Ja i moja "hipochondria"

Wywiad z Klaudią Figurską
Rozmawia: Magdalena Łyczko

Czy można czuć chorobę, gdy nie ma się żadnych objawów? Klaudia Figurska przez trzy lata cieszyła się podręcznikowymi wynikami, a mimo to jej intuicja cały czas mówiła, że coś jest nie tak. Przełom przyniosły badania genetyczne, na które skierował ją pediatra syna. Opowiada o stracie ojca, kobiecej sile i słabościach.

klaudia-figurska-1.jpg

Magdalena Łyczko: Mówiła pani, że własną chorobę wyczuwała intuicyjnie? Jak to możliwe?

Klaudia Figurska: Wydaje mi się, że moja intuicja rozwinęła się wraz z ciążą. To wszystko wydaje się niemożliwe, a jednak ktoś nade mną czuwał. Po urodzeniu pierwszego synka miałam przeświadczenie, że coś jest nie tak ciągle odczuwałam niepokój. Byłam przekonana, że muszę zrobić profilaktyczne badania mimo braku jakichkolwiek objawów, które mogłyby mnie niepokoić.

MŁ: Skąd to przeświadczenie…

KF: Na raka jelita grubego w wieku 31 lat zmarł mój tata. Ja miałam wtedy zaledwie 7 lat. Wiedziałam, że na to samo zmarła moja babcia. Nigdy nie dopytywałam o śmierć taty, bo nie chciałam przywoływać u mamy złych wspomnień. Zwłaszcza że po jego odejściu zostałyśmy z mamą same. Wszystko zaczęło się, kiedy urodziłam pierwszego syna, Filipa.

 

 

MŁ: To znaczy?

KF: Wróciłam do domu z dojmującym uczuciem, że muszę sprawdzić, czy na pewno ze mną jest wszystko dobrze. Nie rozumiałam, wtedy, co się ze mną dzieje. Myślałam, że to burza hormonów albo depresja poporodowa i muszę przeczekać, aż wszystko się we mnie uspokoi. W międzyczasie dowiedziałam się, że u jednej z koleżanek zdiagnozowano nowotwór i moja hipochondria jak to nazywano żartobliwie w rodzinie znów się nasiliła. Nie miałam żadnych objawów, ale poprosiłam lekarza o wystawienie skierowania na różne badania z krwi, w tym markery nowotworowe żołądka oraz jelita grubego, wątroby. Po prostu wszystko. Dostałam też skierowanie na badanie USG jamy brzusznej. Wszystkie wyniki były prawidłowe, w dolnej granicy normy. USG wyszło też książkowo, to mi dało względny spokój do kolejnej ciąży.

MŁ: Kolejne dziecko i znów lęk, że coś jest nie tak?

KF: W 33 tygodniu ciąży wylądowałam w szpitalu z silnymi skurczami przepowiadającymi, które udało się wyciszyć. Przy wypisie powiedziano mi, że muszę ciągle leżeć, bo akcja porodowa może zacząć się w każdej chwili. Wróciłam do domu i tylko leżałam… wszystkie obowiązki domowe, w tym opiekę nad starszym synkiem przejął mąż. Po 4 tygodniach na świecie pojawił się mój drugi synek, a mnie znów zaczęły prześladować upiorne myśli, że coś jest nie tak. Wiedziałam, że nie osiągnę spokoju, dopóki nie zrobię kolonoskopii.

klaudia-figurska-2.jpg
 
 

MŁ: Jak reagował na to wszystko pani mąż?

KF: Mój mąż jest moim wielkim wsparciem i ze spokojem, do znudzenia tłumaczył: wszystkie wyniki masz prawidłowe, wszystko jest dobrze, spróbuj o tym nie myśleć. Nie masz żadnych objawów, bólów brzucha, biegunek. Nic. On był przekonany, że ja to wszystko wyolbrzymiam albo zmyślam i niepotrzebnie nakręcam w sobie stres i złe myśli.

