Prof. Michał Mik

Już jako kilkuletni chłopiec słyszał, że powinien zostać lekarzem, by móc przeszczepić dziadkowi płuca. Dziadek profesora Michała Mika, nie doczekał tej chwili, ale zaszczepił w nim miłość do medycyny. Poza chirurgią nie wyobraża sobie życia bez miłości oraz domu wypełnionego osobami, których kocha. Magdalena Łyczko opowiada o relacjach z pacjentami oraz czego słuchałby na sali operacyjnej, gdyby przyszło mu operować Stinga.

2.jpg

Co czuje chirurg wchodzący na salę operacyjną?

To uczucie pełnego naładowania energetycznego, czystej fizycznej przyjemności. Ciężko to do czegokolwiek porównać. Mnie to daje bardzo dużo pozytywnej energii, szczególnie jak uda się zrobić wszystko to, co było zaplanowane. A jak się nie uda, to też zdarza się w życiu lekarza...

Co się wtedy dzieje?

Jestem przygnębiony. Zastanawiam się, czy można było zrobić coś jeszcze. To uczucie pozostaje ze mną przez jakiś czas. Nie chcę żeby to zostało źle zrozumiane, dla mnie każda porażka jest mobilizująca, wiem, że jeszcze dużo muszę się nauczyć - o chorobach, pacjentach, metodach -

Wszystko po to, by móc lepiej pomagać.

Świat medycyny pędzi jak odrzutowiec...

Za dziesięć, piętnaście lat będziemy potrafili robić więcej niż teraz. W ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat pracy, medycyna zmieniła się na tyle, że zupełnie inaczej leczymy pacjentów niż leczyliśmy ich chirurgicznie kilkanaście lat temu. Podobnie jest z techniką chirurgiczną, o leczeniu onkologicznym nie wspomnę. Na przykład immunoterapia, czy chemioterapia, jeszcze dwie dekady temu osoby chore, nie były w stanie przeżyć roku, teraz żyją nawet po kilka lat.

To co nas dzisiaj podłamuje, następne pokolenie kolegów będzie w stanie leczyć. I to jest budujące.

Czasami musi pan przekazać informację pacjentowi o nieuleczalnej chorobie, albo bliskim, którzy oczekują na wiadomość o stanie kogoś, kto właśnie odszedł. Czy tego można się nauczyć?

Mimo ponad dwudziestoletniego doświadczenia zawodowego, dla mnie to zawsze wyzwanie. Do każdego pacjenta, staram się podchodzić indywidualnie. Zawsze mówię prawdę, tak jak wskazują na to wyniki badań, staram się odpowiadać na pytania. Musi pani sobie zdawać sprawę, że nie każdy chce wszystko wiedzieć. Jeśli zadaje konkretne pytanie, odpowiadam ale w medycynie zawsze pewien element jest niewiadomy i nie można go poznać, nauczyć się, przewidzieć. Przez to nigdy nie jestem w stanie powiedzieć na sto procent, jak będzie. Zawsze zostaje nadzieja i ja nigdy pacjentom jej nie odbieram.

1.jpg

Powiedział pan, że stawia na prawdę, czasami bywa tak, że rodzina prosi, by nie przekazywać pacjentowi faktycznego stanu zdrowia, co wtedy?

W każdej rozmowie z pacjentem, czy to będzie dotyczyło sprawy błahej z punktu widzenia medycyny, choć dla pacjenta jakakolwiek choroba nigdy nie jest błaha, ale mówię o poważniejszej, zaawansowanej choroby, bądź nieuleczalnej... Mimo wszystko staram się usiąść z pacjentem i rozmawiać. Nie mam prawa okłamywać chorego, jeżeli pacjent mnie pyta.

Często zdarza się, że rodzina prosi, by nie informować chorego o stanie zdrowia. Nie mogę tego robić, sam też nie chciałbym być okłamywany. Doświadczenie nauczyło mnie, że prawda, którą pacjent zna, pozwala mu lepiej zrozumieć, co się dookoła niego dzieje. To nie jest tak, że z tego powodu załamie się i będzie chciał szybciej umrzeć. Mam jedną zasadę, odpowiadam na zadane pytanie. Trudno wyobrazić sobie sytuacje, w której pacjent nie zadaje żadnych pytań, a ja wychodzę przed szereg i mówię - jest pan śmiertelnie chory i wkrótce umrze. Proszę mi wierzyć lub nie, ale nie każdy pyta o to, jak bardzo jest chory.

Kiedy wychodzi pan z oddziału, wsiada do samochodu, jak długo jest pan w roli zawodowej?

