17 Listopad 2024
Lut 202316
„Pokazując się w odsłonie Wonder Woman, chciałam powiedzieć innym osobom, żeby się nie bały, że mogą wyglądać fajnie, przeżywać interesujące przygody, zajmować się ciekawymi rzeczami i nie muszą być definiowani tylko przez chorobę, wygląd i worek.” Paulina Wesołek w bardzo intymnej rozmowie opowiada Magdalenie Łyczko
o trzynastoletniej walce z wrzodziejącym zapaleniem jelita, straconej nadziei i drodze do akceptacji nowej wersji siebie.
Nazwa projektu, w którym wzięła pani udział to ,,Ukochaj siebie”. Za co pani kocha siebie?
Nie do końca postrzegam kochanie siebie przez pryzmat wyglądu, bo nasza uroda może przeminąć, wszystko może lec w gruzach, ważniejsze jest to, co sobą reprezentujemy. Potrafię wiele przejść ale nie zaprzestaję działania. Kocham siebie za wytrwałość i wolę walki, którą wytrenowała we mnie między innymi choroba. Kocham siebie, bo patrzę w przyszłość. Kocham siebie, bo lubię się śmiać. Kocham siebie za wiele rzeczy. Na szczęście, bo przecież z samą sobą przeżyć muszę całe życie.
Dlaczego zgodziła się Pani wziąć udział w sesji, której formuła była w pewnym sensie intymna.
Dostałam wiadomość, że jest akcja „Ukochaj siebie” i że będzie sesja… Nie wiedziałam co będę musiała zrobić, ani jak bardzo się rozebrać. Pomyślałam jest akcja, brzmi fajnie – wchodzę w to! Poza tym temat stomii nigdy nie był dla mnie kwestią typowo intymną, od początku mówiłam o niej swobodnie i nigdy specjalnie nie ukrywałam, że ją mam. Sesja fotograficzna, podczas której pomalowano mi całe ciało, była niczym w porównaniu z rozbieraniem u lekarza i badaniami. Trzynastoletnia walka z wrzodziejącym zapaleniem jelita wystarczająco odarła mnie z intymności, a sesja i farba były pięknym ubraniem.
Uważam że jest to świetna akcja, która być może doda odwagi osobom, które stomii się boją, mają problem z pokonaniem tego tabu albo akceptacją worka. Zdjęcia to jeden z wielu przykładów, że można fajnie się bawić, super wyglądać i czuć.
Czy udział w sesji zdjęciowej miało jakieś osobiste przesłanie?
Pokazując się w odsłonie Wonder Woman, chciałam powiedzieć innym osobom, żeby się nie bały, że mogą wyglądać fajnie, przeżywać interesujące przygody, zajmować się ciekawymi rzeczami i nie muszą być definiowani tylko przez chorobę wygląd i worek. Stomia to nie koniec świata. Cieszę się, że Fundacja wyobraziła sobie mnie właśnie w takiej odsłonie. To mi nawet pochlebia.
Czy worek na brzuchu w jakikolwiek sposób wpłynął na pani własną atrakcyjność?
Choroba cofnęła mnie z różnych aktywności: podróży, rozwoju, szalonych imprez – choć w czasie remisji i tego w moim życiu nie brakowało. Kiedyś idąc do pracy pomyślałam, po co mi to, nie dożyję nawet do emerytury ale stomia uratowała życie. Nigdy do głowy mi nie przyszło, że przez worek gorzej wyglądam. Od kiedy go mam, obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę na to, by ktoś traktował mnie źle tylko dlatego, że mam stomię. Uważam, że jeśli ktoś nie akceptuje siebie bez worka, to „z” będzie mu jeszcze trudniej.
Stomia w niczym mi nie przeszkadza, przeszkadza jedynie to, że lubię jeść i trochę przytyłam. Po wyłonieniu stomii mój rozmiar zmienił się z 36 na 38, a teraz noszę 40. To jest moją piętą achillesową, a nie sama stomia.
W jaki sposób można pracować nad sobą, by wzmocnić swoją wartość oraz atrakcyjność?
Może śmiesznie to zabrzmieć, ale po prostu niektóre rzeczy trzeba sobie wmawiać. Dość mocno wierzę w proces świadomego programowania swojej podświadomości. Tutaj powiedzenie, że kłamstwo powtarzane wiele razy nigdy nie stanie się prawdą nie ma racji bytu. Powtarzając sobie, że jestem piękna robię sobie prezent. Mówiąc, że jestem brzydka zaczynam się tak widzieć. Mój wybór zatem jest jasny.