MŁ: Ile lat żyła pani z przekonaniem, że coś jest nie tak?

KF: Prawie trzy lata.

MŁ: Została pani mamą drugi raz, i…

KF: Poszłam na pierwsze szczepienie młodszego syna. W zastępstwie naszej pani doktor przyjął nas inny lekarz i zaczął robić wywiad odnośnie do chorób w rodzinie. Wymieniłam: babcia zmarła młodo, tata podobnie… a pan doktor pyta: a pani kiedy się zbada? Kiedy pójdzie pani do poradni genetycznej? Wtedy powiedziałam, że pójdę, bo mi to spokoju nie daje. Dostałam skierowanie poradni genetycznej przy ulicy Unii Lubelskiej w Szczecinie.

MŁ: Dowiedziała się pani czegoś?

KF: Myślałam, że przyjdę jako nowy pacjent i ponownie będę musiała opowiadać historię chorób całej rodziny. Okazało się, że genetycy mieli teczkę z badaniami mojego taty sprzed dwudziestu kilku lat. Pamiętam, że kiedy tata zmarł, moja mama za radą swojej siostry zabrała mnie na badania krwi w kierunku mutacji. Myślę, że nie była jeszcze gotowa psychicznie, by pociągnąć ten temat. W teczce z którą czekałam pod gabinetem, znalazłam nieoficjalnego maila, w którym wyczytałam spośród różnych informacji, że „w rodzinie Sońta mutację ma również Klaudia”, wtedy byłam przekonana, że to mutacja wywołująca raka jelita grubego. Po wizycie pobrano mi do badań krew i wręczono skierowanie na kolonoskopię, na którą od razu się umówiłam.

klaudia-figurska-3.jpg
 
klaudia-figurska-4.jpg
 
MŁ: Powiedziała pani komuś o kolonoskopii?

KF: Nie, wszystko odbywało się w wielkiej tajemnicy przez mamą i moimi siostrami. Wiedziały moje dwie przyjaciółki i mąż. Gdy tylko rozpoczęło się badanie, pani doktor powiedziała, że jest dużo polipów i czy mam FAP (rodzinną polipowatość gruczolakowatą). Wtedy nie wiedziałam, co to FAP, ale cieszyłam się, że nie ma żadnego guza. Pani doktor powiedziała, że gdybym przyszła 2-3 lata później, to walczyłbym z guzem.

MŁ: Poczuła pani ulgę?

KF: Zestresowałam się maksymalnie, nie dość, że samo badanie jest mało komfortowe, to jeszcze z nerwów i natłoku informacji moje ciało było bardzo spięte, więc nie wspominam tego dobrze. Niestety już wtedy pani doktor powiedziała, że najprawdopodobniej jelito grube trzeba będzie usunąć, ale musi się skonsultować i poczekać na potwierdzony wynik mutacji z krwi.

MŁ: Jak pani zareagowała na taką informację?

KF: Byłam załamana. Cieszyłam, że nie mam guza, ale kompletnie nie spodziewałam się rodzinnej polipowatości jelita grubego! Dopiero wtedy dowiedziałam się, że jest coś takiego jak FAP. Pani doktor bardzo mi pomogła. Wytłumaczyła mi, jak żyje się po usunięciu jelita grubego, że może uda się przywrócić ciągłość przewodu pokarmowego. Po potwierdzeniu mutacji, z poradni genetycznej dostałam kontakt do dwóch chirurgów profesorów z Poznania i umówiłam się na konsultacje do jednego z nich.

klaudia-figurska-5.jpg

MŁ: Kiedy zdecydowała się pani powiedzieć prawdę mamie.

KF: Ukrywałam wszystko przez dwa miesiące. To było coś okropnego, bo mam bardzo dobry kontakt z mamą, dzwonimy do siebie, piszemy codziennie, poza tym jest bardzo zaangażowana w życie wnuków.

