28 Listopad 2024
Lut 202317
Podróż kojarzymy najczęściej z wakacjami, słońcem i totalną beztroską. Okazuje się, że z chorobą można podróżować inaczej, bo w głąb siebie, w celu poszukiwania fundamentalnych wartości – godności, atrakcyjności oraz miłości. Paulina Ulatowska w poruszający sposób opowiedziała Magdalenie Łyczko o dwóch historiach i jednej chorobie – Leśniowskiego Crohna. Pierwsza dotyczy bólu, traum, lęków oraz umierania, a tematem drugiej jest wspaniałe odrodzenie – ukochanie siebie.
Jak zareagowała pani na zaproszenie fundacji do sesji „Ukochaj siebie”?
Nie miałam zielonego pojęcia z czym to się wiążę i jak będzie wyglądała sesja. Po prostu spontanicznie odpowiedziałam, ok jadę!
Odważnie…
Sesja miała być w sobotę. W piątek było nasze wielkie spotkanie, pierwszy raz rozmawiałam twarzą w twarz z tyloma z doświadczonymi torbaczami. Przyszło 35 osób, pomyślałam, to będzie duża i długa sesja, jeśli wszyscy weźmiemy w niej udział. Okazało się jednak, że to zupełnie osobna sprawa, a na planie zdjęciowym było tylko pięciu bohaterów.
Podczas sesji wcieliła się pani w rolę kobiety kot. Jak pani się w niej czuła?
Bardzo cieszę się, że ta rola przypadła właśnie mnie, bo to moje marzenie jeszcze z czasów dzieciństwa. Cieszyłabym się z każdej innej charakteryzacji, jednak ta sprawiła, że czułam się bardzo seksowanie, kobieco i radośnie. Teraz myślę, że każdy z nas miał idealną rolę dla siebie, w której świetnie się odnalazł. Jestem optymistką, która potrafi cieszyć się ze wszystkiego, ale życzliwość innych ludzi, którzy byli w tym miejscu oraz ilość komplementów jakie dostałam… To wszystko razem miało większą wartość niż moje samopoczucie w tej roli.
Czy udział w sesji miał jakiś osobisty przekaz?
Tak, że niezależnie od tego czy ma się worek na brzuchu czy nie, można być kobietą torpedą. Albo inaczej, że można się czuć się znakomicie we własnym ciele, realizować, spełniać i być szczęśliwym, a sam worek o niczym nie świadczy i niczego nie zmienia.
W jaki sposób udało się pani zaakceptować stomię?
Ostatnie spotkanie ze stomikami uświadomiło mi. Inaczej… pozwoliło docenić własną akceptację i fakt jak świetnie radzę sobie z tym wszystkim. Nie wyobrażałam sobie nawet, że są ludzie, dla których posiadanie stomii jest trudne czy wręcz nie do zaakceptowania.
Stomia była rodzajem wybawienia od bólu?
Od dzieciństwa zmagałam się z różnymi problemami zdrowotnymi. Moje życie przypominało pole minowe, raz po raz w moim organizmie następowały wybuchy: trądzik, burza hormonów, wypadanie włosów, niedoczynność tarczycy, itd. Nie ważne jak dbałam o siebie, mój wygląd nie zależał ode mnie. Ja nie miałam czasu wpaść w nastoletnie kompleksy, bo ciągle poznawałam swoje ciało na nowo. W końcu pojawił się Crohn i…
Nieprzewidywalny przeciwnik…
Na początku to było coś niesamowitego, dużo schudłam, po sterydach odrosły mi piękne włosy, to był trochę efekt wow, a potem pojawiły się skutki uboczne i wszystko się zmieniło…
Pięć lat później, po trzyletnim aktywnym stanie zaostrzenia choroby, w stanie krytycznym trafiłam na oddział gastroenterologii. Covid, perforacja jelita, do tego zapalenie otrzewnej i krok od sepsy. Było tak źle, że do szpitala wezwano rodziców, by się ze mną pożegnali. Na dodatek był czas pandemii. Bywało naprawdę ciężko.
Co pani czuła żegnając się z najbliższymi?
