Nadzieja
Wywiad z Arturem Ligęską
Autor: Michał Olszański
Michał Olszański: To nieprawdopodobna historia, a jednak wydarzyła się naprawdę. Ma pan zdiagnozowany zespół stresu pourazowego, zatem – czy wrócił pan z wojny?
Artur Ligęska: Tak, w pewnym sensie byłem na wojnie przez 13 miesięcy. Z czego przez 8, na takiej prawdziwej wojnie, bo wydaje mi się, że wojna to jest niszczenie jednego człowieka przez drugiego. Widziałem potworne tortury, widziałem śmierć, byłem też gwałcony, więc opowiadając swoją historię, zawsze znajduję w niej analogię do wojny, dokładnie do relacji o obozach koncentracyjnych.
MO: Wie pan, że tam ludzie masowo umierali. Czy pan też żegnał się z życiem, czuł, że dłużej nie wytrzyma?
AL: Tak. Przewieziono mnie z cywilizowanego więzienia na pustynię do izolatki, gdzie zamknięto w 4 m2, bez wody, bez łazienki, z dziurą w betonie, która była przez kolejnych 8 miesięcy moją toaletą, bez materaca, bez łóżka. Wręcz niewiarygodne, ale prawdziwe doświadczenie. Ja, jako katolik, głośno krzyczałem, że wierzę w Boga, a nie w Allaha. Dwukrotnie próbowano mnie skonwertować na Islam. Odmawiałem, więc ponosiłem tego konsekwencje. Mniejsze porcje jedzenia, zakaz wychodzenia do sklepu więziennego czy to, że przez te 8 miesięcy słońce widziałem dosłownie kilka razy.
MO: Pan nie opowiada o wojnie w Afganistanie czy w Afryce, to jest historia ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Kraju bliskowschodniego, uznanego za jeden z najprężniej rozwijających się systemów państwowych współczesnego świata. Niesłychane bogactwo ‒ najlepsze hotele, najpiękniejsze laguny.
AL: Tak, to prawda, Emiraty są przepięknym krajem. Poleciałem tam, żeby się odbudować po bankructwie, którego doświadczyłem w Polsce. Bankructwie nie tylko materialnym ale też społecznym. Straciłem szacunek do samego siebie. Emiraty miały być odskocznią i szansą na szybki zarobek na spłatę zobowiązań, które miałem w Polsce, a przy tym odzyskaniem pewności siebie. Faktycznie jest to kraj, który daje możliwość poznania ludzi, i te znajomości procentują później przez całe życie. Natomiast mentalność, obyczajowość, kultura, no i wpływ religii na życie społeczności, będącej obywatelami Emiratów, to jest coś, czego nie znałem. System karny jest całkowicie oparty na prawie Koranu i nie jest prawdą, że obcokrajowcy są tam sądzeni wg jakiegokolwiek prawa cywilnego, bo takiego prawa nie ma.
MO: Ale wiedział pan, że to są rejony świata, gdzie za narkotyki można dostać karę śmierci.
AL: Tak.
MO: Po tych strasznych 13 miesiącach, po upodleniu, traktowaniu gorzej niż zwierzę… Co sprawiło, że może pan dzisiaj w miarę normalnie funkcjonować, napisać książkę, pojawić się w radiu i telewizji. Wrócił pan do żywych?
AL: Wróciłem do żywych, tak. Zająłem się sobą, prawie codzienne byłem u lekarzy. Regeneruję organizm, naprawiam po gwałcie, którego się wobec mnie dopuszczono.
MO: Strażnicy więzienni?