MŁ: Jak pani udawało się wytrzymywać to emocjonalnie?

KF: Pękałam wiele razy. Wychodziłam do toalety albo kuchni, płakałam i wracałam jak gdyby nigdy nic. Gdy były chrzciny mojego syna, zapowiedziałam wszystkim, którzy wiedzieli o mojej sytuacji zdrowotnej, że to jest dzień Oliwiera i bardzo proszę o niemówieniu niczego na mój temat, ponieważ mama, siostry i ciocia nic nie wiedzą i na razie ma tak zostać jak najdłużej. Nikt nie może się wygadać!

klaudia-figurska-6.jpg

MŁ: W końcu prawda wyszła na jaw.

KF: Tak. Pojechaliśmy na pierwsze grzybobranie w sezonie. Chodziłyśmy po lesie i nie pomyślałam o jakimś wprowadzeniu, przygotowaniu do rozmowy, tylko poczułam, że to ten moment, i od razu powiedziałam mamie i starszej siostrze, co się działo przez ostatnie dwa miesiące. Dostałam słowotoku. Mama była w szoku, ale starała się nie okazywać emocji. Wyglądało, jakby przyjęła to ze spokojem, powiedziała tylko, że źle się poczuła i wracamy do samochodu. Próbowałam jej wytłumaczyć, że to nie jest to stadium, w którym był tata…

MŁ: Czyli nie zawozimy problemów do lasu tylko do domu…

KF: Muszę jeszcze dodać, że ukrywałabym swój stan zdrowia znacznie dłużej, ale musiałam jechać na konsultację chirurgiczną do Poznania. Co innego jest coś przemilczeć, a co innego kłamać. Moja relacja z mamą oparta jest na szczerości, więc z jednej strony poczułam ulgę, że w końcu to z siebie wyrzuciłam, a z drugiej wiedziałam, że muszę jej powiedzieć, że jestem obciążona chorobą, przez którą ona straciła swojego ukochanego męża. Chciałam jak najdłużej chronić ją przed tą informacją.

klaudia-figurska-7.jpg
 
klaudia-figurska-9.jpg
 
MŁ: Czy mama zrozumiała pani intencje?

KF: Tak, a potem okazała się dla mnie wielkim wsparciem, zresztą zawsze jest. Gdy nadszedł dzień konsultacji chirurgicznej, wyruszyliśmy z mężem i synkami rano do Poznania. Zabraliśmy ich na basen, żeby to był fajny wspólny wyjazd przy okazji mojej wizyty. Gdy już zmierzaliśmy do gabinetu dostałam telefon, że profesor musiał natychmiast wrócić do szpitala na pilną operację. Oczywiście zrozumiałam to, ale grunt mi się spod nóg osunął. Wszystko zaplanowane pod tę wizytę i kompletnie nie spodziewałam się takiej sytuacji. Emocje wzięły górę. Wtedy poczułam, że nie chcę czekać na kolejny termin i tak tydzień później trafiłam do Wrocławia, do prof. Śmigielskiego, który wszystko mi wytłumaczył, przejrzał wyniki, zalecił wykonanie dodatkowych badań, a przede wszystkim dał poczucie spokoju. Ono wtedy było mi najbardziej potrzebne. Profesor przedstawił mi plan A oraz plan B związany z moją operacją.

MŁ: Dobrze mieć kilka rozwiązań, bo wtedy mniej się boimy.

KF: Profesor Śmigielski powiedział, że jeśli tomografia komputerowa miednicy, jamy brzusznej oraz klatki piersiowej, badania krwi oraz polipektomia 10 cm odbytu wyjdą dobrze, to podczas operacji będzie chciał od razu zespolić jelita, żeby ominąć etap stomii.

klaudia-figurska-8.jpg

MŁ: Co pani pomogło w zaakceptowaniu faktu, że lada moment będzie miała pani stomię?

KF: Poszłam na spotkanie ze stomikami i przeżyłam szok!

MŁ: Dlaczego?

