autor: Anna Rybarczyk
Maseczki powodują grzybicę płuc, wahadełko wie lepiej niż lekarz, jaki lek pomoże pacjentowi, a złota obrączka wyleczy jęczmień na oku. Z badań wynika, że Polacy wierzą nauce i naukowcom, ale przypadki z mojego gabinetu nieraz dobitnie temu przeczą.
Wydawałoby się, że po tylu latach pracy w zawodzie niewiele już może mnie zaskoczyć. A jednak. Weekendowy dyżur na tzw. nocnej pomocy. Pacjentka, sześćdziesięciopięciolatka słaniając się na nogach. siada na krześle. Skarży się na silny ból głowy, zmęczenie. Od razu mierzę jej ciśnienie – 180/120.
– Leczy się pani na nadciśnienie? – pytam.
– No… – Pacjentka długo się zastanawia. – W zasadzie to się leczę. To znaczy mam zapisane leki. Ale ostatnio to ich nie brałam – przyznaje.
Nigdy nie trafię szóstki w Lotto, ale mogę z blisko stuprocentowym prawdopodobieństwem przewidzieć, jakie za chwilę usłyszę wytłumaczenie. „Bo brałam leki i mi spadło, więc przestałam je brać”. Klasyka gatunku. Można do znudzenia powtarzać, że leki należy brać regularnie. Kiedyś czytałam, że w jednym z badań okuliści zamontowali w dozownikach z lekiem liczniki mierzące, kiedy pacjent przyjmuje zalecone krople. Większość zakraplała oczy przez tydzień po wizycie i dwa dni przed kolejną.
Zlecam podanie leków obniżających ciśnienie i odsyłam pacjentkę do gabinetu zabiegowego. Pięć minut później dostaję telefon. Dzwoni pielęgniarka, prosząc abym zeszła do zabiegowego. Pacjentka siedzi na kozetce i porusza nad lekami jakimś przedmiotem.
– Co się stało? – pytam pacjentkę.
– Wahadełko odradza mi wzięcie tych leków. Twierdzi, że mi zaszkodzą. – Słowa te pacjentka wygłasza z pełną powagą. Czuję, jakbym właśnie znalazła się na jakiejś halloweenowej imprezie. Zaraz zadzwonię po wnuki, powycinamy dynie, zapalimy lampiony i razem z pacjentką pofruwamy na miotłach nad szpitalem. No, to byłby niezły widok! Ale żarty na bok.
– Albo przyjmuje pani zalecone leki, albo podpisuje pani oświadczenie o odmowie leczenia – mówię. Pacjentka się zastanawia.
– To ja jeszcze raz sprawdzę – stwierdza. Wahadełko raz jeszcze idzie w ruch. Chyba zmieniło zdanie, bo pacjentka przyjmuje leki, ciśnienie spada, a pani udaje się do domu.
Kilka tygodni później. Jest czwarta nad ranem. W gabinecie zjawia się pacjent, który dwa dni wcześniej pojawił się po raz pierwszy – na powiece miał tzw. jęczmień, czyli bolesny guzek wywołany gronkowcami. Zaordynowano mu maść.
– Przyjechałem, bo ten jęczmień nie schodzi – żali się pacjent.
– Wie pan – tłumaczę – leczenie może potrwać, proszę dalej smarować powiekę zaordynowaną maścią.
– Ale ja nie używam maści. Szwagierka powiedziała, że to nie pomoże, i kazała mi pocierać powiekę obrączką ze złota. I ja pocieram już dwa dni i nic.
Kurtyna.
Takich przypadków jest więcej; w dobie pandemii co rusz odbieram telefony od pacjentów, którzy domagają się wypisania zwolnienia z obowiązku noszenia maseczki. Powód? Przeczytali w Internecie, że maseczki powodują grzybicę płuc.
Tymczasem ze świeżo opublikowanego w maju 2021 roku raportu State of Science Index , badającego postawy społeczne wobec nauki i technologii wynika, że Polacy ufają nauce. Z tym stwierdzeniem zgadza się 89 proc. badanych. 82 proc. twierdzi, że „ufa naukowcom”, na drugim miejscu pod względem zaufania uplasowali się inżynierowie (60 proc.), a potem hurra – lekarze (58 proc.) Brzmi nieźle. Niestety, jak się okazuje, gdy wczytamy się w wyniki – ponad połowa respondentów ufa nauce, ale tylko wtedy, gdy jest zgodna z ich światopoglądem. Czyli akceptuje wybiórczo tylko te wyniki badań, które im pasują. A reszta? O resztę, jak widać, można zapytać wahadełko. Ale czy ono prawdę nam powie? Szczerze wątpię.