Jeśli miarą siły człowieka byłaby tylko waga ciała, to można założyć, że Joanna w ogóle jej wcale. Nic bardziej mylnego! W filigranowej kobiecie drzemie niesamowita energia, waleczność o zdrowie, prawdę oraz wnikliwość. Z przypadku jest stomikiem i lekarzem. Osobiste historie związane ze zdrowiem, przyniosły odpowiedź na najtrudniejsze pytanie: dlaczego ja? Joanna Witkowska opowiada Magdalenie Łyczko.
Niektórzy o pracy w zawodzie lekarza, marzą od dziecka. Pani również?
W czasach szkolnych nie wiedziałam kim zostanę w przyszłości ale byłam pewna, że na pewno nie będę lekarzem. Jako dziecko podczas pobierania krwi mdlałam. Od podstawówki pasjonowała mnie historii, w gimnazjum zostałam laureatką wojewódzkiego konkursu historycznego. Lubiłam też matematykę i chemię. Rozważałam więc studiowanie prawa lub architektury, ale na pewno nie medycyny. Do momentu, kiedy w trzeciej klasie gimnazjum zachorowałam.
Czy fakt, że jest pani lekarzem, pozwolił szybciej zaakceptować stomię?
Nie sądzę, główną rolę odegrał mój charakter i nastawienie do życia. Natomiast mam nadzieję, że dzięki temu, że byłam i jestem pacjentką, uczyni mnie o wiele bardziej empatycznym lekarzem.
Choroba była motywacją do wyboru ścieżki zawodowej?
Może nie zmotywowała, ale nadała kierunek. Chorując, bardzo cierpiałam, aby się nie poddać, szukałam odpowiedzi na pytanie: “Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotkało?". Doszłam do wniosku, że może właśnie po to, aby w przyszłości być wspaniałym lekarzem i pomagać innym ludziom, w tym młodym, szczupłym dziewczynom i nie przestawać w szukaniu przyczyn choroby oraz dróg leczenia.
W jakim wieku zaczęła mieć pani problemy ze zdrowiem?
Pod koniec trzeciej klasy gimnazjum straciłam okres. Mama zaprowadziła mnie do ginekologa i okazało się, że mam potworniaka na jajniku. Pamiętam moment diagnozy, byłam przerażona. Nie miałam pojęcia czym jest rak czy guz.Nie wiedziałam co mi jest oraz dlaczego tak się stało. Bałam się też samego pobytu w szpitalu. Miałam świadomość, że część wakacji spędzę w szpitalnym łóżku.
Operacja raz na dobre wyeliminowała guza na dobre?
Tak, jednak jej następstwa odczuwałam przez długie lata.
Gdy tylko się obudziłam, usłyszałam rozmowę anestezjologa z rodzicami. Podczas operacji spadło mi tętno do 33 - "o mało co nie umarła na stole". Dzisiaj mam świadomość, co to znaczy, bo przy 30 jest już niedotlenienie.
Czy przypadkowo usłyszana rozmowa między rodzicami, a anestezjologiem miała jakiś wpływ na panią?
Okropnie przestraszyłam się. Kiedy przewieziono mnie na oddział kardiologii do szpitala dziecięcego, leżałam i przez cały czas patrzyłam na monitor. Bałam się, że jak zasnę, to się nie obudzę. Moi rodzice kompletnie oszaleli na punkcie mojego zdrowia.
Co to znaczy?
Ciągle doszukiwali się przyczyny choroby. Uważali, że to moja wina, z powodu niskiej masy ciała. W tamtym okresie byłam wyjątkowo szczupła i faktycznie przed operacją odchudzałam się, ale - wiadomo - wiek nastoletni rządzi się własnymi prawami. Po operacji moja waga wróciła do normy. Niestety moi rodzice oskarżali mnie albo o anoreksję albo odchudzanie, co nie było prawdą i zaczęły się wycieczki od dietetyka do dietetyka. Interesowało ich wyłącznie, czy przytyłam, jeśli tak, to ile, jeśli nie, to dlaczego. Siadali ze mną do stołu i czekali, aż zjem ostatnie ziarenko ryżu.
Może to był sposób okazywania troski wobec pani?
