Autor: Maja Jaszewska
Żyjemy w świecie multiplikowanych obrazów. I odkąd telefony zaczęły pełnić funkcję aparatów fotograficznych, sami tworzymy je na masową skalę. Niespotykany wcześniej rozwój turystyki spowodował, że ciężko nas zadziwić jakąkolwiek odmiennością kulturową czy przyrodniczą. Na wyciągnięcie ręki za stosunkowo niewielkie kwoty mamy dostępne wyprawy w egzotyczne rejony świata. A jeśli z jakichś powodów nie możemy się na nie zdecydować, Internet oferuje setki, jeśli nie tysiące filmów, dzięki którym możemy się poczuć, jakbyśmy byli w Jakucji, Peru lub na południowych krańcach Afryki. Świat z całym jego bogactwem jest dziś na wyciągnięcie ręki.
Trudno w takich warunkach opowiedzieć bądź pokazać coś spektakularnego, co przebije się wśród niezliczonej ilości zdań i zdjęć. Niektórym jednak to się udaje.
Album zdjęć autorstwa Andrzeja Ziółkowskiego The Inward moment. Człowiek wobec sacrum to zachwycająca kompozycja zdjęć oprowadzająca nas po duchowych doświadczeniach mieszkańców Azji Południowo-Wschodniej.
Andrzej Ziółkowski urodzony w Gdyni z wykształcenia jest inżynierem elektronikiem. Od wielu lat prowadzi życie nomady. W 1986 roku wraz z rodziną przeprowadził się do Niemiec, a kilka lat potem otrzymał kontrakt w Singapurze w biurze projektowym francuskiego koncernu Thomson. Singapur to jedyne w swoim rodzaju miasto-państwo. Stanowi wieloetniczny i wieloreligijny tygiel, skupiając wszystko, co najbardziej barwne i piękne w tym regionie Azji.
Przeprowadzka do Singapuru była dla mnie szokiem kulturowym, religijnym i estetycznym. Ta przebogata paleta barw, smaków, tradycji, rytuałów, prześwietlona słońcem przez 365 dni w roku była czymś niebywałym po szarej i smutnej Polsce lat 80. Zachwyceni nowym światem bardzo dużo rodzinnie podróżowaliśmy. Robiłem wówczas mnóstwo zdjęć, ale wszystkie o charakterze pamiątkowym, żeby zatrzymać w kadrze napotykane po drodze cuda. Byłem bardzo otwarty na doznania estetyczne, wprost nimi zauroczony. Inaczej rzecz się miała z różnorodnością religijną, którą na każdym kroku napotykałem w Singapurze. Na małym skrawku ziemi żyją tuż obok siebie buddyści, hinduiści, muzułmanie, taoiści, sikhowie i chrześcijanie. Nie przemieszczając się daleko, można odwiedzić świątynie wszystkich tych wyznań. Chętnie to robiłem, ale będąc tradycyjnie wychowanym katolikiem, czułem pewną wyższość i myślałem sobie, że to moje wyznanie ma depozyt prawd wiary. Byłem wówczas zdania, że wyznawcy innych niż katolicka religii chodzą opłotkami i raczej wątpliwe, aby ich droga prowadziła do źródła. Z takim podejściem mogłem docenić jedynie walory turystyczne zwiedzanych świątyń, bo te duchowe do mnie nie docierały.
Jak z ortodoksyjnego katolika Andrzej Ziółkowski stał się autorem albumu Inward Moment, który zawiera głęboko duchowy przekaz o uniwersalnej, wspólnej wszystkim ludziom drodze do źródła Absolutu?
