17 Listopad 2024
Lis 202301
Dziś o Tych, którzy biesiadują już przy innym stole.
O Tych, którzy spacerują po innych górskich szlakach.
O Tych, którzy żeglują po innych, nieznanych nam (jeszcze) wodach.
O Tych, którzy już poznali wiedzę na temat tego, co było za ostatnim życiowym zakrętem.
O tych, którzy nas tu doglądają, szepcząc nam do ucha:
- "ZWOLNIJ, otwórz oczy na świat i na siebie. Nic nie jest warte Twoich łez. Nic nie jest warte Twojego smutku. Wznieś dziś toast uśmiechem - za mnie i - DLA SIEBIE".
Dziś Dzień Wszystkich Świętych. To święto zmarłych ale i tych, którzy wciąż po tej stronie życia walczą o siebie i o, jak najlepsze, przechowanie duchowej spuścizny po swoich ukochanych.
To dzień dziwny, można powiedzieć nawet – specyficzny. Zaduma i melancholia miesza się dziś ze zgiełkiem, korkami, zwłaszcza, przy cmentarzach i irytacją, bo nie ma gdzie zaparkować, skończyły się chryzantemy na stoisku i ktoś poprzestawił lampiony i znicze na pomniku, układając je zupełnie inaczej, niż były. Z kolei tęsknota i smutek mieszają się dziś z radością kolejnych, często nieoczekiwanych, powitań po latach, których, przy miejscu ostatniego spoczynku kogoś dla nas ważnego - nie brakuje.
Non omnis moriar
jak powiedział Horacy: nie wszystek umrę... I to prawda. Człowiek tak naprawdę umiera, gdy odchodzi o nim nawet pamięć. Nawet słowo wspomnienia...Póki trwa pamięć, póty trwa życie. Przybiera ono tylko inną formę. Czasami trudną do oswojenia, zrozumienia i zaakceptowania...
O śmierci mówimy niewiele. Czujemy wewnętrzny opór, by dywagować o tym co będzie "po", zwłaszcza, gdy temat dotyczy naszych bliskich, którzy są bliżej ostatecznego światła, ze względu na wiek lub chorobę. Nie umiemy i nie chcemy mówić o śmierci. Często kieruje nami wewnętrzny pierwotny strach, o to, że wypowiedziane słowo stanie się faktem.
Nie potrafimy rozmawiać o śmierci po odejściu bliskiego człowieka, a co dopiero w czasie, gdy w ukochanej osobie tli się jeszcze płomyk życia. Często uważamy, że to niestosowne, niedelikatne i absolutnie nie na miejscu.
Tymczasem nierzadko bywa tak, że to właśnie nasz ukochany bliski, czując, że odchodzi, bądź wiedząc, że jest to tylko kwestią czasu, póki sił fizycznych i psychicznych, w ten właśnie sposób chce nas oswoić z traumą po swoim odejściu i cichą rozpaczą rozłąki "na zawsze" – w ludzkim pojmowaniu czasu. Często też, chce się pożegnać. I zrobić to po swojemu - z godnością i na własnych warunkach.
I choć dla człowieka, który oczyma duszy widzi już krajobraz wieczności to niejako naturalna kolej tej nienaturalnej, czasami, rzeczy, o tyle dla tych, którzy żyją tu i teraz, to nieludzko trudny egzamin. Zwłaszcza, gdy pożegnać trzeba własne dziecko bądź rodzica, który całe życie był naszym najczulszym i najuważniejszym przyjacielem.
Życie po Wielkiej Stracie
Wraz z nastąpieniem tak Wielkiej Straty, układanka naszego życia nagle gubi ważny puzzel. Tam, gdzie dotychczas było niebo i słońce i śpiewające ptaki, nagle zieje głucha, przerażająca pustka... I choć dla innych niebo nadal jest błękitne, ziemia rodzi kwiaty i owoce, a ptaki nie przestały śpiewać, dla człowieka, który pożegnał kogoś, kto był dla niego wszystkim, zapada cisza, której, zwłaszcza początkowo, nie da się zapełnić żadnym słowem, gestem, pracą ani wspomnieniem. To ostatnie powoduje wielkie poczucie winy, bo przecież tyle tych wspomnień, tyle życia razem a teraz, gdy się rozpaczliwie potrzebuje przywołać to, co ogrzewa serce, to w pamięci pojawiają się tylko ostatnie, te najtrudniejsze dni. Szpital lub wspólna sypialnia i łóżko, które nigdy już nie będzie tym samym łóżkiem, wychudzone ciało, niezdolne do żadnego gestu, otoczone rurkami i dźwiękiem respiratora zagłuszającego ulatujący, ostatni oddech.
A może to natrętne ostatnie wspomnienie jawi się inaczej: "-kocham Cię, mamuś, wrócę na kolację", które dudni w uszach, zatrzaskującymi się drzwiami. Nigdy już żadnej wspólnej kolacji nie było. Ten jeden wypadek zniszczył wszystkie kolacje do końca życia tym, którzy zostali.