Może. Jak powiedział psycholog, oni bardzo mnie kochali i kochają. Po prostu nie potrafią okazywać uczuć. Interesowały ich tylko wyniki medyczne, wskaźnik BMI, rosnąca waga, itd., a nie ja - wrażliwa córka, zlękniona nastolatka. Byłam oskarżana o anoreksję i całe mnóstwo innych chorób których nie było. Do dziś mam wrażenie, że na coś trzeba było zwalić moje niskie tętno, bycie szczupłą albo jak mówiono: chudą. To był czas, kiedy w domu często zdarzały się kłótnie. Zamknęłam się w sobie i uciekłam w naukę.
Kiedy nastąpiła zmiana?
Rodzice nie odpuszczali... Moja matka bała się, że sąsiedzi będą o mnie gadać. Powtarzała, że jestem koścista i będę sama, bo nikt mnie nie zechce. Nie chciałam chować się za grubymi warstwami ubrań, a w lato, zamykać w domu. Czasem na ktoś na ulicy głośno komentuje mój wygląd - "O! Anorektyczka" albo "zobacz jakie ma nogi", ale ja wiem, że to nieprawda, a komentujący mówi tak, bo ocenia mnie wyłącznie po wyglądzie. Nie wie kim jestem i jaka jestem.. Odpowiadając na pytanie. Zmiany nie było i pewnie już nie będzie. Niezależnie jak bardzo się staram, wciąż mam duże problemy z jelitami i z przytyciem.
Długo pani mieszkała z rodzicami?
Zanim zaczęłam żyć samodzielnie, wzięłam udział w ogólnopolskim konkursie stypendialnym Towarzystwa Szkół Zjednoczonego Świata. Każdego roku wybierają dziesięciu uczniów z całej Polski z pierwszych klas liceum i w ramach stypendium, opłacają szkołę IB w Wielkiej Brytanii. Do tej pory śmieję się, że jakimś cudem mi się udało, albo rozmowę, miał gorączkę, że mnie wybrał.
Dlaczego?
Rodzice, nie wierzyli we mnie, pytali po co wzięłam w tym udział, przecież i tak się nie dostanę. Potem byli w szoku i trochę sfrustrowani, że muszą mnie wozić z Poznania do Warszawy na kolejne etapy konkursu. Finał historii był taki, że w wieku 16 lat, spakowałam walizkę i wyjechałam do Clifton College, w Bristolu - to była szkoły jak z Harrego Pottera.
Jak wyglądała edukacja w szkole marzeń?
Zupełnie inna kultura. I wszystkie przedmioty po angielsku! To była ciężka szkoła przetrwania, ale w życiu nie zamieniłabym tego doświadczenia, na cokolwiek innego. Gdy wróciłam do Polski to miałam problem z adaptacją, bo byłam przyzwyczajona do życia w bańce mydlanej. Teraz dla odmiany mam odwrotną sytuację, problem z językiem polskim.
Jak wyglądało życie w mydlanej bańce?
Jak w filmie z “Harrego Pottera”i to dosłownie. Szkoła wyglądała jak Hogwart - zamek z XIX wieku, uczniowie przydzieleni do domów, na podstawie charakteru i zainteresowań. Były konkursy między domami, mundurki, posiłki w wielkiej sali, codzienna modlitwa w kaplicy, a dyrektor miał nawet własną sowę itd. Różnicą było tylko to, że nie było magii, a zamiast quidditcha (czarodziejski sport uprawiany na miotłach - przyp. red.) był hokej i rugby. Dyscyplina i restrykcyjne zasady, których nie wolno było łamać.
Jakieś nietypowe zajęcia?
Uczyłam się jak poprawnie pić szampana, zasad savoir-vivru, a także których widelców do czego używać. Dla mnie, to było wielkie wow, zwłaszcza, że wiedziałam o znajomych z podwórka i szkoły, którzy pierwsze piwo z puszki wypite na ulicy mieli już dawno za sobą.
Kiedy wróciła pani do kraju?
