Autor: Anna Mroczkowska
Kiedy moi rówieśnicy uczyli się i bawili, ja cierpiałam i nie było wiadomo dlaczego. Diagnozę usłyszałam w 2001 roku. Miałam 13 lat… Ponad połowę życia przeżyłam na gabinetach lekarzy i szpitalach, licząc już nie na wyleczenie, ale choćby na poprawę.
Za mną ponad 20 operacji. Teraz jest lepiej i mam nadzieję, że na tym nie koniec, będzie wspaniale!
W 2004 roku choroba rozwinęła się na tyle, że trafiłam do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie na specjalistyczne badania. Tam stwierdzono, że konieczne jest usunięcie jelita grubego. Było już bardzo źle. Lekarze dawali tylko 20% na wybudzenie. Jednak
obudziłam się, i to już godzinę po operacji. Bez stomii, wtedy. Udało się wyciąć ten fragment jelita, który był w najgorszym stanie i zespolić je na nowo. Niestety po dwóch miesiącach coś zaczęło się dziać, pojawił się ropień, ale nikt nie umiał go
skutecznie zdiagnozować i pomóc mi. Wycieczka z Gdańska (bo stamtąd jestem) do Warszawy (tam miałam dostać pomoc) była niezapomniana, głównie przez ból i stres. Gdyby diagnozę postawiono szybciej, wszystko wyglądałoby inaczej. Efekt jest taki, że
konsultowałam moje problemy w kilku różnych szpitalach w Polsce zanim trafiłam na chirurga, który zamiast rozłożonych rąk w geście rezygnacji miał dla mnie propozycję rozwiązania. Postanowił wytworzyć zbiornik jelitowy i stomię czasową. Moim punktem
odniesienia na lata 2007-2008 są kolejne operacje: plastyka zwieraczy odbytu, usunięcie torbieli z jajnika (bo czemu miałaby się nie przydarzyć przy okazji), a potem zamknięcie stomii.
Wydawało mi się, że to wybawienie. Było dobrze, dłużej ale nie za długo. Pojawiły się zrosty, które wymagały usunięcia, bo powodowały niedrożność. Operacja trwała 6 godzin. To był 2010 rok. Zrosty udało się usunąć, ale stan zdrowia nie poprawił się w
wystarczającym stopniu. Walczyłam o siebie, o zdrowie, o marzenia. Zaszłam w ciążę. To nie był lukrowany obrazek. Tamte miesiące były dla mnie horrorem. Doskwierał mi potworny ból. W przypływie zmęczenia i braku sił wręcz prosiłam Boga żeby mnie zabrał.
Ból i nowe zrosty tak bardzo dawały o sobie znać, że nie widziałam wyjścia w sytuacji. Lekarze też nie. Córka urodziła się jako wcześniak w 30 tc: 1225g i 43 cm. Oczekiwałam radości ze wspólnie spędzanego czasu i nawiązywania więzi, radości z obserwacji
jak rośnie, rozwija się i poznaje świat. Dostałam dwa ciężkie miesiące dochodzenia do siebie, bo nie dawałam rady samodzielnie zajmować się dzieckiem. Już wcześniej dokuczało mi zapalenie zbiornika i spałam wręcz w pampersach, bo jednak nie miałam
czucia i nie trzymałam kału, ale chyba osiągnęłam apogeum. Przestałam jeść, żeby jelita nie pracowały, nie męczyły mnie. Wtedy zaczęłam myśleć o stomii. Kiedy poszłam skonsultować to z chirurgiem przytulił mnie i powiedział, że to najlepsza decyzja,
jaką mogłam w tej sytuacji podjąć. Klamka zapadła i w kwietniu 2013 roku poddałam się operacji. Ależ byłam przerażona kiedy wybudziłam się. To była moja decyzja, ale na początku miałam gonitwę myśli i wątpliwości czy słusznie postąpiłam. Według słów
chirurga stan zapalny miał się dzięki temu wygoić. Po wcześniejszych doświadczeniach nie miałam co do tego pewności, ale jednak udało się. Zmiany cofnęły się. Za to stomia mi dokuczała, bo ciągle wypadała i mniej więcej co dwa miesiące lądowałam w