Wydaje mi się, że głową pozostaję w pracy bardzo długo. Niestety, nawet w domu też myślę co wydarzyło się w szpitalu, co mogłem zrobić w sprawie konkretnego pacjenta. To wynika chyba z tego, że zawsze chciałem być lekarzem, a konkretnie chirurgiem. Od dziecka, od momentu gdy poszedłem do zerówki, kiedy miałem sześć lat. Nigdy nie chciałem być kimś innym. Nie mówię, że lekarzem się czułem jako dziecko, czy nastolatek, nawet będąc już na studiach jeszcze nim nie byłem. Lekarzem jest się, gdy zaczyna zajmować się medycyną i leczyć pacjentów.

3.jpg

A reset głowy? W jakich okolicznościach uda się panu złapać oddech?

Żeby się wyłączyć, zresetować, pomaga mi w tym rodzina - żona, córka, a także hobby - wycieczki rowerowe, podróże, fizyka kwantowa i teoretyczna. Zaczytuję się również w biografiach wielkich fizyków. Śledzę najnowsze osiągnięcia w tej dziedzinie, która dla mnie jest absolutnie fascynująca i pokazuje jak kiepsko działa nasza logika.

Powiedział pan, że od szóstego roku życia wiedział, co będzie robić w życiu. To znaczy, że nigdy nie chciał być pan strażakiem, policjantem, itp.?

Ta decyzja była mi wpajana od dziecka. W rodzinie nie było lekarzy...

To skąd ten pomysł?

Jako dziecko miałem bliskie relacje z dziadkiem, który miał astmę, rozedmę płucną, właściwie chorobę zawodową. Dużo czasu spędzał u lekarzy i zawsze powtarzał, że chce bym został lekarzem, wtedy zrobię mu przeszczep płuc. Byłem z nim tak mocno związany, że to weszło mi to w podświadomość i zostało. Odkąd pamiętam, zawsze chciałem być chirurgiem.

5.jpg
 
7.jpg
 
 

To bardzo ciekawe...

Losy ludzkie mogą być różne. Mogłem nie zdać egzaminów, a ja przecież nie miałem żadnej opcji, nie brałem pod uwagę żadnej alternatywy. Dopiero po latach zdałem sobie sprawę, co by było, gdyby mi się nie udało. Dopiero po latach zrozumiałem, że mogli mnie wziąć do wojska, gdybym nie zdał. Mogli wszystko, a ja nawet nie myślałem, co będzie, jak się nie uda.

Czy dziadek doczekał profesjonalnego wsparcia wnuka - lekarza?

Byłem ostatnią osobą z rodziny, która go widziała w szpitalu. Pożegnaliśmy się, miałem wtedy osiemnaście lat, czyli byłem w klasie maturalnej. Nie doczekał nawet mojego egzaminu wstępnego, ani mojej matury….

Córka idzie śladem ojca?

Nie tylko moim, żona też jest lekarzem. Poznaliśmy się na studiach, byliśmy w równoległej grupie, już na studiach zaczęliśmy się spotykać, zakochaliśmy się i zostaliśmy małżeństwem, jesteśmy razem ponad dwadzieścia lat. A córka? Jest już na trzecim roku studiów, nigdy nie namawialiśmy jej na medycynę. O swoich planach powiedziała nam w klasie maturalnej. Mimo, że widzi jak ciężko pracujemy, wybrała kierunek lekarski. Widzę, że póki co, już sama nauka sprawia jej przyjemność.

Satysfakcja wykonywania tego zawodu jest duża?

Olbrzymia. Nie mam porównania z innymi zawodami, ale gdy wychodzę po udanym zabiegu, to jestem tak szczęśliwy, fizycznie radosny nawet jeśli zabieg trwał wiele godzin. Nie chcę tego porównywać do narkotyków, bo nie mam doświadczenia, ale to nagły wystrzał endorfin. Coś wspaniałego.

W pracy lekarza najtrudniejsze jest...

Na pewno sytuacje, kiedy pacjentowi nie potrafimy pomóc. Trudne bywają wybory, szczególnie chirurgów. Jeżeli okazuje się, że wybrałem coś, co okazało się być nieskuteczne, albo mniej skuteczne, nie mam alternatywnej drogi. Nie mogę przeżyć drugi raz tego samego, cofnąć się i wybrać inaczej. Poza tym, to ciężka fizyczna praca, ale sukces, o którym wspominałem, przy

miewa wszystkie ciemne strony tego zawodu.

Co jest ciemną stroną w pracy lekarza?

Nie ma większego dramatu niż ten, gdy pacjent pozostaje na stole, umiera. Nie ma nic gorszego, do czego mógłbym to porównać.

Do śmierci można się przyzwyczaić?

