Autor: Michał Olszański
Wywiad z Markiem Dyjakiem, tuż przed koncertem on-line w Ośrodku Kultury Mysłowice
Michał Olszański: Jesteśmy dojrzałymi mężczyznami. Poznaliśmy się mniej więcej półtorej godziny temu, ale postanowiliśmy przejść na ty. Zatem powiedz mi Marku, taka sytuacja jaką dzisiaj przeżyjesz ‒ czyli koncert bez publiczności ‒ to nie jest dla ciebie łatwe zadanie.
Marek Dyjak: No nie jest. Powiem więcej, to jest bardzo trudne zadanie. Udział publiczności jest niezwykle ważny.
MO: Dlaczego?
MD: Każdy, kto występuje publicznie, powie, że publiczność daje siłę. Zawsze w publiczności jest ktoś, kto słucha, i ktoś , kto wie, czego słucha. Chodzi o jakąś energię, która tworzy się między artystą śpiewającym, robotnikiem słowa a odbiorcą.
MO: Jak znosisz te trudne czasy? Nie ma publiczności, nie ma zbyt wielu koncertów, trzeba jakoś wiązać koniec z końcem. Nie liczysz na duże pieniądze, rekompensaty od tego rządu.
MD: Jeśli chodzi o ten rząd, to wolałbym się w ogóle nie wypowiadać. Pieniądze dla artystów, a przynajmniej dla takich jak ja, którzy jeździli po kraju i śpiewali, są mierne. Dostałem niedawno pismo z Ministerstwa Kultury, że przyznano mi jakiś tam grosik. No ale cztery miesiące czekałem na odpowiedź. Teraz czekam, czy kolejny grosz dostanę, ale nie wiem, czy tak będzie.
MO: Boisz się przyszłości?
MD: Boję się przyszłości, odkąd nastała „dobra zmiana”. Od tego momentu boję się przyszłości. Boję się, co się z Polską stanie? Martwią mnie te podziały.
MO: Pozwól, że pociągnę wątek twoich lęków. Wylądowałeś w Chełmie, czyli de facto jesteś w takim miejscu, które można nazwać naprawdę daleką prowincją. Niedaleko ukraińskiej granicy. Otacza cię bardzo konserwatywna część tego narodu. Co ty tam, chłopie, robisz?
MD: Byłem przez wiele lat związany z Ewą, moją partnerką, którą poznałem w Chełmie, jak przyjechaliśmy grać koncert. I zostałem tam dla niej, z nią. Niestety nasz związek przechodzi poważny kryzys. Można by powiedzieć, że się rozstaliśmy, ale ta sytuacja nie jest jeszcze zamknięta.
MO: A miłość? Posłużę się cytatem: „bez miłości nie ma życia”!
MD: Miłość jest podstawowym napędem, przynajmniej dla mnie. Każdy ma coś innego. Miłość uskrzydla, dodaje siły.
MO: To skąd ten kryzys?
MD: Grzech zaniedbania. Zaniedbania związku. Oddalenie. Dramat rozstania. A teraz dramat samotności. Są tacy, co mówią, że do momentu, aż poznam kogoś, ale to nie będzie takie proste.
MO: Właśnie, jak ty chcesz zamknąć związek z Ewą, skoro ona mieszka w tej samej klatce schodowej, co ty? Codziennie ją widujesz. Ona ci wczoraj przyniosła obiad.
MD: Czasami przynosi obiady. Martwi się o mnie. A ja się martwię o nią.
MO: No i co, nie da rady uratować tej miłości?
MD: Myślę, że da radę. Nie wiem, czy będziemy razem, ale miłość będzie, będę walczył.
MO: Czyli nie wyjedziesz z Chełma?
MD: Myślałem o tym, by wyjechać zaraz po nowym roku, ale jeszcze zostanę. Nie wiem, może będzie potrzebowała mojej pomocy, albo.. Zawsze będę obok.
MO: Czyli jest między wami coś, co można nazwać przyjaźnią.
MD: Ja się staram być przyjacielski. Ewa też, mimo smutku, który w sobie nosi, jest dla mnie przyjacielem.
MO: Twoje życie pokazuje, że potrafisz odnaleźć miłość po latach, na co dowodem jest twoja córka.
MD: Tak. Olga jest dwudziestojednoletnim dzieckiem, przepraszam ‒ dziewczyną. Jest na drugim roku Akademii Sztuk Pięknych. Jest młodą kobietą, wspaniałą.
