Moja przygoda ze stomią

Moja przygoda ze stomią zaczęła się nagle i niespodziewanie. Równie szybko miała się zakończyć, tak się jednak nie stało. Ale może po kolei.

Jeszcze w pandemii postanowiłam wziąć urlop bezpłatny i spełnić moje marzenie – kupić bilet w jedną stronę. Szykowałam się do tego dość długo, ponieważ nie wiedziałam, ile będzie trwała podróż. Miałam nadzieję, że jak najdłużej. W idealnej wersji, że nigdy się nie skończy . Chciałam odnaleźć siebie, swój świat. Nieśmiało myślałam również o miłości.

Z perspektywy czasu myślę, że odnalazłam to wszystko. Jednak nie w takiej formie, jak zakładałam.

Kiedy po roku od wyłonienia stomii spotkałam pierwszych stomików w Łodzi, Patryk zadał mi pytanie: „A Ty na co chorujesz?” Lekko się zdziwiłam, a nawet oburzyłam. Pierwszy raz usłyszałam takie pytanie. Uśmiechnęłam się jednak sama do siebie i po chwili powiedziałam: „Ale ja nie choruję, ja jestem zdrowa”!

1.jpg

Tak cały czas się czułam i nadal czuję. Nie identyfikuję się z chorobą i w ten sposób nie traktuję stomii. Nie jestem „chorą Kasią”, która od lat zmaga się z problemami zdrowotnymi. Kiedy o tym myślę, bardziej powiedziałabym, że niektóre części mojego ciała są bardziej wyeksploatowane, lekko dysfunkcyjne przez operację, którą miałam w wieku dziecięcym. Jej konsekwencją są zrosty na jelitach. Ot co, tylko tyle i aż tyle.

To, że nie traktuję stomii w kategoriach chorobowych nie znaczy, że jej nie akceptuję. Wręcz przeciwnie. Zawsze myślałam zadaniowo i to po wyłonieniu stomii się nie zmieniło. Przyjmuję zasadę- tak po prostu jest i już! Może dlatego nie szukałam kontaktu z innymi stomikami, by poczuć się lepiej. Nie czułam się inna przez stomię, nie izolowałam się z jej powodu. Kiedy dowiedziałam się, że są stomicy, którzy nie potrafią wyjść z domu, bardzo chciałam im pomóc. Dotrzeć do nich. Chciałam poznać ich historie, by dać im trochę tej mojej perspektywy i energii, której mam często w nadmiarze. Po kolejnej operacji i przeciągającej się sprawie odtworzenia ciągłości znalazłam Fundację Stomalife. Napisałam e-maila, że chcę być wolontariuszem, ale takim bezpośrednim, zaraz obok drugiego człowieka.

Ale miałam opowiedzieć o mojej historii, która jest dość zawiła i długa. Już do niej wracam.

Wiecie już, że w wieku 12 lat miałam operację. Rozlany wyrostek robaczkowy, rozległy stan zapalny, zapalenie otrzewnej, sepsa, otwarta jama brzuszna i przez 3 dni „płukanie środka”. Na skutek tego na moich jelitach pojawiły się liczne zrosty. Jednak przez ponad 20 lat nie dawały znać o sobie i prowadziłam całkiem normalne i piękne życie młodej, zdrowej dziewczyny.

W listopadzie 2020 na skutek pandemii i wynikającej z niej pracy zdalnej mogłam z laptopem przeprowadzić się na stałe z Krakowa do Gdańska. Zima szalała w najlepsze. Temperatury -15 stopni, a ja z laptopem w mojej nowej, małej wynajmowanej kawalerce. W nowym mieście miałam dosłownie 3 znajomych. W Gdańsku wszystko zamknięte. Nie znałam, jak w Krakowie, ukrytych lokali i miejsc, gdzie można było spotkać ludzi. Nie miałam siatki znajomych, z którymi mogłabym się spotkać, porozmawiać, czy pójść na spacer. Zaczęło mi to coraz bardziej doskwierać. Brakowało mi ciepła, słońca i ludzi.

