Wieczne wakacje
Tekst: Agata Passent
Wciąż bębni mi uszach kasandryczna przepowiednia ministra zdrowia, doktora Łukasza Szumowskiego, który w czasie pandemicznego wzmożenia rzekł: „W tym roku nie będzie wakacji”. Wolne żarty. Inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi i codziennie jest na wakacjach. Nie chodzi o lenia na kanapie czy grupę osób, które kombinują, jak okraść innych, wyłudzając zasiłki. Chodzi o nas, pracujący lud miast i wsi, który potrafi bawić się mikropodróżami. Od dziecka staram się każdego dnia zrobić sobie chociaż chwilę wakacji od rzeczywistości.
W dzieciństwie nigdy grzecznie nie wracałam po szkole do domu. Ta mikroturystyka to zapewne wyuczony wtedy dobry nałóg. Dojrzewałam w czasach, gdy dzieci nie miały zaciśniętej smartfonowej smyczy na szyi. Rejonowa szkoła była oddalona od mojego domu o piętnaście minut spacerem, ale zwykle powrotna trasa wiodła przez przeszkody. Szkoła stała przy niezwykle mrocznym, groźnym, historycznie fascynującym obiekcie ‒ Cytadeli Warszawskiej. To ogromna twierdza, którą za karę i ku przestrodze kazał zbudować car Mikołaj I po stłumionym powstaniu listopadowym. Wysokie czerwone ceglane mury, budowla okolona wysuszoną fosą, a wały kryjące okrutne ślady historii ‒ choćby drogę straceń czy więzienie, z którego odjeżdżały kibitki z zesłańcami na Sybir, uruchomiały moją wyobraźnię. Do dziś to miejsce moich spacerów, wcześniej niejednej randki i zimowych zjazdów na sankach po szkole. W latach 80. stacjonowała tu jakaś jednostka ZOMO ‒ zakradaliśmy się w krzakach i rzucaliśmy w nich szklanymi butelkami po mleku do czasu, gdy jeden zomowiec nas złapał za fraki i… kazał szorować toalety w jednostce, a potem osobiście odstawił do dyrektorki szkoły.
Na studiach ciężko pracowałam, dorabiając do stypendium, i jednocześnie reprezentowałam moją uczelnię, grając w drużynie tenisowej. Niestety dzień zaczynałam wcześnie rano ‒ o szóstej musiałam lecieć na poranny trening przed wykładami. Z harvardzkiego akademika do obiektów sportowych miałam 20-minutowy spacer przez serce miasta Cambridge w stanie Massachusetts. W jednej ręce przewodnik papierowy (jeszcze nie było wtedy ebooków) w drugiej torba ze sprzętem do gry –mikrowycieczka poranna. Mijając uliczki, kamienice, przechodząc przez most na rzece Charles, czytałam sobie o znanych ludziach, którzy mieszkali w Cambridge, o ważnych adresach, tajnych stowarzyszeniach studenckich. Dowiedziałam się, że tam właśnie urodził się jeden z moich ulubionych poetów amerykańskich, E.E. Cummings. Znacie ten wiersz?
***(ponieważ uczucie)
ponieważ uczucie jest pierwsze
kto zwraca uwagę
na składnię rzeczy
nigdy nie pocałuje cię w pełni
Tu przytoczyłam fragment w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka.
Dziś też nie składam broni. Czy mam zwiedzone, zwąchane, przestudiowane wszystko wokół domu moich rodziców? Na pewno nie. Czy jeździłam już każdym tramwajem i autobusem w moim mieście? I to tak od pętli do pętli? W Warszawie przez kilka lat organizowano bardzo twórczo, niewielkim kosztem święta niektórych dzielnic. Bywało, że nagle tłumy mieszkańców i przyjezdnych zalewały Saską Kępę czy Bielany, by oglądać atrakcje. Jakby te dzielnice, adresy, ogródki, nadwiślańskie chaszcze czy uliczki z latarniami nie były dostępne w pozostałe, nieświąteczne dni…
Na pewno miesiące, które nastąpią po szczycie pandemii, będą kryzysowe dla dużej turystyki. Część z nas, np. hotelarze lub linie lotnicze na tym stracą, ale kto widział przerażające tłumy zalewające w latach ubiegłych Barcelonę czy morderczy ścisk w londyńskim metrze albo skalę hoteli budowanych w alpejskich wioskach rozjeżdżanych nartami, autami i wyciągami, ten wie, że na tym braku masowej turystyki niektórzy skorzystają, bo odpoczną. Na pewno przyroda, zwierzęta i część mieszkańców. Kilka lat temu miałam wielki zaszczyt i przyjemność przeprowadzać telewizyjny wywiad z katalońskim pisarzem Eduardo Mendozą. W Polsce zaczytujemy się jego serią kryminałów o damskim fryzjerze amatorze. Pisarz był wymęczony i przerażony tym, co masowa turystyka, tanie loty, system airbnb zrobił w ostatnich dekadach z jego ukochaną Barceloną. Mieszkańcy Barcelony uciekali przed hordami turystów z własnego miasta, a przestępczość, hałas, kieszonkowcy, handel narkotykami ‒ rosły w siłę.
Myślę, że dla mnie, o ile zdrowie dopisze, to będą kolejne dobre wakacje. Od lat co najmniej trzy weekendy lata poświęcam na lokalne i dalsze spływy kajakowe. Mieszkam w Warszawie, a Warszawa wbrew pozorom jest wspaniała, dzika, zielona. Mam tu rzut beretem od domu Świder, Wisłę, Narew, Wkrę. Wystarczy wziąć kanapkę, wodę i wsiąść w regionalny pociąg. Pokolenie naszych rodziców, którym pozabierano paszporty, w ogóle nie latało zagranicę, ale za to wykorzystywało letni wypoczynek choćby na robienie kart pływackich czy kursów sternika. Korci mnie, żeby na stare lata nauczyć się chociaż podstaw żeglowania. Jezior mamy w Polsce pod dostatkiem.
Rok temu wakacje spędziliśmy w Borach Tucholskich. Wycieczki piesze, spływy Brdą, podczas których obserwowaliśmy ptaki ‒ nawet mój pies grzecznie siedział w kajaku. „Kąpiel leśna” to coś, co lekarze japońscy zapisują pacjentom na receptę. W wakacje planuję jeszcze bardziej zaangażować się w ruchy ekologiczne na rzecz ochrony lasów i polskiej przyrody, nauczyć małego syna pływać w rzekach I bawić się w… geocaching. Znacie to? To taka gra miejska w szukanie malutkich skarbów za pomocą GPS, skarbów ukrytych dosłownie wszędzie. Wejdźcie na www.geocaching.pl a zrozumiecie, że nigdy nie jest się za starym na grę w podchody. Wakacje można sobie robić codziennie ‒ nawet pół godziny wycieczki wystarczy, by się doładować.