MO: Ale ją zgubiłeś. Wtedy, kiedy życie wymknęło się z twoich rąk.
MD: Choroba alkoholowa. Straciłem wszystko. Potem jeszcze powrót do trzeźwości, który był i nadal jest jednym wielkim koszmarem. Minęło 12-13 lat.
MO: Ale walczysz. Jesteś trzeźwy. A z Oli jesteś dumny, jak tata.
MD: Tak, jest we mnie ojcowska duma. No jest. Ja co prawda nie powinienem mieć żadnych do tego praw, to bardziej zasługa jej matki. Moja córka to świetnie, gruntownie, wspaniale wykształcona dziewczyna. Świetnie radząca sobie w tej rzeczywistości. Jest taka antyfaszystowska. I jest taka trochę jak tatuś. Jest łobuzem.
MO: O tobie można powiedzieć, że jesteś wrażliwym brutalem. Bo taki wątek często się w twoim życiu przewijał, prawda? Wymieszania dobra i zła.
MD: Taka mozaika.
MO: A jakim byłeś dzieciakiem? Podobno byłeś dzieckiem od początku owładniętym jakąś depresją, tak jakby życie cię bolało.
MD: Od siódmego roku życia bolało mnie bardzo. I boli. Ale nauczyłem się z tym żyć. Strasznie cierpiałem, jak byłem dzieckiem. Przykro o tym mówić i nawet wracać we wspomnieniach, ale tak było. Miałem też wiele, ale krótkich momentów szczęścia.
MO: Depresja, ciężkie dzieciństwo, ale z drugiej strony niesamowita matka. Alicja to jest osoba, choć nie ma jej już na świecie ładnych parę lat, o której mówisz ‒ święta. To jest osoba, o której śpiewasz na klęczkach. Skoro miałeś przy sobie tak piękną osobę, jaką była mama Alicja, to nie mogłeś w jej ramionach ukoić bólu?
MD: Uciekłem bardzo szybko. Wyjechałem, jak miałem dziesięć lat, wsiadłem w pociąg… Była afera, ale mnie znaleźli. Potem w miarę szybko wyjechałem z domu. Pierwszym miastem był Lublin, potem Kraków. W zasadzie mieszkałem w większości miast w kraju.
MO: Ale do matki jednak cały czas wracałeś.
MD: Raz w roku, czasem rzadziej, ale wracałem, i ona była. To jedyny człowiek, którego nie przyłapałem nigdy na plugastwie, na grzechu. Jej było ciężko. Wychowywała mnie sama. Płakała w nocy. Wielokrotnie. Ale zachowała przede wszystkim twarz.
MO: To największa miłość twojego życia.
MD: Jest moją miłością. Taką miłością świętą.
MO: Kiedyś przeczytałem, że tak naprawdę nie zamknąłeś procesu żałoby po matce. To ciągle w tobie żyje.
MD: Taka żałoba trwa jedno życie. Mam nadzieję, że nie przyjmę tego faktu do wiadomości, tylko będę żył w jakimś złudzeniu. Pamiętam, że po pogrzebie mamy, trzy dni później zadzwonił telefon. Mama dzwoniła do mnie. Wydawało mi się, że mi się to śni, a to akurat siostrzeniec dzwonił do mnie z babci telefonu. Ale przez moment wydawało mi się, że to nieprawda. Że zwariowałem albo coś. Po prostu rozpoczęły się czarne dni. Takie naprawdę czarne. Ewa była przy mnie, więc jakoś to zniosłem, ale gdyby jej nie było, to prawdopodobnie bym zwariował ze smutku. Wcześniej pochowałem ojca.
MO: Co do którego masz poczucie, że za mało mu dałeś z siebie.
MD: Tak, tak. Za mało dałem z siebie. Jest w tym trochę mojej krzywdy, ale ja także doznałem krzywdy od niego. On też był alkoholikiem. Mieliśmy jechać na ryby, wracałem z koncertu i się dowiedziałem, że ojciec nie żyje. Trudna historia, ojciec był chory, a ja tego wtedy jeszcze nie rozumiałem.
MO: Wyście mieszkali w Świdniku, prawda? Takie małe miasto pod Lublinem.
MD: Tak.
MO: Czułeś, że musisz stamtąd uciec?