szpitalu na kolejne poprawki. Mam ich za sobą w sumie sześć. Kiedy już widziałam koniec problemów, coś jednak musiało się przyplątać. Znowu zaczęły się silne bóle brzucha. Kontrola zbiornika wykazała jego fatalny stan. Cóż, w pewnym momencie zaczęłam
przywykać do takich informacji. Została podjęta próba wyleczenia tego stanu zapalnego, ale bez rezultatów. Okazało się, że sprawcą jest gronkowiec złocisty i decyzja mogła być tylko jedna – zbiornik trzeba usunąć. Na stole operacyjnym potwierdzono,
że to był ostatni dzwonek na tę operację. Chirurg jeszcze nie widział moich jelit w tak złym stanie. Co prawda obolała, bez zbiornika i 7 węzłów chłonnych, z oczekiwaniem na wyniki badań pod kątem yersini i Leśniowskiego- Crohna, ale planowałam święta
z rodzinką. Generalnie udało się, bo wyszłam ze szpitala 23 grudnia. A, zaraz po tamtej operacji zrobił się ropień w brzuchu. Nie umiem opisać tego bólu. Krzyczałam wręcz, a organizm nie reagował już na żadne środki przeciwbólowe. Ból tak i duży,
że nikomu nie pozwalałam się w zbliżyć do siebie. Dostałam antybiotyk najnowszej generacji. Po dwóch dniach nie było ani śladu po ropniu. Tydzień później byłam w domu. Moja przyjaciółka śmiała się ze mnie, że mimo potężnych problemów jestem jak Transformer,
błyskawicznie regeneruję się. A wyniki badań? Jednak zbiornik był zaatakowany przez colitis ulcerosa. Ponoć czasem to możliwe, gdy jelito cienkie przejmuje zadania grubego. Więc twierdzenie, że usunięcie jelita grubego kończy chorobę jest mocno naciągane.
Ale wreszcie uzyskałam upragnioną stabilizację.
Długo broniłam się przed stomią. A to właśnie dzięki niej zaczęłam nowe życie. Lepsze. Bez bólu. Bez zastanawiania się gdzie są toalety jak wychodzę. Mogę wszystko jeść i cieszyć się życiem. Nawet kilka miesięcy mieszkałam w Zakopanem i już wiem, że kiedyś
wrócę tam na stałe, bo tam poznałam swoją miłość.
Wszyscy biorą mnie za optymistkę, bo mam ładny uśmiech. A ja chyba tylko czuję, że mimo różnych przeciwności nigdy nie wolno poddać się. Z chorobą trzeba się zaprzyjaźnić, bo inaczej będzie odbierać radość życia. A życie jest krótkie więc cieszmy się
tym, co mamy. Wiele nauczyłam się od mojej przyjaciółki, która jest psim behawiorystą. Trafiłyśmy na siebie zupełnie przez przypadek w trakcie spaceru po lesie i mocno zaprzyjaźniłyśmy się. Zyskałam też nową pasję jaką są psy. Dołączyła do wąskiego
grona najbliższych mi osób, na których zawsze mogę liczyć, i którym też daję siebie. Pracuję też jako opiekunka do dzieci i mam z tego dużą satysfakcję.
Chciałabym żeby wszyscy wiedzieli, że stomia to nie koniec życia, a początek. Że można ze stomią wszystko;) Tak, przyznaję, długo broniłam się przed stomią. I mimo, że miałam 25 lat i byłam dorosłą babą strasznie się bałam. Potrzebowałam sporo czasu,
nawet kilku miesięcy żeby dać radę z workami, bo mam dużą wadę wzroku co też początkowo utrudniało zmianę worków. Wiele razy brakowało mi sił i płakałam z niemocy, ale później jak już przejdzie się ten trudny początek się, to życie naprawdę jest lepsze.
Nic mnie nie ogranicza! W lipcu kończę 30 lat, mam super córkę i żyję. Kilka problemów ze zdrowiem muszę jeszcze rozwiązać, ale co ma być to będzie, a ja mam dla kogo walczyć i skąd czerpać siłę na kolejne zwycięskie batalie.