Może dzięki temu, że jestem w trakcie rozwoju duchowego, nie miałam lęku przed śmiercią. Pogodziłam się z całą sytuacją, myślałam: jeśli już nic nie da się zrobić, to – żegnajcie! Gorzej było z rodzicami, dlatego napisałam do najbliższych listy, pożegnałam się też ze znajomymi na Facebooku. Z perspektywy czasu myślę, że byłam gotowa na to, że się nie obudzę.
Obudziła się pani ale w nowej rzeczywistości…
Z workiem na brzuchu. Przerażona, co to w ogóle jest? Nie miałam pojęcia, że stomia istnieje. Spędziłam w szpitalu ponad dwa miesiące. Na korytarzu znalazłam dwa numery magazynu „Po Prostu żyj”, przeczytałam je tyle razy, że niektóre teksty, jak wywiad z Marianką Gierszewską znałam już na pamięć. Były tam również rozmowy z innymi, osobami nieznanymi publicznie, skontaktowałam się z nimi przez Facebook’a. To było bardzo cenne doświadczenie.
Nie widziałam, żeby ktoś inny w szpitalu sięgał po te gazety, może wynikało to z braku siły, albo wiedzy jakie złoto mam w rękach, a może tylko ja na całym oddziale miałam stomię? Teraz to nie istotne.
Co było potem…
W szpitalu jeszcze dwa razy przeszłam COVID, byłam niedożywiona, odbiałczona, przetaczano mi krew, próbowano mi pomóc embolizacją. W moim życiu wszystko posypało się lawinowo. Trafiłam na oddział wyrwana z kontekstu i wsadzona w jakiś szpitalny film, który trwał dwa miesiące, a kiedy z niego wyszłam ze stomią, nic już nie było takie samo.
Co się zmieniło?
Ważyłam już dwadzieścia kilogramów mniej. Mój partner nie zaakceptował stomii, nie dał rady i nie mam absolutnie dzisiaj o to żalu. Mam żal o sposób w jaki traktował mnie, karząc mi odejść, to było okrutne, wszystko działo się dwa tygodnie po wyjściu ze szpitala. Dopiero uczyłam się chodzić, prostować, nie miałam w sobie przestrzeni na przeżywanie kolejnej traumy. Usłyszałam wiele obrzydliwych słów, bardzo poniżających, które nadal dźwięczą w głowie jak echo i trudno o nich zapomnieć.
Najśmieszniejsze jest to, że w całej sytuacji, to ja próbowałam pomóc mojemu chłopakowi, by umiał poradzić sobie z moją stomią… Niestety nie udało się, później ktoś włamał się na moje konto i straciłam wszystkie oszczędności. Wszystkie fundamenty, na których opierałam siebie oraz swoje poczucie wartości – runęły. Zostałam sama, bez pracy, oszczędności i dachu nad głową. Wróciłam do mieszkania rodziców. Mój dawny pokój zaanektowała młodsza siostra, więc rodzice zorganizowali dla mnie miejsce w kuchni i tam spałam. Ich pomoc i wsparcie były i nadal są bezcenne.
Jak pani się z tego podniosła?
To jest największa lekcja mojego życia. Czasami trzeba dotknąć dna, żeby móc się odbić. Straciłam wszystko ale naprawdę, w tamtym momencie czułam, że wszystko odzyskuje. To była chwila, gdy dotarło do mnie, że zaczyna się nowy rozdział.
Czasami szczęście czeka za rogiem, trzeba się tylko wychylić…
Dokładnie tak było. Chwilę później poznałam nowego partnera, który wszystko we mnie zaakceptował. Wydarzyło się to dokładnie wtedy, gdy ja postanowiłam zostać singielką i zadbać o własny rozwój.
Jak pani poznała obecnego partnera, „czekał za rogiem” – był tuż obok pani?