2.jpg

Znalazłam w internecie dziewczynę, która była w Afryce i chciała do niej wrócić. Planowała zebrać grupę 10 osób, żeby podróż i safari było tańsze. Była fotografem i chciała zrobić zdjęcia dzikich zwierząt. Była już tam, znała lokalnego przewodnika. Wszystko wyglądało bardzo atrakcyjnie i bezpiecznie. No i Afryka! Jakby nagle do mnie zapukała. Całe życie marzyłam o Afryce!

Poleciałam! Z pomocą i za namową przyjaciółki. Było wspaniale! Grupa 10 osób zebranych przy pomocy Internetu, okazała się bardzo zgraną, przebojową mieszaniną cudownych ludzi! W mojej głowie kiełkował plan, żeby tam wrócić. Lecieć po laptopa, załatwić najważniejsze sprawy i wrócić do Tanzanii.

Po powrocie do Polski zaczęłam jednak analizować swój plan. Oficjalnie oczywiście nie mogłam tego zrobić. Polityka firmy zabraniała tego typu praktyk. Internet na miejscu niestabilny, lokalny człowiek za mało konkretny. Plan ewoluował. Zmieniłam zdanie! Jak podróż, to na całego! Mam dość zabierania ze sobą laptopa! Mój pomysł? Powrót do rodziny i zbieranie pieniędzy, siły, materiałów, niezbędnych rzeczy, by ruszyć nie w „podróż służbową” tylko taką prawdziwą, być może w jedną stronę?

Od marca 2021 do stycznia 2022 mieszkałam z rodzicami, wróciłam do rodzinnego domu, do rodzinnego miasta i szykowałam się do podróży życia. Koleżanka, którą poznałam podczas wycieczki do Tanzanii chciała zwiedzić Kostarykę z plecakiem. Zrobiła drobiazgowy plan na każdy dzień. Umówiłyśmy się, że zaczynamy w Kostaryce, po czym ona wraca do Polski, a ja udam się do Meksyku, by zacząć samodzielne zjeżdżanie „w dół Ameryki”. Za namową rodziny wzięłam maksymalny czyli roczny urlop bezpłatny. Sprzedałam auto, spakowałam rzeczy i ruszyłam w drogę!

Zwiedziłam Meksyk. Byłam już tam wcześniej w 2018 roku, dlatego odwiedziłam „stare” miejsca, ale też zboczyłam lekko z utartej turystycznej ścieżki. Starałam się dotrzeć jak najbliżej mieszkańców tych terenów. Chciałam nauczyć się hiszpańskiego. Chciałam poznać siebie i swoje limity, sprawdzić, jak najdalej zdołam wyjść z własnej strefy komfortu. Podczas podróży nie spieszyłam się. Działałam bardzo instynktownie, starałam się nie planować, nie mieć sztywnego programu. Cieszyłam się chwilą i poznawałam coraz bardziej kulturę, ludzi, lokalną kuchnię, ale także mnóstwo innych turystów z całego świata. W Gwatemalii przypadkowo w jednym miejscu zostałam aż 6 tygodni i znalazłam tam swój drugi dom i drugą rodzinę.

3.jpg

W mojej podróży dotarłam do Nikaragui. Tam byłam wolontariuszką w firmie zajmującej się oprowadzaniem turystów po wulkanach. Codziennie chodziłam z ludźmi z całego świata po innym wulkanie. Poznawałam i przedstawiałam im lokalną kulturę, historię i piękno tego kraju. Projekt zakładał, że na każdą grupę turystów jest jeden lokalny przewodnik, który dba o trasę i bezpieczeństwo oraz jeden wolontariusz z innego kraju, który dba o zdjęcia, atmosferę czy integrację. Cały pomysł opierał się właśnie na integracji i wymianie kulturowej czy językowej. Cudowna sprawa! Nasza grupa wolontariuszy była dość spora. Liczyła około 10 osób. Byliśmy bardzo dobrą, różnorodną, międzynarodową, zgraną grupą i chętnie ze sobą spędzaliśmy czas wieczorami między wycieczkami. Świetnie też rozumieliśmy się z młodymi chłopakami, którzy byli lokalnymi przewodnikami. Atmosfera była cudowna. Mieszkaliśmy wszyscy w domu wolontariusza i jadaliśmy razem śniadania czy kolacje, jeśli tylko ktoś nie obserwował zachodu słońca na wulkanie.

