Tabu w muzyce?
Wywiad z Tomaszem Szymusiem
Rozmawia: Bianca-Beata Kotoro
DO RAMKI:
Kompozytor, aranżer i dyrygent. Absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w klasie Kompozycji i Aranżacji. Jest znany ze współpracy z wybitnymi osobowościami polskiej sceny muzycznej. Pod jego batutą odbył się jubileusz 100-lecia Opery Leśnej w Sopocie czy 50. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Wśród wielu artystów polskiej estrady współpracujących z nim są m.in. Aleksandra Kurzak, Justyna Steczkowska, Jacek Wójcicki, Sistars, Golec uOrkiestra. Współpracuje także z warszawskim Teatrem Muzycznym ROMA w spektaklach: Piotruś Pan, Miss Saigon, Koty, Grease, Taniec Wampirów. Znaczną część jego dorobku zajmuje praca w telewizyjnych programach muzycznych. Był kierownikiem muzycznym programu muzycznego „X-Factor”, pracował także przy produkcji programów: „Mam talent”, „Must be the music”, „Szansa na sukces”, „Tata Show”, „Idol”, „Dubidu”, OPPA, „Malwy”, „Budzik”, „Od przedszkola do Opola”. Od 2007 roku jest kierownikiem muzycznym „Dancing with the Stars” w stacji POLSAT. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że ten program poprzedza kilka dni prób z orkiestrą, potem z tancerzami, następnie próby kamerowe, na których decyduje się o niuansach muzycznych potrzebnych tancerzom do realizacji choreografii. Pomimo wielu prób podczas programu zdarza się spontaniczna reakcja publiczności, jurorów lub prowadzących. Wtedy on otrzymuje komunikat do słuchawek: „grajcie COŚ!”. To jest ten moment, w którym jego doświadczenie i umiejętność improwizacji jest niezbędna i nieoceniona. A ma on w dorobku kilkadziesiąt płyt CD, nagranych ze swoim zespołem – Tomasz Szymuś Orkiestra, który członkami są czołowi polscy muzycy sesyjni. Ten wykształcony oboista, to niesamowity, pogodny, optymistyczny i życzliwy człowiek ‒ Tomasz Szymuś. Prywatnie zakochany i oddany swojej rodzinie.
Bianca-Beata Kotoro: Tomku, wokalista nie musi być wykształcony muzycznie, zaś dyrygent tak. I to wykształcenie to nie 5 czy 7 lat, a zapewne ze 20?
Tomasz Szymuś: Tak, to prawda. To jest minimum 18 lat edukacji. Większość znanych polskich wokalistów nie jest wykształcona muzycznie i nie musi być, gdyż dobry wokalista to charyzma i świetny wokal.
B-BK: Współpracujesz z wieloma gwiazdami polskiej estrady. Kogo byś wyróżnił?
TS: Odpowiem tak ‒ tych, którzy czują muzykę i na scenie nie znaleźli się przypadkiem.
B-BK: Czy to oznacza, że mamy na scenie tych, którzy nie powinni tam być?
TS: No cóż… pewnie jak w każdej dziedzinie naszego życia.
B-BK: To coś, o czym się głośno nie mówi, nie należy, nie wypada? Jakiś rodzaj tabu?
TS: Może po prostu rodzaj nieoceniania (śmiech). A czy tabu? To zależy, jak to słowo zdefiniujemy. Jeśli jako zjawisko czy rzecz, która jest, a o której nie należy głośno mówić, to w samej muzyce nie funkcjonuje. Po prostu nie ma tam tabu. Natomiast w życiu prywatnym, i owszem, czasami się zdarza. Ale nie używałbym słowa tabu, raczej, że o czymś lepiej nie mówić głośno. Traktuję to bardzo delikatnie, gdyż dla mnie osobiście TABU oznacza coś bardzo poważnego.
B-BK: A drążąc temat muzyki ‒ wszystkie jej rodzaje akceptujesz? Z naczelnym gatunkiem w naszym kraju, czyli disco polo?
TS: Disco polo, jak zapewne wiesz, jest muzyką prostą, opierającą się na brzmieniach z keyboardu. Przyznaję się bez bicia ‒ nie znoszę jej! Choć disco polo to melodie, które czerpią dużo z folku i muzyki ludowej. Marzy mi się, żeby słuchacze disco polo się dowiedzieli, że istnieje też inna muzyka z pełnym wachlarzem różnych brzmień.
B-BK: Może to jest jakiś rodzaj tabu, o którym w muzyce się nie rozmawia?
