17 Listopad 2024
Lut 202411
Jak brzmią życzenia, które składamy sobie niezależnie od święta, a czasami nawet zupełnie bez okazji, ot tak, żegnając się po przypadkowym spotkaniu w sklepie, autobusie lub parku?
DUŻO ZDROWIA!
ZDROWIA ŻYCZĘ!
MIEJ SIĘ ZDROWO!
To życzenia, które nigdy nie wychodzą z mody, które zawsze są w trendach i wypada je mieć na końcu języka, bo niezależnie od okazji – po prostu brzmią właściwie i w porę.
Zdrowie, to coś, co warto mieć. Jego utrata to z kolei wielka i niepowetowana strata.
Dziś w Światowym Dniu Chorych słowo "zdrowie" wybrzmiewa często – i raczej częściej w kontekście utraconej szansy niż słów, które mogłyby cofnąć czas. Dlaczego?
Ponieważ Dzień Chorych to trudne, bolesne i gorzkie święto. I to nie tylko ze względu na rozpatrywanie ogromu cierpienia, którego doświadczają chorzy z powodu przypadłości, z którymi zmagają się dzień po dniu. To tylko jeden rodzaj bólu. Kolejnym, występującym równolegle, jest ból z powodu sposobu, w jaki – ze względu na chorobę, osoby te nierzadko traktowane są przez społeczeństwo.
Choroba chorobie nierówna
I o ile choroby ciała, my - społeczeństwo, z reguły traktujemy z powagą i współczuciem, o tyle choroby psychiczne nierzadko kojarzą się nam z czymś wstydliwym, o czym nie powinno się mówić głośno.
Niestety, choroba psychiczna bardzo często nadal budzi złe i krzywdzące skojarzenia. Cierpiący na nią boją się do niej przyznać, obawiając się reakcji otoczenia. Bo chorować "na głowę" to wstyd – i to dla całej rodziny.
Dlatego zwłaszcza dziś, w Dniu (Wszystkich) Chorych warto zaapelować o więcej społecznej otwartości i empatii. Pamiętajmy też, że "społeczeństwo", "ogół', "ludzie" to nie jacyś "oni" – to my, my sami. To właśnie my budujemy i tworzymy społeczeństwo i to od nas zależy, jak w takim społeczeństwie czuć się będę ludzie chorzy i cierpiący.
Zarówno fizycznie jak i psychicznie.
Choroba jest ostrzeżeniem od życia
Te słowa wypowiedział Carl Jung. I choć padły one wiele dziesięcioleci temu, są nadal bardzo aktualne. Choroby przytrafiają się nam, ludziom – tak po prostu. Czasami bez powodu – a czasami dlatego, że sami do nich doprowadzamy przez brak codziennej samoświadomości i dbania o własny organizm.
Filozoficzne widzenie w chorobie czerwonej kartki, jaką daje życie, jest oczywiście symbolem, zaledwie metaforą, którą rzadko kiedy traktujemy poważnie i z uwagą. Zabiegani, zajęci, wciąż w niedoczasie uważamy, że "to" nas nie dotyczy, bo przecież my mamy tak wiele do zrobienia, że zwyczajnie nie mamy czasu chorować.
Nic bardziej mylnego. Gdyby tak właśnie wyglądały fakty, dzisiejsze święto traktowane byłoby niszowo lub co najwyżej - lokalnie. Tymczasem, ustanowiony przez papieża Jana Pawła II, Dzień Chorych to święto obchodzone w skali ogromnej – bo światowej.
W dniu dzisiejszym skupiamy się więc przede wszystkim na ludziach chorych i ich trudnej i wyboistej drodze, którą przemierzają oni dzień pod dniu. Współczujemy im i otaczamy troską, jednak - czy słuchamy uważnie?
Nie zawsze i nie do końca. Choć często właśnie ci ludzie są największymi orędownikami tego, co utracili i chcąc niejako odpokutować własną, tragiczną w skutkach życiową nieuważność, próbują ostrzegać innych. Chyba nie ma osoby, która choć raz nie usłyszałaby zdania:
Choroba jest rodzajem ostrzeżenia od życia – i dlatego, zwłaszcza tę cudzą tak właśnie należy traktować.
Może dziś, w Światowym Dniu Chorych, te ostrzeżenia, które wielu z nas słyszy od swoich bliskich chorych, wybrzmią wystarczająco głośno i naprawdę poważnie? Patrząc na ich zmagania, warto się nad tym tematem pochylić, w myśl zasady, że lepiej zapobiegać niż leczyć.
A co z chorobami "niezawinionymi"?
Często szukając wiadomości o danej chorobie w internecie, trafiamy na formułkę "przyczyna powstania choroby "abc" nie została do końca poznana"
lub: "przyczyny powstania choroby "xyz" nie są znane".
Niestety, brak znanych przyczyn powstania danej choroby nie czyni nas, ludzi odpornymi na nią. Dlatego często chorujemy. Długo i przewlekle. I to - zupełnie bez powodu, bez grama wyraźnego zaniedbania. A choroba "niezawiniona" to choroba boląca podwójnie.
-"Dlaczego to przytrafiło się mnie? Przecież nie palę, uprawiam sport i zdrowo jem"...
To pytanie, które pada często z ust osób zapadających na choroby, o których wcześniej często nie miały nawet pojęcia.
Zdrowi, w dobrej kondycji, z planem na życie i świetnymi perspektywami, w ciężkiej, często przewlekłej i nieuleczalnej chorobie stają w równym szeregu z tymi, którzy wprost odwrotnie - nie dbali o zdrowie, nie stosowali zdrowej diety, za nic mieli ruch na świeżym powietrzu, wybierając fotel, film i papapieros.