Moją ulubioną wycieczką był trekking na wulkan El Hoyo. To najdłuższa wycieczka z oferty. Obejmuje biwakowanie na szczycie wulkanu, zachód słońca, wschód słońca i zejście drugiego dnia do laguny, kąpiel w lagunie i powrót na bazę. Była to także pierwsza wycieczka, jaką odbyłam z tą firmą.

Tego pamiętnego dnia na wulkanie El Hoyo byłam ósmy raz. Czułam się bardzo dobrze, szłam z małą grupą. Podziwialiśmy naturę, idąc ku wierzchołkowi. Pogoda była piękna, a moja kondycja bardzo dobra. Musiałam wręcz czasem zwalniać, żeby młoda, drobniutka dziewczyna nie została z tyłu. Na trekking trzeba zabrać ze sobą namiot, sprzęt, jedzenie i około 6 litrów wody na osobę, ponieważ przez te 2 dni nie ma nigdzie dostępu do wody pitnej. Obciążenie jest więc dość duże, a temperatura to około 30 stopni Celsjusza w ciągu dnia.

Nocą, w namiocie niespodziewanie obudził mnie okropny ból brzucha. Wiedziałam co to – moje jelita. Już wcześniej w Polsce miałam podniedrożności. Do tej pory były to pojedyncze epizody. Zwykle po odpoczynku, leżeniu, piciu niewielkiej ilości płynów jelita się uspokajały i dawały radę samodzielnie „przepchnąć” treść jelitową dalej. Byłam pewna, że i tym razem z nimi „porozmawiam”, poleżę, uspokoję się, odejdą mi gromadzące się gazy i wszystko będzie ok.

Generalnie mimo moich zrostów, które towarzyszyły mi prawie „od zawsze” byłam bardzo sprawna, wysporotwana, kocham ruch. Ruch pomagał mi nie tylko rozładować emocje i dawał zastrzyk endorfin, ale też usprawniał pracę jelit. Podczas wyjazdu uciekłam od stresu, pracy, siedzenia przy biurku, dbałam o siebie i swoją dietę. Poza tym byłam w pięknym miejscu i nie sądziłam, że może mi się stać tutaj coś złego. Pojechałam w świat się uzdrowić, naprawdę w to wierzyłam.

Do szpitala trafiłam następnego dnia dosłownie na ostatnią chwilę. Momentami traciłam przytomność. Pamiętam, jak lekarze zbiegli się na mój widok i zaczęli mówić coś o operacji. Ja do ostatniej chwili nie mogłam w to uwierzyć, nie chciałam tego. Wzięli mój odcisk palca na znak zgody na operację. I tak nie miałam już siły, by cokolwiek podpisać. Nie wiem, po jakim czasie się obudziłam. Na brzuchu miałam dwie stomie. To był szok.

4.jpg
 

Lekarze, widząc białą, młodą dziewczynę z Europy, byli chyba bardziej przerażeni ode mnie Ich stres zmalał, gdy zorientowali się, że komunikatywnie rozmawiam po hiszpańsku. Leżałam w szpitalu około dwóch tygodni totalnie wycieńczona. Pomagali mi moi przyjaciele wolontariusze i jedna wydelegowana przez właściciela firmy dziewczyna z Hondurasu. Potem dowiedziałam się, że szef zlecił jej czuwanie przy mnie, bo był pewny, że umrę i bał się problemów z tym związanych. Bóg jednak czuwał nade mną. To nie przypadek, że stało się to w miejscu, gdzie miałam znajomych, gdzie zostałam dłużej, gdzie ludzie mi pomogli i mnie uratowali. Nie umiem wyobrazić sobie, co przechodziła w tym czasie w Polsce moja rodzina. Lekarze zaczęli mi coś tłumaczyć, że za pół roku jelita mi połączą.

