Szukając wzroku!
Autor: Jakub Jamrożek
Odkąd pamiętam zastanawiałem się, co siedzi w głowie kioskarzy i sklepikarzy, którzy często nie wydają się być zadowoleni z tego, że coś u nich kupuję. Wręcz przeciwnie, stają się podobni do stereotypowej pani z dziekanatu mówiącej do studenta gorzkie: „czego chce?”. To takie momenty, w których ulubiona gazeta nagle przestaje być moją ulubioną, zaczynam wątpić, czy w ogóle muszę jeść, no a bilet autobusowy jest mi już na pewno zbędny. Ostatnio wprawdzie, budując swoją asertywność, proszę wprost o „szczyptę życzliwości”, zaznaczając, że jestem klientem, a nie skarbówką. Niestety nie zmienia to jednak faktu, że uśmiech bądź dobre słowo czasami jakoś nie leżą w naturze niektórych.
Wiem, że to oczywiście generalizacja, ale chyba każdy z nas zna kogoś, kto zachowuje się tak, jakby nie do końca lubił ludzi? Powodów tego oczywiście może być wiele. Nigdy nie będę w stanie dowiedzieć się, czy pan sprzedawca, niemalże wypraszając mnie ze sklepu, kilka tygodni wcześniej po wielkiej awanturze nie rozstał się z najbliższą osobą, albo czy przypadkiem nie został oszukany przez klienta i nauczony doświadczeniem woli mieć się na baczności i zbytnio nie spoufalać.
Na drugim biegunie są z kolei ci, dla których ważniejsza niż to, że robię z nimi interes, jest możliwość rozmowy, powiedzenia tego, co im w duszy gra, gawędzenia o chorobach, pogodzie, celebrytach i rodzinie. To ludzie podobni do starszego wujka, który na weselu obtańczy wszystkie młode kuzynki, każdego poklepie po ramieniu, a mówi tak głośno, że przebija się przez orkiestrę. Zauważyłem, że takie osoby często pracują na co dzień w miejscach, do których zwykle wchodzę i wychodzę, tj. sklepach rybnych, osiedlowym mięsnym albo w miejskiej toalecie. Kiedy ich jednak słucham, to przestrzeń wokół przestaje mieć znaczenie. Czy przez swoje gadatliwość i chęć bycia bliżej innych, ci sympatyczni gawędziarze są bardziej szczęśliwi? Nie wiem, w końcu podobno największe problemy mają ci, którzy ładnym uśmiechem kamuflują wewnętrzne cierpienie. Nie o tym chcę jednak pisać…
Ostatnie miesiące uświadomiły mi, jak sam bardzo potrzebuję ludzi. Nie przez Skype’a, nie przez telefon czy Messengera, tylko na żywo… twarzą w twarz. Doświadczam tego, prowadząc audycję ‒ kiedy siedzę sam studiu albo nawet we własnym domu, kiedy komputer i mikrofon leżą na drapaku dla kota (sprawdzona konfiguracja), a ja nieświadomie szukam wzrokiem mojego rozmówcy. To trudne do wytłumaczenie, ale jestem chyba z tych, którzy lubią patrzeć w oczy. Dużo w nich widać. Pokazują radość, smutek, zdenerwowanie… Czasem mówią więcej niż słowa. Brakuje mi też atmosfery, na którą składają się rozmowy przed samą audycją, żarty towarzyszące byciu live i momentom off the record , a nawet zdjęciom, które robione wspólnie, przestają być dla mnie takie bolesne.
Ta potrzeba bycia z drugim człowiekiem sprowadza się też do dotyku. To przecież takie ważne, żeby wokół nas byli ludzie, do których można się bezinteresownie przytulić ‒ tak jak małe dziecko przytula się do swojej mamy. Nawet zwykłe podanie ręki, „przybicie żółwika”, kumpelskie ‒ czasem złośliwe ‒ objęcie czy kuksaniec mogą stać się czymś wyjątkowym. Endorfiny dodają powera!
Nie oznacza to oczywiście, że jestem przeciwnikiem nowych technologii. Wręcz przeciwnie ‒ uwielbiam je! Pomysłowość ludzi w czasach pandemii przekracza wszelkie granice ‒ filmiki na TikToku, imprezy towarzyskie na Skypie czy kawki na Messengerze są super. Ale przychodzi taki moment, w którym wydaje się to takie niepełne.
Nie wiem, czy jest to dobre porównanie, ale to trochę jak ze związkami i relacjami koleżeńskimi na odległość. Jesteśmy w kontakcie, odzywamy się do siebie, ale przy okazji jest między nami technologia. Próbujemy podtrzymywać znajomość, ale siłą rzeczy staje się ona coraz słabsza i słabsza, bo brakuje nam tej zwykłej fizycznej obecności.
Czy nasz świat się zmienia? Czy będzie się zmieniał? Czy inaczej będziemy podchodzić do relacji? Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak.
Potrzeby jednak nie znikną, a ja stając w obronie swoich, pewnie i tak będę zaglądał do kiosku i sklepu, żeby tylko zobaczyć nieuśmiechniętą twarz sprzedawcy, sugerującą: „tam są drzwi!”.
To ciekawe, że najczęściej doceniamy coś w momencie, w którym tego nie mamy…