AL: Strażnicy więzienni wstrzyknęli mi coś podczas snu. Obudziłem się kilka godzin później w strasznym stanie. Straciłem część uzębienia. Dzięki Funduszowi Sprawiedliwości, który funkcjonuje bardzo sprawnie przy Ministerstwie Sprawiedliwości, otrzymałem nowe zęby. Mogę korzystać z porad psychoterapeutów, psychiatrów, seksuologów, kompletnie nieodpłatnie. I jestem ogromnie wdzięczny, że w tej trudnej sytuacji, w jakiej się znalazłem, polskie organy państwowe, stanęły za mną murem. Ale gdyby mnie pan dzisiaj zapytał o uczucia, o to czym jest miłość, przyjaźń itd., to ja nie wiem. I chyba cieszę się, że tak jest, bo nie chciałbym chyba definiować tego typu uczuć, tym bardziej że w miłości, zawsze byłem jakoś źle traktowany. Na przykład przez syna szejka, który się we mnie zakochał, taką miłością psychopatyczną i maniakalną. To jest coś przerażającego. Wracam powoli do życia, dlatego że w więzieniu postanowiłem, że niezależnie od tego, ile mnie będą trzymać, wytrzymam i nie umrę. Pomogła mi modlitwa. Choć wszyscy naokoło się ze mnie śmiali i mówili: „Ty jesteś niepoważny. Jesteś chory psychicznie. Jesteś skazanym na dożywocie Polakiem ‒ katolikiem”. A ja waliłem rękami w drzwi i krzyczałem: „Nieprawda!” I tak wiecznie. Wiecznie, wiecznie…
MO: Ma pan duszę wojownika. A skoro mówię o panu jako o wojowniku, to spróbujmy spojrzeć na pańskie dzieciństwo. Bo to też jest przykład tego, jak mały chłopak z prowincji na Podkarpaciu, gdzieś między Tarnowem a Dębicą, ma poczucie, że jest inny od swoich rówieśników. Był pan małym grubaskiem, w dodatku lubiącym się przebierać w dziewczęce ciuchy.
AL: Tak. Byłem takim dzieckiem. I mimo swojej otyłości byłem bardzo aktywny. Grałem z chłopakami w piłkę czy badmintona, a potem przebierałem się w sukienkę i udawałem jakąś gwiazdę. Bawiłem się w dom z dziewczynami. I jedni, i drudzy – chłopcy i dziewczynki – bardzo mnie lubili, chociaż nie rozumieli, co się w tej mojej głowie dzieje. I zawsze musiałem udowadniać sobie, że jestem silny, że dam radę. Pamiętam, że przełomem w mojej walce z otyłością było obejrzenie wideo z wesela mojego kuzyna. Zobaczyłem wtedy, jakim jestem potwornym grubasem. Taką trzęsącą się beczką tłuszczu. I w ciągu 3 miesięcy wakacji, przy pomocy mamy, zrzuciłem 11 kg. Ćwiczyłem dość prowizorycznie, wtedy nie było fitness klubów. Po wakacjach, kiedy pani w klasie wyczytała: „Ligęska”, a ja wstałem, ona mnie nie poznała. To był taki znak‒ „kurde, daję radę”. Zacząłem bardzo intensywnie ćwiczyć pod okiem bardziej lub mniej profesjonalnych trenerów, no i w końcu, proszę mi wierzyć, skończyłem na wybiegach dla czołowych projektantów. Prezentowałem kolekcje Hugo Bossa w Hamburgu, Kenzo.
MO: Panie Arturze, szedł pan jak burza i biznes zaczął pana pochłaniać. A w biznesie można się zatracić. I to się panu zdarzyło.
AL: Tak. Mój problem polegał na tym, że miałem wiele masek. Zawsze chciałem być perfekcyjnym szefem, perfekcyjnym znajomym. Pamiętam takie sytuacje, kiedy zapraszałem wszystkich i płaciłem za nich. Kupowałem sobie ludzi, dlatego że bałem się samotności. A poza tym naprawdę ciężko pracowałem. Przez 10 lat stworzyłem 3 firmy, skończyłem studia podyplomowe w Stanach Zjednoczonych. Byłem praktycznie prekursorem profesjonalnego biznesu fitness w Polsce.
MO: Nawet mówili o panu „król polskiego fitnessu”, prawda?
AL: Tak. Pracowałem ponad miarę, praktycznie bez przerwy. Do tego jeszcze doszedł niefortunny związek, który mnie wyniszczył. No i choroby: moja, wymagająca trudnej, bardzo bolesnej operacji, oraz choroba nowotworowa mojej mamy, z którą jestem mocno związany. Koniec końców sięgnąłem po kokainę. I ta kokaina była moją kochanką i żoną przez cały rok. I gdyby nie to, że przez przypadek trafiłem do kościoła Wszystkich Świętych w Warszawie, a tam na księdza Mateo, Włocha mówiącego perfekcyjnie po polsku, to nie wiem, co by było ze mną dzisiaj. Natychmiast poddałem się terapii i lecąc do Dubaju, byłem trzeźwy, czysty.
MO: Dlaczego Dubaj?
AL: Bo dawał możliwość bardzo szybkiego i zgodnego z prawem zarobienia pieniędzy.