MD: Uciekałem ze Świdnika od 10 roku życia. Non stop uciekałem. Tam nie ma rzeki, nie ma jeziora, nie ma wody. Wszystko ‒ dramat… Świdnik jest miasteczkiem niezwykle depresyjnym, z którego pochodzi wielu świetnych poetów, artystów. Pastuszak na przykład pisał „szukam przestrzeni, na której moje dłonie będą w jedności z poezją”. Niezwykły facet. Część z nas, chłopaków z tamtych lat, już nie żyje.
MO: Miałeś próby samobójcze?
MD: Miałem próbę. Powiesiłem się, tylko mnie uratowali. Czyli ja jakby Marka Dyjaka zamordowałem.
MO: Dobrze, że cię ktoś uratował. Poza tym to też twoje słowa, że „ja de facto jestem szczęśliwym facetem”.
MD: Tak. Nie mam prawa w ogóle narzekać na życie. Miałem kolorowe życie i niezwykłe. Z przewagą czerni, ale to wszystko były historie, które naprawdę da się przeżyć. Jestem hydraulikiem z wykształcenia.
MO: Uciekałeś z tego Świdnika, wiedziałeś, że to nie jest miejsce dla ciebie. Z ojcem miałeś słaby kontakt, ale przecież miałeś takie fajne rodzinne korzenie. Jeden z dziadków był Żydem, czyli masz w sobie cząstkę dumnego narodu Izraela.
MD: Mam w sobie cząstkę Izraela. Koło Lublina trochę tej rodziny żydowskiej jeszcze jest.
MO: Czy wtedy kiedy śpiewasz Miriam, piosenkę o transporcie Żydów do Sobiboru, to właśnie sięgasz do tej swojej cząstki żydowskiej?
MD: Tak, ta cząstka we mnie żyje. Nie wiem, czy ostatnio nie bardziej, dlatego że antysemityzm jest na Lubelszczyźnie bardzo mocny. Jest dużo faszystów. Nie mają kompletnie żadnej wiedzy na temat Żydów, nasłuchali się bajek i w to wierzą. No ale to mnie napędza do dodatkowego działania przeciwko faszyzmowi i ksenofobii.
MO: To mogę ci tylko podziękować, bo też uważam, że bardzo dużo jest do zrobienia w tej sprawie w tym kraju. Jest w tobie jakiś gniew. Przyznajesz się, że masz ten gniew po dziadku, który był ułanem.
MD: Myślę, że jestem romantyczny po dziadku Franku, a po Gienku jestem łobuzem. No i jest we mnie jakieś zło. Non stop walczę. Ale bywa, że wygrywam.
MO: Ale także przegrywasz. Powiedz teraz o swoim piekle. Nie chcę rozgrzebywać tych lat, kiedy byłeś w ciągu, ale dlaczego w to wjechałeś?
MD: Wymyśliłem sobie, że będę żył jak Wojaczek albo Ratoń, albo jak Bieńkowski, czy jak Bruno Milczewski. Ale szczególnie Wojaczek Rafał.
MO: Gorzała dawała ci taki napęd artystyczny?
MD: Z powodu depresji leczyłem się gorzałą non stop. Po prostu się uzależniłem. Jak się uzależniłem, to próbowałem walczyć, ale mierne to miało skutki. Raz wytrzymałem trzy miesiące, ale to był cud. Tak naprawdę jak Bóg nie pomoże i bardzo dużo ludzi przychylnych, to się z tą chorobą samemu nie poradzi.
MO: Długo tak balansowałeś między życiem, a śmiercią?
MD: Ostatnie lata były najgorsze, 24 godziny na dobę. Mało czasu na sen. Nie jadłem. Byłem wycieńczony psychicznie i fizycznie. No i … drugie małżeństwo, podczas którego poszedłem na leczenie. I od tamtej pory nie piję, nauczyłem się czegoś o tej chorobie. AA i takie sytuacje. Obserwowałem innych, jak to u nich przebiega. Kilka miesięcy izolacji, ale bycia wśród chorych pomogło mi.
MO: Skupmy się właśnie na tej chwili. Wychodzisz z piekła. Bo to było kilka lat balansowania na krawędzi. Byłeś w piekle, chciałeś się powiesić, przeżyłeś. I teraz masz taką sytuację, że czujesz, że tak dalej być nie może. Co się dzieje? Bo bardzo często ludzie, którzy opisują takie stany, narkomani czy alkoholicy, mówią o olśnieniu i spotkaniu z Bogiem. Czy u ciebie też było coś takiego jak dotknięcie Boga, kimkolwiek jest?
