28 Listopad 2024
Lis 202308
Stres to słowo, które na dobre zagościło w naszym słowniku i w naszych głowach. Stresuje nas wiele.
W zasadzie, stresuje nas coraz więcej. I nie jest niestety tak, że te poszczególne stresy dotyczące kolejnych, nowych tematów się kompensują i mają jakąś jedną stałą, niezmienną wielkość i natężenie. Stres to wielkość o tendencji zdecydowanie rosnącej i trudnej do opanowania. Dlaczego? Ponieważ ma zadatki na bycie klasyczną śniegową kulą, która w miarę jak się toczy oblepia się kolejnymi problemami powiększając zarówno swoją wielkość jak i wagę.
Stres powoduje choroby, a one – powodują stres
Udowodnionym faktem jest, że za wieloma chorobami, w dużej mierze, stoi stres. Tak więc, stres powoduje wiele chorób. Wiele chorób z kolei - powoduje stres. I tak właśnie toczy się ta coraz większa śniegowa kula, nabierając, nie tylko masy ale i prędkości.
Stres związany z chorobą to coś więcej niż zmartwienie. To ciągły lęk i niepokój. To niepewność, co dalej i jak to będzie. Zaczyna się z chwilą zaobserwowania pierwszych niepokojących objawów. Przybiera na sile, gdy leczenie ambulatoryjne nie przynosi efektów i lekarz rekomenduje hospitalizację a eskaluje nierzadko – w czasie jej trwania.
Dla wielu osób pobyt w szpitalu zawsze jest trudnym doświadczeniem. Zarówno ten pierwszy, jak i kolejne...
Ten pierwszy prawie zawsze wiąże się z szokiem, poczuciem pustki i wyobcowaniem. Odczucia te spowodowane są nową rutyną, brakiem własnych ulubionych rzeczy we własnej ulubionej przestrzeni i brakiem swobody umożliwiającej życie, jakie chory zna i pamięta spoza murów szpitala.
Kolejne szpitalne pobyty wcale nie czynią z pacjenta szpitalnego weterana - eksperta od rozłąki, poczucia samotności i chorowania. Owszem, nie szokuje go już tak bardzo szpitalny rytm dnia i nocy, ale tak samo boleśnie jak za pierwszym razem odczuwa on dojmującą samotność i brak realnego, zwykłego kontaktu ze światem. Tym, który został za murami szpitala.
Otoczenie chorego ma wpływ na odczuwanie przez niego szpitalnego stresu
Zwłaszcza przewlekle chorzy wiedzą, co to szpitalna rutyna. I choć bywają w szpitalu zdecydowanie za często i wydawać by się mogło, że to czyni ich bardziej okrzepłymi, to tak naprawdę większość z nich nie jest w stanie uodpornić się na tęsknotę i ból za zwyczajnością, która toczy się, utartym rytmem, dzień po dniu, poza szpitalnym budynkiem.
By zrozumieć przewlekle chorego, chorującego na przykład - na jelita, trzeba sobie przypomnieć, jak to było, gdy samemu cierpiało się na rotawirus, który w ciągu trzech dni zmiatał z planszy odbierając siły, witalność, wagę i godność. Tylko, by naprawdę zrozumieć, co czuje człowiek z nieswoistym zapaleniem jelit, trzeba te własne doznania pomnożyć razy sto i rozciągnąć na co najmniej 10 lat, upływających bez regularnego snu, normalnej diety, za to z ciągłym bólem, częstymi pobytami w szpitalach, wkłuciami, kroplówkami, inwazyjnymi badaniami i systematyczną utratą nadziei na wyzdrowienie.
