Autor: Bianca-Beata Kotoro
Jak urośniesz
Wywiad z Ewą Gawryluk
Rozmawia: Bianca-Beata Kotoro
Do ramki dla grafika:
Wspaniała aktorka filmowa i teatralna. Ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną w Łodzi. Zadebiutowała w 1989 roku w filmie Wiatraki z Ranley. Zaś jej pierwszą rolą teatralną po ukończeniu studiów była Vicki w sztuce Michaela Frayna Czego nie widać w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Przez pięć lat była zastępcą prezesa zarządu Stowarzyszenia Aktorów Filmowych i Telewizyjnych SAFT. Od dwudziestu lat jest szczęśliwą żoną aktora Waldemara Błaszczyka, z którym ma córkę Marię.
Ta energetyczna i utalentowana aktorka, którą doskonale znamy m.in. z seriali Na Wspólnej i Pierwsza miłość to Ewa Gawryluk. Zachwyca nas nie tylko swoim talentem aktorskim, ale wspaniałą urodą. Będąc po pięćdziesiątce ‒ wygląda na połowę młodszą. To zasługa nie tylko dobrych genów, ale także ciężkiej pracy.
Bianca-Beata Kotoro: Pierwsze skojarzenie ze słowem TABU?
Ewa Gawryluk: Od razu kojarzy mi się dzieciństwo! I hasło ‒ „to nie dla dzieci!”. Lub: „Jesteś za mała ‒ jak urośniesz, to…”
B-BK: Te hasła dziś są też aktualne?
EG: Współcześni rodzice mają inne podejście do wychowania. Przecież kiedyś rodzice rzadko rozmawiali z dziećmi. A na pewno nie było to propagowane. Poza tym świat dziś inaczej wygląda. Jeżeli moja córka miała jakieś wątpliwości czy pytania, to mogła oprócz rozmowy ze mną sprawdzić w Internecie. Wcześniej nie było takich możliwości.
B-BK: Ale pomimo dostępu do informacji czy Internetu mamy TABU?
EW: Tak, nadal jest nim temat seksu. Ale TABU także zawiera się w sprawach, poglądach politycznych, gospodarczych, społecznych, kulturowych i oczywiście religijnych.
B-BK: Pomimo XXI wieku?
EG: Pomimo. Na pewno nie potrafimy jeszcze rozmawiać o szeroko rozumianej seksualności w taki sposób, jaki byśmy chcieli. To oczywiście znajduje się w sferze bardzo wstydliwej, czemu trudno się w sumie dziwić, bo to sprawy bardzo intymne. A więc dialog musi być wyważony. Jeżeli kulturę możemy uprawiać w szerszym gronie, seks momentami też (śmiech), ale jednak to sfera intymna. Nie opowiadamy tak chętnie o tym, co się dzieje w naszych sypialniach czy co się dzieje w naszych głowach.
B-BK: I pewnie dobrze byłoby propagować intymność, ale jednocześnie edukować.
EG: Zdecydowanie. To ma wpływ przecież na nasze zdrowie, ciało.
B-BK: Istnieją różne akcje prozdrowotne fundacji, stowarzyszeń, ministerstwa zdrowia… a my nadal się nie badamy. Nie dbamy o siebie należycie.
EG: I wiem z czego to wynika ‒ z braku świadomości, braku wiedzy i poznania naszego ciała oraz ze strachu. Często nie chcemy wiedzieć, że nam coś jest, bagatelizujemy pewne objawy i myślimy sobie: „a, nie zbadam się, bo jeszcze coś wykryją i wtedy to będzie problem”. Strasznie, ale to strasznie drażni mnie powiedzenie: „no, na coś trzeba umrzeć”. To jest dla mnie nieakceptowalne!
B-BK: Co by pani chciała usłyszeć?
EG: „Masz rację, sprawdzę to, lepiej wiedzieć, lepiej poznać własnego wroga, jeżeli już taki się pojawił w moim ciele, bo wtedy wiadomo, jak z nim postępować. Jakie kroki poczynić”. Na przykład mój ojciec miał fioła i badał się na wszystko, lecz zaczął to robić troszkę za późno.
