"Siostra" Anita Andziak, od dwudziestu lat jest pielęgniarką w Instytucie Onkologii w Warszawie. Zawód wybrała w dzieciństwie, bo już wtedy marzyła o noszeniu czepka i robieniu zastrzyków. Największym zawodowym wyzwaniem było przyjęcie na oddział własnego ojca oraz osobisty pobyt w szpitalu w roli pacjentki. O życiowych przewrotach, inspirujących historiach pacjentów i własnych rewolucjach jakich dokonuje każdego dnia, opowiada Magdalenie Łyczko.

3.jpg
 

Gdyby nie pielęgniarstwo, jaki inny zawód mogłaby pani wykonywać?

Żaden (śmiech), już w szkole podstawowej wiedziałam, że zostanę pielęgniarką.

Naprawdę?

Wtedy nikt o tym nie wiedział, to było moje sekretne marzenie. Gdy byłam z dzieckiem przychodziła do nas do domu pielęgniarka, robiła mojemu rodzeństwu zastrzyki. Miała dużą skórzaną torbę, a w niej wiele sprzętu wielorazowego użytku, między innymi metalowe pudełko z igłami, strzykawkami szklanymim, które należało samemu złożyć. Brzęk metalu i szkła był jak muzyka dla uszu. Gapiłam się uważnie na wszystko, co robi po kolei. Precyzja, sakralna cisza z jaką to wszystko wykonywała, była dla mnie czymś magicznym. Uważałam, że to jest cudowne, a czepek dodawał jej wyjątkowej magii. Był jak element stroju superbohatera - dzisiejszym odpowiednikiem byłby Superman albo Batman. Mój pierwowzór pielęgniarstwa - Zofia Siwierska, dzisiaj ma już chyba z dziewięćdziesiąt lat.

Utrzymują panie kontakt?

Nie. Pewnie niekoniecznie wie że istnieję.

Dzisiaj czepków już się nie nosi....

Jeszcze kiedy odbywałam praktyki w szpitalu, chodziłam w czepku, ale kiedy skończyłam szkołę, obowiązek noszenia czepka zniesiono, zastąpiono je identyfikatorami

 
 

Zwrot "siostro" jest do przyjęcia?

Nie jest to dla mnie obraźliwy, ale ta forma wciąż jest w użyciu. Ja, prawie ze wszystkimi pacjentami, jestem po imieniu. Trudno wyprzeć się faktu, że praca jest moim drugim domem. Pacjenci są częścią mojego życia, a ja ich. W naszych relacjach bywa różnie, czasami nie musimy gadać, wystarczy się uśmiechnąć, ja czuję że coś jest na rzeczy. Nie chcą mówić, a ja pytać. Czasem słowa są zbędne, wystarczy uśmiech. Warto czekać, bo później przychodzi moment, że ktoś się otwiera. Opowiada, dlaczego wcześniej był wycofany...

Najmilsze, co można usłyszeć od pacjenta?

Moimi pacjentami są ludzie wyrywani ze swojego życia bo musieli do mnie przyjść do szpitala, na podanie leku. Każdy ma swoją historię życiową. Fakt, że są naznaczeni chorobą, jest niedogodne. Choroba pozbawia ich części człowieczeństwa, czasami po prostu upokarza, naznacza. "Tęskniłam/em za panią." - to mnie naprawdę wzrusza i nakręca do działania. Potrafię o nich zadbać, opiekować się nimi tak, żeby było im dobrze "w moich rękach". Każdego z nich darzę ogromnym szacunkiem.

Jak wygląda zwyczajny dzień w pracy, pielęgniarki, która podaje chorym biologię?

Zanim trafiłam na oddział gastrologii, pracowałam na oddziale chirurgii nowotworów przewodu pokarmowego, w sumie ponad dwadzieścia lat. Ciężkie zabiegi, operacje schorzeń nowotworowych przełyku, żołądka, wątroby, trzustki, jelit kończące się niekiedy wyłonieniem stomii. Praca na tym oddziale, to praca zmianowa, dyżury po dwanaście godzin noc i dzień. To było mocno wyczerpujące dla mnie fizycznie i emocjonalnie.

Przypłaciła pani to własnym zdrowiem?

Nie mogę powiedzieć, że przypłaciłam zdrowiem, raczej obchodziłam się ze sobą niezbyt łagodnie, nie oszczędzałam się, nie regenerowałam.
W wieku 43 lat wszczepiono mi endoprotezę biodra, a po rehabilitacji nie mogłam już wrócić na oddział chirurgii, ale znalazłam nowe miejsce na Ziemi, na gastrologii. Obecnie zajmuję się osobami z nieswoistymi chorobami jelit.