Kojarzyliśmy się, bo oboje pochodzimy z Włocławka. Ja na swoich mediach społecznościowych relacjonowałam osobistą sytuację zdrowotną, ludzie wiedzieli, że jestem po operacji. Napisał do mnie: hej jak się czujesz? Wiedziałam, że on też jest po przejściach i niedawno zakończył ośmioletnią relację. Odpisałam „Na razie nie gadajmy o chorobie. Daj mi jakiekolwiek narzędzie, żeby poradzić sobie z bólem po rozstaniu, bo to jest temat najbardziej aktualny. Teraz nie jestem w stanie o niczym innym myśleć.” I w kwestii mojego rozstania pomógł mi bardzo skutecznie, bo mnie w sobie rozkochał.
Musiała pani w jakiś specjalny sposób postarać się by zaakceptował stomię?
On od początku wysyłał mi kompletnie inne sygnały na temat stomii, niż te które znałam. Zamiast ,,stomia jest obrzydliwa”, „stomia jest aseksulana”, słyszałam: biorę ciebie ze stomią, bo dzięki niej żyjesz. Imponowałam mu, moja waleczność i to, jak sobie z tym radzę. Opowiedziałam mu co się ze mną dzieje i co słyszałam na swój temat w kontekście stomii. Aż w końcu on nie wytrzymał i powiedział: dobra, rozbieraj się i pokaż mi, co jest w tym tak obrzydliwego jak mówisz, bo ja tego nie rozumiem. Zrobiliśmy sobie taką autoterapię, bo naprawdę się rozebrałam. Zobaczył i mówi: …i co, to jest to? To jest tak straszne obrzydliwe, o to ci chodzi? Ja już wtedy zwątpiłam i mówię w sumie to nie, nie jest…
Skoro jesteśmy już przy rozbieraniu… Czy stomia przeszkadza w seksie?
Na początku sam worek nie przeszkadzał mi tak bardzo jak bóle z powodu ran pooperacyjnych. Ale również w tej kwestii otrzymałam wsparcie, bardzo dużo wyrozumiałości, czułości, serdeczności i ciepła. W pierwszych miesiącach gdy tylko pojawiał się ból, zmienialiśmy pozycję seksualne albo za obopólną zgodą, po prostu nie podejmowaliśmy żadnych działań danego dnia. Po dziś jestem mu za to bardzo wdzięczna.
Wspominała pani o skutkach ubocznych choroby – kilkukrotną utratę włosów, według społecznego przekonania brak włosów u kobiety to minus dziesięć do kobiecości. Jakie jest pani zdanie w tej kwestii?
Któregoś razu pojechałam do mojej terapeutki z wypadającymi włosami, a raczej już prawie bez, bo na głowie nosiłam chustkę. Spotkałyśmy się w Gdyni w jej szamańskim szałasie. Nie wiem, czy to jest kwestia wrażenia jakie zrobiło na mnie to niesamowicie klimatyczne miejsce czy jej osoby. Od naszego spotkania minęło kilka lat, a ja nadal pamiętam wszystkie jej słowa. Opowiadam o tym, bo dużo rozmawiałyśmy o poczuciu kobiecości i żeńskiej energii. To był pierwszy raz, gdy mocno poczułam, że włosy naprawdę nie mają nic wspólnego z poczuciem kobiecości. Przyjechałam do niej jako osoba chora, taką widziałam się w lustrze, a ona pokazała jak mnie widzi i przyznała, że gdybym jej o tym nie powiedziała, to by nie wiedziałaby, że jestem chora. Postrzegała mnie jako delikatną, ale nie słabą, finezyjną kobietę. Nawet w tym kontekście nie mogę mówić, że coś straciłam.
Gdyby słowo choroba można było zastąpić innym, jakiego by pani użyła?
Chyba podróż, bo choroba dla mnie była niesamowitą podróżą i ja zawsze, nawet jeśli bardzo bolało, to wchodziłam w te bóle na sto dwadzieścia procent, bo chciałam zobaczyć, o co w tym wszystkim chodzi.
Dzisiaj potrafi pani odpowiedzieć: o co w tym wszystkim chodzi?
