Joanna Haręża
Może z racji wieku, może z racji osobistego doświadczenia nie jestem fanką kultowego już serialu Gra o tron. Za dużo agresji i krwi, za mało nadziei. Może też dlatego, że jako reżyser dużo pracuję dla telewizji, jednocześnie uważając, że świat wcale nie jest tak zły, jak go w niej pokazują. Natomiast bardzo lubię motto serialowego rodu Starków, mówiące: „Nadchodzi zima” (Winter is coming) , które zawiera w sobie jednocześnie ostrzeżenie i potrzebę stałej czujności, którą ja może bardziej nazwałabym uważnością na to, co w nas, i na to, co na zewnątrz nas.
Każda pora roku ma swoje plusy i minusy. Każdy z nas dostrzega inne plusy i minusy tych pór, więc dla ułatwienia podam własne, a każdemu z Państwa w ramach pewnego ćwiczenia proponuję znaleźć swoje, subiektywne argumenty (moim prywatnym zdaniem nie istnieje coś takiego jak obiektywizm). Po co to ćwiczenie? Za chwilę się wyjaśni. Zatem… Wiosna: plus – cudownie patrzeć, jak wszystko się odradza, minus – dla mnie marzec jest tak koszmarnie szary i smutny, że dobija jeszcze bardziej niż jesień, a na dodatek zaczynają się alergie. Lato: plus – jest ciepło i teoretycznie są wakacje, minus – momentami jest cholernie gorąco, a ja słupek rtęci zatrzymałabym najchętniej na 24 stopniach Celsjusza, zaś urlop (z racji wykonywanego przeze mnie zawodu) prawie nie zdarza mi się w miesiącach letnich, bo to zazwyczaj dla wszystkich ekip telewizyjnych i filmowych szczyt sezonu zdjęciowego (no, taki mamy klimat po prostu). Potem przychodzi jesień: plus – te zachwycające kolory, mgły i babie lato, złoto w kolorze powietrza oraz bogactwo rodzimych warzyw i owoców, minus – często pada i jak w piosence asfalt ulic jest tak śliski jak brzuch ryby, wieje i listopad znów dobija smutkiem w kolorze starej, zimnej, cuchnącej mokrej szmaty do podłogi. Wreszcie zima: plus – kto nie kocha lekkich płatków śniegu wirujących w świetle latarni, białego puchu nietkniętego cywilizacją tuż po świcie, minus – ślisko, gołoledź, drogowcy jak zwykle spóźnieni, zimno jak cholera, a na narty nie jadę już od tylu lat, że w sumie w życiorysie ślad się prawie urywa…
To proste przykłady, ale ja lubię proste przykłady, bo często na ich podstawie, kiedy dostatecznie długo i wnikliwie się pomyśli, można wysnuć daleko idące wnioski … i przełożyć je na proste działania, które z kolei mogą wprowadzić w nasze życie daleko idące zmiany. Zatem…pomyślcie Państwo teraz raz jeszcze o swoich przykładach związanych z subiektywnymi plusami oraz minusami pór roku… i teraz proszę się zastanowić nad… to jest taki mój wstęp do myśli o cierpieniu. W dużym uproszczeniu być może można powiedzieć, że cierpimy tylko z dwóch powodów: albo nie dostajemy tego, czego pragniemy (na przykład miłości, uznania, spokoju), albo… dostajemy to, czego nie pragniemy (na przykład choroby, starość, kłamstwa). W przełożeniu na pory roku cierpimy na przykład, bo nie dostajemy urlopu, albo cierpimy, bo dostajemy katar sienny. Przykłady w każdej kwestii można mnożyć i będą one bardzo osobiste. Dla pracoholika urlop może być katorgą, dla alergika mroźna zima wybawieniem.