Śmierć nie leży w ogóle w naturze medycyny i do tego nie da się przyzwyczaić. O ile do tego, że jeszcze wszystkiego nie wiemy i nigdy nie będziemy wiedzieli, albo nie potrafimy wszystkiego wyleczyć, zdajemy sobie sprawę i jest to wpisane w nasz zawód... jest również motorem do rozwoju i nauki. Jednak odejście na stole operacyjnym jest czymś, na co nie można wykształcić żadnych przeciwciał. Nie da rady. Ja przynajmniej tego nie potrafię.

Wspomniał pan, że to ciężka praca fizyczna, pracuje pan nad kondycją?

Sportu żadnego regularnie niestety nie uprawiam, natomiast staram się ćwiczyć, trochę robię kalistenicznych ćwiczeń. Muszę, bo mam chory kręgosłup, oczywiście też z powodu pracy zawodowej...

Położył się pan na stole operacyjnym?

Tak

Był pan pod nożem kolegi?

I miałem wobec niego pełne zaufanie. Jeżeli pacjent ufa lekarzowi, to efekt terapii jest też lepszy. To moje zdanie, wypracowane na podstawie doświadczenia. Wszystko potoczyło się dobrze. Oczywiście jako lekarz zdawałem sobie sprawę z ryzyka powikłań, z tego że mogę mieć różne dysfunkcje, absolutnie przeszkadzające w życiu, nawet tym codziennym, ale udało się i nic się nie stało.

Operuje pan z kompletnej ciszy czy przy muzyce?

Wolę operować przy muzyce, zdecydowanie. Dowiedziono naukowo, że muzyka, która nie jest agresywna ale spokojna i nie za głośna, wpływa na "gładkość" przebiegu operacji. Część z moich asystentów wie, czego słucham i zawsze mają odpowiednią playlistę.

4.jpg

Nie mogłabym nie zapytać - czego pan słucha?

Rozbieżność jest bardzo szeroka. Lubię lata 70' i 80', bo to moje dzieciństwo. Osobą, która wykształciła mój gust muzyczny był Tomasz Beksiński, którego audycji słuchałem w Trójce. Rock gotycki, progresywny - Marillion, Fields of the Nephilim, Sisters of Mercy. Aczkolwiek ta muzyka nie zawsze nadaje się do słuchania na bloku. Lubię też Pink Floyd i Stinga.

Proszę sobie wyobrazić, że dzwoni Sting i mówi, że chciałby, być przez pana operowany... To byłoby wyróżnienie, dla mnie mega!

Czego by Pan wtedy słuchał?

Wszyscy słuchalibyśmy wtedy Stinga Wyobrażam sobie, że to mogłoby być szaleństwo.

To byłoby naprawdę niezłe.

6.jpg
 

Ilu pracoholików jest wśród lekarzy?

Myślę, że bardzo dużo, szczególnie wśród zabiegowców. Dlatego, że to praca absorbująca wewnętrznie, psychicznie, fizycznie i czasowo, że trzeba się temu poświęcić.

To nie jest tak, że jest Michał i chirurgia, tylko jest Michał i chirurgia w jednym. Tak do tego pochodzę i myślę, że większość moich kolegów zabiegowców ma dokładnie tak samo.

Tych, którzy pracują w szpitalach, którzy dyżurują, pracują też w poradniach, muszą być troszeczkę od tej pracy uzależnieni.

Gdyby mógłby pan wybrać jedno narzędzie chirurgiczne, którym chciałby pan być... Co by pan wybrał i dlaczego?

Nigdy nie zadałem sobie tego pytani , pierwsza odpowiedź, która mi przychodzi do głowy, to narzędzie od nazwiska chirurga, Mikulicza. I mówimy na nie Mik, "podaj mi Mika".

No tak, od pana pacjentów wielokrotnie słyszałam, że Mik ogarnia rzeczy w mig...

Niektóre rzeczy rzeczywiście trochę szybko robię. Coś w tym jest, że nazwisko ma jakiś z tym związek, tylko moje ma "k", a nie "g" na końcu.

 

Bez czego nie wyobraża sobie pan życia?

Będę niestety brutalny, ale bez chirurgii. Byłbym nieuczciwy, gdybym nie powiedział, że nie potrafię sobie również wyobrazić życia bez moich najbliższych, rodziny, do której wracam po pracy z wielką przyjemnością. Nie wyobrażam sobie, gdybym miał wracać do pustego domu.

Wtedy chirurgia nie dawałaby mi też żadnej przyjemności.

Co w życiu jest dla pana najważniejsze?
Wydaje mi się, że miłość, bo ona daje energię do wszystkiego. Miłość do małżonka, dziecka, rodziców. To jest najważniejsze.

Czyli jest coś poza salą operacyjną i tym, że się udało...

Tak, to zdecydowanie miłość.

tekst: Magdalena Łyczko
zdjęcia: archiwum fundacji
jesień 2024

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na