KF: Bo po tym, jak w drodze na spotkanie ratowałam ptaka ze złamanym skrzydłem, przez co spóźniłam się ponad godzinę, weszłam do kawiarni Cafe22 w Szczecinie i zobaczyłam tłum roześmianych, szczęśliwych ludzi. To był szok. Pomyślałam, że skoro oni się cieszą, to i ja mogę. Opowiadali, co robią, gdzie jeżdżą, jakie mają plany, pracę i jak wygląda ich codzienność.

klaudia-figurska-10.jpg

MŁ: Jak zniosła pani przygotowania do operacji…

KF: Ciężko. Kiedy zaczęłam się oczyszczać przed operacją, stres wziął górę. Niestety, zdałam sobie sprawę, że to już jutro rano. To, że byłam tak daleko od domu (ze Szczecina do Sieradza jest ok. 450 km) bez dzieci… Nagle wszystko, co miało się wydarzyć, było przerażające.

MŁ: Rano było lżej, bo to już za chwilę, czy ciągle stres?

KF: Bardzo się denerwowałam. Zapytałam, czy na blok operacyjny mogę pójść na piechotę, niestety musiałam jechać na łóżku. I to była bardzo ciężka podróż, przez chwilę był przy mnie mąż, ale przed wjazdem na salę operacyjną musiał mnie zostawić… byłam spanikowana. Łzy same cisnęły się do oczu, drżały mi ręce. Na sali operacyjnej wszyscy byli mili, przyjaźnie nastawieni, zmieniłam łóżko, na to właściwe operacyjne, wjechałam na salę porozmawiałam chwilę z pielęgniarką anestezjologiczną i… tyle z tego pamiętam.

klaudia-figurska-11.jpg

MŁ: Jak było po operacji?

KF: Obudziłam się, ale nie miałam siły podnieść powiek. Na oślep macałam swój brzuch, żeby sprawdzić, czy się udało zespolenie, czy jednak mam stomię. Miałam tak duży opatrunek na brzuchu, że zaszeleścił mi pod dłonią. Byłam przekonana, że mam stomię. I wtedy usłyszałam, jak ktoś do mnie powiedział: „nie masz stomii” i spokojna znowu zasnęłam. Obudziłam się już na sali na oddziale.

MŁ: W końcu przyszła radość…

KF: Och, i to jaka, jeszcze jak zobaczyłam męża uśmiechniętego, to dało mi dużo radości. Damian przyniósł mi kwiaty, które miały mi towarzyszyć przez cały pobyt w szpitalu, bo już tego samego dnia musiał wracać do Szczecina, do dzieci. Niestety w naszych szpitalach nie można mieć kwiatów w sali, więc pani oddziałowa postawiła je w korytarzu. Kiedy odzyskałam siły, chodziłam, by na nie popatrzeć, ten bukiet był moją motywacja do spacerowania. A ze zrobieniem pierwszego kroku nie było łatwo. Dzień po operacji odwiedził mnie profesor i zachęcał, bym spróbowała się przejść. Szczytem, który udało mi się tego dnia osiągnąć, było wstanie z łóżka, ale nie zdołałam podejść nawet do sąsiedniego łóżka. Miałam potworne zawroty głowy. Profesor był dla mnie dużym wsparciem i nieustannie mnie motywował do podejmowania prób chodzenia. Następnego dnia czułam się o wiele lepiej i nadrobiłam to, czego nie przeszłam w drugiej dobie po operacji.