Ale to nie wszystko, wiem że wykłada pani pielęgniarstwo. Skąd pomysł dzielenie się wiedzą?

Moja koleżanka Iza, którą kiedyś wprowadzałam w pracę na oddziale chirurgii, teraz pracuje jako prodziekan na uczelni. Powiedziała, że świetnie sobie poradzę jako dydaktyk, i do dziś mnie w tym dopinguje. Byłam przekonana, że się do tego nie nadaję, że to nie moja bajka.

Okazało się, że...

Całkiem nieźle mi to wychodzi, na dodatek przygotowane treści popieram własnym doświadczeniem. Przede wszystkim jestem praktykiem, a potem teoretykiem. I tak od ponad 2 lat wykładam na Uczelni Łazarskiego w Warszawie pielęgniarstwo chirurgiczne jak również na specjalizacji onkologicznej dla pielęgniarek

Co ta praca pani daje?

Praca na uczelni daje mi ogromnego kopa do działania. Ciągle coś czytam, szperam, przygotowuję. Staram się rozwijać, Jeżdżę na konferencję, biorę udział w szkoleniach, webinarach do czego gorąco zachęcam też moich studentów. Bardzo lubię to robić.

1.jpg

Część ludzi na uczelnię trafia z przypadku. To pewnie da się zauważyć albo wyczuć, co im pani mówi?

Jestem szczera wobec moich studentów, bo jeśli na tym etapie, ktoś czuje, że to nie jego bajka, powinien jak najszybciej dać sobie spokój z pielęgniarstwem. Męczenie się w pracy, to najgorsze, co można sobie zafundować. Pielęgniarstwo to wyższy level, bo oprócz pracy zawodowej, fizycznej, jest też praca z emocjami. I tutaj można zderzyć się ze ścianą - zrobić sobie psychiczną krzywdę z powodu niespełnienia. Nie ma nic gorszego niż praca, której nie znosisz, z powodu której, frustracją pogłębia się do tego stopnia, że zaczynasz jej nienawidzieć.

Jacy są pani pacjenci?

Moi pacjenci to bardzo sympatyczni i niesamowicie wdzięczni ludzie, są w różnym wieku, od lat osiemnastu do ponad osiemdziesięciu, przyjeżdżają z całej Polski. Niektórzy wstają o trzeciej, czwartej nad ranem, żeby dostać lek, potem chwilę odsapnąć, by za moment wsiąść do samochodu i wracać trzy, cztery godziny z powrotem do domu. Przychodzą w jednym celu, dostać lek i tym samym, dostać szansę na zapomnienie o doskwierających objawach wynikających z choroby oraz powrocie do cieszenia się i czerpania radości z życia.

Czym zajmuje się pani na gastrologii ?

Zajmuję się pacjentami z nieswoistymi chorobami zapalnymi jelit w tym chorobą Leśniowskiego -Crohna i wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego. Odpowiadam za podawanie immunoterapii, czyli tak zwane leczenie biologiczne. To bardzo innowacyjna forma leczenia, dająca chorym możliwość w miarę normalnego funkcjonowania, bez dolegliwości typu, częste wypróżnienia po kilkanaście razy w ciągu doby albo bóle brzucha. Najczęściej to mocno poturbowani przez życie ludzie, a objawy z jakimi zmagają się każdego dnia, nie pozwalają im myśleć o niczym innym, jak tylko o toalecie. Wielu z nich mówi, że ma „przesrane życie” – dosłownie.

Skąd się bierze przesrane życie?

Tłem nieswoistych chorób zapalnych jelit jest układ immunologiczny. Destrukcją dla niego jest stres, coraz szybsze życie, przetworzone żywienie. Chorób zapalnych jest coraz więcej, a będzie jeszcze więcej, zauważamy tendencję wzrostową. Moja pani profesor, Edyta Zagórowicz z doktorem Piotrem Kuchą policzyli, ile tych pacjentów generalnie jest w Polsce i mamy już ponad sto tysięcy takich pacjentów, i jak wspomniałam będzie jeszcze więcej.

Można podać sobie „biologię” samodzielnie?

Podawanie leku biologicznego odbywa się dwiema ścieżkami.

Część pacjentów trafia na oddział w ramach hospitalizacji jednodniowej, pozostali w ramach przyjęć do ambulatorium czyli poradni.