Kiedy nie dostałam się do Cambridge na medycynę, mimo iż miałam sto procent z matury zdawałam biologię, chemię, matematykę i fizykę. Dostałam się jednak do Rzymu, ale stwierdziłam, że nie chcę kolejnej przeprowadzki. Pomyślałam, że to dobry moment, żeby naprawić relacje z rodzicami i wzięłam tak zwany Gap Year i na rok wróciłam do Polski. W tym czasie ponowie aplikowałam na medycynę w Wielkiej Brytanii na kolejny rok.
Udało się je polepszyć?
Nie. Każde moje działanie, gest w ich stronę zamieniało się porażkę. Z perspektywy czasu, uważam, że rezygnacja z Rzymu była błędem. Wtedy też zaczęło szwankować mi zdrowie. Rodzice ignorowali moje problemy jelitowe. Ich zdaniem wszystko było wynikiem mojego odchudzania się w przeszłości albo wybujałej fantazji. Pamiętam, że mama nie chciała pójść ze mną do gastroenterologa. Zaczęłam gwałtownie tracić na wadze, a kiedy ważyłam już tylko 30 kilogramów, trafiłam na oddział.
Z poprawy relacji nici, a czy pani samopoczucie wróciło do normy?
W szpitalu zarażono mnie gronkowcem złocistym. Najprawdopodobniej albo przez centralkę (wkłucia do żył centralnych, które służą do podawania leków, krwi, osocza lub żywienia pozajelitowego - przyp. red. ), albo przez cewnik. Nie wiadomo. Lekarze chcieli pozbyć się problemu ale nie dokończyli antybiotykoterapii i przewieźli mnie do innego szpitala. Bakteria niestety przetrwała. Bardzo mocno gorączkowałam, nikt nie wiedział co mi jest. Doszło do sepsy.
Wznowiono antybiotykoterapię niestety było za późno. Od tego momentu miałam straszne bóle kręgosłupa i nogi. To było uczucie jakby ktoś wkręcał mi w kręgosłup rozgrzany miecz. Nie mogłam leżeć, chodzić, spać. Nic. I tak przez 3 miesiące…
Co mówili lekarze?
Były różne wersje, że zmyślam, chcę wyjść ze szpitala, a na końcu, że chodzi mi o wyłudzenie leków przeciwbólowych. Traktowali mnie jak anorektyczkę z innymi zaburzeniami psychicznymi. W tym samym obozie, co lekarze byli również moi rodzice. To było bardzo trudne przeżycie. Czułam się w tym wszystkim bardzo osamotniona, niesłyszana, niezrozumiana, nie zaopiekowana i w jakiś sposób zdradzona przez najbliższych. Dopiero po trzech miesiącach, kiedy nie miałam już łez, by wyć z bólu, zrobiono mi rezonans.
Dlaczego nie zrobiono go od razu?
Ze względu na oszczędności. NFZ rządzi się własnymi prawami, a lekarze specjaliści zamiast bazować na wiedzy ogólnej, ograniczają się do własnej specjalizacji.
Czy rezonans przyniósł odpowiedź skąd ten ból?
Tak, bakteria zaczęła wżerać się w kręgosłup. Przeżarte L1-L4, ropień przykręgosłupowy i zmiażdżone przestrzenie międzykręgowe. Usłyszałam, że najprawdopodobniej będę kaleką… Ból był nieustający, cierpienie nie do wytrzymania. Do tej pory nie wiem jak to przeżyłam.
Czy ta wiadomość była przekazana w obecności rodziców lub psychologa?
Rodziców, ale to nie miało znaczenia. I tak mówili, że to moja wina. Psychologa w ogóle nie było.
Jaką formę terapii zastosowali lekarze?
Antybiotykoterapię najbardziej penetrującymi, najostrzejszymi lekami - coś a'la chemioterapia, podawano ją dożylnie przez miesiąc. Dostawałam także przeciwbólowe - tylko, że nawet morfina nie pomagała. Terapia trwała dziesięć miesięcy, najgorsze jest to, że nikt nie pomyślał o ochronie jelit probiotykami. Co później odezwało się, gdy zaczęłam mieć ogromne problemy jelitowe.
Co oprócz bólu fizycznego było największym obciążeniem?