To samo tyczy się samych pobytów w szpitalach. Bez względu na powód leczenia, boli wiele rzeczy. Jedną z nich jest bezrefleksyjność odwiedzających, bądź ludzi, z którymi chory kontaktuje się w sieci. Często nie umieją oni dopasować treści rozmów powiększając tylko u chorych poczucie straty i goryczy. Warto zastanowić się, czy my sami chcielibyśmy być bombardowani nowinkami – o tym, co fajnego dzieje się u naszych rozmówców, w sytuacji gdybyśmy to my byli odcięci od codziennego życia i podpięci pod kroplówki. Bez możliwości wyjścia na zewnątrz, obserwowania przyrody, jeżdżenia na wspaniałe urlopy czy spotykania się po pracy na kameralnych kawach w kameralnych knajpkach.
W szpitalnym stresie bolą małe rzeczy
Warto mieć świadomość, że człowiek pozbawiony możliwości swobodnego i pełnego energii przemieszczania się, ma wielkie poczucie straty, gdy nie może sam czegoś doświadczać. Choroba potęguje poczucie krzywdy i wyobcowania. Hospitalizacja jeszcze mocniej to podkreśla. W takich momentach ostatnie, co powinien słyszeć lub czytać człowiek przebywający w szpitalu to wiadomości, jak cudowne jest życie, które go nie dotyczy i długo, albo wcale dotyczyć nie będzie.
Stres osoby hospitalizowanej można zmniejszyć wstrzemięźliwością w opowiadaniu “co u nas”.
Historie o zdobywaniu góry rowerem, czy pizzy jedzonej na włoskiej plaży i popijanej o zachodzie słońca schłodzonym prosecco, to mentalna tortura dla kogoś, kto do niedawna żył podobnie intensywnym życiem a teraz przez chorobę zostało mu to odebrane. Być może na zawsze, być może czasowo.
W każdym z tych wypadków, takie newsy nie zwiększają u chorego psychicznego komfortu potrzebnego do tego, by zmierzyć się z sytuacją, w jakiej się znalazł. Wręcz przeciwnie, pogłębiają poczucie krzywdy i straty, odbierając siły potrzebne do walki o własne zdrowie.
Panuje błędne przekonanie że takie energetyczne historie z normalnego życia, którym żyją inni, mobilizują pacjenta do walki o zdrowie i powrót do jego własnej normalności. W krytycznym momencie hospitalizacji - nie mobilizują. Powiększają tylko przepaść, w środku której jest ziejąca odchłań niemocy i brak sił, by zrobić cokolwiek. Człowiek chory i cierpiący, fizycznie lub psychicznie często koncentruje się na walce tu i teraz. Polega ona na tym, by godnie dotrwać do kolejnego dnia i się nie rozsypać. Myślenie o tym, że będzie się śmigać po górach i jeść pizzę nad morzem, rodzi niebywałą presję, która zaburza kruchy spokój, jaki udało się zbudować z tego, czym tak naprawdę chory w danym momencie dysponował.
Jak mocno uwrażliwia się psychika chorego podczas pobytu w szpitalu, zwłaszcza, gdy pobyt ten trwa bardzo długo, lub nie rokuje spektakularnych efektów, świadczyć może fakt, że smutek spowodować może nawet fotografia kwiatuszków, które zakwitły tej wiosny na łące... Niby nic, dopóki człowiek nie uświadomi sobie, że gdy przekraczał próg szpitalnej sali – była zima. Nadeszła już wiosna a on nadal jest w tym samym miejscu.
To pokazuje, jak wielkim bólem boleć mogą małe rzeczy. Brak możliwości opanowania tego bólu powoduje stres. Stres natomiast rodzi strach, że nie zdąży się już czegoś przeżyć, że coś się na zawsze skończyło.
Dobra obecność zmniejsza stres. Ważne jest mieć na co czekać
Tak, jak rekomenduje się chorym nie zaglądanie na social media znajomych żyjących aktywnym życiem, by nie potęgować w nich poczucia straty, tak zaleca się kontakt z osobami, które mogą właściwie zagrzewać pacjenta do walki o powrót do zdrowia i normalności.
