Lis 202216
Zanim zadałam pierwsze pytanie Pani Wiesława, sama rozpoczęła naszą rozmowę.
– Mam na imię Wiesława, mam 53 lata, mieszkam w miejscowości Wiśniowa, powiat Strzyżów. Zaczęłam się leczyć w 2020 roku.
Zaniepokoiły panią jakieś objawy?
Bolało mnie w lewej pachwinie i w dole brzucha. Ale ból się pojawiał i znikał, więc zanim zgłosiłam się do przychodni minął chyba z miesiąc. Lekarz skierował mnie na USG, wykryto, że mam kamienie w prawej nerce oraz w pęcherzyku żółciowym. Dostałam skierowanie do chirurga. Przepisał tabletki i na następnej wizycie zapytał, czy boli, a ja odpowiedziałam że nie. Stwierdził, że jak nie boli, to nie będziemy operować.
Czy objawy wróciły?
Tak, dwa lata później wszystko zaczęło się od nowa. Bolał brzuch, zatrzymywał się mocz w pęcherzu. Poszłam znów do lekarza rodzinnego, tym razem dał skierowanie na USG i badanie się potwierdziło – kamienie i było coś jeszcze. Zgłosiłam się na prywatną wizytę do urologa, dał skierowanie na badanie z kontrastem, by sprawdzić co się dzieje. Pojechałam na umówioną wizytę. Usłyszałam, że nie jestem przygotowana więc zmieniono mi termin. Miałam się znów zgłosić za tydzień i przygotować lepiej też nie jadłam, spadłam z wagi 5 kg. Byłam przekonana, że badanie wyjdzie już dobrze, ale się zdziwiłam, bo pani doktor powiedziała, że jestem jeszcze gorzej przygotowana, brzuch wzdęty i nie ma drożności ale odpowiedziałam, że ja już 2 tygodnie nic nie jadłam, tylko piłam. Załamałam się, łzy mi same leciały.
Udało się wykonać w końcu badanie?
Nie. Poszłam do lekarza urologia w Krośnie, bo miałam umówioną wizytę, opowiedziałam mu wszystko po kolei. Myślałam, że mi pomoże. Spytałam czy wypisałby mi skierowanie do szpitala, ale odpowiedziała, że może jedynie dopiero na maj, a był marzec. Wróciłam do domu, opowiedziałam mężowi i zdecydowaliśmy, że jeszcze raz pójdę do swojego lekarza rodzinnego. Opowiedziałam, jaka jest sytuacja i poprosiłam czy mógłby wypisać skierowanie do szpitala. Lekarz wysłuchał i wypisał z powodu niedrożność jelit. I tak trafiłam do szpitala w Strzyżowie.
Jak zareagowała pani na diagnozę.
Na początku byłam na izbie przyjęć, zrobili mi wszystkie badania. Lekarze długo zastanawiali się, co mi jest, w końcu powiedzieli, że rozdęcie i niedrożność jelita grubego, przez guz. Zmartwiłam się. Ale gdy już przyjęli mnie na oddział i zaprowadzili do sali, usłyszałam, że to nowotwór – rak gruczołowy naciekający – kompletnie się załamałam.
Co było potem?
Rano na porannym obchodzie, lekarz zapytał czy zgadzam się na operację. Oczywiście wyraziłam zgodę. Potem przynieśli mi niebieski fartuch i kazali się przebrać. Przyszedł też anestezjolog, który poinformował jak będzie wyglądać operacja. Nadszedł pielęgniarz i zawołali mnie na blok operacyjny, na którym już wszyscy czekali. Nie wiem jak było albo ile trwała operacja, obudziłam się na sali pooperacyjnej podpięta pod jakieś monitory. Odwiedził mnie pan doktor i powiedział, że operacja się udała i mam założoną kolostomię i muszę chodzić z workiem.
Widziała pani jak wygląda życie ze stomią?
Nic, a nic. Na początku to worki zmieniały pielęgniarki, więc nie spoglądałam co i jak robią. O samej chorobie też nic nie wiedziałam. Myślałam, choroba, jak choroba. Gdy usłyszałam, że moją leczy się około pięciu lat i albo wyzdrowieję, albo umrę – to mnie przeraziło. Wzięłam telefon i wpisałam w Google chorobę i zaczęłam czytać ale było jeszcze gorzej. Leżałam na łóżku, założyłam słuchawki na uszy, ustawiłam radio i akurat leciała modlitwa popołudniowa. Słuchałam i myślałam, co ze mną będzie.
Długo uczyła się pani obsługiwać stomię?
Dwa dni po operacji przyszła pielęgniarka i kazała wstawać. Poszła ze mną do ubikacji, powiedziała jak ten worek opróżniać, tłumaczyła co ze stomią robić. Gdy wróciłam do domu, to mąż mi ze wszystkim pomagał. To nie był ładny widok, stomia strasznie mnie przerażała, była mało wyciągnięta i miałam dziurę w brzuchu, a rana i szycia brzydko zrobione.