Miałem wszystko, o czym marzyłem, i byłem dzieckiem szczęścia, więc żywiłem głębokie przekonanie o słuszności swoich racji. Transakcja wydawała mi się prosta – ja będę wiernie przestrzegał i głosił zasady mojego Kościoła, a Pan Bóg mnie za to wynagrodzi. Przez jakiś czas to moje wyobrażenie się sprawdzało, ale w 2002 roku znalazłem się w dramatycznej i kryzysowej sytuacji, która w niespodziewany sposób rozbiła w pył całe moje poukładane życie. To doświadczenie odebrało mi całą pewność siebie. Straciłem duchowy kierunek. Ogarnęło mnie głębokie zwątpienie. To był długi i bolesny proces. Musiałem zbudować siebie na nowo. Wówczas na mojej drodze pojawił się benedyktyn ojciec Laurence Freeman, który przyjechał prowadzić rekolekcje medytacyjne w Singapurze. Przez przypadek na nie trafiłem i tak poznałem jego i prowadzoną przez niego Światową Wspólnotę Medytacji Chrześcijańskiej. To był moment zwrotny w moim życiu, który zaowocował zmianą paradygmatów. Zacząłem medytować i po jakimś czasie moja „skorupa nieomylności” zaczęła pękać. Im słabsza była, tym bardziej interesowałem się Innymi. W miejsce wyższości pojawiła się życzliwość i szczere zainteresowanie odmiennymi drogami duchowymi. Już nie byłem ciekaw „kto ma rację”, to w ogóle przestało zaprzątać moje myśli. Zdałem sobie bowiem sprawę, że nie o rację tu chodzi, a o głębię przeżyć duchowych. To one warunkują doświadczanie sacrum. Zacząłem chodzić na różnorakie kursy, dzięki którym zgłębiałem hinduizm, buddyzm, sikhizm. To była fascynująca podróż w głąb duszy. Dzięki niej odkryłem, że wszyscy mówimy o tym samym, ale różnymi językami. A przez to stanowimy wielką fascynującą mozaikę religijnych rytuałów, obrzędów, wyobrażeń. Katolicyzm to jedno z kolorowych szkiełek w tym witrażu, przez który prześwieca światło Absolutu. W takim stanie ducha podczas jednej ze swoich podróży trafiłem do chrześcijańskiej aśramy koło Kanchipuram, gdzie odkryłem książkę benedyktyna Bede Griffitsha Universal Wisdom: A Journey Through the Sacred Wisdom of the World. Jej lektura była momentem mojej iluminacji, dopełnieniem moich wcześniejszych przeczuć. W swoim duchowym testamencie, będącym zwieńczeniem 40 lat pustelniczego życia w Indiach, bo tak można nazwać tę książkę, Bede Griffitsh napisał, że jeśli dotrzemy do sedna każdej religii, to wówczas wszyscy się spotkamy we wspólnym miejscu, a zewnętrzne różnice przestaną mieć znaczenie. W tym momencie zdałem sobie sprawę, co chcę fotografować. Przez kolejne sześć lat jeździłem po Indiach, Tybecie, Nepalu i innych miejscach Azji Południowo-Wschodniej, szukając źródeł najgłębszych religijnych przeżyć ich mieszkańców. Ze zdjęć tych miejsc składa się album, a za przedmowę ma przesłanie ojca Bede Griffitsha, które mnie tak głęboko poruszyło i zainspirowało.
Jak z uzdolnionego fotografa – amatora upamiętniającego rodzinne wyprawy – Andrzej Ziółkowski stał się autorem Inward Moment. Człowiek wobec sacrum, albumu o wybitnych walorach artystycznych i fotograficznych docenionego wieloma wernisażami, wystawami i wywiadami?
Jak sięgnę pamięcią, lubiłem fotografować, ale dopiero spotkanie ze zdjęciami Steve’a McCurry’ego obudziło we mnie pasję fotograficzną. Jego prace inspirowały mnie i otwierały na nowe obszary fotografii. W 2008 roku miał on w Singapurze wystawę zatytułowaną The Ungueaded Moment. Towarzyszyły jej warsztaty, w których wziąłem udział. Opowiadał tam o swoich pracach od strony fotograficznej, dzieląc się doświadczeniem, w jakich sytuacjach powstawały poszczególne zdjęcia. To były fascynujące opowieści. Ale też proste, cenne rady, jak ta, żeby wyjść poza próg domu i po prostu fotografować, nie zaprzątając sobie głowy ustawieniami aparatu, tylko robić „na automacie”, koncentrując się na kadrze i kompozycji. Nie skończyłem żadnej szkoły fotograficznej, ale uważnie oglądałem tysiące zdjęć uznanych fotografów, słuchałem, co mówią, i czytałem ich wypowiedzi.
Jeździłem po Azji tropami duchowego testamentu Bede Griffitsha i robiłem mnóstwo zdjęć. Aż wreszcie odważyłem się pokazać je fotografowi i fotoreporterowi Tomkowi Sikorze. To wymagało dużej odwagi z mojej strony, bo miałem świadomość, że poddaję się ocenie wybitnego artysty. Stał się on moim mentorem, którego uwag słuchałem w skupieniu. Doskonaliłem warsztat metodą training on the job. Przyswajałem cenne wskazówki Tomka i w kolejnej wyprawie fotograficznej byłem o nie bogatszy. The Inward Moment jest dojrzałym debiutem. Cieszę się bardzo, że tak docenionym, ale nie uważam się za fotografa. Jestem podróżnikiem wędrującym z aparatem i próbującym uchwycić momenty intymności duchowej. Czy w udany sposób, ocenią odbiorcy.
https://inwardmoment.com/