Krzysztof Górski - wywiad

Panie Krzysztofie, jest Pan otwartą, pełną energii aktywną osobą. Człowiekiem związanym ze sztuką, aktorem, który m.in zagrał u Andrzeja Wajdy w „Panu Tadeuszu”, a w latach osiemdziesiątych był Pan członkiem legendarnej grupy „Bez Jacka”, do dziś jest Pan jurorem na kilku festiwalach poezji śpiewanej. Jest Pan również podróżnikiem, który dotychczas odwiedził ponad 40 krajów!

Chciałabym z Panem porozmawiać właśnie o pańskich małych i dużych wyprawach, a na wstępie chcę zapytać o tę być może najtrudniejszą podróż w jaką przyszło Panu wyruszyć, o podróż ze stomią.

1.jpg

Jak się ta nieplanowana i nie wymarzona podroż zaczęła?

To było pożną jesienią, ponad dwa lata temu. Nie miałem żadnych, totalnie żadnych objawów choroby. Jechałem do pracy do Raciborza, bo tam miałem do wykonania jakieś zlecenie. Zatrzymałem się i zobaczyłem, że coś co powinno być moim moczem jest czarną smołą. Mimo to pojechałem do tego Raciborza, zrobiłem co miałem zrobić. Wracając do domu czułem, że mój stan się pogarsza. Będąc pod domem już nie wydalałem moczu. Wykonałem telefon do mojej przychodni. Okazało się, że z racji czyjejś pomyłki nie zostanę przyjęty przez lekarza, dlatego udałem się od razu na SOR. Być może ta pomyłka, to było wbrew pozorom całe dobro. Bo na SORze od razu się mną zajęto.

Szczęście w nieszczęściu?

Tak, bo nie daj Boże jakby lekarka z przychodni zechciała mnie leczyć ambulatoryjnie. Mogłoby to się skończyć fatalnie. Wyszło na przysłowiowe nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Czyli tutaj zaczyna się cała historia?

Tak. Przyjęto mnie na oddział szpitalny. Oczyszczono przewód moczowy i kolejnego dnia miałem pierwszy zabieg tzw. TURBT – wycięcie guza z pęcherza moczowego. Musiałem czekać na wyniki. Było to na początku grudnia, a ja planowałem wyprawę na początku stycznia Mogłem zostać w domu, ale postanowiłem nie zmieniać planów i 10 stycznia pojechałem do Afryki.

Podróż miesiąc po zabiegu? Odważnie!

Po prostu uznałem, że chodzenie po domu i zastanawianie się co będzie dalej, w niczym mi nie pomoże. Miałem już przygotowaną grupę ludzi, która na ten wyjazd czekała i o nim marzyła. Ale tak naprawdę, to bardzo długo się wahałem.

Co na to rodzina?

Po pierwszej operacji starałem się chronić rodzinę przed informacjami. Stwierdziłem, że do momentu, kiedy nie będzie wyników, nie będziemy się katować domysłami. Tu nie chodzi o to, że trzeba być twardzielem, bo to zupełnie inne poziomy. Po prostu powiedziałem, że jestem po operacji, czuję się dobrze i nie ma powodu żebym nie jechał. Poza tym, tak naprawdę nie chciałem się tłuc z myślami w 4 ścianach. I to była dobra decyzja.

Trochę…szalona?

Trochę szalona, trochę nie. Ciągle się bałem o siebie, myślałem czy nic mi się nie stanie, bo jestem na środku wielkiej pustyni i odpowiadam za moich współpodróżników. Jednak wydaje mi się, że podróż mi pomogła. Zrozumiałem wtedy, że część choroby była we mnie (w ciele), ale część była w głowie. I wiedziałem, że zaatakowanych wnętrzności nie da się już uratować, ale można i trzeba ratować głowę. I tak postanowiłem - ratować głowę. Byłem wśród ludzi byłem od rana do wieczora na pełnym speedzie.

2.jpg

Z podróży trzeba było powrócić do rzeczywistości.

Tak. Jak wróciłem z Afryki były już wyniki. Dowiedziałem się, że mam nowotwór - nie wiem czy w sposób typowy czy nie, dla służby zdrowia, na szpitalnym korytarzu. Lekarz już w windzie, do której obaj wsiedliśmy, powiedział mi z takim lekkim przerażeniem w głosie, że mój stan jest poważny i bez operacji, mam przed sobą 3 miesiące. W tym szpitalu, jak pewnie w wielu innych, lekarze niestety nie mają pokoju, w którym mogliby porozmawiać z pacjentem. Takie są realia.

