28 Listopad 2024
Sie 202314
Wiek XXI jako się rzekło jest czasem, gdy dużo pracujemy. Po prawdzie – dużo za dużo. I stało się to na tyle dostrzegalne, że te pierwsze dwie dekady nowego, młodego wieku zapracowały na niechlubne miano czasu, w którym wykształcił się trend „pracy do utraty tchu”. Nazwa ta jest oczywiście eufemizmem do stwierdzenia częściej stosowanego acz dosadnego i niecenzuralnego. W związku z tym, jedynie wzmiankując, by Czytelnik wiedział o czym mowa, w tak kulturalnym tekście cytować go nie będę, zastępując hasłem zastępczym. O jakim dosadnym określeniu mowa? „Praca do utraty tchu” to nic innego jak „kultura zapie**olu”.
Bez względu na to, czy nazwa tego zjawiska będzie mniej czy bardziej finezyjna, faktem jest, że „praca do utraty tchu” a w zasadzie ludzie – poświęcający się jej bez reszty, doczekali się swojego święta.
12 sierpnia w Polsce obchodzi się Dzień Pracoholika.
To takie święto – nie święto. Z reguły uwagą honorujemy coś wzniosłego (krwiodawstwo, dzień matki i ojca), pożytecznego (dzień sportu, dzień bez telefonu), historycznego (dzień zakończenia wojny)… W jakiej kategorii ulokować pracoholizm? Niech będzie to dzień, w którym nie promujemy takiego stylu życia lecz- głośno mówimy o jego konsekwencjach. A mówić trzeba, bo choć praca, sama w sobie jest czymś dobrym, a pracowitość to prawdziwa cnota, o tyle pracoholizm to zło, nierzadko zabierające to, co w życiu najważniejsze. Bliskość drugiego człowieka.
Pracoholizm jest nałogiem. I jak każdy nałóg, jest szkodliwy. To uzależnienie, które staje się coraz to popularniejsze w świecie, gdzie wszyscy dążymy do tego, by było nam lepiej, a wielu dodatkowo utożsamiając fakt ten z perfekcją i sukcesem zawodowym dąży do celu bez względu na konsekwencje. Pracoholizm często łączy się z większymi sukcesami i większym uposażeniem, a to wzbudza szacunek i podziw. Mało kto go więc krytykuje. Ludzie podziwiają tych, którzy odnieśli sukces, o jego skutkach ubocznych mówi się tylko cicho lub wcale… Tak jak o zmarłych… Cóż za zbieżność. Zważywszy na fakt, że pracoholizm „pogrzebał” wiele związków, miłości, rodzin, planów i marzeń.
Nadmierny pęd do perfekcjonizmu i zrobienie z pracy hobby i celu samego w sobie, z czasem buduje ogromny mur między człowiekiem doświadczającym pracoholizmu a jego bliskimi.
Multitasking – wielozadaniowość czyli nieodzowna cecha pracoholika to dar, pod warunkiem, że nie zabiera 16. godzin z życia dziennie, bądź wielu dni bez konkretnego odpoczynku. Tak, weekend to czas, gdy powinno się odpocząć, ale niestety wielu pracoholików tę ofertę resetu i relaksu zwyczajnie odrzuca.
16 godzin dziennie, to ponoć nieformalna granica, po przekroczeniu której wchodzi już pracoholizm.
Co szokujące i smutne, pracoholizm nie jest dziś czymś niestosownym lub złym, wręcz przeciwnie, jest społecznie akceptowany i często ślepo naśladowany. Człowiek sukcesu to ktoś, z kogo należy brać przykład. Taki wzorzec wpajało się nam już od dziecka. Taki wzorzec powielają też wypowiadający się w mediach „ludzie sukcesu” piętnując niejako i z lekceważeniem wypowiadając się o tych, którzy nie chcą żyć w ten sposób. Główna narracja jest taka, że społeczeństwo jest leniwe, nieambitne i nie chce się rozwijać i – do niczego nie dojdzie. Bo dojść do celu może tylko ktoś kto jest nastawiony na sukces. A sukces, to praca. Praca i jeszcze raz praca. Czytałam ostatnio wypowiedź, w której pewna kobieta sukcesu krytykowała dzisiejszych młodych pracowników, punktując ich brak zaangażowania i chęci do pracy. Co rozumie przez dwa powyższe? To, że porządny pracownik nie wychodzi z biura przed pracodawcą, bierze nadgodziny i pracę do domu, a! I jest, jak się to mówi – pod telefonem. W weekend, na urlopie i podczas choroby.
Społeczny przymus ulegania „kulturze pracy do utraty tchu” stygmatyzuje ludzi, którzy chcą inaczej.