W takiej chwili poczucie krzywdy i niesprawiedliwości sprawia, że człowiek cierpi podwójnie. Z tego też powodu zmobilizowanie sił do próby przeciwstawienia się chorobie jest niebywale trudne.
Osoby wierzące upatrują w niej hiobowej, generalnej próby wiary i siły ducha. Z kolei dla osób poszukujących i agnostyków to często wyzwanie, którego trzeba się podjąć. Bo nie ma innego wyjścia, choć to zadanie inne niż wszystkie i często wręcz nieludzko trudne.
Warto pamiętać, że bez względu na to, kim są chorujący i w co wierzą, w chorobie są po prostu ludźmi walczącymi o wszystko, co dla nich najcenniejsze.
Dlatego tak ważne jest, by nie stracili ducha walki, który gra główną rolę w codziennych, niełatwych zmaganiach o normalność.
Chorować i zmagać się z życiem samotnie, w pojedynkę – to bardzo trudne zadanie, dlatego w chorobie tak ważne jest wsparcie drugiego człowieka.
Choroba jest znośniejsza z przyjacielem u boku
Historia cierpienia w chorobie zna wiele przypadków absolutnego poświęcenia się współmałżonków, chcących być z chorym na dobre i złe. Nie należy jednak zapominać, że na podobnie wspaniały gest stać także innych.
To będący cały czas na odległość ręki - rodzice, przyjaciele, partnerzy i rodzeństwo. Czasami najlepszym cichym aniołem okazuje się sąsiadka z tej samej klatki, innym razem – Bratnia Dusza, poznana na internetowej grupie wsparcia.
Chorować jest trudno, to wielki, często nadludzki wysiłek. Jednak, co często podkreślają sami chorujący, łatwiej się mierzyć z chorobą mając wsparcie. Zarówno fizyczne, jak i duchowe.
Chorującemu nie zawsze można pomóc. Nie każdy też potrafi.
W takich momentach warto po prostu być obok. Jednak, warto być obok dla chorego – a nie zamiast niego. Pamiętajmy, że nie wyzdrowiejemy za chorego wprowadzając w życie własną wizję, której on nie akceptuje albo nie rozumie, bo jest t z gruntu błędna. O swoim samopoczuciu chory wie zdecydowanie najwięcej. I co należy podkreślić – na pewno więcej niż wiedzą o tym jego opiekunowie.
Niestety, nierzadko gdy zaczyna chorować ktoś bliski, osoby z jego otoczenia wchodząc w rolę opiekuna zaczynają postrzegać go tylko i li jako jednostkę chorobową, zapominając - odrzucając to, kim był i co go obchodziło przed chorobą.
To wielkie niedopatrzenie, ponieważ często te drobne rzeczy, kórych nie dotyczy diagnoza pozwalają choremu zmagać się z tym, co go przygniata. Chorzy martwią się wieloma rzeczami. I tylko część tych zmartwień wiąże się z chorobą.
Na poprawę samopoczucia chorego mają często wpływ rzeczy codzienne, które kiedyś były jego udziałem i o które sam kiedyś dbał, a teraz, ze względu na stan zdrowia – nie może. To często błahostki - zadbanie o kwiaty w domu, skoszenie trawy w ogródku, pościeranie kurzy, przedłużenie umowy na telefon, wyjścirz psem, czy też wyniesienie śmieci, by w mieszkaniu znów panował ład.
Trudno jest chorować wraz z chorym
Po prawdzie, niemożliwością jest być z nim w zupełności w tym, czego on doświadcza, minutę po minucie, godzinę po godzinie i dzień po dniu.
Człowiek zdrowy - opiekun, towarzysz czy bratnia dusza w tych codziennych zmaganiach towarzyszy choremu trzymając go za rękę – w przenośni lub dosłownie, rozmawiając i słuchając a także usiłując zrozumieć, czego chory doświadcza.
Jednak, choćby jak się starał, nie jest w stanie w całości i tak samo doświadczyć wtajemniczenia wielkiego cierpienia i samotności, która jest udziałem ludzi chorych.
Nie czuje on bowiem wbicia kolejnej igły w ciało nie mające już siły współpracować. Nie czuje bólu inwazyjnych badań. Nie czuje skutków podania kolejnej chemii. Wreszcie, nie czuje też rozpaczy kogoś, kto zostaje w szpitalu lub w domowym łóżku, podczas gdy jego zdrowy towarzysz wychodzi z pokoju, pozostawiając za drzwiami całe to cierpienie, z którym chory jest wręcz zespolony.
Ma on natomiast inne, wielkie i ważne zadanie.
Jest nim codzienna uważność, cierpliwość i czułość, o którą chorzy często wstydzą się poprosić, a której bardzo potrzebują w każdej minucie chorowania. Świadoma, dobra i otwarta obecność drugiego człowieka i jego wielka cierpliwość sprawiają, że w ciemnej przestrzeni, jaką wokół chorego tworzy cierpienie, pojawia się szczelina światła, stająca się często drogowskazem do lepszego samopoczucia. I choć nie można z chorym wejść do końca w jego świat bólu i lęku, nierzadko można na nowo zapalić mu światło pozwalające znaleźć wyjście z tej ciemnej samotnej przestrzeni.
„Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni do szczęścia” - ks. Jan Kaczkowski
..................................
Tekst: Iza Janaczek
Foto: pixabay