MO: W pańskiej branży?
AL: Tak. Miałem być ekspertem fitnessowym i współpracować ze spółkami, które tworzyły fitness kluby dla biur. No i jedna z fitness spółek, dla których pracowałem, należała do członka rodziny królewskiej w Abu Dhabi.
MO: Czy pan uciekał do Emiratów od sytuacji, która była w Polsce?
AL: W pewnym sensie tak. Miałem świadomość swoich zobowiązań, których nie byłem w stanie spłacić, będąc w Polsce. Poza tym lekarz zalecił mi zmianę środowiska, bo nie wytrzymam psychicznie i fizycznie. Komunikowałem się cały czas z wierzycielami. Poprosiłem, żeby dali mi kilka miesięcy. I tak się stało ‒ zgodnie z umową zacząłem ich spłacać…
MO: Zatem zaczyna mieć pan dobre relacje biznesowe i zarabia pan dobre pieniądze. Wchodzi pan w bliską relację z osobą, która okazuje się bardzo, ale to bardzo wysoko zawieszona w tamtejszej hierarchii.
AL: Na jednej z imprez po ukończeniu projektu, przedstawiono mi mężczyznę, który okazał się synem jednego z najpotężniejszych władców emirackich. Powiem szczerze, że nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, bo człowiek ten zachowywał się całkiem zwyczajnie. Był bardzo inteligentny, studiował w Londynie. Wie pan, spotkać Araba, który wie dużo o Janie Pawle II czy o Lechu Wałęsie, to niespodzianka. Interesowało go, dlaczego tam przyleciałem. Od razu mu powiedziałem szczerze: „Mam bardzo dużo długów, przyjechałem tutaj na 2 lata, aby zarobić, odbudować się i wrócić”. I on od razu, na początku naszej znajomości chciał mi te wszystkie długi spłacić. Ale ja obiecałem sobie, że nigdy więcej się nie zadłużę i jeżeli będę miał zdrowie, to przez 2 lata wszystko sam ureguluję. Chcę dobitnie zaznaczyć, że my nigdy nie mieliśmy takiej męsko-męskiej relacji seksualnej. To był człowiek, który potrzebował wsparcia psychicznego. I ja byłem na początku takim psychologiem, który mu ustawiał niektóre rzeczy w głowie. Był zakompleksionym, otyłym człowiekiem, który tak nie wiedział, czego chce od życia. Bardzo zazdrościł swoim braciom, którzy ćwiczyli i mieli efekty, a on ćwiczył, ale tych efektów nie miał. Przyjrzałem się temu i zaczęliśmy ćwiczyć razem. W ciągu 3 miesięcy zaczął się robić z niego całkiem fajny facet.
MO: On był pod pana ogromnym wrażeniem. Bo nie dość, że zyskał takiego personalnego trenera, to zaczął widzieć też zmiany w sobie, więc zafascynował go młody Polak, który był dla niego bardziej atrakcyjny niż jego koledzy z Emiratów.
AL: On miał świadomość różnic obyczajowych między Europą a Emiratami. Wiele razy mówił o zepsuciu Europy. Ja jej broniłem, bo miałem świadomość tego, co się naprawdę, w tych ich pałacach, dzieje. Pod przykrywką Islamu i Koranu oni naprawdę wyprawiają tak gorszące rzeczy, że to się w głowie nie mieści…
MO: Ta znajomość z synem szejka była coraz bliższa i zorientował się pan, że z jego strony jest to rodzaj miłości? Aczkolwiek, tak jak pan mówi, nie dochodziło między wami do seksu.
AL: Tak. Zauważyłem, że on ma problem ze zdefiniowaniem miłości. Trochę mu współczułem. Ale niedopuszczalne były dla mnie sytuacje, w których uczestniczył. Kiedyś pojechaliśmy na imprezę do jego znajomych w Dubaju do Burdż Chalify. Gdy weszliśmy do środka zauważyłem przechadzające się 10-12-letnie dziewczynki w bikini. Nosiły tace, na których było coś białego. Wybiegłem stamtąd i wysłałem mu SMS, że jest potworem, że są dla mnie zupełnie niezrozumiałą nacją. Napisałem, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego, że dla mnie integracja dorosłych z dziećmi na takich imprezach jest ohydna. Wtedy zaczęło się piekło, które mogę nazwać prześladowaniem. Byłem śledzony, on na pewno miał wgląd w mój telefon.