Jeśli nie ma szans na codzienne spotkania na żywo, warto łączyć się z bliskimi za pomocą czatów, wideo czatów czy zwykłych, tradycyjnych telefonicznych rozmów. Codzienny kontakt z kimś, kto realnie wspiera i łączy ze światem zewnętrznym przez rozmowy, dyskusje, anegdoty i ciepłe wspólne bycie razem, budzi u pacjenta chęć ponownego dołączenia do świata poza szpitalem a to z kolei zdecydowanie wzmacnia motywację w walce o to, by realnie poczuć się lepiej.
Poza tym, taka pozaszpitalna rutyna idealnie wpływa na samopoczucie. Czekanie na spotkanie bądź codzienną rozmowę zamienia poczucie bezsensu i jednostajności w planowanie, a to zdecydowanie - krok ku normalności.
Rozmowy o tym, co się dzieje przeplatane nieśmiałymi ale realnymi planami to coś, czego bardzo często pacjent potrzebuje, by leczenie, jakiemu jest poddawany, przynosiło lepszy i szybszy efekt. Pozytywna wizualizacja "przyszłości po szpitalu" zdecydowanie pomaga radzić sobie z obawą o to, co będzie później, powodując tym samym, że jej miejsce zajmują optymistyczne plany i chęć działania.
Warto zdać sobie sprawę, że często nawet bardzo silne osobowości w szpitalu stają się kruche i delikatne. Podatne na zranienie i cierpiące z powodu samotności, braku zrozumienia i utraty wiary w swoje możliwości. Dobra obecność to taka obecność, która wspiera i rozumie ale nie pozwala się zasiedzieć w tym stanie negatywnego oszołomienia.
Traktujmy naszych bliskich przede wszystkim jak pełnowartościowych ludzi. Pomimo tego, że w danym momencie są chorzy i przebywają w szpitalu, wciąż są przecież ważnymi i bliskimi nam osobami - bratem, mamą, mężem lub córką. Nie traktujmy ich najpierw jak chorych, a dopiero później jak bliskich. Kolejność ma tu kolosalne znaczenie. I to absolutnie dla obu stron. Ludzie chorzy odczuwają ogromny stres spowodowany przyklejeniem im "etykietki chorego". Z jej nabyciem czują się mniej sprawni i sprawczy, mniej ważni, mniej potrzebni i - mniej sobą. To potęguje stres i obniża wiarę w to, że jeszcze będzie dobrze. Chory, częściej niż współczucia, potrzebuje zrozumienia. To ono pcha go do przodu, podczas gdy współczucie nierzadko zamyka go w szczelnej bańce niemocy.
Dobre przyzwyczajenia są dobre także w szpitalu
Pobyt w szpitalu zdecydowanie różni się od pobytu w domu czy w pracy. Widać to w sposobie dbania o siebie. Przekraczając próg szpitalnej sali automatycznie rezygnujemy z tego, co było normalne poza nią. Dotyczy to uważniejszego dbania o siebie, wykraczającego poza temat podstawowej higieny i mycia zębów.
Czasami, by poczuć się lepiej w tych nowych, odrealnionych nieco warunkach, wystarczy pomalować rzęsy, umyć włosy i ułożyć lekką fryzurę. A zamiast piżamy - ubrać czysty, ulubiony dres. To niby nic, ot, takie małe gesty, ale w szpitalnej rutynie, to wiele znaczy. Oznacza pozostanie sobą i nie poddanie się marazmowi, jaki bardzo często dosięga chorych przebywających w szpitalu przez dłuższy czas.
Chorzy źle się czują psychicznie, bo źle wyglądają fizycznie, wyglądają źle, bo źle się czują. Dlatego, wiedząc to, warto zwrócić uwagę na to, co sprawiało radość przed szpitalem i przenieść ten szczegół w te nowe, czasowo trudniejsze warunki. Czasami taka mała rzecz potrafi zrobić dzień i spowodować poprawę samopoczucia, co bywa kamieniem milowym w drodze ku zdrowiu.