Z cierpieniem łączy się jeszcze jedno słowo – zmienność. Często, kiedy mamy już coś, czego bardzo pragnęliśmy, to po mniej lub bardziej krótkim czasie radość znika, bo, albo pragniemy już czegoś innego, albo straciliśmy to, co przez chwilę wydawało się już na zawsze w naszym posiadaniu. I znowu cierpimy. O ile mniej więcej jesteśmy w stanie zaakceptować, że pory roku się zmieniają (być może głównie z tego powodu, że wiemy, że powrócą, i wiemy, kiedy powrócą), o tyle ze zmiennością i stratą innych rzeczy, ludzi, emocji… już nie idzie nam tak łatwo. Niektóre chwile trwają wieczność, wieczność tracimy często w chwilę…
Oprócz prostych przykładów lubię też proste przypowieści. Mam kilka ulubionych. Jedną z nich jest opowieść o królu i pierścieniu. Pozwolę ją sobie skrótowo przytoczyć. Po co? O tym też, jak w każdej dobrze rozwijającej się opowieści… dowiecie się Państwo za chwilę. Zatem… był sobie gdzieś kiedyś król. Taki zwyczajny, ze zwyczajnym królestwem, które wydawało się wieczne, z władzą, która wydawała się potężna i nieograniczona, z dworem, który statystycznie rzecz ujmując, w mniejszości był mądry, w większości zmieniający zdanie w zależności od aktualnie obowiązującej koniunktury lub dostępu do informacji. Król nie stworzył królestwa, ot tak, zwyczajnie go odziedziczył. Po drodze nikt nie chciał go otruć, nie miał brata rywala, królestwo nie było w ruinie… jednym słowem dobrze trafił. Być może właśnie z tego powodu uznał, że tak będzie zawsze, bo tak daleko wstecz, jak sięgała jego królewska pamięć, zawsze tak było… było dobrze. Ale… nadeszły złe czasy, na które nie był przygotowany. Cios za ciosem i… królestwo znalazło się prawie w rozsypce, władza prawie utracona, dwór prawie w całości skłonny przejść na stronę wroga, a królewska mość w obliczu tego wszystkiego prawie bezradny. Jak wiemy jednak z reklamy pewnego piwa na „Ż” jak „życie” – „prawie” może zrobić wielką różnicę. W tej przypowieści tak też się stało. Król miał na tyle rozumu, żeby o radę zapytać tych statystycznie mądrych doradców, którzy często władcom wydają się głupi. Jeden z nich podarował królowi pierścień i zawsze kazał na niego patrzeć zarówno w tych najgorszych, jak i najwspanialszych momentach życia, zarówno w chwilach klęski i nędzy, jak i w chwilach chwały oraz dostatku. Na pierścieniu było napisane: „to minie, to też minie”.
Bo mija wszystko: dobre i złe, radosne i smutne, zdrowie i choroba, pewne i niepewne, spokój i lęk, porażka i sukces… Ludzie żałują czasem tego, co zrobili, albo wręcz przeciwnie tego, czego nie zrobili. Prywatnie jestem orędowniczką robienia raczej wszystkiego, co w mojej mocy, choć mam świadomość, że czasem to, co na dany moment wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem, w efekcie może przynieść kiepskie rezultaty. Prywatnie nie jestem orędowniczką nierobienia niczego, choć czasem naprawdę niewiele albo prawie nic nie możemy zrobić. Dzisiaj, tutaj i teraz po prostu chciałam przypomnieć, że niezależnie od wszystkiego – działania czy niedziałania… to też mija… Jak zima.
Ze wszystkich pór roku zima też najbardziej kojarzy mi się z czarno-białym obrazem świata. Tym najbardziej uproszczonym, najbardziej ubogim, a jednak rozpoznawalnym i czytelnym w przekazie na przykład w początkach utrwalania obrazu w fotografii, filmie czy telewizji. I choć współcześnie mamy już kolorową fotografię, wielobarwne filmy i czasem wręcz „pokolorowaną telewizję”, niemniej tendencja pozostała, zbyt często widzimy sprawy czarno-biało.
Na koniec już dygresja trochę o wynalazku druku i powszechnie znanym frazeologizmie „czarno na białym” w powszechnym rozumieniu znaczącym, że coś jest jednoznaczne, niepodważalne, dobitne, a w domyśle jedynie słuszne i prawdziwe. Słownik synonimów mówi zaś, że ekwiwalentem tego sformułowania jest określenie „na pewno”. Zaś synonimem słowa „na pewno” może być na przykład „bez wątpliwości”. Zarazem synonimem „bez wątpliwości” bez trudu może się stać „bez dwóch zdań”. „Bez dwóch zdań” zamienić się może w szyku kolejnego zdania w „jak amen w pacierzu”…
Chociaż napisałam ten artykuł czarno na białym to… nie wierzcie mi na słowo, po prostu o nim pomyślcie, wyciągnijcie własne wnioski i choć to myślenie też minie, to myślcie Państwo samodzielnie, inaczej inni zrobią to za Was. Bo w następnej kolejności powiedzą, co macie myśleć, a wtedy naprawdę przyjdzie zima i upłynie bardzo dużo czasu, zanim przyjdzie odwilż. A w międzyczasie może minąć Wasze życie.