Jak Pan zareagował?

Jak dowiedziałem się, że to nowotwór ,mówiąc najkrócej, ugięły mi się nogi . To były chwile jakby ktoś wyssał ze mnie powietrze. Jakby ktoś wrzucić mi granat myśli do głowy:… umrę jutro czy po jutrze, czy za dwa lata?

Jednak podjął Pan rękawice rzuconą przez raka i stanął do walki…

Ja jak zawsze w takich sytuacjach byłem jak żołnierz, który siedzi w okopie i ma nadzieję, że bomba go nie dosięgnie. Pomyślałem, że zawsze miałem farta w życiu ,więc czemu teraz miałoby być inaczej?

Procedura leczenia i operacja, miały odbyć się w ciągu 3 miesięcy. Wszystko potoczyło się szybko, a stało się to możliwe dzięki lekarzowi, który zareagował niestandardowo, otóż wyrwał mi dokumenty z rąk i pobiegł do zupełnie innego budynku, by poskracać wszystkie terminy badań. Idąc zgodnie z terminami, które miałem zaplanowane, prawdopodobnie nie doczekałbym operacji. Maszyna poszła w ruch.

Po zrobieniu wymaganych badań, została podjęta decyzja o chemioterapii. Na pierwszą chemioterapię wyraziłem zgodę, a nawet…. żądanie, że ma być to taka absolutnie najbardziej silna terapia. Uznałem, że nie ma już co stawiać jakiś drobnych kroków, potrzebny jest skok do działania. Czułem, że konieczne są radykalne środki i decyzje, albo to się będzie ciągnęło nie wiadomo, ile i nie wiadomo z jakim skutkiem. Ponoć nie wszyscy wytrzymują tą silną tzw. czarną chemię. Ja po drugiej dawce, kiedy lekarze zakładali się, kiedy w końcu zadzwonię, że źle się czuję, że trzeba wezwać pogotowie, że nie będę chciał kolejnej dawki ,wsiadłem z moją żoną do samochodu i pojechaliśmy do Kołobrzegu, choć po prawdzie, to nie było łatwo.

3.jpg

Co było dalej?

Po tej chemii 20 kwietnia poddano mnie operacji wyłonienia urostomii , a 26 maja odbywał się na ulicy Piotrkowskiej wielki bieg, organizowany przez jedną z sieci drogerii. Byłam zaangażowany w organizację tego wydarzenia, dlatego byłem na miejscu. Spotkałem tam mojego chirurga. Jak dr Falkowski zobaczył mnie tam, 26 dni po operacji, i zobaczył, że ja tam pracuję, to pobiegł z takim entuzjazmem, że zrobił swoją życiówkę. Do dziś śmiejemy się, że gdyby mnie nie spotkał, to byłby w ogonie. Ale jak zobaczył, że jego pacjent 26 dni po tak ciężkiej operacji normalnie biega, lata, skacze to po prostu zrobił życiówkę.

Wiele ludzi po takim zabiegu pewnie zamknęłaby się w domu

Nie było tak że, rozłożyłem się w łóżku i powiedziałem okey…jestem chory, ja tu będę tylko leżał. Ja pomyślałem, że się wymknę statystyce. Przemyślałem sobie co jeszcze chcę i muszę w życiu zrobić. Przecież ja mam tyle planów, umówionych spotkań, spraw do pozałatwiania.

Tak więc, już w majowy weekend, dwa tygodnie po operacji, byłem na działce. Wziąłem do ręki śrubokręt i kombinerki i robiłem lekkie prace. Po weekendzie, gdy moja rodzina wróciła do Łodzi, ja zostałem na łonie natury. Chodziłem i czerpałem siły ze świeżego powietrza. Sarny, czaple, żurawie -to wszystko mnie otaczało i dawało mi taki fajny i pozytywny zastrzyk energii. Wiosna budziła świat i ja też się budziłem, zaczynałem nowe życie. Pomyślałem sobie, że nie mogę teraz z niczego zrezygnować. Nie zarzuciłem żadnej z moich dwóch prac.

Proszę powiedzieć czym się Pan zajmuje?