Potem zaczęli mówić, że może za 3 miesiace. Wtedy kompletnie nic nie wiedziałam na temat stomii. Nie do końca rozumiałam, co tak naprawdę się wydarzyło i jak będzie wyglądało moje życie? Pokazywali mi filmiki z sali operacyjnej i mówili z przerażeniem, że było mnóstwo krwi i w jakim złym stanie były moje jelita, które częściowo rozerwało od środka. Mało kto umiał zmieniać tam worki, uczyli się tego na mnie. Worków musieli szukać wszyscy po całym mieście, chodząc od apteki do apteki. Zdarzało się, że pracownicy w aptece nie wiedzieli, czym jest sprzęt stomijny. Jeden worek kosztował 5 dolarów, a często nie wystarczał nawet na jeden dzień. O innych akcesoriach nie wiedziałam, można było o nich tylko marzyć. Tutaj nie było nic. Pasta, krążek, krem, puder? Nie. Moja skóra była w coraz gorszym stanie. Upał i duża wilgotność przez porę deszczową nie pomagały.

 
 

W Nikaragui służba zdrowia wygląda mniej więcej tak, jak u nas 40 lat wcześniej. Był to kraj komunistyczny i opieka zdrowotna publiczna do dzisiaj dla wszystkich jest za darmo. W szpitalu jednak nie ma klimatyzacji. Sale są wieloosobowe i krążą po nich gołębie i karaluchy (nie ma szyb w oknach).

Lekarze cieszyli się ze swojego sukcesu i mojego uratowanego życia, na koniec „przybijali mi żółwiki” i cieszyli się, że wracam do zdrowia. Byli bardzo smutni, kiedy powiedziałam im, że podjęłam decyzję, że na dalsze leczenie wracam do kraju.

Po miesiącu wróciłam do Polski, żeby odtworzyć ciągłość przewodu pokarmowego. Operacja była zaplanowana na listopad. Od wyłonienia stomii minęły 3 miesiące. Niestety zamiast jednej operacji miałam 3 w ciągu 12 dni i znowu było to ratowanie życia. Dopiero wtedy poczułam się chora. Spędziłam miesiąc w szpitalu bez jedzenia. Na nowo uczyłam się siadać, oddychać, chodzić. Było bardzo ciężko. Ale walczyłam. Nie poddałam się! Szybko zaczęłam biegać i chodzić po górach. Po pół roku szykowania się do ponownej próby zespolenia okazało się, że mam wielką torbiel na jajniku, która oplotła jelito. Znowu duża operacja i znowu moje „łączenie” odsunęło się w czasie.

Obecnie zmagam się z przetoką czy jak ją nazywam „moją dziurą w brzuchu”. Mam żywienie pozajelitowe. Kolejny raz jestem niespodziewaną, aczkolwiek bardzo szczęśliwą mieszkanką Gdańska. Minęło właśnie 1,5 roku od mojego umierania na wulkanie, a ja dalej jakbym kręciła się w kółko z moim zdrowiem i życiowymi planami.

Czy jednak rzeczywiście tak jest? Przez ten czas może i krążyłam między Gdańskiem – Krakowem – Dąbrową Górniczą, ale też poznałam siebie. Pomogło mi tylu wspaniałych ludzi. Poznałam, czym jest ileostomia, kolostomia, przetoka. Śmieję się mówiąc, że nie mogłam po 3 miesiacach mieć połączonego przewodu pokarmowego, bo nawet nie mogłabym potem opowiadać, jak to jest być stomiczką? Nie zdążyłabym tego wszystkiego poznać. A tak, jestem teraz specjalistką w tylu nowych dziedzinach!

Znalazłam siebie na nowo. Ze słów „ uparcie i skrycie” na pewno bliższe jest mi to pierwsze, bo upór to moje drugie imię, choć fakt, że dużo mówię, wcale nie znaczy, że nie mam swoich sekretów. Poznałam swoje ciało w wielu sytuacjach, nauczyłam się jak jest silne, jak szybko potrafi się zmienić. No i przede wszystkim, że wnętrze jest najważniejsze Dosłownie i w przenośni! Ach! No i ta miłość! Odnalazłam jej mnóstwo i to w różnej formie!

tekst: własny
zdjęcia: Wienskowski Tomasz
lato 2024

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na