Czas, który spędziłam w szpitalu, samotność, zero wsparcia, tylko oskarżenia i wpędzanie w poczucie winy. Na dodatek było upalne lato, a w szpitalu oczywiście klimatyzacji brak. Nie miałam szansy, by choć na chwilę wyjść. Zaczęłam popadać w depresję. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ja, co takiego złego w życiu zrobiłam. To był moment kiedy znalazłam odpowiedź i stwierdziłam, że muszę być innym lekarzem niż ci, których spotkałam. Przyrzekałam samej sobie, że będę wierzyć pacjentowi bez względu na historię, pochodzenie czy wygląd. Nie ignorować symptomów i nie spocząć dopóki nie zdiagnozuję choroby, przyczyny dolegliwości. Będę traktować pacjenta holistycznie - całościowo, a nie jak zbiór różnych organów.
Jak udało się pani to wszystko przetrwać?
Zdałam sobie sprawę, że mam dwie opcje. Pierwsza, płakać i poddać się albo druga, przekuć słabość w siłę. Zaczęłam skupiać się na prozaicznych rzeczach i czerpać z nich radość. Do tej pory gdy widzę słońce, kwiaty, wciąż się uśmiecham. Zrozumiałam, że do szczęścia niewiele trzeba. Wystarczy, żeby nic nie bolało. Brak bólu to najpiękniejszy dar jaki można dostać. Ludzie, którzy nigdy nie cierpieli, nie są w stanie tego zrozumieć.
Pod koniec hospitalizacji dowiedziałam się, że dostałam się na medycynę na najlepszej uczelni Londynie. Miałam zacząć semestr od września 2015 roku. Za zgodą lekarzy i rodziców, po pięciu miesiącach opuściłam mury szpitala. W domu do walizki pełnej leków, spakowałam kilka rzeczy osobistych i kolejnego dnia, jeszcze w gorsecie, poleciałam do Londynu.
Londyn to ucieczka przed tym, co wydarzyło się w Polsce?
Raczej kontynuowanie, tego co było przed ale ucieczka w pewnym sensie też. Nie mogłam wybaczyć rodzicom, tego co zrobili, jak mnie potraktowali. Po wyjeździe długo się do nich nie odzywałam. Londyn był spełnieniem marzeń, zaprzeczeniem słów które słyszałam “ nikt normalny nie przyjmie cię na medycynę w Londynie, jesteś za słaba.” Dla mnie to był start w nowe środowisko i powrót do kraju który był mi drugim domem.
Kontynuowała pani leczenie w Wielkiej Brytanii?
Oczywiście, byłam cały czas pod opieką lekarzy. Pół roku po moim przyjeździe, pod koniec antybiotykoterapii, zaczęły się problemy z jelitami - skutki uboczne. Przyjmowałam metronidazol powodujący mdłości i dialacin 1000 penetrujący m.in. kości. Cierpiałam z powodu ostrych bóli, właściwie nie wiedziałam co boli mnie bardziej, kręgosłup, żołądek czy jelita. To był czas, kiedy lekarze coraz częściej diagnozowali zespół jelita drażliwego. Mnie również "wrzucili do tego worka" i nie traktowali symptomów poważnie.
Mimo cierpienia nie poddawałam się, zaczęłam dużo spacerować do i z uniwersytetu.
Później jeździć na rowerze i w końcu pływać. Po pół roku, lekarz neurochirurg nie mógł uwierzyć, że potrafiłam przepłynąć sto basenów czy jeździć na rowerze przez godzinę. Wierzę, że ruch mnie częściowo wyleczył, bo kręgosłup odpuścił. Za to problemy jelitowe trwały przez całe studia i nasilały się.
Jak zrozumiałam była pani pod opieką zarówno polskich jak i brytyjskich lekarzy, co mówili na temat problemów jelitowych? Szukali przyczyn?
Nikt nie wiedział, co się dzieje. Łatka anorektyczki, która do mnie przylgnęła, sprawiła, że polscy specjaliści wszystko ignorowali, kopiowali diagnozę poprzedników i to wszystko. Najśmieszniejsze jest to, że ja nigdy nie miałam anoreksji. Nieważne, że jadłam, a waga stała, w miejscu. Wystarczyło niskie BMI - 16 poniżej średniej i od razu pojawiało się podejrzenie - zaburzenia odżywiania. Typowe polskie podejście.