Muzyka łagodzi obyczaje
a także – zmniejsza stres. Często chory przebywa w sali, w której znajdują się wraz z nim inni chorzy. Czasami mają oni też nieco za głośnych znajomych lub krewnych i własne upodobania muzyczno-telewizyjne. To może oznaczać, że w momencie, gdy chory bardzo potrzebuje wyciszenia - nie może na nie liczyć. Poczucie braku spokoju – hałas i ciągłe zamieszanie wokół, potęguje stres i zagubienie. Wtedy głowę i nerwy ratują słuchawki i dobra muzyka.
Jako, że o gustach się nie dyskutuje, trudno tu o gotowe rekomendacje, jaka nuta najlepiej działa na stres. To zależy od życiowego momentu i upodobań. Jednych uspokaja muzyka celtycka lub imitująca ulewę w dżungli, innych – rap lub hip-hop. Tak czy owak, odcięcie się od bodźców zewnętrznych pozwala ukołysać nerwy i uspokoić głowę. A to zdecydowanie działanie antystresowe, które warto sobie zaaplikować, gdy harmider w szpitalnej sali powoduje, że człowiek ma ochotę uciec daleko – nawet z igłą kroplówki, jednym swoim końcem tkwiącej w żyle, drugim – na stojaku.
Zdrowy ruch to zdrowa głowa
Jeśli tylko nie ma przeciwwskazań lub bezwzględnego nakazu nie opuszczania szpitalnego łóżka, warto przypominać mięśniom o ruchu. Spacer, choćby po szpitalnym korytarzu, można połączyć ze słuchaniem muzyki, audiobooka czy podcastów. Czas spędzony w ruchu upływa szybciej i zdecydowanie poprawia samopoczucie. A jak wiadomo, dobre samopoczucie jest wielkim sprzymierzeńcem w walce ze stresem.
Stres to niewiedza, a niewiedza to stres
Z reguły boimy się tego, co nieznane. Choroba zdecydowanie należy do tego gatunku lęków. Pobyt w szpitalu, człowiekowi, który dotychczas nie przebywał w nim za często, kojarzy się ze wszystkim. Dosłownie. Siedząc na szpitalnym łóżku zdezorientowany i zagubiony pacjent boi się tego, co powie lekarz na obchodzie. Tego, co oznacza w praktyce słowo "kolonoskopia" i to całe oczyszczanie się przed nią, a także - czy to boli. Ma obawy o to, czy wyniki krwi pobranej do badań będą dobre i co, jeśli nie będą? Boi się, że nic nie rozumie z medycznego żargonu i wstydzi zapytać o to, czego nie rozumie.
Niestety, często także sam personel medyczny nie stwarza dobrego klimatu do pomocy w uzupełnianiu i usystematyzowaniu wiedzy na temat tego, co dotyczy lub dotyczyć będzie niedoinformowanego pacjenta.
Choć chciałoby się powiedzieć, że takie sytuacje należą do rzadkości, niestety powiedzieć tak nie można. Bo takie sytuacje, niestety do rzadkości nie należą. Oczywiście zdarza się, że pacjent pod wpływem ciągłego stresu i z powodu braku informacji bywa nieprzyjemny, nieuprzejmy i roszczeniowy. Takiego zachowania nie należy pochwalać lecz zdecydowanie próbować je korygować i zmieniać. Niestety, równie często, o ile nie częściej, nieuprzejme i niewłaściwe zachowanie zdarza się także po stronie personelu medycznego.
Pacjent, co należy tu podkreślić z całą mocą, ma prawo do rzetelnych informacji i godnego traktowania. Bo to najlepiej działa na poprawę jego samopoczucia. Nie powinien więc odczuwać stresu tylko dlatego, że w placówce, w której się znajduje nie może na to liczyć.