Szacuje się, że co 5. pracownik narażony jest na pracoholizm. Co jeszcze bardziej dramatyczne, nierzadko pracoholizm ten nie wynika z własnej ambicji i chęci dążenia do perfekcji a także lepszego statusu społecznego i materialnego lecz z prozaicznej potrzeby utrzymania rodziny, spłaty kredytu i łożenia na chore dziecko wymagające drogich leków. Problem jest tym większy, gdy, dodatkowo jest się jedynym żywicielem rodziny, bo ze względu na chorobę dziecka, które wymaga całodobowej opieki, żona nie może iść do pracy.
Pracoholizm ma wiele historii. Każdy pracoholik zaczynał z innych pobudek… Choć dróg, jakimi podąża człowiek owładnięty przymusem pracy jest wiele, ich cel jest w zasadzie jeden. Odrzucając te pomniejsze – to lepsze życie. Po prostu. Bez względu na to, czy temat dotyczy prezesa własnej firmy tworzonej przez niego ciężką, nadludzką pracą, od podstaw, czy temat dotyczy wspomnianego parę zdań wcześniej ojca rodziny, który marzy o lepszym życiu dla swojej rodziny i o tym, by zarobić tyle, żeby wyleczyć dziecko.
Pracoholizm połączony z chorobliwym dążeniem do perfekcji jest zaburzeniem. I nie jest absolutnie czymś nowym. Określenie: pracoholizm (w języku angielskim: workaholism) padło już bowiem w drugiej połowie ubiegłego wieku. Wypowiedział je amerykański pastor i psycholog Wayne E. Oates. Choć podzielone są zdania, czy jest on ojcem tego sformułowania, czy tylko je rozpowszechnił, wiadomo, że o pracoholizmie Amerykanie usłyszeli już około roku 1968.
Pracoholizm znany był już wcześniej, jednak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że my, ludzie XXI wieku doprowadziliśmy go do perfekcji.
Zaoczątkowany został w Japonii. To tam pojawiło się niebezpieczne słówko, występujące w korespondencji i konsekwencji do pracoholizmu. To karoshi – inaczej – śmierć z przepracowania. W Japonii do dziś pokutuje przeświadczenie, że pracownik może wyjść z pracy dopiero po tym, jak opuści je pracodawca, a urlop to coś wstydliwego, bo wtedy się nie pracuje.
Kultura a w zasadzie w tym wypadku – „kult pracy do utratu tchu” łączy się w Japonii z dużą, zatrważająco dużą liczbą samobójstw… To właśnie Japończycy widząc, że znaleźli się na wąskiej niebezpiecznej ścieżce nad przepaścią zaczęli uczyć się relaksu. To właśnie temu krajowi świat zawdzięcza laseroterapię. Shinrin – yoku dosłownie oznacza „spędzanie czasu wśród drzew” i ma moc przywracania równowagi psychicznej i regeneracji. Więcej pisaliśmy o tym w artykule pt: Dzień Leniwych Spacerów.
Naukowcy głowią się, co tak do końca i ostatecznie wpływa na to, że coraz więcej osób zapada na pracoholizm. Nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Na pierwszy plan wybija się natomiast perfekcjonizm i chorobliwa ambicja. Osoby zaprogramowane na pracę dążą do sukcesu i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie odbywało się to kosztem relacji międzyludzkich. Czas poświęcony pracy to czas odebrany rodzinie i bliskim, a także sobie… Nie spotykamy się. Nie wychodzimy na drinka i na spacer do parku. Nie idziemy na Dzień Mamy w przedszkolu i Dzień Taty w szkole… Nie mamy na to czasu. W tym, czasie – pracujemy.
Według specjalistów w pracoholizm łatwiej wpadają osoby niestabilne emocjonalnie. Nie radząc sobie z kontaktami interpersonalnymi uciekają one w pracę, tworząc z niej pancerz ochronny, hobby i swój własny cel istnienia.
Pracoholika łatwo poznać. Niee, nie po lepszym samochodzie, mieszkaniu na strzeżonym osiedlu czy zadbanym wyglądzie. Mówiąc pół serio, to pewnie też ma znaczenie, choć bardziej cechy, jakie opisują pracoholika.
Podpierając się danymi z artykułu „Pracoholizm, objawy, terapia, jak pomóc pracoholikowi”, który można przeczytać na portalu medonet.pl, zjawisko pracoholizmu cechuje kilka punktów świadczących o tym, że mamy do czynienia z uzależnieniem od pracy i zaburzeniem behawioralnym.
