Kwi 202328
Jedenastoletni Rudi spod Krakowa, dostał od życia drugą szansę. Najpierw zmagał się z przerostem prostaty, potem pojawił się problem z jelitami. Przeszedł szereg operacji, które nie przyniosły oczekiwanych efektów. Ostatnią deską ratunku była stomia. Decyzję w imieniu pacjenta podjęli opiekunowie, nie z powodu braku jego pełnoletniości ale dlatego, że jest jamnikiem. O jedynym w Polsce stomiku na czterech łapach Magdalenie Łyczko opowiada Beata Kłeczek właścicielka dzielnego Rudiego.
Dlaczego zgodziła się pani na wywiad?
Cały czas mam w głowie historię, którą moja córka Ania znalazła w internecie, gdy szukaliśmy informacji na temat stomii. Otóż pewna kobieta ze Stanów Zjednoczonych, która nie mogła pogodzić się z tym, że na jej brzuchu pojawił się worek, zaadoptowała psa, który też miał stomię i dopiero wtedy zaczęła normalnie funkcjonować. Opieka nad pupilem, który dzielił podobny los, podziałała na nią bardzo terapeutycznie. Mam nadzieję, że historia Rudiego komuś pomoże – czy to dziecku, czy dorosłemu stomikowi, a może będzie wskazówką dla opiekunów psów, którzy wahają się jak leczyć pupila. Poza tym, nie wszyscy mają szczęście i trafiają do tak wspaniałego specjalisty weterynarii, jakim jest Diana Tarabuła. To kobieta, chirurg, która walczy o każdego pacjenta nie tylko rękoma ale całym sercem.
Bohaterem tej rozmowy jest pani pupil – pies Rudi, chyba jedyny pies ze stomią w Polsce, jak nie w Europie… Z jakiego powodu ma wyłonioną stomię?
Rudi, nasz jamnik, miał dość duży przerost prostaty, która uciskała na jelito, powodując uchyłek w jego końcowym odcinku. U psów nie operuje się prostaty, dlatego najpierw przeszedł farmakologiczną sterylizację, by prostata obkurczyła się. Potem musieliśmy poczekać trzy miesiące. Na początku nie wyglądało to źle i lekarka weterynarii zdecydowała się na usunięcie uchyłku. Niestety, tuż przed planowaną operacją, ktoś na osiedlu rozrzucił jakąś truciznę. Podczas wieczornego spaceru, pies musiał coś zjeść lub polizać. Był w ciężkim stanie, miał krwotok z przewodu pokarmowego, przeszedł też transfuzję krwi. Walczyliśmy o niego przez kilka dni, po czym przechodził okres rekonwalescencji. Po powtórnych badaniach, doktor Diana zdecydowała się na zabieg. Z czasem okazało się jednak, że wystąpiły powikłania, zrobił się kolejny uchyłek i niezbędna była kolejna operacja. Ta historia powtórzyła się kilka razy. Za każdym razem światło jelita było coraz mniejsze. Po incydencie z trucizną, jelito psa było już zniszczone, cienkie jak pergamin, trudne do zszycia. Walczyliśmy o pieska. Łącznie z tym, że pani doktor Diana operowała pieska trzeci albo czwarty raz w sylwestra, a kontrolną wizytę mieliśmy w Nowy Rok! Zmiana opatrunku i niestety – kolejny raz brak efektu – po dobie okazało się, że wytworzyła się przetoka. Ostatnią szansą była tylko stomia. To, że pani doktor wspominała o takiej ewentualności dało wielką nadzieję.
Wiedziała pani czym jest stomia?
W życiu! Myślałam, że to rutynowy zabieg i tyle. Pytałam panią doktor ile w życiu wykonała takich operacji i czy może podać jakiś kontakt do właścicieli innych psów, bo chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej. Pani doktor powiedziała, że nie podzieli się żadnym namiarem, bo nikt się nie zdecydował się do tej pory na taki zabieg i tak naprawdę sama go nie robiła. Przewertowała literaturę ale niewiele znalazła na ten temat. Okazało się, że jedyny przypadek stomii u psa był w latach 60. poprzedniego stulecia, gdzieś we Wrocławiu.