Dodatkowo w całym procesie pracy nad własną wartością czy atrakcyjnością pomaga uświadomienie sobie, że otaczają nas ludzie „idealni” w reklamach, na okładkach kolorowych czasopism i social mediach – musimy zdawać sobie sprawę, że wyglądają tak pięknie zdjęcia są wyretuszowane albo zmodyfikowane poprzez nałożenie filtra. Na nasze nieszczęście porównujemy się z nimi, a to jest niewłaściwa droga. Budowanie własnej wartości to ciężka pracą, można ją wykonać, pod warunkiem, że się chce.
Gdyby stanęła pani przed lustrem, co w jego odbiciu podoba się pani najbardziej?
Myślę, że mam fajny biust, jestem już na ostatnim etapie prostowania zębów, więc cieszy mnie mój uśmiech. Uważam, że mam ładne oczy, teraz po wielu latach zapuściłam włosy i jak na mnie są bardzo długie. Lubię swoje ręce, bo mam na nich tatuaże, które mi się bardzo podobają. Wiele osób zazdrości mi paznokci. Małe stopy, też uważam, że są okej.
Czym jest miłość?
Hm trudne pytanie. Miłość to jest dbanie o drugiego człowieka. To także zaufanie, wsparcie, wspólny czas, radość, potrzeba poczucia, że ta druga osoba jest szczęśliwa. Miłość jest fajna, gdy pełno w niej szacunku, przyjaźni pomiędzy dwojgiem ludzi. No, ale jest też miłość do rodziny. Choroba zacieśniła więzi z moją rodziną, jeszcze bardziej nas scaliła i dała pewność, że zawsze sobie pomożemy.
Zachorowała pani w wieku nastoletnim, zastanawiała się pani: dlaczego ja, albo po co to wszystko?
Nigdy. Stwierdzałam raczej, boli mnie, nie jestem w stanie już fizycznie wytrzymać, muszę iść do lekarza, zacząć ponownie brać sterydy albo położyć się do szpitala. Jakoś przyjmowałam to z pokorą. Choć wiem, że różnie ludzie reagują, czasem stają przed ścianą, tak im się wydaje, że nic nie może się zmienić. Nie zawsze tak musi być. Nawet gdy było bardzo trudno trwałam w tym, wiedziałam, że muszę iść dalej. Przetrwać to. Może mogłam walczyć i moja historia skończyłaby się inaczej? Tego nie wiem. Dziś staram się wykorzystać to doświadczenie i szukam w nim pozytywów, bo uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
Straciła pani kiedyś nadzieję, że można to przetrwać?
Pięć ostatnich lat choroby, to coraz częstsze wizyty w szpitalu, udział w różnych badaniach klinicznych, ciągłe kolonoskopie. Przyjmowano mnie do badania klinicznego po czym od razu wyrzucano, bo nie było efektów. Gdy jeden z leków zaczął przynosić oczekiwane rezultaty, skutkiem ubocznym były sypiące się parametry krwi, konieczne było przetoczenie krwi. Z powodu niskiego poziomu białka we krwi, spędziłam trzy tygodnie w szpitalu, bo z lekarze obawiali się że dostanę zakażenia. Prosiłam lekarza, niech pan coś ze mną zrobi! Nie odpowiedział na moją prośbę, tylko spuścił głowę – to był moment kiedy zrozumiałam, że lekarze nie są w stanie, nie potrafią nic ze mną zrobić. Wtedy pomyślałam, że to już koniec, koniec nadziei, że uda mi się uniknąć stomii. Był to też moment, w którym utrata nadziei była równocześnie światełkiem w tunelu. Postanowiłam, że operacja zmieni moje życie. Na lepsze.
Jak udało się ją odzyskać?
Zaczęliśmy z rodziną działać. Jeszcze podczas mojego pobytu w szpitalu moja siostra z grubym segregatorem wyników badań poszła do chirurga. Udało się wyznaczyć termin operacji na za 3 miesiące. Mój stan jednak ciągle był trudny i bałam się, że nie wytrzymam tego czasu. Poszłam do lekarza i termin zabiegu został przyspieszony. Ta wiadomość na tyle mnie ucieszyła, że wychodząc z gabinetu po prostu się popłakałam. Ludzie w poczekalni patrzyli na mnie ze współczuciem, pewnie myśleli, że dostałam fatalną diagnozę, a ja po prostu płakałam ze szczęścia, bo wiedziałam, że moja męczarnia się skończy i wreszcie będę mogła zacząć normalnie funkcjonować.
Był stres przed operacją?