Długo nie rozumiałam dlaczego mam to wszystko przeżywać. Dlaczego w wieku 22 lat mam nosić pampersa pod sukienką? Crohn bywa okrutny, śmierdzący, nieładny i nieprzewidywalny. Bo, to wielki lęk przed jedzeniem poza domem, zawsze trzeba wiedzieć gdzie w pobliżu jest toaleta. To życie na nieustającej warcie. W poruszaniu się po mieście nigdy nie ma mowy o swobodzie, to zawsze przemieszczanie się od punktu A do punktu B. Chcę przez to powiedzieć, że dla mnie zawsze będą w tej historii dwie perspektywy i opowieści. Ta o bólu, trudnościach, traumach, lęku, umieraniu i ta druga, o odrodzeniu… O tym, że choroba ciała, to tak naprawdę wołanie duszy o powrót do siebie, o zwrócenie się ku swojej prawdzie, zaopiekowaniu się swoimi lękami.
Dziś myślę, że przede wszystkim choroba miała mnie spotkać ze wszystkimi swoimi emocjami, skontaktować z ciałem, zatrzymać w obecności i nauczyć akceptacji.
Powiedziała pani, że choroba to podróż… zapytam przewrotnie, co pani dzięki tej podróży poznała?
Niestandardowe ścieżki leczenia, bo kiedy tradycyjna medycyna nie pomaga, człowiek łapie się wszystkiego co popadnie. Nie ważne czy przystawiali mi do brzucha pijawki czy igły do akupunktury, niezależnie od tego czy pomogło czy nie, to każde z tych spotkań było formujące, uczące. Gdy dzisiaj patrzę wstecz, to jestem ogromnie wdzięczna za tę chorobę, bo bez niej, nie byłabym w miejscu, w którym jestem.
Gdzie jest pani dzisiaj?
Jestem w trakcie przeprowadzki do Niemiec. Zamieniam moje miejsce mocy – Gdańsk na Hannover. Nie będzie to moja pierwsza przeprowadzka zagranicę, ale pierwsza właściwie w nowym pooperacyjnym życiu. Nie znam tam nikogo poza moim partnerem, to na pewno będzie jakiś nowy ciekawy rozdział. Zobaczymy z czym się to będzie wiązało. Poza tym jestem na leczeniu biologicznym, profilaktycznie zabezpieczam się i nie sądzę, żeby choroba wróciła, bo ona głównie była usytuowana w jelicie grubym, którego już nie mam.
Czym dzisiaj jest dla pani stomia?
Teraz to ja sobie myślę raj! Zero stresu, żyję normalnie, wychodzę z domu spontanicznie. Szybko zapomina się, o tym, że dla kogoś takie swobodne wyjście, może być czymś niesamowitym, ale jest. Codziennie dziękuję sobie, że ją mam. Gdy jem z kimś znajomym posiłek i słyszę: jejku, ale mnie brzuch boli, muszę iść do toalety, albo mam wzdęcia… A ja już jestem od tego wolna. Nie wiem, czy gdybym wcześniej wiedziała, że jest coś takiego jak stomia czy sama po prostu o nią bym nie poprosiła.
Co w całej historii choroby miało największą moc uzdrowienia?
Bezkompromisowość? A może odarcie z iluzji lub konieczność zaakceptowania swojego nieidealnego ciała? Myślę, że wszystko było równoważne… To lekcja empatii, uzdrowienie dawnych traum z dzieciństwa, nauka obecności i akceptacji wszystkich emocji. Uznanie ich wszystkich za jednakowo potrzebne. Jednak, gdy tak myślę… to chyba najwięcej uzdrawiającej siły spadło na moją relację z rodziną oraz na sposób, w jaki patrzę i postrzegam siebie. Od tamtej pory jest to rodzaj bezkompromisowej miłości do siebie, takiej, która nie stawia warunków.
Za co pani lubi samą siebie?
Za wolę życia. Nawet gdy czasami bywa ciężko i coś mnie przerasta albo czegoś się boję, jest we mnie wielka wola życia. Ja naprawdę chcę być. Z tym czego nie mam, z tym kim jestem i z tym kim mogę się stać… Ja po prostu zawsze mówię życiu: tak!
Zdjęcia: Lidia Skuza
Stylizacja: Natalia Horszczaruk
Bodypainting: Emilia Obłękowska i Bożena Jaszcz
Makijaż: Agata Paszkowska
Modelka: Paulina Ulatowska
Styczeń 2023