MD: Jak ocknąłem się w izolatce szpitala psychiatrycznego w Lublińcu, czułem dużą radość, było takie światło i leciała piosenka Krawczyka Daj mi drugie takie życie, daj mi szansę Panie. To niezwykłe, to ma znamiona jakiegoś cudu, ale wcześniej pamiętam, że byłem w piekle. Tylko to pamiętam, to piekło, bo przez rok nie mogłem spać jeszcze. Bo bałem się. Bo zamykałem oczy i pojawiało się to piekło.
MO: Budzisz się w tym psychiatryku, słyszysz głosy, widzisz jasność, słyszysz ważny tekst, który leci, i co? To jest ten przełom?
MD: Tak, choć nie wiedziałem, co się ze mną stało. Byłem zadowolony z siebie, na łóżku obok siedziała żona. Na łóżku, do którego byłem przywiązany pasami. No ale koniec końców jestem teraz tu, gdzie jestem.
MO: No jesteś. Czyli to nie było takie religijne doznanie.
MD: Dla mnie religia ma specyficzną rolę. Ludzie wierzą w Boga. Ja po prostu nie wierzę, bo wiem, że jest. W sensie takim, że nie nazywa się Jezus czy Mahomet, czy ktoś tam, tylko Bóg. I on nie ma innego imienia.
MO: To nie jesteś katolikiem.
MD: Odszedłem od wiary katolickiej, szczególnie po tym, jak tę piękną wiarę zniszczył ten Kościół. Nie lubię czarnych.
MO: Ten gniew cały czas w tobie jest.
MD: Jest! Jestem gniewnym człowiekiem. I bardzo cierpię z tego powodu. No ale Bóg nikomu nie powiedział, jak ma na imię. Mój Bóg jest wszędzie i nigdy mnie nie opuści. Nigdy. Za każdym razem w życiu kiedy zwracałem się do Boga w jakiejkolwiek sprawie, a czasami było mi głupio prosić o proste rzeczy, Bóg zawsze spełniał moje prośby i dawał mi nadzieję. Nigdy tej nadziei nie straciłem poza momentem, w którym targnąłem się na życie. Ale już w tym trzeźwym życiu, trzeźwiejąc, tego Boga poczułem bardzo mocno i czuję go dalej. W zasadzie modlę się codziennie i korzystam z modlitwy chrześcijańskiej. Bo chrześcijaństwo, jak powiedziałem, to piękna wiara ale…
MO: Czy wychodząc z alkoholizmu, poza tą relacją bardzo osobistą z owym Bogiem, o którym mówisz, skorzystałeś z pomocy innych ludzi? Bo takie jest AA, prawda? Skorzystałeś z czegoś takiego?
MD: Nie. Miałem dookoła siebie bardzo dużo przyjaznych mi ludzi, którzy pomogli mi wyjść. AA mnie zawsze denerwowało, jakoś za bardzo idzie w sektę, czego nie znoszę. Ale wielu przyjaciół, naprawdę wielu ludzi z Warszawy, ze Śląska, no z całego kraju pomagało mi zawsze i wspiera mnie do tej pory.
MO: Do tego jeszcze miłość do Ewy i wasza relacja. Od tego zaczęliśmy. Ale zobacz Marek, mógłbyś sobie pogratulować.
MD: To prawda.
MO: Tobie się bardzo dużo rzeczy udało.
MD: Najbardziej byłem zdziwiony, jak zrobiłem muzykę do Zbrodni i kary w reżyserii Edwarda Żentary. Nigdy wcześniej nie robiłem muzyki do przedstawienia. Później dla pana Malczewskiego robiłem muzykę do Mistrza i Małgorzaty. No i parę też innych rzeczy… Dla Teatru Prowizorium. Zdziwiło mnie, że jestem kompozytorem. A naprawdę jestem facetem, który zgrabną melodyjkę wymyślił.
MO: No tak, nie jesteś muzykiem z wykształcenia. Jesteś hydraulikiem, który przeszedł kilkunastoletnie piekło alkoholizmu, a dzisiaj jesteś twórcą. Wydałeś płytę, która cieszy się sporym uznaniem, przed pandemią dużo koncertowałeś, masz spore grono fanów. Teraz tylko potrzebujesz siły, żeby ocalić swoją miłość. … Kwestia miłości jest tu niezwykle istotna. To słychać na twojej ostatniej płycie.
MD: Tak, ta płyta, to był efekt mojego rozpadającego się związku, pragnienia miłości. Można to na niej usłyszeć.
MO: Ja to słyszę i dziękuję ci za tę płytę i za spotkanie. Wierzę w ciebie.