Od jesieni do wiosny podróżuję, prowadzę grupy po świecie - głównie w Afryce i Azji . Właśnie za chwilę wylatuję do Namibii. Później wracam na święta i 9 stycznia wyjeżdżam do Etiopii. Trochę odpocznę i znów pojadę do Namibii, a potem Indie, Syria i być może Iran.

Aktywnie! Jak wspomina Pan swoją pierwszą podróż ze stomią?

Ogólnie to nie zdawałem sobie sprawy z tego co to jest stomia. Wychodząc ze szpitala nie wiedziałem nic o sprzęcie. Było tysiące rzeczy, do których dochodziłem sam…a wystarczyło 10 minut rozmowy w szpitalu.
Ale wracając do podróży, to moją pierwszą wyprawą, podczas której wypróbowałem mój prototyp wspomagający standardowe worki urostomijne , był wyjazd do Jordanii.

Proszę opowiedzieć o tym prototypie

Zrobiłem zamiennik, dla nie spisujących się najlepiej standardowych worków. Znalazłem futerał, który zmieniłem na swoistą kaburę, przyczepianą do pasa i nogi. Do tej kabury włożyłem worek i połączyłem z workiem przy brzuchu. Przetestowałem to lecąc samolotem do Jordanii i będąc na pustyni, no i się sprawdziło doskonale. Wiedziałem, że mogę poprowadzić kolejną wyprawę i mogę przetrwać 12 godzin w samolocie, bez konieczności korzystania z toalety.

4.jpg

Dokąd była kolejna podróż?

Kolejny lot był do Namibii. Zakochałem się w tym kraju. Trochę bałem się, co może się stać jak nie będę mógł opróżnić całego worka. Bałem się, też że worek na brzuchu mi się odklei. Ale dzięki mojemu innowacyjnemu rozwiązaniu, spokojnie mogłem spać w samolocie, bo miałem dwa worki, które zabezpieczały moją urostomię i moją konstrukcję psychiczną. Wiedziałem, że muszę wylądować świeży i wypoczęty. Zejść z pokładu w Afryce i zacząć eksplorować ,a nie siedzieć w toalecie zmieniając worek.

Udało się?

Tak. Moje urządzenie zdało egzamin w warunkach ekstremalnych, a teraz korzystam z niego na co dzień, nawet wtedy jak jadę na Mazury. Podłączam się do matrixa, bo tak nazywam moją konstrukcję i jadę spokojnie 4 godziny. Mogę się nie zatrzymywać, pić kawusię i przegryzać ciasteczka.

Wspomniał Pan o locie i co dalej?

To się później już samo napędza. Jak odkryłem to, że mogę coś , to się okazało, że mogę więcej niż mi się wydawało na początku. Jestem sprawny. Wielu ludzi do dzisiaj nie wie, że jestem stomikiem. Wiele osób jest mocno zaskoczonych, że byłem chory, że nie mam pęcherza. Gdybym im nie powiedział, to oni przez sekundę by nie pomyśleli, że coś takiego mnie spotkało. Ci, którzy ze mną podróżują wiedzą, że mam taką przypadłość . Kiedy sobie robię zdjęcia np. pod tablicą z napisem „Zwrotnik Koziorożca”, z workiem stomijny na wierzchu, to absolutnie wszyscy bija mi brawa i jedziemy dalej.

Podbudowują te brawa?

Tak... zawsze są brawa, jak rozpinam szarmancko koszulę i pokazuje worek stomijny.

Nauczył się Pan żyć z chorobą?

Ja bardzo szybko nauczyłem się żyć z chorobą, a później, ze stomią. Robiłem od początku wszystko, żeby moje życie było jak najłatwiejsze i najpełniejsze, żebym nie był skazany a wyzwolony. Mam życie jakie chcę. Nie chcę by coś mnie ograniczało. Muszę czuć wolność absolutną. Ograniczenia mogą być tylko sporadyczne, a nie ciągłe. Traktuję to jak katar z nosa - Leci to wytrę.

Dlaczego zdecydował się Pan do nas zgłosić?