Dzień przed przyszła do mnie psycholog i zapytała: jak się pani czuje? Mówię: boję się! Usłyszałam: Ale czego się pani boi? No kurde, że umrę na przykład albo, że mnie będzie bardzo bolało. Takie trywialne pytania w pokoju zabiegowym gdzie nie ma intymności, przychodzi do mnie babka, z którą w zasadzie nie mam nawiązanej żadnej relacji i mam z nią rozmawiać czego się boję dzień przed operacją. Na dodatek dzieje się to w momencie kiedy dwa dni wcześniej ustalałam co ma się stać z moimi pieniędzmi i rzeczami jeśli z sali operacyjnej nie wyjadę żywa.
Wydała pani dyspozycje na wypadek śmierci?
Tak. Trzeba zawsze brać pod uwagę różne możliwości i to nie jest przyciąganie czegoś złego, bo ja miałam nadzieję, że będzie wszystko dobrze. Natomiast nie chciałam nigdy robić problemu swoim bliskim.
Czy o chorobie można mówić jako rachunku zysków i strat?
Te rzeczy nigdy nie będą współmierne. Choroba, to wiele nieprzespanych nocy, odarła mnie trochę z intymności, poza tym… kiedy rówieśnicy zakładali rodziny, dorabiali się, korzystali z szaleństw młodości, moje życie było trochę ograniczone. Mam zawsze w głowie również swoją rodzinę, która nie przespała pewnie więcej nocy ze stresu niż ja z cierpienia…
Skupmy się jednak na pozytywnych aspektach, bo z każdej sytuacji w życiu to właśnie one są dla mnie ważniejsze. Zyskałam hart ducha, pewność siebie i odwagę. Wiem, że jestem w stanie wiele przeżyć i ciężko mnie złamać. Komukolwiek. Zyskałam możliwość poznania fantastycznych ludzi, bardzo różnorodnych i ciekawych, z którymi nie muszę rozmawiać o pracy czy jakiś przyziemnych sprawach. Robimy dużo fajnych rzeczy, w tym m.in wyjazdy czy projekty ze Stoma Life – to są wspaniałe rzeczy. Znajduję w tym dużo pozytywnych aspektów. Dzięki stomii odzyskałam swoje życie. Chodzę na basen, zmieniam ścieżkę kariery zawodowej, jestem terapeutą i coachem, nauczyłam się języka migowego, mogę podróżować, imprezować. Po prostu żyć.
Za co chciałaby pani podziękować Paulinie Wesołek?
Sobie samej?
Tak
Chyba najbardziej podziękowałabym sobie za to, że potrafię spoglądać w przyszłość i ją dla siebie kreować. Dziękuję sobie za to, że potrafię wziąć w życie w swoje ręce, ciężko pracować, żeby żyło mi się lepiej.
Dziękuję sobie jeszcze za to, że potrafię cieszyć się w życiu z małych monet. Ja nie oczekuje Bóg wie jakich życiowych wystrzałów szampana czy fajerwerków, umiem się cieszyć z małych rzeczy.
Jakich?
Tego, że idę z koleżanką na dobrą zupę pomidorową, że dzisiaj fajnie ułożyły mi się włosy, z takich malutkich rzeczy, nagle robi się coś wielkiego i stajemy się szczęśliwym człowiekiem. Mam nawet śmieszną historię, która jest potwierdzeniem tego co powiedziałam przed chwilą. W zeszłym roku, byłam z koleżankami w górach. Wychodzę ze sklepu leży dziesięć groszy -ach, trzeba się schylać się nawet po najmniejsze monety – powiedziałam głośno. Przeszłam kolejne 50 metrów a tam pięćdziesiąt złotych. Mówię: dziewczyny jak będziecie potrafiły cieszyć z tych małych rzeczy, to większe też do was przyjdą. Ważne w życiu jest świadome projektowanie naszej podświadomości.
Czy z powodu stomii spotkała panią kiedykolwiek jakaś przykra sytuacja?
Nigdy nie ukrywałam, że mam stomię, wiedzieli o tym znajomi w pracy i poza nią. Pisałam bloga, wszyscy mogli przeczytać, co mi w duszy gra. Z perspektywy czasu, dzięki temu, że właśnie studiuję psychologię, myślę że to był mój osobisty sposób na radzenie sobie z tematem stomii – taka autoterapia. Opisywałam pozytywne aspekty po to, bym sama w nie uwierzyła. Obecnie nie chodzę z transparentem i nie mówię, że mam stomię. Natomiast jeśli przydarzy się gdzieś tam taka sytuacja, żebym o niej powiedziała, bo ktoś ma podobny problem, chętnie o tym mówię i edukuję trochę ludzi, żeby pokazać, że to nie jest nic strasznego. Ale wracając do tematu przykrych sytuacji.