Teraz jest już lepiej?
Teraz wszystko sama już robię. Ale po 3 miesiącach od wyłonienia stomii miałam kolejną operację. Wszystko dlatego, że pierwsza stomia była wklęsła, worki się nie trzymały, rana się nie goiła, brzuch mnie tak ciągnął, że nie dawałam rady chodzić. Jak dostałam skierowanie na chemioterapię do Brzozowa, po trzech miesiącach pojechałam robić badania i wspomniałam pani doktor Adamus, jak się czuję, pokazałam, że stomia jest prawie zarośnięta. Była bardzo zdziwiona. Od razu ustaliłyśmy termin na wyłonienie nowej stomii.
Co było nie tak po pierwszym wyłonieniu stomii?
Pani doktor powiedziała, że była źle zrobiona, a jelito cienkie było przyklejone do jelita grubego, dlatego tak ciągnęła. Pojechałam po zabiegu do domu, a gdy odkleiłam worek wszystko wyglądało inaczej, stomia była wyciągnięta na zewnątrz, szycia bardzo ładnie zrobione i żadnych zakrwawień. Całkiem inaczej się czułam, przeżywałam to. Lepiej, po prostu.
Dzieci wiedzą, o chorobie?
Tak, niczego nie ukrywam. Wszystkie dzieci wiedzą. Najmłodsza córka ma czternaście lat, jest bardzo skryta, potem jest osiemnastolatka, po niej wiem, jak coś nie tak, to przyjdzie, powie, rozpłacze się… Mam jeszcze troje najstarszych już wyfrunęli z domu. Jestem już babcią sześciorga wnucząt.
Jak czuje się pani dzisiaj?
Dobrze. Człowiek nie zastanawia się nad tym na codzień. Przyklejam, odklejam worki i tak leci, dzień za dniem, a jak coś się zabrudzi, to co tam, zamieni się worek na nowy i już.
Nadal przyjmuje pani chemioterapię?
Tak będzie ich 14, jutro mam czwartą. Później jak wszystko dobrze pójdzie będzie zespolenie.
Jak znosi pani to leczenie?
To cała wyprawa, bo najpierw są badania, potem dostaję skierowanie do szpitala. To są dwa wlewy pierwszy 22 godziny, potem płukanie i znów 22 godziny. Po pierwszej chemii było mi strasznie zimo i mocno bolała mnie głowa. Po drugiej byłam bardzo słaba i miałam nudności, po trzeciej to sama nie wiem, czy jeszcze jakieś przeziębienie przy okazji załapałam, bo gardło mnie bolało i mięśnie. Nie wiem czy to po chemii czy może coś innego.
Co daje pani siłę i motywację do zdrowienia?
Rodzina w komplecie. Jak się wszyscy zjadą, to jakby życie do domu wróciło. Gdy patrzę na moje maluteńkie wnuczęta, one najwięcej radości mi dają. Nie raz mówię do męża, że niedawno nasze dzieci do szkoły średniej szły, a my już dziadkami jesteśmy. Na te najmłodsze, co roku nie skończyły mogłabym patrzeć bez końca. Lubię też sadzić kwiaty w ogrodzie, plewić, bo wtedy nie myślę o chorobie, tylko o tym co mam teraz zrobić. Krawcową nie jestem ale uszyć, skrócić – wszystko umiem.
Plany na przyszłość?
Chciałabym wrócić do pracy. Zanim zachorowałam przez cztery lata pracowałam w Ośrodku Kultury. Jak tylko pojawiły się problemy ze zdrowiem, wszyscy z pracy trzymali za mnie kciuki. Przyznam, że w życiu nie spodziewałam się, że tak poważnie zachoruję. Myślałam, że to chwilowe i zaraz wszystko wróci do normy. Na razie jestem na zwolnieniu chorobowym przez 180 dni, starałam się o zasiłek rehabilitacyjny, ale odrzucili wniosek. Czekam na przyznanie renty chorobowej.
Czego oprócz zdrowia można życzyć…
Rokowania są niepewne. Najbardziej pragnę zdrowia. Czasem mąż mówi, nie wiem jak bym sobie bez ciebie poradził, a ja myślę, że bez niego, to jak bez ręki. Wsparcie mam w nim ogromne. Ale już ustaliliśmy, że w razie jakbym odeszła, dorosłe dzieci będą wspierać te najmłodsze. Może mi pani życzyć, trochę więcej pieniędzy, bo teraz gdy nie pracuję, szału w domowym budżecie nie ma. Chciałabym, żeby dzieci skończyły szkoły i dostały dobrą pracę, bo szczęśliwe dzieci, to szczęśliwi rodzice.
W takim razie życzę wszystkiego, czego pani brakuje.
Zdjęcia – archiwum prywatne Wiesława Kopytko
Październik 2022