Talerz pełen emocji Wywiad z Elżbietą Lange

Wywiad z Elżbietą Lange

Rozmawia: Iza Farenholc

 

 

Powinniśmy jeść, aby żyć, a nie żyć, by jeść. Przy nadmiarze żywności, którą mamy w zasięgu ręki, coraz trudniej trzymać się tej zasady w codziennym życiu. Szukamy pomocy u dietetyków, ale to droga na skróty, bo nasze problemy mogą kryć się głębiej, i nie wystarczy liczenie kalorii czy usunięcie z diety niektórych produktów. Książka Elżbiety Lange Emocje na talerzu pomaga w odbudowaniu zdrowej relacji z jedzeniem.

 

 

Iza Farenholc: Piszesz, że na tym naszym codziennym talerzu oprócz pierogów czy sałatki, kryje się mnóstwo emocji. Czy to jest przyczyną tego, że jedzenie nas pokonuje i bardzo mało z nas ma nad nim kontrolę?

Elżbieta Lange: Jedzenie ma taką rolę i znaczenie, jaką my mu nadamy. Jest tylko jedzeniem, nie jest żywym organizmem, więc nie ma nad nami kontroli – to my tak to ustawiamy i z jakiegoś powodu na tym talerzu rozgrywamy nasze wewnętrzne konflikty. Ludzie znajdują sobie różne obszary, na których toczą się te konflikty, a jeden z nich to właśnie jedzenie. Talerz. Kontrola to substytut poczucia bezpieczeństwa. Jeśli nie czuję się bezpiecznie w swoim życiu to potrzebuje kontrolować również to, co na talerzu. Jeśli kontroluję, to moje granice są usztywnione. Prawdopodobnie ich nie rozpoznaję, a to będzie skutkować nadmierną kontrolą. Niestety, nie ma w tym dobrego kontaktu ze sobą, ochrony siebie, wyrażania złości, wypuszczania jej i przeżywania, co później manifestuje się właśnie w relacji z jedzeniem.

IF: Często boimy się jeść. Banany tuczą, chleb to największy wróg naszej diety, gotowana marchewka i buraki podnoszą indeks glikemiczny – można by tak wymieniać bez końca.

EL: To wszystko wynika z braku znajomości siebie – co lubisz, jakie są twoje preferencje żywieniowe, upodobania smakowe, ulubione dania, co ci służy. Zgadzam się z tym, że w tych wszystkich teoriach można się zgubić i że potrzebujemy jakiejś minimalnej wiedzy na temat tego, co jest zdrowe. Najczęściej jednak są to bardzo proste reguły – najbardziej zdrowe i pożądane przez nasz organizm są warzywa, do tego trochę białka, węglowodanów i tłuszczu. Układ tych produktów nie jest skomplikowany. Jestem zwolenniczką jedzenia sezonowego, bo żyjemy w takiej szerokości geograficznej, w takim klimacie, mamy takie geny i od dziada pradziada mamy zaprogramowany metabolizm na pewne produkty. Zimą jemy bardziej kalorycznie, ponieważ musimy zachować termoregulację, zmieniają się także preferencje smakowe – chętniej jemy ciepłe, tłuste potrawy z większą ilością węglowodanów. Natomiast latem mamy ochotę na warzywa, owoce, na sałatki, na zimne napoje – wszystko po to, aby się wychłodzić. Globalizacja sprawiła, że możemy „posiłkować się” bananem, awokado, cytrusami, które co prawda wychładzają, ale dostarczają trochę witamin brakujących w zimie w rodzimych produktach, które są często przechowywane w chłodniach, więc są ponadto marnej jakości. Nie jestem zwolenniczką zajadania się tym, co nie urosło w naszym klimacie, tylko raczej uzupełniania czasem swojego menu, bo mamy takie możliwości. Powinniśmy słuchać siebie i podążać za rytmem natury, naszego życia, naszego organizmu, doby czy dnia – naprawdę warto go poznać. Nie będziemy wtedy potrzebowali żadnych teorii.

IF: Nie znamy siebie.