Czy w jakikolwiek sposób protestowała pani przeciwko tezie lekarzy?
Otwarcie mówiłam, że marzę by przytyć, bo sama nie akceptuję swojej chudości. Jedząc, nasilały się dolegliwości. Brytyjscy lekarze potraktowali mnie bardziej poważnie. Zlecono specjalistyczne badania - okazało się, że mam Helicobacter pylori, zapalenie żołądka, refluks i gastroparezę (zaburzenie pracy żołądka polegającym na jego opóźnionym bądź zatrzymanym opróżnianiu. Występuje u 4% populacji - przyp. red.)
Problemy jelitowe zaczęły bardzo dawać się we znaki. Praktycznie cały dzień był uzależniony od mojego samopoczucia. Ból zazwyczaj nasilał się po jedzeniu i był na tyle uciążliwy, że nie wiedziałam, czy położyć się na prawym, a może lewym boku. Pamiętam, że na egzamin uczyłam się ze łzami w oczach, bo nie wiedziałam jak siedzieć, żeby mniej bolało.
Kiedy znalazła pani ukojenie?
Chyba pierwszą osobą, która wyciągnęła do mnie rękę była opiekunka roku. Podpowiedziała gdzie mam zrobić badania i tak trafiłam na oddział gastroenterologii.
Czy badania coś wykazały?
Moje dolegliwości najprawdopodobniej były spowodowane przez zapalenie kręgosłupa, doszło też do uszkodzenia lub ściśnięcia nerwów, które odpowiadają za perystaltykę oraz wyjałowienie flory bakteryjnej. Nigdy nie stwierdzono u mnie Crohna czy wrzodziejącego zapalenia jelita grubego. Ale też nie zrobiono żadnych badań. Znacznie później, trafiłam do doktora Marcina Grochowalskiego, to był pierwszy lekarz, który mi uwierzył.
Zlecił rezonans i okazało się, w jelicie grubym coś jest nie tak. Pamiętam, że wcześniej próbowano mi zrobić kolonoskopię. Mimo dobrego przygotowania do badania, lekarze nie mogli wykonać badania, wszystko było zatkane.
Ból odczuwała pani przed czy po jedzeniu?
Przede wszystkim po jedzeniu, ale też nagle, bez powodu.. Nieważne co jadłam, brzuch zawsze miałam bardzo mocno nie wzdęty, a właściwie wydęty. Wszystkie żyły na wierzchu. Straszny ból.
Życie w permanentnym bólu musi być trudne...
Bardzo, odbijało się na przykład na relacjach z rówieśnikami. Często byłam niedysponowana, albo odwoływałam spotkania w ostatniej minucie, gdy nagle zaczynało mnie boleć. Koleżanki się obrażały, oskarżały o niesłowność, olewanie ich i planów.
Zawsze sie wyróżniałam od rówieśników. Byłam o wiele bardziej dojrzała, musiałam szybciej dorosnąć oraz o wiele więcej przeżyłam cierpienia i bólu niż oni. Nie rozumiałam ich prozaicznych problemów. Dla moich koleżanek problemem był wybór jaką bluzkę kupić, albo czy jakiś chłopak na nie spojrzał, a ja zastanawiałam się, co zrobić, żeby mnie nie bolało i jak przetrwać nadal się uśmiechając i nie przestać walczyć oraz mieć nadzieję.
Jak radzić sobie z takim bólem?
Nauczyłam się być szczęśliwa z innych powodów. Cieszyć się małymi rzeczami.
Jakich?
Na przykład z tego, że słońce świeci, albo z tych chwil gdy nie czuję bólu. Byłam wtedy przeszczęśliwa! Doceniłam wiatr we włosach, jazdę na rowerze, piękno kwiatów, czy blask słońca odbijający się w wodzie. Nie mogę nie wspomnieć o pasji, którą odkryłam - taniec i zumba.
Fitness z elementami tańców latynoamerykańskich... brzmi znakomicie!