To:
– przymus pracy, potrzeba wykonywania jej nawet gdy można odpocząć
– nieumiejętność, niechęć do pracy zespołowej
– absolutne uzależnienie od telefonu komórkowego i potrzeba bycia cały czas on line
– brak hobby i zainteresowań, te cechy przejmuje, a w zasadzie zawłaszcza praca
– nieumiejętność wypoczywania, skracanie urlopu bądź rezygnacja z niego
– myślenie o pracy w chwilach gdy się w niej nie jest, zwłaszcza nocami, co prowadzi do zaburzeń snu
– spadek mocy i kondycji w czasie wolnym, ogromne poczucie straconego czasu
– zobojętnienie na czas z rodziną i potrzebę bliskości z drugim człowiekiem
W pierwszej, jeszcze nieuświadomionej sobie i światu fazie, pracownik zaczyna wpadać w perfekcjonizm, chcąc być coraz lepszym i szybszym. Bycie cały czas w pracy, nawet myślami, odsuwa go od bliskich i życia, jakie kiedyś miało dla niego sens. Od tego czasu wszystko toczy się nieuchronnie ku fazie drugiej. To faza krytyczna. Do dążenia do perfekcjonizmu i zobojętnienia na wszystko, co nie jest związane z pracą dochodzą objawy stricte somatyczne. Stres nierzadko powoduje chorobę wrzodową i bezsenność. Ona z kolei, problemy z koncentracją i decyzyjnością, brak zadowolenia z siebie, złość, frustrację i agresję. Koło zamyka się wokół pracoholika, jak bańka, odgradzając go szczelnie i definitywnie od wszystkiego, co może pomóc mu odpocząć, zregenerować się i przywrócić równowagę w myślach i uczuciach.
Pracoholizm nie jest produktem naszych czasów. My go tylko dopracowaliśmy do perfekcji. To zło, które podstępnie przybierając szaty prestiżu, nęci lepszym życiem finalnie odbierając to, czym nęci… Życie.
Pracoholizm z czasem może okazać się śmiertelny ale – nie jest nieodwołalny. Można i należy go leczyć. Co istotne, jak podają liczne obserwacje, stan ten, dzięki psychoterapii jest odwracalny. Da się z niego wyjść, choć to długa i żmudna praca nad własnym umysłem. Co najważniejsze, pracoholizm można pokonać nawet wtedy, gdy pracoholik zdaje sobie z niego sprawę dopiero w fazie krytycznej, gdy dochodzi do ściany i nie widzi efektów swojej pracy, a wręcz przeciwnie,
Warto wziąć pod uwagę, że o ile terapia jest w stanie cofnąć objawy uzależnienia, to nie jest w stanie cofnąć czasu i odzyskać utraconego zaufania ludzi, którzy kiedyś chcieli być w naszym otoczeniu ale wycofali się i nie chcą wrócić…
Praca jest ważna, nawet bardzo. Pracowitość jest piękną cechą hartującą charakter i pozwalającą urzeczywistniać się marzeniom. Niezwykle ważne jest, by z tych pięknych cech nie zrobić trampoliny do pięknej katastrofy, która skutkuje nierzadko utratą zdrowia i bliskich.
Polacy spędzają w pracy ponad 2000 godzin rocznie. To jeszcze nie alarmistyczna wiadomość, niemniej, według badań przeprowadzonych przez instytut Randstand Polska ma spore szanse znaleźć się w czołówce państw zagrożonych pracoholizmem. Przeszło Połowa naszych pracujących rodaków czas wolny przeznacza na sprawy firmowe, a blisko 40% uważa, że dostępność i pełna dyspozycyjność dla przełożonych to ich obowiązek, także w czasie wolnym.
Dziś, szczególnie dziś wszystkim „zapracowanym do utraty tchu”, wszystkim w niedoczasie oraz tym w bańce, zza ścian której zwykły świat i bliscy jawią się jak rozmazane plamy, życzymy światła, które pozwoli dostrzec, że ta droga nie prowadzi do wyznaczonego celu, a jedynie do kolejnej drogi…
Tegoroczny Dzień Pracoholika przypada w sobotę. Niech będzie ona słoneczna, wspaniała i pachnąca perspektywą odczarowania coraz silniej infekującej nas samotności. Niech kusi najpiękniejszą odsłoną lata wzbudzając dawno zapomnianą tęsknotę. Niech ona dotrze głęboko do głów wszystkich „zapracowanych do utraty tchu”… Niech dotrze i roztoczy swój czar. Wszak to kropla drąży skałę..
Na koniec tych rozważań, zamiast puenty, cytat z powieści oddający prawdziwy cel drogi zwanej pracoholizmem. „Człowiek wynalazł pracoholizm w obawie przed samotnością. A może odwrotnie? Samotność wynalazła pracoholizm? Przerażające, ale prawdziwe.” „Martwe jezioro” Olga Rudnicka.
.
…………………..
Uzupełnieniem dzisiejszego felietonu są grafiki, pochodzące ze strony pixabay.com
Tekst Iza Janaczek 12.08.2023