EL: Tak, łatwiej nam pójść po receptę, kiedy coś boli. To jest łatwiejsze niż wykonanie pewnego wysiłku, żeby poobserwować, dać sobie czas, posmakować z uważnością, popatrzeć, jak się nasze ciało zachowuje, co mu służy; po czym czujemy się lekko, a po czym czujemy się dłużej nasyceni. Może zamiast owsianki powinnam jeść śniadanie białkowo-tłuszczowe, bo słabo metabolizuję węglowodany, a po jajecznicy mam więcej energii i lepiej pracuję. Zachęcam do takiego patrzenia na jedzenie, na ciało i na siebie.

IF: Jak rozpoznać emocje?

EL: Uważam, że jedzenie może być świetnym terapeutą, od tego możemy zacząć drogę do kontaktu ze sobą. Jeśli zaufamy sobie, to może to być taki pierwszy odcinek, przy którym możemy się zatrzymać – sprawdzić i poznać. To będzie się wiązało z emocjami – czy jest przyjaźnie, czy radośnie, może się boję, może jest dużo strachu i lęku związanego z jedzeniem. Może to cofnie mnie do mojej przeszłości i przypomnę sobie, skąd wzięły się te lęki. Z jakiego powodu boję się jeść? Bo przekroczę jakąś granicę, przytyję? Nagle może się okazać, że tak byłam karmiona. To może uruchamia w nas i podłącza nas do emocji, z którymi nie chcemy się spotkać, bo są bardzo trudne. Z naszą emocjonalnością jest tak, że funkcjonujemy w pewnych schematach i strukturach, czyli na tyle sobie pozwalamy, na ile nam pozwolono. Jeśli w domu nie było pozwolenia na wyrażanie złości, bo była za to kara, albo może nie wolno było za bardzo się cieszyć… Mamy ciągle wiele różnych przekonań i przekazów społecznych, które wspierają w nas blokowanie emocji. „I co tak się cieszysz, jak głupi do sera? Idź lepiej się poucz, bo masz pałę z matematyki!” Jeśli dziecko od małego słyszy taki komunikat, to się blokuje na swoją ekspresję i okazywanie radości. Nie smuć się, nie złość się, złość piękności szkodzi – można wymieniać w nieskończoność. To robi nam wielką krzywdę w wyrażaniu emocjonalności, a później przekłada się na jedzenie.

IF: To co zrobić w takim wypadku?

EL: Dobrze byłoby, żebyśmy sobie trochę poczytali, co to są te emocje, jakie one są i do czego służą, jaka jest ich rola w naszym życiu. Bo to jest taki nasz system wewnętrzny, który nam objaśnia rzeczywistość. Skąd byśmy wiedzieli, czy jesteśmy bezpieczni w związku, jeśli nie mielibyśmy dostępu do złości ? Dobrze jest nauczyć się rozpoznawać na przykład: czy umiem się w pełni cieszyć? Czy mam dostęp do swojej złości, czy umiem ją przeżywać i z niej korzystać. Czy w razie czego potrafię przeżywać smutek, żeby z czymś się pożegnać, dokonać zmiany w swoim życiu? To jest pierwszy krok. A jeśli jest nam z tym bardzo trudno, bo dotyczy to różnych traum lub trudnych przeżyć, i boimy się, że te emocje nas zaleją, to potrzebujemy bezpiecznego miejsca, żeby się z tym spotkać. Idziemy do specjalisty, który pomoże nam przejść tę drogę, aby w pełni cieszyć się z naszego życia, z naszego ciała.

IF: Żeby nie szukać tego plasterka…

EL: No tak, niektórzy piją, niektórzy palą, jeszcze inni potrzebują twardych plasterków, ponieważ tak dużo mają różnych emocji nieprzeżytych, a inni z jakiegoś powodu wybierają jedzenie – całkiem przyjemny plasterek – tak się przynajmniej wydaje.

IF: Ja zajadam stres, a wielu moich znajomych nie je podczas silnego stresu. Jedzenie często jest strategią eliminowania złego samopoczucia. Zajadamy złość, strach, lęk, nudę, samotność, bezsilność, smutek, wstyd, poczucie winy, rozczarowanie. Czym grozi brak konfrontacji z tymi emocjami?