Pacjenci przyjmowani na oddział otrzymują wlewy dożylne, które trwają od godziny do dwóch, potem przez godzinę zostają do obserwacji, sprawdzam wtedy, czy nie doszło do reakcji uczuleniowej. Po zakończonym wlewie dożylnym i obserwacji kończą pobyt w szpitalu. Część pacjentów ma możliwość wybrania drogi podawania leków, na przykład formę podskórną leku. Uczę pacjentów, jak podawać lek samodzielnie, tak żeby mogli zrobić to w domu, a potem wydaję im leki na 2-3 miesiące. Zbliżamy się do leczenia domowego. Im mniej pobytów w szpitalu tym lepiej dla pacjentów, bo leczenie biologiczne jest immunosupresją, która obniża odporność, więc każdy pobyt w szpitalu, to generowanie ryzyka zakażeń. Oprócz wlewów dożylnych, podskórnych istnieje możliwość przyjmowania leków małocząsteczkowych w formie doustnej.

I takie leki chorzy również otrzymują do domu.

Pacjenci, z którymi pani pracuje chorują na chorobę Leśniowskiego - Crohna, a także wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Czasami jedyną opcją w takich przypadkach jest wyłonienie stomii, ale zdarza się, że jest ona następstwem np.: komplikacji po wypadku samochodowym, czy gwałcie... Czy w swojej karierze zawodowej spotkała pani takie przypadki?

Nie, z takimi pacjentami nie miałam do czynienia. Na chirurgii na której pracowałam, wytworzenie stomii było następstwem raka jelita grubego, lub reoperacji - czyli powikłaniu po wcześniejszej operacji. Na onkologię przychodzili pacjenci przede wszystkim w trybie planowym. Wiedzieli o tym i byli na stomię psychicznie przygotowani. Musieli wyrazić zgodę, podpisać dokumenty. Choć nawet wtedy zdarzało się, że gdy wybudzali się, sprawdzali brzuch, mając nadzieję, że a nuż stomii nie ma. Bywało tak, że odwracali głowę i nawet nie chcieli patrzeć na zmianę opatrunku, i na to „coś" na brzuchu. Różne są reakcje pacjentów.

Jakie na przykład?

Niektórzy proszą o stomię, bo nie chcą reszty życia spędzić w toalecie. Znam wielu pacjentów, którzy mówią, że gdyby wiedzieli wcześniej o tym, jak dobrze będzie im się żyło ze stomią, że odzyskają komfort życia, już dawno by się na nią zdecydowali. Jedna z moich pacjentek z ileostomią powiedziała , że nie chce w ogóle słyszeć o temacie odtworzenia ciągłości przewodu pokarmowego - choć ma taką możliwość. "Chcę, żeby było tak jak jest, bo mam nad tym kontrolę." - usłyszałam.

Słyszałam, że potrafi pani łączyć ludzi...

Pacjenci wiedzą, że można ze mną pogadać i tłumaczę im wszystko w sposób łopatologiczny. Podrzucam materiały, poradniki, a jeśli ktoś jest spragniony wiedzy bezpośrednio od stomika, pytam o pozwolenie na przekazanie numeru telefonu i w ten sposób kontaktują się między sobą. Dostęp do wiedzy i doświadczeń innych, skutecznie niweluje strach.

To genialny pomysł!

Prosty i skuteczny. Ludzie mają wizję stomii, jako wielkiej dziury w brzuchu, że to strasznie wygląda i śmierdzi. Po pierwsze żadna kupa nie pachnie fiołkami. Do operacji wytworzenia stomii pacjent musi być przygotowany pod wieloma aspektami musi: wiedzieć na czym operacja polega, czasami potrzebne jest wsparcie psychologiczne, dbać o swoją aktywność fizyczną, udać się do dietetyka, żeby ocenił stan odżywienia, rozstać się z nałogami palenia tytoniu, spożywania alkoholu, to wszystko w ramach prehabilitacji.

Tłumaczę pacjentom, że po operacji stomia będzie wyglądała na dużo większą, potem będzie się obkurczać. Przekazuję informację o sprzęcie stomijnym, akcesoriach, kosmetykach jakie oferują firmy zajmujące się opieką nad stomią.

Z jakimi reakcjami się pani spotyka?

Chcę podkreślić, że ktokolwiek trafia na oddział, ma ciężko, bo jest wyrywany z domowych pieleszy, przychodzi do szpitala, do obcego miejsca, gdzie bombardują go różnymi informacjami, decyzjami, przychodzi sztab ludzi- personel medyczny, który zadaje dużo pytań. Pacjenci są przytłoczeni, przestraszeni, niekiedy wycofani. Jeśli pacjent nie nauczy się obsługiwać stomii w szpitalu, trudniej będzie mu to robić w domu.