Doktor Diana podjęła bardzo odważną decyzję…
Tak, to prawda cała moja rodzina jest jej wdzięczna, a także doktorowi Pawłowi Radwanowi, z którym operowała Rudka. Zaczęliśmy przeczesywać internet, materiały po polsku, angielsku oraz niemiecku… I nic konkretnego nie znaleźliśmy. Oczywiście zapoznaliśmy się w wieloma materiałami dotyczącymi ludzi nie znaleźliśmy nic w temacie zwierząt. Znajomy chirurg zgodził się porozmawiać z panią weterynarz i opowiedzieć, jak od strony praktycznej wygląda to u ludzi. Na początku byłam przerażona, bo nie wiedziałam, co nas będzie czekać. Obawiałam się, że Rudi ze stomią nie będzie mógł normalnie żyć – biegać, skakać…
Jakie były początki Rudiego ze stomią?
Początki nie były proste, bo znów materiałów nie było wiele. Pomogła mi córka, znalazła strony anglojęzyczne, z bardzo szczegółowymi filmikami, pokazującymi jak zakładać worek, używać past, korzystać z innych dodatków: wałeczków lub pierścieni. Bardzo bałam się, że uszkodzę stomię, rozkrwawię, zrobię psu krzywdę, nie bardzo wiedziałam jak sobie poradzić. Rudi schudł do 6 kilogramów, co wtedy w zasadzie było pozytywne, bo pasowały na niego worki neonatologiczne, przyklejały się idealnie. Niby wiedzieliśmy po co jest pasta ale gdy zaczynała wypływać kupa spod plastra, myślałam że wystarczy zahamować wypływ na zewnętrz. Dzisiaj wydaje mi się to bardzo głupie, wtedy to było nowe i nie tak oczywiste. Niestety podciekająca kupa odparzyła psu skórę.
Z każdym dniem, tygodniem było lepiej?
Stomia trochę się zmieniła i zapadła. Rudi zaczął też więcej jeść i w naturalny sposób na jego ciele pojawiły się: fałdki, wcięcia, wgięcia, a worki noeonatologiczne przestały wystarczać. Dzwoniłam do różnych sklepów medycznych, placówek, które pomagają stomikom, lecz gdy przyznawałam, że sprawa dotyczy psa, od razu było: Słucham? My nie zajmujemy się psami tylko ludźmi! I koniec. Znów wróciłam do internetu i wtedy trafiłam na pana Maćka – któremu jestem bardzo wdzięczna – z jednego z warszawskich sklepów medycznych. Poprosił o zdjęcie psa w różnych pozach, podpowiedział co mam zaobserwować i polecił worki SALTS Confidence Convex Supersoft – do stomii wklęsłej i to był strzał w dziesiątkę!
Jak pies funkcjonuje z workiem stomijnym?
Dzisiaj mogę powiedzieć, że pies ze stomią i workiem funkcjonuje fantastycznie. I niepotrzebne były wszystkie obawy. Owszem, na początku Rudek był słaby ale szybko wrócił do formy, bo po sześciu miesiącach wszystko już było okej. Po ośmiu miesiącach od wyłonienia stomii, zdobył z nami Turbacz, biegał po plaży, przeganiał mewy, a nawet kąpał się w morzu. Potrafi przejść dziesięć, osiemnaście kilometrów! W jego zachowaniu nie widzę żadnej zmiany. Jeżeli ma dobrze założony worek, nie jest przyklejony do sierści, nie ma żadnych odparzeń, to wszystko jest naprawdę super.
Skoro nie ma specjalnych worków dla psów, jak sobie pani radzi?