EL: Bardzo dużo osób tak funkcjonuje, natomiast jedni i drudzy i tak później nadrabiają. Ty podjadasz, inni mają ściśnięty żołądek, a kiedy emocje opadają, organizm zaczyna rekompensować sobie ten brak, więc wysyła różne sygnały, które sprawiają, że wręcz „rzucamy” się na jedzenie, zatem na to samo wychodzi. Takie zachowania związane są ze złością albo ze smutkiem. Nie trzeba oczywiście od razu lądować na terapii, tylko poszukać konstruktywnych sposobów, których jest mnóstwo. I znowu wracamy do kontaktu ze sobą – co może mnie ukoić i uspokoić? Skoro mierzę się z takim wysokim poziomem stresu, to muszę z siebie to wyrzucić, rozładować napięcie w inny sposób, nie zagłuszać tego jedzeniem. Pójść na spacer, pooddychać, pogadać z kimś, poszukać tego, co mogłoby pomóc. I to jest dobry początek, a później się poprzyglądać, co to za emocje tak naprawdę mnie spinają, których nie jestem w stanie przeżyć w ciągu dnia – być może nie mam na to przestrzeni i dlatego tak się dzieje.

IF: Kocham jeść, uwielbiam gotować i robić zakupy spożywcze, moja lodówka zawsze jest pełna, lubię karmić ludzi, cieszy mnie, że smakuje im to, co zrobię, czasami jednak mam wrażenie, że przesadzam.

EL: Trochę w tym przemocy, duży nadmiar.

IF: Na pewno daje mi to poczucie bezpieczeństwa. Czy powinnam z tym walczyć i ograniczyć to szaleństwo?

EL: Może ono samo się ograniczy, kiedy poszukasz poczucia bezpieczeństwa. Wiadomo, że w jedzeniu go nie znajdziesz. W jakim sensie ono cię koi, trzeba by tutaj poszukać przyczyny: dlaczego ja się nie czuję bezpiecznie, co mogę zrobić? Co mi daje poczucie bezpieczeństwa? Czy rzeczywiście mam powody, żeby nie czuć się bezpiecznie. To najczęściej jest nasze „kiedyś” trochę nieaktualne do naszego „teraz”. Kiedyś jako dziecko nie czułam się bezpiecznie i nauczyłam się, żeby przetrwać, koić jedzeniem. Wtedy to działało, teraz już stało się destrukcyjnym mechanizmem, który mi nie służy. Warto to rozróżnić.

IF: Nasze mamy koiły nas jedzeniem, w ten sposób okazywały miłość.

EL: Nakarmione to bezpieczne. W ten sposób wyrażały troskę o nas, żyły w ciężkich czasach, w których było trudno o jedzenie. Często dajemy innym to, czego sami potrzebujemy. One są wychowywane w innej rzeczywistości, mają inne potrzeby, ale zamiast nakarmić siebie (w cudzysłowie, nie tylko jedzeniem) to cały czas chcą dawać innym. Jeśli poszukasz tematu związanego z tym poczuciem bezpieczeństwa i tutaj się nakarmisz, to być może temat nadmiarowości związanej z jedzeniem zniknie z twojego życia. Nie ma nic złego w karmieniu, w troszczeniu się poprzez jedzenie. To jest wspaniałe i przyjemne, nasze ciało to uwielbia. Spotykamy się, biesiadujemy – dzięki temu jesteśmy ludźmi, a nie robotami.

IF: Od małego wpychano w nas jedzenie, aby właśnie uchronić przed głodem, a ty piszesz, że zaspokajanie głodu to najmniej istotna funkcja jedzenia.

EL: Mimo wszystko ona jest istotna, bo bez jedzenia byśmy nie przeżyli. Jemy po to, żeby przeżyć, odżywić się, żeby zachować zdrowie. Jedzenie pełni funkcję społeczną, psychologiczną i emocjonalną, dużo mówi o naszej tożsamości. Mam takie obserwacje, że kiedy ktoś nie wie, kim jest, nie zna siebie, to jedzenie też może służyć określaniu siebie. Na dzień dobry słyszymy: Jestem weganinem! I nie ma w tym oczywiście nic złego, jeśli to jest podłączone do mnie – szukamy, bierzemy coś z tego świata, smakujemy i sprawdzamy, trawimy, czy to jest nasze – mówiąc językiem jedzenia. Ale jeśli robimy to bezrefleksyjnie i nie sprawdzamy, czy to nam służy, ale służy naszemu ego, to właśnie bycie weganinem mnie określa i wypełnia tę pustkę, w której nie wiem, kim jestem. Mamy modę na określanie swojej tożsamości poprzez jedzenie.