A reakcje są różne, często słyszę, "nie chcę się tym zajmować, żona będzie to robić, albo córka". Szybko wtedy odpowiadam pacjentowi, że to jego stomia, a nie żony, ani tym bardziej córki.

Jak się zachowuje pacjent po takich słowach?

Jest kompletnie zdezorientowany. Mam świadomość, że u każdego proces adaptacji wygląda inaczej. Poświęcam wiele czasu na tłumaczeniu, że stomia nie jest karą, ani ostatecznością, tylko kolejnym etapem leczenia. I nikogo nie można karcić, albo porównywać - O! patrz, ten się nauczył szybciej pielęgnować stomię, nie wolno czegoś takiego, robić.

Czy tłumaczenie przynosi rezultat?

Każdy ma własną granicę, którą musi po prostu przekroczyć, albo wydarza się coś takiego, że taka osoba zaczyna być za siebie odpowiedzialna. Stomia daje możliwość na nowe życie, a w przypadku wrzodziejącego zapalenia jelita grubego, stomia może uchronić przed rakiem jelita grubego, więc tutaj toczy się walka między życiem, a śmiercią.

Miałam takiego pacjenta, Krzysztofa, trafił na oddział okropnie wymęczony, wyniszczony, odwodniony, wychudzony, a przyczyną było wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Jedyną opcją by ratować jego życie, było najpierw żywienie pozajelitowe, uregulowanie poziomu hemoglobiny -miał znaczną niedokrwistość, a potem wytworzenie stomii, na którą zgodzić się nie chciał. Przychodziłam do niego i rozmawiałam. Raz, drugi, kolejny... Opowiedział o swoich obawach.

Zgodził się?

Trzy lata żyje z ileostomią i nie wyobraża sobie, że mógłby jej nie mieć. Po dziś dzień mi wypomina, że gdy uczył się obsługi stomii, a byliśmy już na "ty", więc mogłam pozwolić sobie na pewną bezpośredniość...

Co pani powiedziała?

"Krzysiu jak się nie obesrasz, to się nie nauczysz..." Dzisiaj śmiejemy się z tego, ale on potwierdza, że kiedyś miał "wypadek" w centrum handlowym, w autobusie, więc mocny hardcore. Teraz to niemożliwe, bo nauczył się obsługi ileostomii. Jest bardzo aktywnym człowiekiem, pływa, nawet nurkuje, był też na Safari.

Teraz rozumiem, co pani miała na myśli mówiąc, że pacjenci są częścią pani życia i na odwrót...

Wśród pacjentów mam grupę superbohaterów, są niesamowici. Oprócz Krzysia, jest jeszcze spora grupka dzielnych i silnych pacjentów a wśród nich dwie kobiety, o których chciałabym wspomnieć: Monika i Magda.

2.jpg

Kim jest Monika

Przepiękna dziewczyna szczuplusieńka. Choroba Leśniowskiego - Crohna występująca na różnych odcinkach przewodu pokarmowego "obdarzyła" ją ropniami, przetokami, paroma resekcjami jelita cienkiego i wytworzeniem ileostomii. Wiedziałam, że jej brzuch oprócz tego, że ma worek stomijny jest cały poharatany. Pewnego dnia nie miałam gdzie się wbić cieniutką igłą, wtedy zapytałam: może pupę masz nienaruszoną? - a miałam jej zrobić zastrzyk domięśniowy. A ona mówi, że nikt tego nie chciałby oglądać, nawet ja. Pomyślałam, że przecież wiele rzeczy już widziałam w szpitalu, ale gdy zobaczyłam jej pośladki, które miały ślady po nacinaniu i drenowaniu ropni oraz przetok, poczułam jak łzy spływały mi po policzkach i nie byłam w stanie nad tym zapanować. Za pozwoleniem Moniki zrobiłam zdjęcia tych mocno doświadczonych pośladków i umieściłam je w mojej prezentacji dla studentów, nie mogli uwierzyć, że tak może wyglądać ogromna rana, a raczej okaleczenie - tak niestety penetruje choroba Leśniowskiego - Crohna. Jej historia rozkłada na łopatki. Dla mnie Monia jest bohaterką, kobietą silną, waleczną, radosną, to niesłychane, że ma jeszcze siłę na pracę w charakterze wolontariuszki.

Może Monika, to moja kolejna bohaterka wywiadu? A Magda?