TS: Gdy zagłębimy się w to bardziej, to pewnie ujawni się stylistyka muzyczna, którą niektórzy wstydzą się oficjalnie wykonywać ‒ a konkretnie chodzi o wspomniane wcześniej disco polo. Zdarzają się zawodowi muzycy, którzy dobrze grają, a wykonują ten rodzaj, aby po prostu zarobić. Starają się trzymać to w tajemnicy, ponieważ wstydzą się powiedzieć o tym kolegom. Dobry muzyk ma wtedy poczucie żenady. Niektórzy po wyjściu z filharmonii czy opery gnają do knajp i barów, na tak zwaną chałturę, ale z tego mają pieniądze. Stanowi to wtedy nie tyle tabu, co przymus ekonomiczny, bo raczej o takim dorabianiu muzycy między sobą rozmawiają i rozumieją to.
B-BK: Czytamy na portalach, że jakiś muzyk bierze najlepszego profesora…
TS: Bo chce swój kunszt doprowadzić do najwyższej jakości i korzysta ze środków, jakie są. W muzyce, tak jak w sporcie, potrzebny jest dobry trener. To jest słuszne i jawne.
B-BK: A pseudonimy?
TS: Artystyczny wyraz. Choć w moim świecie może być tak, że jest zasłoną, kamuflażem. Przychodzą mi do głowy autorzy muzyki lub tekstów, którzy tworzą pod pseudonimem, żeby się nie podpisać pod danym tekstem albo pod melodią, czy pioseneczką, wykorzystywanymi w jakiejś reklamie czy w wyborze dzwonków do telefonu.
B-BK: Wielki kompozytor pisze opery…
TS: …ale piosenki komercyjnie świetnie mu wychodzą, dobrze na tym zarabia, a więc pisze je pod pseudonimem, a te wielkie opery pod swoim nazwiskiem.
B-BK: Jednak mam wrażenie, iż w obecnych czasach muzyka się spłyciła…
TS: Niestety ludzie oswoili się z muzyką prostą, niewymagającą. Kompozytorzy tworzą tę prostą muzykę, bo mają wtedy pewność, że to zostanie puszczone w radio, odsłuchane w internecie. Obecnie kompozytor tego typu muzyki już się nie krępuje podpisać jako twórca, mimo że napisał coś prostego. Trzydzieści lat temu takie „proste” rzeczy twórcy zdecydowanie publikowali pod pseudonimem.
B-BK: Ale społeczeństwo przy tych prostych rytmach dobrze się bawi…
TS: A ja nie mogę się z tym pogodzić! To jest straszne dla moich uszu, gdy słyszę to na co dzień. Acz wiem, że to jest głębszy problem, ponieważ nie ma prawdziwej edukacji muzycznej w szkołach, czyli nie ma fundamentu. Nie ma mody na śpiewanie w chórach, na wspólne muzykowanie. Byłem ostatnio w Japonii i tam wszystkie dzieci są kształcone muzycznie od pokoleń, wszystkie śpiewają w chórach. Byłem w ośmiu szkołach od podstawówki do liceum na koncertach. Te wszystkie dzieci śpiewały czysto. Nie dość tego ‒ one tak się zachowywały, że nie mogłem uwierzyć, że dzieci w szkołach mogą się tak zachowywać!
B-BK: Czyli?
TS: Cichutko weszły, równiutko stanęły, równo się ukłoniły. Usiadły, kiedy trzeba, wstały, kiedy trzeba. I wszystkie czysto śpiewały. Po prostu widać i słychać pracę umuzykalniania od wielu pokoleń. Tak samo jest przecież z zachowaniem przy stole, to nawyk od najmłodszych lat.
B-BK: Jak otaczanie się pięknem i sztuką.
TS: Właśnie dlatego Włochy wyglądają jak wyglądają, są piękne. Bo ludzie tam cały czas widzą piękno dookoła, wtedy następuje pokoleniowy wyższy poziom estetyki architektonicznej i przedmiotowej narzucony od dzieciństwa. Taki człowiek zawsze zauważy coś brzydkiego i na pewno nie będzie mu się to podobało. A z poczuciem estetyki muzycznej jest dokładnie tak samo. Dobrym przykładem jest Skandynawia – tam muzyka jest na wyższym poziomie niż u nas. Takiego gatunku jak disco polo w Skandynawii nie ma. To kwestia pokoleniowego przyzwyczajenia społeczeństwa do wyższego poziomu estetycznego w różnych dziecinach życia, kultury i sztuki.
B-BK: Umuzykalnianie społeczeństwa, uwrażliwia je.