Nową pasją cieszyłam się do pewnego momentu - gdy zaczęła mi wypadać odbytnica, wypychało ją ciśnienie z jamy brzusznej. Mimo, że regularnie chodziłam do toalety, stolec wciąż gromadził się w jelicie a nawet lewatywy nic nie dawały. Jelito grube zupełnie nie pracowało, jak się potem okazało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam….
Nie szukała pani fachowej pomocy?
Szukałam, ale lekarze długo mnie ignorowali. Oceniali po wyglądzie, historii i nic nie robili. Ciężko jest zdiagnozować jelita, to czego nie widać, a jeszcze trudniej znaleźć dobrego specjalistę i się do niego dostać.
Kiedy wróciła pani do Polski?
Kolejny zdrowotny punkt zwrotny zbiegł się ze śmiercią mojego dziadka. Był moim ogromnym wsparciem, liczyłam się z jego zdaniem... Ostatnie jego życzenie dotyczyło moich studiów. Chciał, żebym ukończyła je w Polsce. Akurat byłam na ostatnim roku, więc wróciłam i wypełniłam wolę dziadka na Uniwersytecie Medycznym im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Zaraz po odebraniu dyplomu, stan zdrowotny uległ jeszcze większemu pogorszeniu.
Każda strata jest bolesna. Pani traci raz zdrowie, raz bliskich...
Wtedy też zaliczyłam kolejną stratę - Po wycięciu całego jelita grubego, okazało się, że nie było w ogóle tam żadnych zwojów, żadnych pofałdowań, było jak papier i prawie pękło, gdyby operacja się nie odbyła. Cudem przeżyłam. Nigdy nie zapomnę bólu tuż przed operacją, błagałam aby wzięli mnie na stół. Na oddziale byłam wielką tajemnicą medyczną, na temat mojego jelita krążyły korytarzowe plotki w całym szpitalu, bo jak to możliwe, że nikt nie zdiagnozował przyczyny, a taki finał!
Lekarze niczego nie podejrzewali?
Przypuszczali, że może to antybiotykoterapia wyjałowiła jelito. Co ciekawe, do tej pory nie zrobiono mi poprawnej diagnostyki jelita cienkiego i nadal na to czekam, bo teraz pojawiły się kolejne objawy.
Jak się pani czuła po wyłonieniu stomii?
Była to mieszanka uczuć. Pełne spektrum: z jednej strony byłam szczęśliwa i wypełniona nadzieją, że może w końcu przestanie mnie bolec; z drugiej przerażona: co to jest, jak postępować, co robić i żyć z tym na co dzień.
Pierwsze tygodnie były bardzo bardzo trudne, szczególnie gdy jelito cienkie nie chciało podjąć działania ze zwiększoną mocą - odmówiło przejęcia roli jelita grubego. Lekarze nie chcieli mnie dożywiać, tylko czekali aż jelito “zaskoczy”, tymczasem waga leciała w dół. Byłam strasznie odwodniona codziennie i musiałam dostawać kroplówki. Stomia wariowała, miałam mdłości i niedrożności. Ból nie ustępował, pakowano we mnie codziennie kroplówki. Po trzech tygodniach od pierwszej operacji, trafiłam na SOR, bo wymiotowałam treścią stomijną, a stomia niedrożna.
Będę teraz sarkastyczna: czysta przyjemność! Najgorzej było, gdy wyciągali to ze mnie strzykawkami. Potem miałam niedrożność całkowitą i stan zapalny. Podejrzewano jeszcze zapalenie trzustki. W jamie otrzewnej gromadził się płyn i zapadła szybka decyzja, że mnie otwierają. Znów wylądowałam na stole operacyjnym. Kolejna laparotomia, tym razem z jeszcze większymi powikłaniami. Mój organizm okazał się za słaby, potem chciał odmówić współpracy.
Starałam się wymazać z pamięci ten okres. Rodzice bali się, że zaczynam umierać.
Udało się wszystko ustabilizować?
Tak ale dopiero dzięki doktorowi Grochowalskiemu, który wziął mnie na oddział do Gostynia. On jedyny nie poddał się i chciał podjąć ryzyko leczenia. Trafiłam tam z wagą 28 kilogramów.
