam odmieniony i szczęśliwszy. Rodzina ma wtedy większy pożytek z męża i ojca, a ja mam im więcej do zaoferowania. Nic się nie da zrobić, taki mam charakter. Na szczęście żona akceptuje mój „nałóg” i za zupełnie naturalne uważamy, że w rodzinie każdy powinien mieć czas dla siebie. Trzeba mieć przestrzeń na zaopiekowanie się swoim umysłem i ciałem. To obowiązkowa sprawa, by uniknąć przepracowania, frustracji, depresji. To są prawdziwe zagrożenia dla rodziny.
MB: Gdybyś zaniechał sportu (teoretycznie), czym byś wypełnił ten czas?
BP: Malowaniem. Bardzo to lubiłem, choć nigdy specjalnie nie ćwiczyłem rysunku, ale za czasów nastoletnich uwielbiałem przekładać farbą na papier moje wizje. Mam nadzieję pozostać na zawsze aktywnym człowiekiem. Daje mi to potężną dawkę endorfin.
MB: Ostatni wyczyn zbliżył cię do ekstremum. 150 km po górach bez snu. Czy to „narkotyk”, który cię wciągnie na stałe? Czy uważasz, że tak ekstremalnymi wyczynami możesz sobie zaszkodzić?
BP: Mogę i dlatego nie zamierzam z tym przesadzać. Na pewno nie wpadnę w taki „ nałóg”. Lubię czasem rzucić sobie wyzwanie, sprawdzić się. Obserwować, jak ciało i umysł się zachowują w różnych „nienormalnych” sytuacjach. Ale to mnie nie uzależni. Z ekstremum wiąże się większe wyczerpanie ciała i umysłu. Nie dodaje mi mocy w życiu codziennym. Preferuję krótki, ale częstszy trening.
MB: A jak najbliżsi reagują na twoje coraz większe osiągnięcia?
BP: Myślę że ogólnie są zadowoleni, wręcz dumni. Zwłaszcza rodzice. Po ostatnim wyczynie, czyli przejściu Kotliny Jeleniogórskiej duma mieszała się z niedowierzaniem. Wręcz łapali się za głowy. Zażartowałem sobie nawet, że ich modlitwy właśnie się spełniają, bo wymodlili nie tylko moje życie, ale i ogromny apetyt na nie. Życzenie zostało spełnione – mam ogromną wolę życia, doceniam jego każdą sekundę i pragnę je przeżyć jak najpiękniej i jak najpełniej. Takie życie daje mi siłę i radość. Uspokaja mnie i wycisza. Wypełniam się optymizmem.
MB: A co mówi głowa, która razem z resztą ciała przekracza TAKIE granice?
BP: Wszystko jest w głowie. Podczas przejścia Kotliny kilkukrotnie zacząłem wątpić, chciałem zrezygnować i kilkukrotnie udało mi się zwątpienie powstrzymać. W trakcie przejścia, przy punkcie kontrolnym numer 11 w Wojcieszycach, ktoś powiedział, że od tego punktu to już nie jest kwestia kondycji, tylko tego, czy wytrzymamy psychicznie ból i wykończenie fizyczne. Miałem przed sobą jeszcze 30 km. 7 kilometrów dalej był kolejny punkt kontrolny w Górzyńcu. Kiedy usłyszałem, że jestem 45 to poczułem taki wystrzał adrenaliny, jakby ktoś mnie odpalił jak petardę. Powiedziałem sobie, że nie ma szans, żebym teraz zrezygnował Wytrzymałem. Jestem twardzielem!!! Prawda?
MB: Absolutnym twardzielem!!! Wiem, że nie jesteś pod opieką „sztabu trenerów”, ale co myślisz o wsparciu dietetyka, fizjoterapeuty, psychologa?
BP: Do fizjoterapeuty chodzę, owszem. Ale nie często. Co do diety, to sam sięgam do publikacji dotyczącej diety sportowej. Jedzenie muszę łączyć i równoważyć, biorąc pod uwagę moją chorobę. Nie rezygnuję z badań. Drogi żółciowe i wątroba muszą być zdrowe. Pomocy psychologa z moim nastawieniem do życia, wydaje mi się, że nie potrzebuję. Mam bliskich, z którymi zawsze mogę porozmawiać, a oni potrafią być krytyczni wobec mnie i moich pomysłów. Ja zaś staram się być rozsądny.
MB: Jak wygląda regeneracja? Dojście do siebie po takim wyczynie?
BP: Odpoczynek, sen, dieta, brak stresu. Cisza, czyli wyjście w góry. To żart, bo żona by mnie nie puściła.
MB: Co chciałbyś powiedzieć czytelnikom? Stomikom, którzy chcieliby podobnie jak ty, spełniać swe marzenia i podnosić sobie poprzeczkę?
BP: Chciałbym powiedzieć, żeby nie bali się żyć, żeby uwierzyli, że czasami trzeba trochę zaryzykować, żeby nie zwracali uwagi na to, co mówią inni. Chciałbym do wszystkich zwrócić się takimi słowami: Bądźcie swoimi przyjaciółmi. Nikt inny was tak nie zaakceptuje i nie pokocha, jak wy sami możecie. Wszystko jest w głowie i w sercu.
MB: To piękne, dziękuję ci za takie przesłanie, bo też czuję się jego odbiorcą.
BP: Czy jeszcze mógłbym coś dodać?
MB: Ależ oczywiście.
BP: Na koniec chciałbym serdecznie podziękować wszystkim stomikom, którzy mnie wspierali i mi kibicowali. Świadomość, że jesteście, bardzo mi pomogła w chwilach ekstremalnego wysiłku. Szczególnie pragnę podziękować Marioli Czapli, która bezinteresownie zaangażowała się i pomogła mi dobrać sprzęt i środki pielęgnacyjne na wyprawę. Wspierała mnie wyjątkowo, gdy ja pieszo pokonywałem kolejne kilometry.
MB: O czym marzysz? Co chciałabyś zrobić po raz pierwszy w życiu?
BP: Chciałbym zdobyć Koronę Gór Polski i przejść Pireneje. A takie bardziej odległe, to mieć terenówkę i jeździć z rodziną po górach Europy.
Czerwiec 2022