TS: A o tym zapominamy! Jak słucham dobrej muzyki, dobrego koncertu, to czuję się przyjemnie, jestem zachwycony. Ta dobra muzyka koi moje nerwy i dostarcza pozytywnych emocji. Ale ja nią byłem przepełniony od dzieciństwa. Przypominam sobie, kiedy jako młody chłopak pierwszy raz w życiu pojechałem z Mazur na koncert mojego ulubionego zespołu do Warszawy. Trzy dni wracałem do rzeczywistości, bo myślałem, że dotknąłem nieba! A więc powtórzę raz jeszcze ‒ jeśli dzieci będą umuzykalniane, będą wrażliwsze, a co za tym idzie lepsze, kreatywniejsze ‒ absolutnie w to wierzę. Takim dobrym przykładem są moi koledzy, z którymi kończyłem szkołę muzyczną. Część z nich nie poszła na studia muzyczne, tylko wybrała inne zawody. Odnieśli sukcesy w swoich dziedzinach, w inżynierii, w biologii, w matematyce. Oni zgodnie powtarzają, że to wszystko zawdzięczają szkole muzycznej.
B-BK: Co ona im dała?
TS: Po pierwsze ‒ dyscyplinę i codzienną pracę, po kolejne powtarzalność i systematyczność. Następnie wpłynęła na wyobraźnię, kreatywność, zresztą to poparte jest wieloma badaniami naukowymi. Jak również to, iż obcowanie ze sztuką obniża o 30 procent ryzyko śmierci, bez względu na rodzaj sztuki.
B-BK: Co moglibyśmy zmienić w edukacji?
TS: Mój pomysł jest taki, że szkoła muzyczna pierwszego stopnia powinna być obowiązkowa dla wszystkich. Tam jest ta powtarzalność, estetyka, fundament na przyszłość.
B-BK: A co sądzisz o heavy metalu? O tym, że niektórzy próbują go stosować przy terapii osób z depresją, i mają sukcesy.
TS: Naprawdę? Bo jestem zdziwiony. Nie jest to moja stylistyka, choć kilka razy musiałem się nią zająć. To jest gatunek, który mnie osobiście rozdrażnia. Czuje się po nim, jakbym przerzucił wagon węgla. Choć jechałem ostatnio taksówką i kierowca, który miał bardzo ciężki bagaż doświadczeń (dom rodzinny przemocowy, alkohol, narkotyki), opowiadał o heavy metalu i pogo. Mówił, że to go rozluźnia, że to jego rodzaj odreagowania i terapii. A jak zobaczył altówkę Dagny, mojej żony, powiedział, że by zasnął, gdyby miał czegoś takiego słuchać. Jestem świadom, że każdy gatunek muzyki ma swoich wyznawców.
B-BK: A tobie jaki jest najbliższy?
TS: Jeśli chodzi o gatunki to jazz, soul, trochę klasyki i oczywiście muzyka filmowa.
B-BK: Filmowa?
TS: Muzyka filmowa ma obraz. Jest kreowana w połączeniu z tym obrazem. Jak komponuję swoje rzeczy, to duże znaczenie ma dla mnie właśnie ów obraz. Kocham przyrodę, Mazury, to mnie inspiruje i koi. Jak sobie przywołam obraz jeziora, lasu, to łatwiej mi jest usiąść do komponowania i tworzenia.
B-BK: Czy takie wizualizacje przekładają się na inne rzeczy w twoim życiu? Stosujesz je poza pracą twórczą?
TS: Mam taki schemat, jak jestem zdenerwowany, zirytowany, wściekły. Aby wyjść z tych złych emocji, wyobrażam sobie swoje magiczne miejsce, o którym tylko ja wiem. To sprawdzone, u mnie działa doskonale. Na ukojenie nerwów potrzebuję obrazu, nie dźwięku. Aby zasnąć, nie słucham muzyki, ponieważ słuchając jej, mocno się skupiam, analizuję, rozkładam. W pewnym momencie, kiedy rozmawialiśmy, w tle leciała muzyka i to powodowało we mnie rozdwojenie. Dobrze, że została wyłączona, bo w ciszy lepiej jest mi rozmawiać, dyskutować. Wtedy skupiam się tylko na dyskusji, a muzyka pod każdym względem mnie absorbuje. Dla mnie muzyka jest czymś zajmującym, czymś w co wchodzę. Nawet jak słucham w aucie audiobooka, to zawsze muszę doczekać do końca rozdziału i dopiero wychodzę. To robi ze mną dźwięk (śmiech).
B-BK: Muzyka znaczy dla ciebie wiele, a czego oczekujesz od życia, od codzienności?
TS: Niczego. Niczego nie oczekuję! Jestem szczęśliwy i chcę nadal tak pięknie żyć. Po prostu kocham życie i to, co przynosi, to, co mi daje. Cieszę się każdą drobną rzeczą. Każdą! U mnie zawsze szklanka jest do połowy pełna.