B-BK: Trzeba non-stop nawoływać ludzi. Przełamywać to TABU. Nie bać się wypowiadać słowa piersi, biust, cycki, gruczoły…
EG: Ale to są części ukryte… i nawet rak w nich powoduje opory przed badaniem. Jak nas boli głowa, to się za nią bezpośrednio chwytamy i informujemy wszystkich, że nas boli głowa. Ale jak nas boli coś w narządach rozrodczych, to nie wypada nam się chwycić na przykład za brzuch i powiedzieć, że mamy problem z macicą, jajnikiem… Zapewne w dużym mieście jest inna świadomość z powodu łatwiejszego dostępu do placówek, gdzie możemy zrobić badania zarówno państwowo, jak i prywatnie. Troszkę trudniejsza jest sytuacja w mniejszych miastach, nie mówiąc o wioskach, gdzie wizyta u lekarza wiąże się z całą wyprawą.
B-BK: Ale czy tylko sprawy organizacyjne, jak transport, są kluczowe?
EG: Obie wiemy, że nie. Byłam kiedyś ambasadorką rajdu kobiet, w którym jeździliśmy po małych miejscowościach z mammografami i niestety zainteresowanie nimi było znikome.
B-BK: Bo tu powinien wpłynąć na tych ludzi jakiś autorytet dla nich znaczący… i mam takie doświadczenia z badaniami przesiewowymi pod kątem raka jelita grubego, czyli kolonoskopią, że tam, gdzie udało się nam pozyskać wspaniałych księży, aby z ambony na mszy przemówili w tej sprawie, to frekwencja była zaskakująco wysoka.
EG: Wspaniale! Więcej takich! Tak, jestem za tym, ponieważ do różnych ludzi trafiają różne argumenty i różne mają autorytety. Świadome, darzone szacunkiem społecznym osoby powinny to wykorzystywać i wziąć odpowiedzialność za społeczeństwo, skoro temu społeczeństwu służą.
B-BK: A czy ma pani w swoim otoczeniu osobę ze stomią?
EG: Osobiście nie spotkałam się z taką osobą, ale z przyjemnością wysłuchałam wywiadu z młodą aktorką panią Marianną Kowalewską, tą, która była na okładce waszego magazynu. To była dla mnie ważna lekcja. Do tej pory byłam tylko świadoma, że coś takiego istnieje. Miło mi było posłuchać młodej kobiety, która nie wstydzi się o tym mówić i wspaniale funkcjonuje, propaguje bieliznę dla stomiczek, a nawet jest obecnie w ciąży! Bardzo dobrze, że takie osoby poruszają tak ważne kwestie.
B-BK: Również temu kibicuję!
EG: Myślę, że w moim środowisku aktorskim, jeśli jest ktoś, kto ma swoich widzów, słuchaczy i miałby odwagę powiedzieć coś o sobie, co przełamałoby tak wielkie TABU, to jak najbardziej powinien to zrobić. Takie osoby są chętnie słuchane i trafiłyby do osób w różnym wieku, odnosząc skutek profilaktyczny i edukacyjny. Z książeczek czy broszurek niewiele się dowiemy, bo to są tzw. papierowe informacje. Jeżeli za jakąś chorobą, dysfunkcją, innością stoi realny człowiek ‒ łatwiej to przyjąć. To jest jak historia z obrazkiem, którą jest nam łatwiej przyswoić, zrozumieć, uwiarygodnić. Możemy niemal namacalnie doświadczyć, że osoby chore są wśród nas, funkcjonują i że można z pewnymi chorobami dać sobie radę, pokonać je. Żyć i cieszyć się życiem.
B-BK: Ale oprócz gratulacji i zachwytu innych, hejt też na nią spadł…
EG: Zabrzmi to banalnie, ale nie ma co się tym hejtem przejmować! Poza tym osoby, które to robią, są tak naprawdę chore ‒ i to jest ich krzyk rozpaczy i błaganie o jakąkolwiek uwagę. Często jest tak, że za tym hejtem nie stoi tysiąc osób, tylko dwie, trzy, które chcą za wszelka cenę zaistnieć, wpisując na określonych forach tego typu komentarze. Nawet jak pani Marianna Kowalewska przekona kilka osób, żeby uwierzyły w siebie i się nie załamywały, to było to warto zrobić. Gratuluję jej! Jest wielka!
B-BK: A czy panią dotknął osobiście hejt?
EG: Internet mamy od niedawna, możliwość komentowania wszystkiego również. Wcześniej nie było nawet gazet plotkarskich, wszystko było autoryzowane, nie było zdjęć z ukrycia. W czasie swojej kariery załapałam się po kolei na wszystkie etapy.
B-BK: To znaczy?