IF: Dużo piszesz o relacji z matką.

EL: Bo od tego wszystko się zaczyna, ssanie pokarmu to nasza pierwsza przyjemność, dzięki której emocje powiązane z jedzeniem są na dobrym torze. To mama, nasza pierwsza karmicielka, jest naszym życiem i przeżyciem, a sposób, w jaki to robi, jest kluczowy. Matka, która koi, tuli, daje poczucie bezpieczeństwa, jest spokojna, widzi dziecko, dotyka, pozwala temu dziecku tworzyć swój obraz na jej podobieństwo. Czy matka, która wszystkie te czynności robi mechanicznie, jest lękowa? Dzisiaj mamy takie czasy, że matki przestały ufać swojej intuicji; mamy mnóstwo ekspertów, dużo książek, dużo programów – inni niech mi powiedzą, jak się wychowuje dziecko. Zatracamy intuicję, bo macierzyństwo ma być idealne, książkowe, mało prawdziwe, mało żywe. Często w to wchodzi ortodoksja, przemoc jedzeniowa albo weganizm – same marchewki, zero słodyczy. Później dziecko w wieku kilku lat idzie na urodziny i tak się nimi zapycha, że prawie zapada w śpiączkę cukrzycową, co kończy się pogotowiem.

IF: To, że dzieci nie mogą smakować i próbować, tylko muszą poddawać się różnym ortodoksyjnym teoriom, fanaberiom, przekonaniom, blokuje ich rozwój.

EL: Oczywiście, bo dzieci przecież mają kompetencje w preferencjach smakowych, wiedzą, kiedy są głodne, ile potrzebują zjeść. Naszą odpowiedzialnością jest to, żeby na tym talerzu było w miarę zdrowo, bo dla dzieci to nie ma znaczenia – ma być kolorowo i smacznie. Te ich kompetencje trzeba szanować, a jeśli narzucamy dzieciom własne teorie, wtedy zaczyna się problem, dziecko nie ma szansy poznawania świata i siebie.

IF: Ortoreksja, anoreksja, bulimia czy zaburzenia pica czyli zespół nocnego jedzenia, jedzenie kompulsywne, napady objadania się. Coraz więcej zaburzeń związanych z odżywianiem, już pięciolatki się odchudzają.

EL: To jest straszne, ale niestety najczęściej się zaczyna w domu, dodatkowo wzmacnia ten przekaz instagramowa kultura ładnego obrazka, presja wyglądu – i to my, dorośli, jesteśmy za to odpowiedzialni. Pokazujemy ten nierzeczywisty i nierealny świat odklejony od prawdy, piękne i idealne ciała – to buduje wyobrażenie u dzieci. One też chcą tak wyglądać, chcą być w tym świecie dorosłych, to my im to fundujemy. Jeśli dojrzewająca dziewczynka, która poznaje swoje ciało, jest w wieku, kiedy wygląd i akceptacja społeczna zaczynają być dla niej ważne, ogląda magazyny, obrazki w mediach społecznościowych i jej rówieśnicy też tkwią w odrealnionej rzeczywistości, w której tylko pokazujemy to, co piękne i przyjemne, nie ma starości, brzydoty, nie ma smrodu, brudu, ran, blizn, nie ma prawdziwego życia – to zaczyna wierzyć w ten świat. My, dorosłe kobiety, też często w to mierzymy, chociaż świetnie zdajemy sobie sprawę, ze to sprawa Photoshopa, filtrów, operacji plastycznych.

IF: Jak więc powinna wyglądać prawidłowa relacja z jedzeniem?

EL: To tak, jakbyś mnie zapytała, jak powinna wyglądać prawdziwa relacja ze sobą. Nie wiem tego. Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. I co to znaczy „prawidłowa”? Prawdziwa? Moja? Taka, która mi najlepiej służy? Muszę to poznać, a to wymaga ode mnie wysiłku, odwagi, zatrzymania. Więc nie ma takiej gotowej recepty.

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na