Worek wyprodukowany z myślą o ludziach jest trochę za duży, dlatego zrobiłam sobie szablon i za każdym razem docinam go, żeby Rudiemu było najwygodniej. To trochę loteria, bo gdy wytnę milimetr za dużo, wtedy z powodu zbyt małej powierzchni klejącej, worek odkleja się. Gdy wycinam z dużym zapasem, wtedy wchodzi w staw biodrowy, klei się do sierści i jest problem. Żeby Rudi nie ciągnął worka po ziemi, kupiłam specjalne opaski dla psów nietrzymających moczu, dzięki nim udaje się „łapać worek”, który już nie wisi przy ziemi, ani go nie przydeptuje.
Opowiadając o tym wszystkim, wciąż drży pani głos… Jak pani radziła sobie ze stresem, kiedy trwała walka o życie ukochanego pupila?
To był straszny czas, bo Rudi przeszedł w sumie siedem operacji. To był koszmar. Dom był postawiony na głowie. To nie jest tak jak u ludzi, że człowiek zostaje na OIOM-ie i ma opiekę różnych specjalistów. Pieski oddawane są po krótkim okresie do domu. Oczywiście byliśmy zaopatrzeni we wszystkie potrzebne leki i dyżurowaliśmy przy nim 24 godziny na dobę. Zawsze ktoś przy nim był. Kiedy ja nie dawałam rady, pomagała któraś z moich córek lub moja siostra. Spałyśmy przy nim na podłodze. Młodsza córka, jest na kierunku lekarskim i odbyła już różne praktyki, więc robiłyśmy mu zastrzyki, podłączałyśmy kroplówki. Cały czas był pod nadzorem, nastawiałyśmy budziki, by nie pomylić pór i kolejności podawanych leków. Wszystkie strzykawki po zastrzykach, które zrobiłyśmy zbierałam, bo trzeba było je oddać do gabinetu do utylizacji. Uzbierało się ich kilkadziesiąt, ich ilość szokowała. Baliśmy się, że po tym wszystkim Rudi będzie miał problem z wątrobą. Na szczęście, jego wyniki były idealne, co zaskoczyło nawet panią doktor Dianę. Dzisiaj traktujemy Rudiego jak zdrowego psa.
Jak często trzeba zmieniać Rudiemu worki?
Bardzo różnie… Gdyby był psem o dłuższych łapkach, worek Rudiego pewnie nie byłby tak narażony na różne uszkodzenia i bliski kontakt z glebą. Kiedy Rudi jest bardziej ruchliwy, worek wytrzymuje krócej. Najczęściej zmieniam go co dwa, czasem trzy dni. Raz zrobiłam test trwałości worka – bezproblemowo wytrzymał sześć dni, ale kiedy go odklejałam byłam pełna obaw, co zastanę w środku. Niestety przy czworonogach musimy być bardziej ostrożni, ponieważ nie są w stanie powiedzieć nam że coś boli, uwiera. Czytałam wskazania dla ludzi, którzy używają tych worków, że należy regularnie je przepłukiwać. W przypadku jamnika próbowaliśmy robić to na różne sposoby, kładliśmy go na dwóch krzesłach, pudłach, pudełkach – i niestety to jest niewykonalne. Po prostu lepiej i higieniczniej jest ten worek wymienić.
Stomicy mają refundację… a jak jest w przypadku zwierząt?
Ministerstwo Zdrowia, a w tym przypadku Ministerstwo Rolnictwa nie przewidziało dofinansowania na sprzęt stomijny dla zwierząt. Kiedy dowiedzieliśmy się, że Rudi będzie miał wyłonioną stomię, zdawaliśmy sobie sprawę, że wiąże się to z kosztami, nie wiedzieliśmy jakimi ale wiadomo było, że będziemy je ponosić.
Ile kosztuje sprzęt dla Rudiego?
Worki, których używamy do stomii Rudiego kosztują 25 złotych za sztukę, zużywamy ok. 15 miesięcznie, do tego dochodzi pasta, puder, spray do odklejania plastrów, żeby go nie bolało i preparat typu sztuczna skóra. Używamy jeszcze kory dębu na odparzenia, plastry z aktywnym srebrem, plus sól fizjologiczną do płukania.
Jak na Rudiego z workiem stomijnym reagują inne psy. Obwąchują go tradycyjnie pod ogonem czy wodzą nosem za workiem?