Są ludzie, którzy pozamykali się z tym wszystkim. Skontaktowałem się z Fundacją StomaLife, bo pomyślałem, że skoro ja wyszedłem z klatki ograniczeń, to czemu by nie pomóc, by inni również nie siedzieli w domu. A założę się, że takich ludzi, którym wyłonienie stomii zamknęło drzwi do świata innego niż szpitalne korytarze, jest sporo. Pomyślałem sobie, że mogę pomóc otworzyć te drzwi i pokazać, że mogą znów zachłysnąć się kawałkiem świata i mieć w nosie to, że są chorzy, czy że mają worek stomijny. Że mogą wrócić do życia, w którym zostaną zaakceptowani. Że jest możliwe wejście do świata, gdzie mogą w rogu na fotelu zmienić opatrunek czy worek i nie jako widowisko, a ot po prostu jako coś normalnego, coś zwykłego. Pomyślałem, że skoro ja tak żyję ze stomią, to może to dać odwagę innym osobom. Skoro ja będąc osoba ze stomią, prowadzę grupę na pustyni, to tym bardziej ktoś taki jak ja, może być w takiej grupie.

5.jpg

Brzmi ciekawie…

Może warto coś takiego zrobić? Uważam, że można zabierać na wycieczki również takie osoby, które mają stomię, a które może w innej sytuacji nie zdecydowałyby się wyjechać. I absolutnie nie chodzi mi o całą grupę stomików, by zamknąć się tylko w tym środowisku. Chodzi o to, by w grupie była 1 czy 2 osoby, które później powiedzą innym: słuchajcie dwa lata siedziałem w domu i nie pojechałem nawet nad Solinę, a tu bęc pojechałem do Azji, do Afryki. Gość powiedział mi jak mam się przygotować, co mam zabrać i że mam się nie wstydzić, bo jest nas dwóch. A jak jest nas dwóch to jest w nas siła.

Myśli Pan, że stomicy chętnie korzystaliby z takiej możliwości?

Nawet jeżeli nie wszyscy by skorzystali, to sama świadomość, że mogą, że inni to robią, mogłaby dać im trochę takiej siły, takiego wytchnienia i ucieczki od własnych czasami czarnych myśli. Obudzić marzenia to już jest coś! Życie bez marzeń jest smutne, a choroba mogła przekreślić te marzenia i wprowadzić w stan stagnacji.

A marzenia można przekuć w cele, cele w przeżycia.

Tak w przeżycia i w życie. Bo to chodzi też o to żeby żyć!

Czy nasi czytelnicy mogą się z Panem kontaktować?

Oczywiście! Jestem otwarty. Osoby chętne mogą się ze mną skontaktować. Nie tylko by podróżować, ale jeżeli ktoś chciałby tylko pogadać, to również zapraszam do kontaktu. Można do mnie zadzwonić czy napisać. Być może dany człowiek nigdy się nigdzie nie wybierze, ale czasem nawet 5 minutowa rozmowa, może być skuteczniejsza niż antybiotyk.

Świetnie, zatem zamieścimy pod artykułem informacje jak nasi czytelnicy mogą się z Panem skontaktować.67y

Proszę bardzo, czekam.

Ciekawość nie pozwala mi nie dopytać jeszcze o Pana drugą aktywność zawodową.

No tak. W sezonie od wiosny do jesieni, zajmuję się również innymi rzeczami, związanymi z nazwijmy to atrakcjami kulinarnymi mojego Teatru Kulinarnego. Pojawiam się na różnych wydarzeniach. Od 23 lat prowadzę Teatr Kulinarny.

Atrakcje kulinarne?

Tak, to właśnie ja, 23 lata temu wymyśliłem „wielkie gotowanie” , kulinarną atrakcję na wielkich plenerowych piknikach i mam na swoim koncie pobicie rekordów Guinnessa w dziedzinie gotowania potraw niestandardowych rozmiarów.

Wow. Proszę się pochwalić się choć jednym rekordem.

W 2013 roku ugotowałem zupę pomidorową – w konkretnej ilości, a było to jedyne 3680 litrów!

Imponujące i niebanalne. Myślę, że tym kulinarnym, przyjemnym akcentem zakończymy naszą rozmowę o podróżach, stomii, wynalazkach, o niebanalnym życiu pełnym marzeń, nadziei i planów.

Panie Krzysztofie, dziękuję bardzo za spotkanie, ale przede wszystkim dziękuję za potężną dawkę pozytywnej energii, za Pańską otwartość i chęć wsparcia innych osób z wyłonioną stomią.

Podróżą każde życie jest…”nieważne czy podróżujesz ze stomią czy bez niej!

Wrzesień 2023

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na