klaudia-figurska-12.jpg

MŁ: Zdarza się, że pacjenci przechodzą kryzys…

KF: W trzeciej dobie dostałam biegunek. Byłam trzydzieści razy w toalecie. Było mi ciężko i jedyne, o czym marzyłam, to bliskość męża. Z jednej strony wiedziałam, że moja mama na pewno zajęłaby się dziećmi, ale z drugiej, oczekiwać od niego, by przejechał pięć godzin tylko po to, by pobyć ze mną przez chwilę… Musiałam chodzić w pampersie, to było bardzo trudne i krępujące. W pewnym momencie myślałam, że teraz tak już będzie na zawsze. To była bardzo ciężka dla mnie doba. Czwartego dnia odwiedziła mnie Karolina, którą poznałam dzięki Mireli i fundacji, a która mieszka w Sieradzu i wspiera osoby przyjeżdżające z różnych zakątków do tamtejszego szpitala. Tego dnia wieczorem biegunki ustąpiły i poczułam się już naprawdę dobrze. W szpitalu byłam jeszcze trzy doby, ale było już wszystko okej i mógł po mnie przyjechać mąż. To był wspaniały dzień, w końcu mogłam wrócić do domu. Przez dwa tygodnie doskwierały mi jeszcze bóle brzucha, ale z dnia na dzień ustępowały.

MŁ: A jak dzisiaj się pani czuje?

KF: Jakbym nigdy nie miała tak poważnej operacji. Sądziłam, że będzie dużo gorzej. Nadal unikam dźwigania, co jest trudne przy dwójce małych dzieci, ale dzięki wsparciu męża, mamy i siostry ten najtrudniejszy czas przeszłam dobrze.

MŁ: Praca jelit unormowała się?

KF: Jeżeli chodzi o wypróżnienia, to jest w porządku, zdarza się, że mam dzień, kiedy częściej chodzę do toalety, ale to dlatego, że rozszerzam dietę. Jest naprawdę dobrze. Wizyty w toalecie są częstsze niż przed operacją, ale jest o wiele lepiej, niż myślałam, że będzie. Niedawno miałam kontrolne badanie endoskopowe, którym się stresowałam. Usunięto polipy, które się wytworzyły, i czekam na wynik badań histopatologicznych. Takie kontrole będę miała już zawsze, na razie co trzy miesiące, a później co pół roku.

klaudia-figurska-13.jpg

MŁ: Jakie ma pani plany na najbliższe miesiące?

KF: Teraz czekam na decyzję komisji ds. orzekania o niepełnosprawności. Chciałabym zmienić pracę, bo pracuję w sklepie budowlanym, a chciałabym unikać dźwigania i zależy mi, by mieć swobodniejszy dostęp do toalety. Jestem pod opieką poradni genetycznej i w najbliższych dniach będę miała jeszcze USG tarczycy i w dalszych planach TK jelita cienkiego. Muszę również kontrolować górną część przewodu pokarmowego, ponieważ mam polipy dna żołądka i dwunastnicy na szczęście z badań histopatologicznych wyszło, że to polipy nabłonka i to nic groźnego. Najważniejsze dla mnie jest spędzanie czasu z synami, z rodziną. To daje mi największą radość i szczęście.

MŁ: Lęki ustąpiły?

KF: Teraz myślę o dzieciach i swoim powrocie do kondycji. Oczywiście zadaję sobie pytanie, czy przekazałam synkom pechowy gen, ale staram się o tym nie myśleć. Są jeszcze bardzo mali i mogę wykonać im badania genetyczne z krwi, by sprawdzić, czy mają mutację, ale nawet jeśli, to choroba może się u nich nie uaktywnić. Poczekam z tym, gdy będą starsi, kolonoskopię będzie można wykonać u nich dopiero po 18. urodzinach. Mam nadzieję, że będę mogła im w tym wszystkim towarzyszyć i, że do tego czasu będzie już lek spowalniający bądź eliminujący tę chorobę. Poza tym mam bardzo dużo energii. Chcę jak najszybciej wrócić dla pełnej sprawności. Uwielbiamy z mężem zabierać synków w różne miejsca oraz jeździć pod namiot. A moim cichym marzeniem jest przyczepa kempingowa, by być niezależnym od pogody. I tak… w końcu wszystkie lęki ustąpiły.

Autor zdjęć – Sławomir Trojanowski
Czerwiec 2023

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na