I tak i tak. Największy kontakt Rudi ma z Miśką, suczką mojej córki. Miśka zdecydowanie wącha worek. Od początku była żywo nim zainteresowana, patrzyła jak go zmieniałam. Siedziała obok i trochę jakby nie dowierzała. (śmiech). Inne psy na spacerach obwąchują go tradycyjnie – pod ogonem. Może przez to, że dużo spędzają ze sobą czasu.
Z jakimi reakcjami spotyka się pani ze strony innych opiekunów psów?
Myślę, że wiedza na temat stomii w Polsce jest niewielka. Ludzie najczęściej zaczepiają mnie, bo chcą wiedzieć, dlaczego pies ma opaskę. Zawsze tłumaczę, że to opaska, która podtrzymuje worek, bo Rudi ma wyłonioną stomię. Zwykle słyszę – aha! Jeśli ktoś ma odwagę, by przyznać, że nie wie co to jest stomia, kontynuuję rozmowę, a jeśli wie lub udaje, że wie, to już nic nie mówię.
Jakim cudem trafiła pani do Fundacji STOMAlife?
Tata mojego męża choruje i potrzebował badań kontrolnych. Pojechaliśmy do szpitala Rydygiera (w Krakowie – przyp. red.) i zabłądziliśmy, nawigacja zaprowadziła nas prosto do sklepu medycznego. Akurat miałam problem z zakupem worków, weszłam tam, ale nie było tych, których potrzebujemy. Kupiłam inne, podobne, które oczywiście nie do końca się sprawdzały. Zapytałam czy jest szansa, by sprowadzili worki SALTS i oczywiście zostałam zapytana o numer refundacji. Odpowiedziałam, że nie mam czegoś takiego, bo worków potrzebuje pies. Pani poprosiła bym przesłała jej zdjęcie psa i worka, a ona postara się coś wymyślić. Następnego dnia jednak się nie odezwała. Pomyślałam, że nic z tego nie będzie. Kolejnego dnia zadzwonił telefon, głos w słuchawce pyta czy możne mój numer telefonu przekazać dalej. Chwilę później zadzwonił do mnie przemiły pan i powiedział, że firma będzie sponsorowała worki dla pieska. Powiedział też o Fundacji STOMAlife i tak w ciągu dwóch dni sprawa nabrała takiego tempa, że dzisiaj rozmawiamy.
Skąd u pani w domu miłość do zwierząt?
Jako dziecko zawsze miałam zwierzaki w domu, a psy były u nas pełnoprawnymi członkami rodziny. Gdy sama założyłam rodzinę było i jest podobnie. Przygarnialiśmy ranne jeże, ptaki które z gniazda wypadły. Jedna z córek miała patyczaki, modliszki, kameleona. Wszystkie pieniądze, które dostawała na drugie śniadanie, zbierała, a potem wracała do domu z nowym okazem. Mamy też w domu papugę Sławomira Mrożka.
Tego Mrożka?
Tak. Sławomir Mrożek, a właściwie jego żona Susana, miała dwie papugi aleksandretty. I gdy wyjeżdżali w ostatnią emigrację do Francji, oddali je do wydawnictwa Literackiego. Te papugi nie do końca dobrze tam funkcjonowały, ani pracownicy wydawnictwa z nimi… jedna z nich zdechła, druga była bardzo straumatyzowana i po prostu ją przygarnęliśmy. Jest z nami już od 11 lat.
Ile lat ma stomik Rudi?
Trzeciego stycznia skończy 12 lat! Mogę coś jeszcze dodać?
Oczywiście!
Jestem zachwycona postępem medycyny, dzięki któremu można pomóc również zwierzakowi. Ktoś to wymyślił, ktoś inny stworzył sprzęt i preparaty… i to wszystko może uratować życie i pomóc w codziennym funkcjonowaniu. To jest absolutnie niewiarygodne i jestem za to wszystko bardzo wdzięczna.
autor zdjęć Szymon Janaczek
Kwiecień 2023