MO: Ten SMS go uraził, poczuł się odrzucony.
AL: Tak było. Arabom bardzo trudno jest odmówić, oni nie znają słowa „nie”. A przebywający tam licznie imigranci z Dalekiego Wschodu (Filipińczycy, Wietnamczycy, itd.) zawsze przytakują. Widziałem to w więzieniu w Dubaju, kiedy konwertowano katolika z Wietnamu na Islam. Natychmiast się zgodził. Dostał za to 5000 dirhamów, czyli równowartość 5000 zł do wykorzystania w sklepie więziennym. Dla mnie to nie do pomyślenia. Doświadczyłem tam ekstremalnych sytuacji, kiedy nie jadłem przez kilka dni, a piłem tylko wodę z rury doprowadzonej do mojej celi, która miała też funkcję toalety. Cały się trząsłem, widząc jedzenie roznoszone muzułmanom. Z jednej strony powtarzałem sobie: „nie możesz, nie możesz, nie możesz…”, a z drugiej głos podpowiadał mi: „tak, przejdź na Islam, to będziesz jadł”. To są dylematy, które teraz ciężko opisać, ale miałem wrażenie, że jestem na skraju wytrzymałości psychicznej i fizycznej, bo w życiu nigdy wcześniej nie czułem głodu. Potworny głód, który czuję nawet teraz, jak o tym opowiadam, to było coś poniżającego i strasznego. To jest niesamowita tortura i gdyby nie było we mnie tej wiary, że wyjdę, bo przecież jestem niewinny, że wszystko skończy się dobrze, tobym się wtedy wykończył.
MO: Kiedy relacja z synem szejka stawała się coraz trudniejsza, pan mu zakomunikował, że chce wyjechać z Emiratów. Nie na stałe, ale na jakiś czas, żeby się uwolnić z tej relacji. Wtedy on powiedział, że absolutnie sobie tego nie wyobraża.
AL: TAK. Dostałem SMS o treści: „Jeżeli wyjedziesz lub będziesz chciał wyjechać, to cię zabiję lub TRAFISZ DO WIĘZIENIA”.
MO: Był kwiecień 2018 roku, pojechał pan na lotnisko…
AL: Pamiętam ten dzień jak dziś. Pojechałem na lotnisko do Dubaju, miałem lecieć z przesiadką w Dżedda w Arabii Saudyjskiej do Londynu. Przy stanowisku do odpraw Saudi Arabian Airlines oddałem bagaże, a ponieważ byłem już kilka miesięcy w Emiratach mogłem sam się paszportowo odprawić, skorzystałem więc z self check-in kiosk. Po dotknięciu paszportem tego urządzenia, pojawił się czerwony ,X” i potworne wycie. Podszedł do mnie człowiek, sprawdził paszport i zaprosił do biura imigracyjnego, gdzie siedział z nogami na stole mężczyzna. Dałem mu dokumenty, które sprawdził w systemie, i powiedział, że przy moim nazwisku jest adnotacja: „wróć do domu i zastanów się”. Wie pan, dla logicznie myślącego człowieka to jest jakiś absurd. Wcześniej odwiedziłem prawie 40 krajów i nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego. Próbowałem dyskutować, ten oficer nie wiedział, oczywiście, o co chodzi, ale dodał, że moje bagaże muszą u nich zostać przez 2 dni. Zadzwoniłem do mojej przyjaciółki, Polki, która przyjechała odebrać mnie z lotniska. Powiedziałem jej, żeby zabrała ze sobą rzeczy do ćwiczeń, że pojedziemy do jakiegoś fitness klubu, bo muszę odreagować tę sytuację, bo nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Po powrocie z fitness klubu, dostałem SMS od niego z pytaniem, czy już wyleciałem. Zastanowiłem się, bo on wiedział dokładnie, o której mam lot. Ten SMS przyszedł w chwili, kiedy powinienem być gdzieś w powietrzu. Gdy wróciłem do domu, przed budynkiem rzuciło się na mnie kilkunastu mężczyzn ubranych tak po dresiarsku. Zaczęli krzyczeć coś po arabsku, zobaczyłem, że mają paralizator, padały wulgarne słowa po arabsku i angielsku. Krzyczeli: „przyznaj się, że masz narkotyki, że bierzesz narkotyki”. Cały czas jeszcze myślałem, że ktoś mi zrobił żart, bo oni nawet nie wyglądali na policjantów. Rzucili mnie na ziemię, zakuli, kazali powtarzać: „mam narkotyki”. Mówiłem: „słuchajcie, nie mam żadnych narkotyków, poddaję się”. Wiedziałem, że to trzeba powiedzieć, że się poddaję, wcześniej ktoś mi o tym powiedział, że jak mnie złapią, to trzeba powiedzieć: „poddaję się dobrowolnie wszelkim możliwym testom na obecność narkotyków”. W Emiratach panuje procedura, że jak ktoś jest podejrzany o narkotyki, to ma sprawdzane mieszkanie, samochód i jego znajomi z najbliższego otoczenia też są zabierani na policję. Miałem przy sobie skórzaną torbę z ciuchami i ubraniami z treningu, nikt jej nawet nie otworzył, nie sprawdził. Zawieziono mnie do siedziby policji antynarkotykowej w Dubaju. Oddałem wszelkie możliwe próbki, powiedziano, że będę czekał 3 tygodnie na wyniki.
