Zamyślenie, czyli... niby o szachach, ale niekoniecznie tylko o nich.

Autor: Joanna Haręża

 

Gdybym słowami poetów miała określić swój stan ducha, to znalazłabym się chyba gdzieś pomiędzy „jeszcze w zielone gramy”, a „nic nie mam – zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem”.

Choć uważam się za osobę w miarę stabilną emocjonalnie, to z tymi wahaniami nastroju – myślę, że chyba nie jestem w mniejszości. Może dlatego, że wśród moich najbliższych dużo jest teraz zmartwień, chorób i ostatnich pożegnań – taki mój wiek, który czasem nazywamy „dojrzałym”. Pewnie też dlatego, że taki czas i świat wokół – z tendencją do bycia czarno-białym, dzielącym na swoich i obcych, lepszych i gorszych, z jedynie słuszną obowiązującą prawdą. Czas karmienia lękiem, rozgrywania emocji. Chyba też czas zbyt wielu z łatwością i zręcznością wypowiadanych i umieszczanych na bilbordach „PR-owo dobrze brzmiących” słów, ale… ile jest rzeczywiście niosących pozytywne rezultaty żmudnych, codziennych, odpowiedzialnych i rzetelnych działań?

Uważam się raczej za osobę myślącą, raczej z tzw. otwartym umysłem, ale nie aż tak, żeby mózg mi wypadł. Wbrew popularnej reklamie i powszechnie przyjętemu myśleniu dla mnie serce i rozum to nie dwa odrębne antagonistycznie byty. Na marginesie tylko wspomnę, że nie wszyscy tak myślą i wcale nie jest ich tak niewielu. Dla niektórych siedzibą umysłu jest właśnie serce. Wracając jednak do meritum… Bywam sceptyczna, staram się być uważna, a czasem nawet czujna. Ufam, ale tylko częściowo i raczej nie a priori, wierzę, ale nie ślepo. Sprawdzam. Tak, bywa, że patrzę, czy nie ma dziury w całym, a zazwyczaj dokładam starań, aby…

Jedną z najcenniejszych lekcji, jakie wyniosłam z dzieciństwa, kiedy „zawodowo” zaczęłam grać w szachy, było pierwsze spotkanie z moim późniejszym trenerem, który miał ocenić stan moich umiejętności i zadecydować o przyjęciu do „dorosłej drużyny”. Kiedy usiedliśmy nad szachownicą i zaczęła się gra, po kilkunastu minutach pomyślałam sobie, że co to za wielki trener, skoro tak kiepsko gra. Moja przewaga na planszy była druzgocąca, a magiczne słowo „szach-mat” w zasięgu kilku posunięć i … wtedy trener powiedział, żebyśmy odwrócili szachownicę. I w sekundzie z pozycji osoby, która już w kilku ruchach mogła zwyciężyć, znalazłam się w pozycji kogoś, kto rozpaczliwie musi się bronić, a i tak raczej poniesie klęskę. Do drużyny zostałam przyjęta po remisie, choć doskonale wiem, że przyszły trener ten remis mi ułatwił. Bo nie chodziło li tylko o to, jak gram, ale też, jak do tej gry podchodzę. Lekcja została zapamiętana, a ogólny życiowy wniosek z niej brzmi – cokolwiek myślisz czy robisz, obróć szachownicę i spójrz na wszystko nie tylko z jednej perspektywy.

Kolejne wnioski z gry w szachy to: patrz na całość, analizuj i syntezuj. Pamiętaj, że o zwycięstwie czasem decyduje pionek nie hetman, a nawet pionek może zmienić się w królową. I jeszcze to, że na szachownicy nie ma lepszych i gorszych, nawet jeśli nominalnie nazywamy je figurami i pionkami. Mądra jest szachowa rymowanka: „Niech figura pionkiem nigdy nie pomiata, czasem zwykły pionek da królowi mata”. Powiecie może, ale co szachy mają wspólnego z życiem? Odpowiem tak: masz do dyspozycji to, co masz: oceniasz sytuację; podejmujesz decyzje; w ich wyniku podejmujesz określone działania – wykonujesz ruchy. Twoje posunięcia mają określone konsekwencje – mierzysz się z rezultatami swoich działań – przegrywasz, wygrywasz, remisujesz lub poddajesz się, uciekasz i unikasz dalszej konfrontacji. Brzmi znajomo?