Niestety zdarzyło mi się raz, że o stomii musiałam powiedzieć dlatego, bo kot przeciął mi pazurem worek, a ukucnęłam w sklepie przy półce, zawartość worka wylała mi się na podłogę. Wtedy było trochę ciężej o niej mówić. Ale trzeba było to dźwignąć i uważać na przyszłość na kocie pazury.
Czy stomia może być problemem na przykład gdy z przyjaźni rodzi się miłość?
Problem może mieć druga osoba jeżeli mnie nie zna. Gdybym poznała kogoś, załóżmy na portalu randkowym i napisałabym: słuchaj muszę ci powiedzieć, bo to jest ważna rzecz –mam stomię. To wyobrażam sobie, że osoba po drugiej stronie może wpaść w panikę. Jeśli spotkam się z kim na żywo, raz, drugi i wówczas powiem, co to jest, z czym się wiąże, to już zupełnie inaczej wygląda. Poza tym, jeśli to ma być dla kogoś problem, to ja też nie chcę być z taką osobą. Chcę by ktoś patrzył na mnie Paulinę jako sumę różnych wartości. Oczywiście w nawiązywaniu relacji damsko-męskich ważne są emocje i wygląd też jest ważny, ale moim zdaniem sam wygląd nie może być priorytetem.
Jeśli ktoś ma z tym problem, to on niech sobie z tym radzi, dla mnie to jest okej i ja się tego nie wstydzę. Mam wrażenie, że dla niektórych stomia to fascynujące zjawisko. Jak to możliwe, jak to działa. Z różnymi pytaniami się spotkałam…
Jakimi?
Na przykład czy możliwe są stosunki dostomijne, ludzie mają ułańską fantazję. Swoją drogą, kiedy wróciłam po wyłonieniu ze szpitala do domu, dostałam jakieś książeczki i otworzyłam jedną z nich na losowo wybranej stronie, żeby zobaczyć co w niej jest i akurat trafiłam na fragment ,,w przypadku obojga partnerów tej samej płci nie zaleca się stosunków dostomijnych”, więc myślę, że znajomy, który zadał mi takie pytanie nie był jedyną osobą, która na to wpadła, skoro napisano o tym w poradniku dla stomików.
Studiuje pani psychologię, czy w kierunku zainteresowań będzie pomoc dla stomików?
Zanim odpowiem na pytanie, w Polsce ludzie boją się i wstydzą chodzić do psychologa, a myślę, że po tak ważnej operacji zmieniającej jej życie i wygląd, powinniśmy być objęci obowiązkową opieką psychologiczną. W szczególności gdy mówimy o chorobach wynikających z autoagresji. Pacjenci z przewlekłymi chorobami przeżywają masę stresu. Takie wsparcie jest czymś nieocenionym, w mojej ocenie to duża luka w obecnym lecznictwie.
Podobnych rozmiarów luką jest brak społecznej świadomości w temacie niepełnosprawności. Powinniśmy być edukowani już od przedszkola, a w szkole na godzinach wychowawczych.
Teraz mogę odpowiedzieć na pytanie. Idąc na psychologię pomyślałam, że będę pomagać osobom chorym. Dzisiaj wiem, że nie chcę się zamykać na jedną grupę. Co więcej mam obawy, że mogłabym nie być dobrym terapeutą dla drugiego stomika, mnie wszystko przyszło z pewną lekkością. Mogłabym patrzeć przez pryzmat własnych doświadczeń. A jako coach i terapeuta terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach nie mogę i nie chcę oceniać innych oraz narzucać własnego zdania. Poza tym nie chciałabym, by przychodzili do mnie ludzie z myślą, że przeszłam to samo i mam zrozumieć. Nie chcę by mój klient patrzył na mnie przed pryzmat stomii. Chcę by mi zaufał. Dlatego wiele robię w tym kierunku.
Nieustraszona, niepokonana, gotowa do ratowania świata i pomagania innym – prawdziwa z pani Wonder Woman. Dodatkowo, teraz ma pani szansę wpływać na losy innych i zmieniać ich życie na lepsze…
Tak, pomoc i wsparcie jest dla mnie bardzo ważnym aspektem. Chce pokazywać ludziom kierunek, w który mogą spojrzeć i pójść, by zmienić swoje życie na lepsze, stać się silniejszym. Chcę, żeby każda kobieta mogła być taką samą, silną Wonder Woman i żeby każdy mężczyzna mógł być Super Manem. Bardzo mnie ta możliwość cieszy, ale nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Zarówno w kwestii psychologii jak i w sprawie swojego życia.
Zdjęcia: Lidia Skuza
Stylizacja: Natalia Horszczaruk
Bodypainting: Emilia Obłękowska i Bożena Jaszcz
Makijaż: Agata Paszkowska
Modelka: Paulina Wesołek
Styczeń 2023