MO: Z ręką na sercu, i tak jak pan przyznaje się do wiary w Boga, może pan powiedzieć, że był pan naprawdę czysty?
AL: Oczywiście. I to jest wręcz nie do pomyślenia, że na rozprawie, która doprowadziła do skazania mnie na dożywocie, a prokurator oskarżał mnie o posiadanie, używanie i chęć sprzedaży metamfetaminy, niczego mi nie pokazano, żadnego dowodu. Moje testy, jak powiedział mi mój obrońca, były całkowicie negatywne! W czasie sprawy byli przy mnie pracownicy ambasady i ci ludzie zdali egzamin na 100%. Za aresztowaniem na pewno stał syn szejka, bo przecież to oni, po skazaniu mnie na dożywocie, po dopiero co rozpoczętej apelacji, wydali dekret, na mocy którego zostałem uniewinniony i zwolniony z więzienia. Ta historia jest rewelacyjnym scenariuszem na film, tak jest nieprawdopodobna.
MO: To pierwsze więzienie jeszcze było w miarę cywilizowane. Tam czekał pan na decyzję sądu i tam odwiedzał pana syn szejka.
AL: Odwiedzał mnie zarówno w dubajskim więzieniu centralnym, jak i później w izolatce. W Dubaju byłem wśród ludzi. Organizowałem chłopakom (byłem tam jedynym Europejczykiem) ćwiczenia w czasie wolnym. Z worków po jedzeniu zrobiliśmy skakanki, a z butelek po wodzie ciężarki.
Ale mijał kolejny miesiąc, inni dostawali swoje wyroki, a mnie nawet sąd nie wezwał. Prokurator, który się spotkał ze mną po otrzymaniu wyników na obecność narkotyków, powiedział, że nie ma nic przeciwko mnie, ale z więzienia mnie nie wypuści. Przez ostatnie 2 tygodnie pobytu w więzieniu w Dubaju zacząłem głodować. Zażądałem spotkania z dowódcą więzienia, który mi powiedział: „Ty nie jesteś więźniem, nie masz wyroku, po prostu masz zabukowane u nas miejsce”. I dosłownie kilka dni później powiedziano mi, że jestem wolny, oddano mi paszport, oddano telefon…
MO: Ale zagranie! Stworzono nadzieję i iluzję, że pan wychodzi.
AL: To był koszmar ‒ wieziono mnie w stronę lotniska w Dubaju. Pozwolono mi zadzwonić do przyjaciółki, której powiedziałem: „Dzwoń do ambasady, bo widzę lotnisko i samoloty”. Ale objechaliśmy lotnisko kilka razy i w końcu znalazłem się w piekle. Tak mi powiedziano… że jadę do piekła. Al Sadr, jakieś 70 km za Abu Dhabi na pustyni. Potworne. Rozebrano mnie do naga i kazano wykonywać potwornie upokarzające ćwiczenia, jakieś pozy. Później dano mi taki kubrak, który często widać na filmach z Korei Płn. Zamknięto mnie w 4 m2. Cela śmierdziała, nie było tam wody. Był prysznic, ale nigdy nie działał. Nie było łóżka i materaca. Po kilku tygodniach dotarł do mnie ktoś z ambasady i jakoś przeforsował materac dla mnie. Było ciemno, zimno.
MO: To była taka studnia.