Nawet najlepszy gracz, a może zwłaszcza najlepszy, po skończonej partii, nawet wygranej, siada raz jeszcze nad szachownicą i ponownie analizuje przebieg gry. Często robi to w asyście trenera lub/i graczy z zespołu. Dlaczego? W dużym uproszczeniu z trzech powodów. Po pierwsze, żeby już bez nadmiaru emocji przyjrzeć się swoim i przeciwnika błędom (możliwie nie popełnić ich w przyszłości) i dobrym posunięciom (możliwie powtórzyć je w przyszłości; również te, które zastosował przeciwnik). Po drugie – inni, patrząc na przebieg partii, potrafią dostrzec inne niż my sami aspekty, na które czasami bywamy ślepi. Po trzecie warto spróbować dostrzec, jakie były alternatywy, i zastanowić się, co by było gdyby… O tym w życiu często zapominamy przygnieceni porażką albo upojeni zwycięstwem. Spróbuj choć raz przeanalizować to, co się wydarzyło w twoim życiu, poproś innych, którym ufasz, których życiową mądrość cenisz, aby pokazali ci ich własny punkt widzenia, i wyciągnij z tego możliwe wnioski na przyszłość.

Paradoksalnie, a może w sumie wcale nie, w szachach czasem trzeba świadomie ponosić straty, oddawać figury, czyli, mówiąc kolokwialnie, „dać się zbić” tylko po to, aby w dalszej perspektywie nie stać się ofiarą. Czasem warto oddać pola, żeby za jakiś czas wygrać. I tego warto też nauczyć się w życiu. Tak czy inaczej choć szachy to gra, a gra nieodmiennie kojarzy się z rywalizacją, wygraną lub przegraną to… im dłużej grałam, tym większą przyjemność sprawiała sama gra, jej zawiłości, wzloty i upadki, nieoczekiwane pomysły i stare dobre rozwiązania. Jednym słowem frajda z tego, że tańczysz z tymi pionami i figurami, tworząc niezliczoną ilość wariacji tam, gdzie cel jest ważny, ale z biegiem czasu nie on jest najwyższą wartością. Zresztą zazwyczaj ten, kto zawsze i w pierwszej kolejności myśli tylko o tym, żeby pokonać przeciwnika, zazwyczaj nigdy nie będzie dobrym graczem. Rywalizacja jako najskuteczniejszy sposób na zwycięstwo, podobnie jak dogmat o podobno powszechnie determinującym cykl życia prawie dżungli, nie wiedzieć czemu wciąż jeszcze nie chcą odejść do lamusa, a dobrze by było, gdyby stały się historią. Tutaj pozwolę sobie na krótką nieszachową dygresję – sięgnijcie po książki prymatologa Fransa de Waala. To cenna lekcja zachwytu i pokory, a przy tym świetne pióro i mądrość autora. W życiu, jak i w partii szachów, lepiej niczego nie lekceważyć i możliwie wszechstronnie rozwijać swój umysł. Ponieważ ignorancja i brak inwestycji w umysł często są jednocześnie inwestycją w głupotę i pychę. Przed nami następny ruch…

Ucząc się grać w szachy, uczymy się różnych strategii. W pierwszej kolejności uczymy się tzw. otwarć szachowych inaczej nazywanych debiutami. Na przykład obrony sycylijskiej, gambitu królewskiego czy partii katalońskiej. To nauka dobrego rozpoczęcia, początku, który ma nas doprowadzić do sukcesu. W życiu możemy to nazwać na przykład schematem postępowania. Intuicja moim zdaniem ważna rzecz, niestandardowe myślenie i umiejętność improwizacji też, ale… w życiu i w grze… lepiej być przygotowanym, znać siebie, swoje mocne i nieco słabsze strony. Mieliśmy w historii kilku intuicyjnych świetnych graczy, ale tak czy inaczej wszystkie schematy gry mieli wykute na przysłowiową blachę, bo warto poznać reguły, aby je łamać lub też raczej twórczo rozwijać. Podzielę się jak dla mnie wspaniałym, choć przyznam, nie wiem czyim powiedzeniem: „64 pola szachownicy otwierają w umyśle ogrom możliwości, podobnie jak 32 litery alfabetu w kulturze”. Parafrazując – w życiu to od ciebie zależy, czy poprzestaniesz tylko na kilku w kółko powielanych bezrefleksyjnie ruchach i na niewielkim zasobie słów, przy pomocy których opisywać będziesz i tym samym odczuwać w ten sposób mocno ograniczony świat, czy też… zagrasz w swoim życiu jak najbardziej świadomie, możliwie mądrze i w pełni odpowiedzialnie za swoje decyzje i czyny.

Mój „czas” wynikający z dozwolonej liczby znaków w tym artykule dobiegł końca. Nasz czas zawsze jest ograniczony; w blitzu, czyli szachach błyskawicznych, jest to zaledwie kilka minut; a życie upływa równie szybko. Dziś żegnam się z wami taką oto refleksją:

Uważaj na swoje myśli, stają się słowami…

Uważaj na swoje słowa, stają się czynami…

Uważaj na swoje czyny, stają się nawykami…

Uważaj na swoje nawyki, stają się charakterem…

Uważaj na swój charakter, on staje się twoim losem.

 

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na