Jestem własną fotowoltaiką

Życie Bożeny Karskiej, twórczyni i właścicielki marki YES TO DRESS nie zawsze było kolorowe jak ubrania, które projektuje. Szarość dnia, z depresją, wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego i problemami finansowymi w tle, wpędziła ją w ślepy zaułek. Udało jej się przetrwać dzięki profesjonalnej pomocy profesjonalistki, przyjaciółkom oraz wierze w to, że prawdziwa siła tkwi w niej samej.

Bożka Karska 2.JPG

Zaczniemy od konkretów?

Proszę bardzo. Od 2004 roku choruję na wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Dwa lata później zdiagnozowano u mnie depresję, stany lękowe i adaptacyjne. Psychiatra uważa, że depresje mam od wczesnego dzieciństwa.

Były jakieś sygnały… pamięta pani coś szczególnego z dzieciństwa?

Babcia kiedyś wspominała, że gdy byłam trzy, może czteroletnią dziewczynką, żyłam we własnym świecie. Lubiłam być i bawić się sama. Miałam zawsze jakiś swój świat, raczej niedostępny dla innych. Sama tego nie pamiętam w ten sposób, choć być może to wypieram. Dzisiaj też lubię moją samodzielność i życie w pojedynkę.

Samo…

Samobójstwo?

Nie, chciałam o samodzielności i zamiłowaniu do funkcjonowania w pojedynkę, ale proszę powiedzieć… Było tak źle, że miała pani myśli samobójcze?

Miałam takie myśli z tyłu głowy, tylko brakowało mi pomysłu jak to zrobić, by nie wybuchła cała kamienica, gdy odkręcę gaz. Po wielu życiowych perturbacjach, poleciałam pewnego listopadowego dnia na moją kochaną Sycylię. Znalazłam ostatni lot tam i z powrotem na tydzień.

Mieszkałam w przepięknym miejscu, z widokiem na morze, który zasłaniałam ciężkimi zasłonami. Byłam w takim stanie, że nawet to mnie drażniło.

Dlaczego?

Czułam się kiepsko, ale byłam na „łączach” sms-owych z moją terapeutką…

Terapeutka wiedziała, że ma pani takie myśli?

Agata Ziemnicka to psycholog i dietetyk w jednym. Może to dziwne, ale ona to bardziej czuła niż wiedziała. Jestem jej niewymownie wdzięczna. To osoba, którą znałam zanim się mną zajęła. Niby wbrew zasadom, ale wiedziała, że jeśli już w szlochu poprosiłam ją o pomoc, to oznacza jedno: jestem krok od. Zajęła się mną najlepiej i bardzo wiele nauczyła, także żywieniowo. Mój anioł, myślę teraz, że uratowała mi życie.

Wtedy Czułam w sobie potworny lęk, to nie była panika, tylko coś pełzało we mnie, zatruwało i zjadało od środka. Pewnego dnia, niebo zasnuło się naprawdę czarnymi chmurami, a na morzu szalał sztorm. A ja zwyczajowo pojechałam na piękną plaże, która świeciła kompletną pustką i wtedy przyszło olśnienie! Wystarczy wejść do mocno wzburzonego morza, wtedy nie pomoże mi nawet fakt, że potrafię pływać. I już. Zniknę. I będę wolna.

Wyjeżdżając na Sycylię obiecałam sobie, że będę poza siecią, tylko ja i książki. Niestety za szybko czytam, bo po pięciu dniach skończyłam osiem książek, które zaplanowałam na cały wyjazd. Groziło mi oglądanie TV Polonia, więc sięgnęłam po internet - sprawdziłam czy jest jakieś miejsce, gdzie jeszcze nie pada. Okazało, że tylko w Palermo. I to było wyzwanie niemal ponad siły: ja – wytrawny kierowca – płakałam ze strachu, że nie dojadę, że coś się stanie, że ktoś we mnie wjedzie. Ale pojechałam i przejechałam dwieście kilometrów, mając nadzieję, że tam będzie spokojniej. Usiadłam w cudnej restauracji, o dziwo pustej, jadłam ulubioną sałatkę z ośmiornic. Spokojnie poszłam na spacer, a po 2 godzinach wróciłam do Katanii. Dwieście trzydzieści kilometrów, tym razem okazało się mniej bolesne. Potem rozmawiałyśmy z Agatą, że ten dzień to było moje dno, bagno. Do dziś pamiętam ten powrót, jakbym z tego bagna zaczęła się wynurzać. Żeby było jasne, to nie czary. To wynurzanie trwało kolejne 4 lata…

Co panią wtedy powstrzymało?