Magda jest świeżo po rozwodzie. Jej mąż nie akceptował u niej stomii. Ciągle ją strofował, mówił jak ma się ubierać, tak żeby nie było widać u niej worka stomijnego, wstydził się jej. W końcu doszło do tego, że przestała wychodzić z domu, była depresyjna, zamknięta, wyizolowana. Przestała czuć się kobietą i akceptować siebie. Rozwiodła się... i spotkała mężczyznę, dla którego jest atrakcyjna, wróciła do sukienek i spódnic. A jej partner zaproponował, że jeśli pomoże to jej w jeszcze większej akceptacji siebie, to on również może przyklejać sobie worek stomijny.

Wzruszająca historia...

Jak przychodzi do mnie na podanie leku widzę jak błyszczą jej oczy, uśmiecha się, jest radosna i chyba w końcu szczęśliwa, a ja czuje się szczęściarą, że mogę spotykać takich ludzi. Poznać ich historię, mieć poczucie, że nasze życiowe ścieżki w jakiś sposób się przeplatają i na tym etapie dziękuję że mogę tego doświadczać. Czuję, że jestem im potrzebna, że jestem nie tylko pielęgniarką, ale również wsparciem, a nawet przyjacielem.

Najtrudniejszy moment związany z pracą lub z pacjentem?

Najtrudniej było, gdy zachorował mój tata na raka jelita grubego. Trafił do mój na oddział chirurgiczny . Musiałam go zobaczyć nie jako silnego mężczyznę, ale schorowanego pacjenta, bezsilnego wobec tego, co się dzieje. Miał operację, potem chemioterapię. To mnie rozwalało emocjonalnie. Ale to nie wszystko...

To znaczy?

Przypadek taty, pozwolił mi zrozumieć, co czują rodziny pacjentów. Jak bardzo są sparaliżowani strachem o życie kogoś bliskiego, co przeżywają, że walka może skończyć się fiaskiem!

Leczenie trwało rok, ale przyznam, że nie wiele z tego okresu pamiętam, wyparłam to.

Miałam jakieś głupie przekonanie, że tata otrzymuje w gratisie wszystkie z możliwych powikłań po chemioterapii, to mnie przeorało psychicznie. Byłam zmęczona, bezsilna, płaczliwa, i przygnębiona. Choroba taty była ogromnym doświadczeniem dla mnie i całej rodziny, ale byliśmy razem, wspieraliśmy się, kochaliśmy. Wsparcie najbliższych jest najlepszym i najsilniejszym lekiem w walce z chorobą. Mój tata został wyleczony, przeżył jeszcze kilkanaście lat.

Zmarł niedawno..

Współczuję... W czym znajduje pani oddech i reset dla głowy?

Od ponad 18 lat pływam, a po mojej operacji endoprotezy biodra zrobiłam swój rekord życiowy i przepłynęłam na basenie 3,5 kilometra kraulem. Chodzę sobie z kijkami – Nordic walking, zapisałam się na siłkę. Moja operacja była obarczona powikłaniem, przez ponad rok byłam na zwolnieniu. Chciałam dobrze wykorzystać ten czas: zapisałam się na język angielski, kurs gotowania i do klubu zakręconych kobiet, chodziłam na koncerty, kabarety... poza tym mam ogród, pieski, i zawsze mam coś do zrobienia. Nigdy nie potrafiłam leżeć w domu, w łóżku i patrzyć się w sufit. Kocham wszystko, co związane jest z aktywnością. Zapomniałabym! Jestem jeszcze członkinią Klubu Historycznego i w każdy wtorek miesiąca chodzę na spotkania do Domu Kultury, a moją miłością jest Pan Witek, który prowadzi te spotkania, mądry człowiek i cudowny prelegent.

Jest pani pasjonatką historii, można powiedzieć, że "kolekcjonerką" historii życiowych pacjentów z oddziału...

Coś w tym jest, w Instytucie Onkologii mam swój kawałek podłogi, to jest moje królestwo. Tu czuję się dobrze, koncentruję się na tym by pomóc innym, być profesjonalna w swojej pracy, przekazywać trochę wiedzy jaką posiadam, dać poczucie bezpieczeństwa i dobrą energię. Chcę być dla nich właśnie taka, a nie inna, gdyby role się odwróciły sama chciałabym być przez kogoś tak dobre zaopiekowana.

Królestwo królestwem, ale koronę - czepek pielęgniarski - pielęgniarkom odebrali...

I co z tego, ja swoją koronę cały czas noszę. I całe szczęście, miałam nadzieję, że jest niewidzialna!

wywiad: Magdalena Łyczko
zdjecia: archiwum własne Anity
lato 2024

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na