EG: Wspomniane akcje zdjęć z ukrycia lub opisy, doniesienia w sezonie ogórkowym, kiedy dziennikarze wymyślali różnego rodzaju bzdury. Dwukrotnie oparło się o sąd i przestali wypisywać. Natomiast, jeżeli kogoś bardzo zaboli jakaś informacja publikowana w Internecie, można usłyszeć o składanych pozwach procesowych różnego rodzaju plotkarskim portalom. Poza tym hejterzy nie są tylko nickami, za którymi się kryją, tylko żywymi ludźmi i bardzo łatwo można do nich dotrzeć oraz łatwo sprawdzić, kim są.
B-BK: Trzeba więc pamiętać, że zawsze możemy coś zrobić, zadziałać, zgłosić odpowiednim instytucjom. Czasem trudno nam się zmotywować do tych czy innych działań, a jak jest u pani z motywacją?
EG: Aaa… (śmiech) Sama siebie nie jestem w stanie zmotywować do pewnych działań, które sobie narzucam. Po prostu mi się nie chce, bo jestem leniem jak zdecydowana większość ludzi na świecie.
B-BK: Jednak do wielu pani potrafi. Dieta, ćwiczenia…
EG: Ale taki, a nie inny sposób odżywiania i funkcjonowania jest ze mną od lat i zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Tam już motywowanie nie jest potrzebne. Ja nie jestem na jakichś specjalnych dietach. Owszem, miałam epizod w szkole teatralnej, kiedy przytyłam. Bardzo, bardzo dużo przytyłam i musiałam się tego nadmiaru siebie pozbyć. To kosztowało mnie wiele eksperymentów i wyrzeczeń.
B-BK: Czego zatem unikać?
EG: Jednego jestem pewna ‒ diety typu schudniesz w dwa tygodnie! Czym innym jest waga, a czym innym sylwetka. Bo można być chudą, ale brzydko chudą. Ciało może być szczupłe, ale powinno być jakoś zbudowane, czyli składać się z mięśni i również z tkanki tłuszczowej. Ale najważniejsza jest dobra, wyprostowana sylwetka plus kondycja, a nie sama waga. Znam osoby z tuszą, ale o bardzo dobrej kondycji, i one wspaniale się czują i prezentują.
B-BK: A jak z tym jedzeniem i niejedzeniem, szczególnie teraz latem…
EG: Trzeba uważać, co się je! Sama pewnych rzeczy po prostu nie mam u siebie w lodówce. Unikam wieprzowiny i smażonego. Nie jem szybko i nie jem byle czego, nawet jak jestem bardzo głodna. Wolę się pogłodzić i zjeść coś, co mi sprawi przyjemność, po czym będę wiedziała, że mam energię. Generalnie staram się jeść systematycznie, nie głodzić się i nie być na „jednym posiłku”, chociaż czasami jest to trudne, kiedy jestem na planie filmowym. Aktualnie, jeśli wybieram się w dłuższą podróż i wiem, że po drodze będzie tylko stacja benzynowa, to robię sobie kanapki, tak jak nam nasze mamy robiły. To wymaga poświęcenia tylko kilku minut.
B-BK: Wtedy wiemy, co jemy.
EG: Jestem za tym, żeby w czasie podróży jeść coś, co lubimy, a nie do czego jesteśmy zmuszeni na stacji czy parkingu. Jestem też za herbatą w termosie albo kawą. Razem z mężem zawsze w dalszą podróż robimy sobie naszą ulubioną kawę. To nasz rytuał.
B-BK: A wysiłek fizyczny, ćwiczenia?
EG: Och, podczas pandemii pozamykali siłownie. Okropieństwo. Dla przyzwoitości w domu robiłam kilka przysiadów i brzuszków. Czasem zakładam trampki i wybiegam do lasu, chociaż tego nie lubię, ponieważ dwa razy skręciłam sobie nogę i jest to niebezpieczne w moim zawodzie, bo nie mogę być w gipsie, dlatego wolę siłownię i bieżnię. Pozostaje także rower, ale jakość powietrza w Warszawie pozostawia dużo do życzenia. W związku z tym pozostają zajęcia sportowe w domu.
B-BK: Czy jest jakieś motto, które pani towarzyszy?
EG: „Jedyne życie, jakie ma sens ‒ to życie towarzyskie!” W obecnych czasach brzmi dziwacznie i wieloznacznie. Ale jesteśmy zwierzętami stadnymi i w grupie, stadzie dobrze działamy i funkcjonujemy.
B-BK: A jeśli nie możemy być w stadzie?
EG: To czytajmy książki i oglądajmy filmy.
B-BK: Ma pani jakiś swój ulubiony?
EG: Oczywiście! Nieśmiertelny serial Przyjaciele. (śmiech)