Myśl, że zostawię na pastwę losu moje ukochane kudłate – dwie wiekowe labradorki. Nie mam męża, dzieci, ale zawsze miałam zwierzęta, które były ważną częścią mojego życia. To równoprawni członkowie rodziny. Nie mogłam tego zrobić…

Samozwańcze zakończenie życia, to akt tchórzostwa, czy odwagi?

Wiem, że dla wielu ludzi, ta opcja jest niewłaściwa albo bezsensowna i uważają, że jest to akt tchórzostwa. Ja uważam, że to niebywały akt odwagi. W momencie, kiedy człowiek otwiera oczy i zaczyna o tym uporczywie myśleć, to od samej myśli do czynu, trzeba się wykazać bardzo dużą odwagą.

Ponoć każdy problem można rozwiązać, a nawet jeśli nie ma takiej możliwości - to fakt braku rozwiązania, jest także tym rozwiązaniem. Kończąc ten bardzo trudny, filozoficzno - egzystencjalny wątek, samobójstwo, to jednak świadome poddanie się…

Nie wiem i nie chcę tego wiedzieć. Wiem, że depresja to podstępna suka i nie odpuszcza, ale ja jestem też czujna i naprawdę walczę o siebie. Teraz nadrabiam czas, tak bardzo chciałabym nadgonić…
Ze dwa lata temu – kiedy szalała pandemia – zaczęłam na nowo marzyć, co w moim przypadku oznacza planowanie. Teraz mam jedno wielkie marzenie, żeby do sześćdziesiątych piątych urodzin stanąć na desce surfingowej. Pracuję nad tym, choć bycie swoim największym wrogiem nie ułatwia. Ale zrobię to, dlatego mówię o tym publicznie, żebym miała „bacika” nad sobą.

Wspomniała pani, że stany depresyjne odczuwała przez większość życia. Czy kondycja psychiczna rzutowała na fizyczną?

We własną depresję długo nie chciałam uwierzyć. Nie przyjmowałam tego do wiadomości. Terapeutka mówiła: depresja! A ja odpowiadałam: jak ludzie mają depresję, to nie wstają z łóżka, nie myją się miesiącami… I wtedy nie tylko usłyszałam, ale też zrozumiałam słowa terapeutki: przecież opowiadałaś mi, że prawie się nie myłaś, bo nie miałaś siły.

I nagle w głowie wyświetliło mi się wspomnienie, jak video - siedzę na toalecie, przede mną wanna, a w niej kot, który się bawił. Patrzyłam na niego, na wannę, znów na niego, na wannę i zadałam sobie pytanie: czy ja muszę się myć? No… nie muszę. Myłam strategiczne miejsca, a potem otwierałam lodówkę i po prostu jadłam. Pewnego dnia - proszę mi uwierzyć, dla mnie to stało się z dnia na dzień - obudziłam się 30 kilogramów grubsza! W tej chwili ważę około 140 kilogramów. Na szczęście w młodości uprawiałam niemal wyczynowo sport, więc ciało pamięta „dobre czasy” i mimo, że sama siebie sabotuję - idę do przodu. Mimo choroby, zawsze miałam zarąbiste wyniki, zdrowe narządy główne etc…

I walka z wrzodziejącym zapaleniem jelita

Cała depresja ulokowała się w matce organizmu - w jelicie. To choroba autoimmunologiczna. Każdy stres, nerwowa myśl, sprawiała, że leciało ze mnie wszystko: krew, ropa, kał. To było nie do zatrzymania.

