Od urodzenia byłem bardzo chorowitym dzieckiem, ciągłe bóle nerek i tułaczka po szpitalach. Zaraz po maturze przeprowadzono u mnie szereg badań, podczas których okazało się, że moje nerki długo w tym stanie nie wytrzymają – groziły mi dializy i przeszczep – dlatego konieczne było wyłonienie stomii.
Moje nerki były napuchnięte jak balony, dlatego najpierw wykonano u mnie nefrostomię na obu nerkach. Dzięki temu mogły trochę odpocząć przed operacją wyłonienia stomii. Przez 5 miesięcy chodziłem z woreczkami przywiązanymi do nóg oraz drenami wystającymi z brzucha. Po tym czasie nerki wróciły do swoich normalnych rozmiarów, wyniki badań krwi i moczu były w normie, więc można było także przystąpić do operacji wyłonienia stomii. Decyzja o podejściu do zabiegu nie była dla mnie trudna, ponieważ od dłuższego czasu byłem do niej przygotowywany, wiedziałem jak wygląda, jak funkcjonuje i w którym miejscu będzie wyłoniona stomia. Pomyślałem, że jak inni mogą z tym żyć, to dlaczego nie ja, tym bardziej, że to miało uratować mi nerki.
Zabieg wyłonienia stomii przeprowadzono u mnie w listopadzie 2004 r. Operacja przebiegła bez żadnych komplikacji. Usunięto mi wówczas pęcherz oraz wynicowano pod skórę dwa moczowody (stomia dwulufowa). Kiedy się obudziłem, spojrzałem na brzuch, a na nim same bandaże i 6 drenów. Jeszcze wtedy nie miałem woreczka na brzuchu.
Pierwsze dni po operacji, kiedy zmieniano mi opatrunki, były dla mnie najgorsze. Wcześniej nie byłem przygotowany do takiego bólu i widoku krwi. Za to bardzo miło wspominam opiekę lekarską, a zwłaszcza moją pielęgniarkę stomijną. Jeszcze przed operacją pokazała mi sprzęt stomijny oraz sposób jego zakładania. W szpitalu dostałem od niej wyprawkę oraz zlecenie na nowe worki.
Ze szpitala zostałem wypisany 2 tygodnie po operacji, dokładnie w Mikołajki, dzień przed moimi 20-tymi urodzinami.
Strzał w dziesiątkę
Niedawno obchodziłem okrągłą 10-tą rocznicę ze stomią i z tej okazji zrobiłem sobie małe podsumowanie mojego życia z woreczkiem. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że moja decyzja sprzed 10 lat była przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”. Moje życie zmieniło się diametralnie, oczywiście na plus.
Oczywiście na początku, nie było mi łatwo, jak chyba większości stomików. Przez kilka miesięcy bałem się wychodzić z domu, wydawało mi się, że wszyscy wiedzą o mojej stomii i patrzą na mój brzuch, ale z czasem przełamałem się. Uczyłem się z tym żyć i nauczyłem się. Przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji i życia z nowym „gadżetem”. Teraz stomia nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Co prawda, zdarzyło mi się kilka „awarii” sprzętu w najmniej oczekiwanym momencie, ale jakoś z nich wybrnąłem. Wreszcie zapomniałem co to ból nerek, a wyniki badań mam wręcz książkowe.
Moje życie praktycznie nie różni się od życia typowej młodej osoby. Spotykam się ze znajomymi, dużo jeżdżę na rowerze, skończyłem studia, latałem na paralotni, a od jakiegoś czasu jeżdżę na motocyklu. Mam swoje plany i marzenia. Boję się jedynie wejść do basenu
Nigdy nie miałem problemów z doborem sprzętu czy odparzeniami. Jedyną niedogodnością jaka pojawiła się od czasu operacji, jest to, że przybrałem 20 kg na wadze i stomia zrobiła się wklęsła. W wyniku zapadnięcia muszę używać wypukłych płytek. Jeżeli chodzi o sprzęt, z przyznanego limitu zostaje mi aż nadto, więc część woreczków oddaję innym stomikom.
Dzięki stomii poznałem sporo fantastycznych, pozytywnie nastawionych do życia ludzi. Wiem, że w razie problemów zawsze mogę na nich liczyć. Stomia to dla mnie nowe, lepsze życie. Przyzwyczaiłem się już do mojej „malinki”.