Z czasem te wspomnienia tracą pulsującą bolesność. Żywi ruszają dalej. Choćby tylko w teorii, funkcjonujemy. Czasami nawet otrząsamy się ze straty. Wtedy z palącego bólu zamienia się ona w nieutuloną tęsknotę i melancholię, kóra choć powoli, to jednak nieubłaganie gasi życiowy entuzjazm i blask w oku.
Czasami ruszamy naprzód szybko, zdecydowanie częściej potrzebujemy więcej czasu, by znów znaleźć spokój i równowagę. Nierzadko jednak, nigdy nie godzimy się z pustką i stratą i tym, że "ktoś tutaj był, a teraz go uporczywie nie ma", jak w jednym ze swoich wierszy pisała Wisława Szymborska.
Czas leczy rany
Nie zawsze i nie do końca. To jeden ze stereotypów, taki jak ten, mówiący, że "co nie zabija, to wzmacnia". To co nie zabija – to nie zabija, po prostu. A czas nie leczy ran, a jedynie pomaga im się trochę zabliźnić. Czasami jednak, przy niesprzyjającej wewnętrznej aurze - bolą i pieką, jak świeże. Bo ból rozstania jest typem bólu, którego nie da się, tak po prostu, wymazać z duszy. Nie da się go też przypudrować, zakryć makijażem, jak cieni pod oczami po kolejnej nieprzespanej nocy. On nie zniknie. Będzie nam towarzyszył, jak niechciany kompan i przypominał o sobie, piekącym bólem, bądź łagodną nostalgią. Także dziś, w dniu szczególnie poświęconym naszym Bliskim.
Jesteśmy stworzeniami stadnymi. Choć są osoby wybierające samotność i własne towarzystwo, to jednak, w większości dobrze czujemy się mając obok drugiego człowieka.
I choć wiemy, że "decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez"- oswajamy się nawzajem w przyjaźni lub miłości i "spieszymy się kochać ludzi, bo szybko odchodzą". (pierwszy cytat, to słowa francuskiego pisarza Antoine de Saint-Exupéry, drugie wypowiedział ks. Jan Twardowski).
To wszystko jednak za mało. Choć się spieszymy z całych sił, Oni i tak za szybko odchodzą... Wydaje się, że miłość nie jest wystarczająco kompetentna, by wygrać ze śmiercią. Jest. Bo pozwala kochać "pomimo" a nie "za". Czyli w zdrowiu i w chorobie. I aż do śmierci, która jest tylko boleśnie długą pauzą przed ponownym spotkaniem, jak mówi przesłanie dzisiejszego święta.
Dziś stojąc przy miejscu, gdzie byli z nami ten ostatni raz - fizycznie, choć jednak w odrealniony, bolesny sposób, pomyślmy ciepło o czasie, gdy byli z nami tak naprawdę. Przywołajmy w pamięci słowa, gesty, śmiech i zapach. Niech powrócą w ciepłych wspomnieniach...
Nasz Tata, Mąż, Synek, Brat, Przyjaciel, Przyjaciółka, Córeczka, Siostra, Żona lub Mama...
Czas pędzi jak szalony. Dziś świeczkę palimy Im. Za rok, jeśli nic nie zmienimy to, być może, dla nas ktoś będzie krzesał płomyk pamięci...
Z każdego odejścia, mimo początkowego bólu i poczucia straty, trzeba wyciągnąć tylko to, co najlepsze. Odkurzyć wspomnienia, wskrzesić wspólne myśli, wprowadzić w czyn rady i mądre słowa... Może właśnie w tym roku... może dziś będzie to możliwe.
Zatem... Na dobry początek...choć przez łzy, wznieśmy dziś toast uśmiechem - za Nich i dla siebie, dziękując, że dane nam było gościć Ich w naszym życiu.
Kochani podniebni Wędrowcy, Pielgrzymi innych już dróg i innych szlaków - dziękujemy że Byliście...
I choć "człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić" (- Antoine de Saint-Exupéry) – to mimo tych łez dziękujemy, że mieliśmy ten przywilej współtworzyć wspólne cele, marzenia i plany. A gdy przyjdzie czas, zanucimy wraz z Marylą Rodowicz tekst piosenki napisanej przez Marka Biszczanika:
"I ruszymy znów na bal ten drugi nieziemski
I zanuci walca nam sto chórów anielskich
Ubawimy się po pachy choć łez spłynie wiele
Gdy odnajdą się wciąż młodzi starzy przyjaciele..."
A póki co, posłuchajmy, co nasi Kochani szepczą nam, może właśnie dziś, gdy pochylamy się ze zniczem nad ich grobem. Może to, znane ze wspomnień:
"ZWOLNIJ, otwórz oczy na świat i na siebie. Nic nie jest warte Twoich łez. Nic nie jest warte Twojego smutku. Wznieś dziś toast uśmiechem - za mnie i - DLA SIEBIE"
...........................
Tekst Iza Janaczek
Zdjęcia pixabay