Stres związany z dniem codziennym, czy jakieś trudniejszymi przeżyciami?

Miałam problemy z firmą, robiłam straszne błędy w kalkulacjach. Zapomniałam o własnej wypłacie i kilku innych wydatkach, które ponosiłam każdego miesiąca, a nie ujmowałam ich w kosztach stałych. W rezultacie najpierw utonęłam w długach, a potem we własnych lękach. Potem odszedł mój ukochany pies, a po dwóch miesiącach młoda kotka. To mnie bardzo przygniotło. Odszedł mój ojciec, ale to dla mnie było uwalniające.

Od czego?
Od wiecznego lęku, że oceni, okrzyczy, sprowadzi do parteru. Według niego byłam może i zdolna, i pracowita, ale głupia i nieodpowiedzialna.
Strasznie to poplątane. Z jednej strony pamiętam ojca z dzieciństwa i cudowne zabawy z nim, a z drugiej totalne znęcanie się psychiczne nad moją mamą. Udupianie jej na każdym kroku. Może to kwestia wychowania, bo dorastał w otoczeniu pięciu starszych sióstr, był ich oczkiem w głowie. Nawet gdy chodził na randki z mamą, to siostry prasowały mu koszule! Traktowały go ja królewicza. Kiedy założył własną rodzinę, nie mógł przeżyć, że mama nie usługuje mu jak siostry.

Raz gdy byłam już nastolatką i widziałam ojca w akcji przeciw mamie, wzięłam psa pod pachę i pojechałam pod Wrocławia, do sióstr mojego taty. Oczywiście szybko po mnie przyjechali. Psychiczny wpierdol jaki dostałam zapamiętałam na zawsze. Nie zliczę ile razy tłumaczyłam albo prosiłam mamę, żeby się rozwiodła. Gdy mama dostała udaru, ojciec zadzwonił do mnie, by wywrzeszczeć mi, że to moja wina, bo to ja ją zdenerwowałam.

(słowa wypowiadane przez łzy) No, to teraz mi pani psychoterapię zafundowała!

Nie chciałam doprowadzić panią do łez…

Domyślam się

Bożka Karska.JPG

Kto w najtrudniejszym dla pani momencie, podał pomocną dłoń?

Trudno w to uwierzyć, ale moje królewny, czyli klientki. One były przy mnie fizycznie. To naprawdę coś wspaniałego!

Czy ma pani stomię?

Nie mam, choć czasem zastanawiam się czy nie byłoby to łatwiejsze rozwiązanie także psychiczne niż wieczny lęk przed wypróżnieniem w miejscu publicznym.

Jak teraz pani się czuje?

Teraz jestem bardzo silna, umiem sobie radzić. Dzięki psychoterapii, mam jakieś narzędzia, którymi potrafię się posługiwać, a przynajmniej tak mi się wydaje. Dużo w tym roku przepracowałam, jak choćby myślenie o pieniądzach. Przestałam nagle dwa miesiące temu liczyć skrupulatnie wydatki. Przez ostatnie 4 lata naprawdę każdy grosz miał miejsce w mega rozbudowanym excel'u. Teraz skupiam się wyłącznie na liczeniu przychodów.

Liczę za to wszystkie przyjemności, które mnie spotykają: zaproszenie na obiad, słowa zachwytu od klientki, wino od przyjaciółki - ćwiczę wdzięczność. Kiedy zdajemy sobie z tego sprawę, ile dobra nas otacza, dostajemy niesamowity przypływ energii. I ją gromadzę, na wszelki wypadek Zrozumiałam, że to ja jestem własną fotowoltaiką.

O dziwo moje jelito grube czyli moje ciało jest moim największym sprzymierzeńcem. I proszę mi wierzyć – dopisuję to dopiero w fazie autoryzacji – dopiero teraz to sobie uświadomiłam. To moje ciało - obciążone choroba autoimmunologiczną, nadmiernymi wieloma kilogramami i depresją - jest moim największym sprzymierzeńcem. W najgorszych momentach jelito mi „odpuszczało”. To niewiarygodne. Mało tego – w 2019 roku na skutek noszenia mojej 40 kilogramowej sparaliżowanej labradorki nabawiłam się wielkiej przepukliny brzusznej. Dziwnie to zabrzmi, ale to prawda: to jest przepuklina powstała z miłości.