Dieta wysokobiałkowa, papkowata - zblendowana pierś z kurczaka i gerberki (musy dla dzieci marki Gerber - przyp. red.). Moja mam była w tym mistrzynią, przygotowywała mi pyszności, a mnie apetyt dopisywał ogromnie, tak jak chęć przeżycia, wyzdrowienia i pokazania wszystkim, na co mnie stać. Szczególnie tym, którzy oskarżali mnie o brak chęci życia, zagładzanie się czy też nie wierzyli że choroba nie jest moją winą. Na szczęście w końcu zaczęłam przybierać na wadze, bo stomia zaczęła lepiej funkcjonować. Po czterech miesiącach wyszłam ze szpitala z wagą 35 kilogramów. Dla mnie to był ogromny sukces! Cieszyłam się z każdego dodatkowego grama na wadze.
Gratuluję, to bardzo długa podróż do sukcesu! Jak pani to wszystko wytrzymała?
Nie wiem. Teraz nawet się nad tym nie zastanawiam. Na początku tradycyjnie rodzice chuchali na mnie i dmuchali, najlepiej żebym tylko leżała w łóżku i nawet nie chodziła. Ale znów zaczęłam tracić na wadzę, zrozumiałam że muszę wstać i zacząć funkcjonować. Zaczęłam drobić kroki... budować mięśnie, odwiedziłam dietetyka i pracowałam nad sobą. Czasami zastanawiam się jak tego dokonałam.
No właśnie jak?
Nie ważne ile razy byłam w beznadziejnej sytuacji, wiedziałam jedno: nie poddam się! Trzymałam się przekonania, że po coś musiałam przez to przejść. Dzięki temu być może pomogę wielu innym ludziom, którzy nie będą musieli przechodzić przez takie piekło, albo będę inspiracją dla innych? A może lekarze, którzy mnie źle leczyli, będą mieli autorefleksję i wyciągną wnioski. W końcu każdy popełnia błędy, ale najważniejsze jest, by wyciągać z nich wnioski i iść dalej.
Nie poddała się pani...
Zdecydowanie nie. Zaczęłam się doceniać, przestałam krytykować, zaczęłam traktować się z miłością. Uznałam i uparłam się, że nadal życie czeka na mnie z otwartymi rękami - na mnie, jako osobę niepełnosprawną. Gdy nastał dzień aplikacji na staż - wysłałam ją. Bałam się, że z powodu mojej niepełnosprawności mogę zostać odrzucona. Środowisko lekarzy jest bardzo specyficzne, bałam się, że będę wytykana palcami albo zostanie to potraktowane jako wada. Kiedy stało się inaczej, postanowiłam, że nikt i nic nie przeszkodzi mi w realizacji moich marzeń.
Brawo!
Doszłam do wniosku, że niektórym trzeba otworzyć oczy, czas zmienić przekonania, że lekarz to jakiś ideał. To też człowiek! Nie wstydzę się, że mam stomię wręcz przeciwnie, jestem z tego dumna. Mój worek jest jak medal za przetrwanie tego wszystkiego, dowód niesamowitej siły jaką mam w sobie i tego przez co przeszłam. Nigdy nie mam oporów, by ją pokazywać, a jeśli ktoś myśli inaczej - na zdrowie.
To piękny finał rozmowy. Nie mogę jednak odpuścić pytania o zumbę! Wróciła pani na zajęcia?
Oczywiście, że tak! Długo bałam się nosić legginsów, żeby nie podkreślać szczupłości. Ale teraz już nie. Zaczęłam się akceptować. Nie ma czego ukrywać. Każdy z nas jest inny i to jest piękne! Najważniejsze to czuć się dobrze samemu ze sobą, być pozytywnym i uśmiechniętym, wygląd jest dużo mniej istotny. Moją postawą chcę dawać innym przykład. Wiem, co znaczy ból, który sprawia, że brakuje siły, by złapać oddech, nie ma już łez... Jedno wiem na pewno, nie można się poddawać, trzeba wychodzić, próbować robić to, co się kocha. Walczyć o siebie, zdrowie i marzenia.
tekst: Magdalena Łyczko
zdjęcia: archiwum własne Joanna Witkowska
październik 2024