Jeśli jest taka możliwość warto pomóc swojemu bliskiemu, który, jako pacjent, odczuwa niepokój związany zarówno z rokowaniami jego leczenia, jak również z tym, że nikt mu niczego nie tłumaczy, lub tłumaczy w taki sposób, że i tak nic nie rozumie.
Chorzy często odczuwają ogromny stres na myśl o rozmowach, na które lekarz i personel wizytujący sale najczęściej nie ma czasu ani przestrzeni. Jeśli w takiej sytuacji możemy pomóc - pomóżmy.
Pamiętajmy, że człowiek w "odzieży wyjściowej" i makijażu zdecydowanie łatwiej poradzi sobie ze stresem związanym z kontaktem z lekarzem niż człowiek z potarganą od leżenia fryzurą, ubrany jedynie w piżamę i kapcie.
Czując się bardziej komfortowo z racji wyglądu, osoba reprezentująca pacjenta, jest w stanie w całości skupić się na rozmowie przeprowadzając ją tak, by uzyskać potrzebne informacje. Pacjent w takiej sytuacji skupia się nie tylko na rozmowie, która często idzie nie po jego myśli, lecz także na gorszym, bo szpitalnym wyglądzie i samopoczuciu. W efekcie czuje się zlekceważony, zagubiony i jeszcze mniej pewny siebie. Co mocno wpływa na jego stan psychiczny.
W kwestii kontaktu personel-pacjent wiele należy jeszcze poprawić – i to po obu stronach.
Miejmy więc świadomość, że nie sygnalizując istnienia problemu w rzetelnej komunikacji między pacjentem a lekarzem lub personelem medycznym, zgadzamy się na to, co w ogóle nie powinno mieć miejsca. A przecież, jak ważny to temat świadczy fakt, że od tego, jak traktowany jest pacjent zależy często jego dalsze życie.
Akceptacja oferowanego wsparcia to nie wstyd
umieć poprosić o pomoc to rzecz niebywale trudna. Umieć przyznać się, że człowiek sobie nie radzi – jeszcze trudniejsza. Chorzy trafiający do szpitala często więc zamykają się w sobie. Walczą samotnie lub poddają się, płynąc z prądem, nie oczekując niczego ponad to, by przestało boleć. Fizycznie i psychicznie.
Nie chcą rad, kontaktu i pomocy. Zapadają się w sobie, uważając, że to jedyny sposób, by przetrwać i jakoś przeczekać ten zły czas. Założenie, że problem mija, gdy się o nim nie mówi, to z reguły błędne założenie, które nie tylko nie zmniejsza stresu, ale dodatkowo jeszcze go potęguje. "Nieprzegadany" temat często boli, niepokoi i męczy negatywnymi wizualizacjami przyszłości.
Choroba to nie wstyd. To ciężar, który zdecydowanie łatwiej jest dźwigać, gdy ma się wsparcie.
Dobre, mądre wsparcie rodziny, przyjaciół, a także personelu medycznego to najbardziej właściwe środowisko do tego, by skutecznie walczyć zarówno ze stresem jak i z brakiem wiary we własne siły.
Stres jest nieodłącznym elementem naszego życia. Nie zniknie z niego zupełnie, ale może zostać zmniejszony tak, by nie powodować w naszym organizmie destrukcyjnych zmian. Radzenie sobie z nim to długotrwała praca nad sobą. Czasami wystarczy własne działanie, częściej, przyda się pomocna dłoń drugiego człowieka.
Nad stresem można a nawet trzeba pracować. Zwłaszcza w środowisku szpitalnym, podczas czasu hospitalizacji. Jak tego dokonać? Wystarczy systematycznie nad sobą pracować. Tylko i aż. Choć brzmi to niepozornie, jest to wielki, naprawdę ogromny wysiłek i warto dbać o to, by nie zamienił się w syzyfową pracę. Dlatego należy go wspierać, doceniać i dopingować.
...........................
Tekst Iza Janaczek
foto unsplash