Bardzo otwarcie mówi pani o ciemnych stronach życia: depresji, czy myślach samobójczych. A pani praca - ubrania które projektuje są kolorowe, soczyste, optymistyczne… Pani marka to YES TO DRESS. W jakich sytuacjach powiedziałaby pani do życia: yes!

Teraz mówię to non stop, nawet jeśli nie do końca w coś wierzę. Zaklinam rzeczywistość. Uczę się wizualizować przyszłość, choć wiem, że najważniejsze jest…TERAZ!

Czy potrafi pani odmówić, twardo postawić granicę?

Kiedyś, jeśli cokolwiek obiecałam, nawet jeśli musiałam poświęcić swój czas, pieniądze, zdrowie, robiłam to. Nie umiałam powiedzieć, że się nie da, nie mogę, nie mam czasu albo siły. Sama nie potrafiłam też prosić o pomoc. Kiedyś mój najlepszy kolega wziął mnie na stronę i powiedział: Bożka, Ty musisz mówić, że potrzebujesz pomocy, bo jak milczysz, to jak mam o tym się dowiedzieć?

Nauczyła się pani mówić, że potrzebuje wsparcia?

Tak, umiem nie tylko powiedzieć, że potrzebuję pomocy, ale także odmówić, bo nie dam rady czegoś zrobić albo popełnić błąd. I okazuje się, że kiedy przychodzę z otwartą przyłbicą, szczerze mówię jak jest, najczęściej ludzie są wyrozumiali, doceniają moją bezpośredniość.

Jest coś czego się pani boi?

Oczywiście, lęki wciąż mnie dopadają. Tym największym jest utrata zdrowia. Bo ja jestem sama na świecie, ale stwierdziłam, że nie mam wpływu i to, co mogę dla siebie zrobić, to zrobię. I tyle. Przestałam się oskarżać o to, że jestem niekonsekwentna. Trenuję i od jakiegoś czasu czuję, że robię to dla siebie, a nie dla mojej trenerki.

Udało się pani poukładać biznesowe kwestie?

YES TO DRESS prowadzę jednoosobowo. Nigdy nie planowałam, że moja marka będzie jakimś biznesem. To śmieszne, ale często zdarza się, że ludzie myślą, że zatrudniam pięćdziesiąt osób. Gdy piszą do mnie maile z zapytaniem o bezpośredni telefon do działu marketingu, to uśmiecham się sama do siebie i odpisuję, że to ten sam numer co do mnie bo firmę prowadzę sama.

Oczywiście poza samym szyciem. Szyje pierwowzory, ale resztę przejmują wspaniałe krawcowe, z którymi współpracuje od początku założenia marki.

Jeśli kocha się to, co się robi - to jest się w najlepszym zawodowym miejscu!
Kiedyś obawiałam się, że inspiracje się skończą, a moja kreatywność będzie jak stop klatka - ani w prawo, ani w lewo, że nie będę już w stanie niczego wymyślić.

Miewa pani kryzysy kreatywności?

Obecnie cierpię na nadmiar pomysłów. Moja głowa aż kipi od nich. Zaplanowałam wiele ciekawych sesji i brak mi chwilowo czasu, żeby je zrealizować. W tym roku mam 10-lecie marki.

Wciąż mam dookoła siebie ludzi, którzy chcą ze mną współpracować i nieustająco słyszę: ludzie

Skąd ty masz tyle energii? Kobieto, co ty bierzesz? Nic, jestem jak perpetuum mobile, nakręcam się własną robotą, naprawdę, ale wybrałam przecież to jest najpiękniejsze. Tworzenie. Mam bajkę, którą sobie sama stworzyłam. W końcu zrozumiałam i poczułam, że siła - to ja!

tekst Magdalena Łyczko
zdjęcia archiwum własne Bożka Karska
Sierpień 2023

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na