- Tak. 11 m wysokiego muru. 2948 kratek na suficie. Przeliczyłem, miałem czas. Na wysokości 8 m było okienko wielkości smartfonu.
MO: A jak było z wodą?
AL: Woda od czasu do czasu bywała. Mówili, że mają problemy z instalacją. Jak już była, to mając kilka 1,5 litrowych plastikowych butelek, próbowałem sobie nalać wody z tej rury, żeby się obmyć od czasu do czasu.
MO: Był pan cały czas głodny?
AL: Dostawałem na śniadanie i kolację po kromce chleba, takiego arabskiego, i ewentualnie łyżkę dżemu. Na obiad dawano porcję ryżu i odrobinę kurczaka. Pierwszy raz w życiu jadłem kości.
MO: Dodajmy do tego psychopatycznych strażników…
AL: Tak. Zaczynali od podglądania mnie, jak się obmywałem, jak byłem nagi. Później wchodzili wcześnie rano, Kazali mi patrzeć sobie w oczy i wtedy się onanizowali. Po zakończeniu wychodzili. A dzień przed moją apelacją weszli do celi, kiedy już spałem. Obudziłem się spięty kajdankami i wtedy zostałem zbiorowo zgwałcony. Wstrzyknęli mi także jakieś substancje psychoaktywne, bo tego tak do końca nie pamiętam.
MO: Może na szczęście?
AL: Myślę, że to jest mądrość mojego mózgu, tak zadziałał, że wyłączył mi pamięć i doznałem amnezji. Teraz ten stres cały czas schodzi ze mnie, bo przez 13 miesięcy byłem w gotowości bojowej. W listopadzie byłem w szpitalu „cerowany” po tych gwałtach…
MO: Panie Arturze nie epatujmy okrucieństwem… Chcę, żeby pan jakoś to zamknął. Bo na szczęście starania naszych dyplomatów, pańskich przyjaciół, ujawnienie tej sprawy w mediach sprawiły, że prawdopodobnie sam ojciec pańskiego prześladowcy podjął decyzję, że musi pan opuścić więzienie.
AL: 9 maja naczelnik więzienia otworzył drzwi mojej izolatki i powiedział, że jestem wolny. Byłem 3 dni po pierwszej rozprawie apelacyjnej. Złapałem go za mundur i pytałem: „Dlaczego pan ze mnie kpi? Przecież jestem dożywotnim więźniem”… i tak przez kilkanaście minut. „Dlaczego pan chce mnie zniszczyć?”. W końcu on powiedział: „Słuchaj, jesteś wolny, bierz swoje rzeczy i idź do bloku deportacyjnego, bo tutaj już nie musisz siedzieć”. Zrozumiałem, że faktycznie jestem wolny, ale cały czas się bałem, że oni coś szykują. Dopiero jak przyjechał konsul, jak mogłem porozmawiać z rodzicami, uwierzyłem, że naprawdę jestem już wolnym człowiekiem. Po 8 miesiącach pierwszy raz spojrzałem na siebie w lustro. Byłem przerażony.
MO: Ocalał pan i to jest najważniejsze. I widzę, że jest w panu moc i siła, bo nie boi się pan mówić na ten temat. Bo to też jest ważne. Polecam pana książkę Inna miłość szejka. Ma pan świadomość zagrożeń, a jednak chce pan na ten temat mówić.
AL: Wychodząc z izolatki, obiecałem chłopakom, którzy tam tkwią, że będę o nich walczył. Bo uważam, że po tak potwornych przeżyciach, mam prawo do tego, żeby zaangażować się w walkę o prawa człowieka. Ludzie tam często umierają jeszcze przed skazaniem. Ta książka ma na celu przede wszystkim edukację. Ja poleciałem do Emiratów kompletnie nieświadom tych zagrożeń, które mnie później spotkały. Ta historia może dotyczyć każdego. Emiraty są pięknym miejscem na wakacje, to jest też rynek, gdzie można bardzo szybko zarobić olbrzymie pieniądze. Natomiast pamiętajmy o tym, że to jest inna religia, inna obyczajowość, inna mentalność, inne wszystko. I już.
MO: Bardzo dziękuję, za tę rozmowę i mam nadzieję, że nie tylko pańska głowa, ale też pańskie serce wróci do normy.
AL: Też mam taką nadzieję. A nadzieja jak wiadomo jest bardzo ważnym elementem w życiu każdego z nas.