Z ogromną radością i wzruszeniem przedstawiam Państwu tekst, który jest zapisem rozmowy z Kobietą Niezwykłą- Panią Magdą Maksymowicz de domo Lubieniecka. Magdę z wdzięcznością nazwać możemy Przyjaciółką Fundacji, a okazją do odwiedzin w Jej pełnym pamiątek domu były okrągłe urodziny. Nie będę uprzedzać faktów. Serdecznie zapraszam do poznania „Drogi życia” Pani Magdy.

Wywiad z Magdaleną Maksymowicz dla Stoma Life-93.jpg

Korzenie

Bez korzeni …się nie da. Bez korzeni nie urośnie ani drzewo, ani kwiat, ani źdźbło trawy. Podobnie jest z nami- ludźmi. Każdy z nas ma rodowód sięgający wielu, wielu pokoleń wstecz, choć nie każdy zna historię swojej rodziny jednakowo i nie każdy o swoich przodkach może tyle samo powiedzieć. Ja mam to szczęście, że historia mojej rodziny jest dość dobrze udokumentowana, zwłaszcza ta „ po mieczu” czyli od strony taty.

Lubienieccy wywodzą się z Kujaw, z Lubieńca koło Włocławka. Pierwsze wzmianki o rodzie sięgają 1439 roku. Udokumentowane jest nasze pokrewieństwo z królem Janem III Sobieskim, od którego przodkowie mojego ojca dostali ołtarzyk polowy za waleczność w wyprawie wiedeńskiej. Decyzją rodziny ołtarzyk ten w 1968 roku został przekazany do katedry kieleckiej, w której znajduje się do dziś. Pokrewieństwo z królem Sobieskim trudno mi sobie zwizualizować, ale kolejne pokolenia to bohaterowie nauki, patrioci walczący w powstaniach narodowych aż po bardzo bliskiego wujka, którego miałam szczęście poznać osobiście. Kuzyn mojego Taty nazywał się Henryk Dobrzański i nosił pseudonim Hubal.

Matka Henryka- Maria Dobrzańska z domu Lubieniecka była rodzoną siostrą mojego dziadka Włodzimierza hrabiego Lubienieckiego.

Moja rodzinna saga mogłaby być opisywana tutaj jeszcze bardzo długo. Oczywiście nie będę tego robić, ale koniecznie chcę wspomnieć tu o wuju Kornelu Krzeczunowiczu, który w wieku 26 lat został dowódcą 8 Pułku Ułanów i zasłynął szarżą pod Komarowem w czasie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Po drugiej wojnie światowej został w Londynie, a jego syn, mój ukochany kuzyn Andrzej Krzeczunowicz przez wiele lat był zastępcą Jana Nowaka Jeziorańskiego w Radiu Wolna Europa.

Moja mama wywodziła się z poznańskiego rodu Czubek. Jej Tata -Marcin to znany poznański przemysłowiec, a mama Leokadia była wielokrotnie odznaczaną organizatorką różnych form pomocy dla biednych i bezdomnych. Ich córka Zofia w 1927 roku wyszła za mąż za hrabiego Włodzimierza Lubienieckiego, więc ja, nie mając na to żadnego wpływu, urodziłam się jako hrabianka Magdalena Lubieniecka 3 grudnia 1933 r. Byłam trzecim dzieckiem moich rodziców i jedyną córką. Miałam dwóch starszych braci. Włodzimierza i Andrzeja. Mieszkaliśmy w rodzinnym majątku o pięknej nazwie Zameczek w okolicach Radomia.

1.jpg
2.jpg
 

Dzieciństwo

Znając historyczne daty, nie trudno policzyć, że moje beztroskie dzieciństwo trwało tylko sześć lat, do wybuchu II wojny światowej w 1939 r. Sporo pięknych chwil z niego pamiętam. Między innymi był to czas spędzony z naszym guwernerem panem Bogdanem Zakrzewskim, późniejszym profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego znanym między innymi z inicjatywy przeniesienia pomnika Aleksandra Fredry ze Lwowa na wrocławski Rynek, gdzie nasz komediopisarz stoi do dziś. Podobno to ulubione miejsce randek młodych wrocławian. Nasz nauczyciel oprócz tego, że nauczył mnie i braci czytania i pisania, był wielkim zwolennikiem wu-efu, jak byśmy dziś powiedzieli, co w tamtych czasach popularne nie było. Dzięki niemu w naszym stawie nauczyłam się pływać, co miało fundamentalne znaczenie dla mojego dalszego życia.

II wojna światowa

Myślę, że każdy, kto przeżył te trudne lata, chciałby w dużej mierze o nich zapomnieć lub wymazać z pamięci. Nie da się tego zrobić. Tamte czasy ze względu na ich ładunek historyczno-emocjonalny zostają w sercu i pamięci szczególnie głęboko. Cóż ja mogę powiedzieć, przeżywając je z perspektywy kilkuletniej dziewczynki? Jedno, co zapamiętałam na zawsze to…koniec naszego beztroskiego świata w rodzinnych stronach. To bezpowrotny koniec wszystkiego, co od pokoleń w rodzinach moich rodziców stanowiło pewnego rodzaju constans. To koniec epoki przedwojennego ziemiaństwa, którego etos wyznaczały patriotyzm, głęboko wpojone zasady dobrego wychowania, umiłowanie nauki, sztuki, kultury, szacunku i rodzinnych wartości. Chciałabym być dobrze zrozumiana. Nie szczycę się „ błękitną krwią”, bo z podrapanych kolan zawsze leciała czerwona , ale bez żadnej swojej „zasługi” urodziłam się w takiej, a nie innej rodzinie i świat nasz, i nam podobnych wraz z wybuchem wojny został unicestwiony.

W 1939 roku miałam dopiero 6 lat. Cały okres drugiej wojny światowej spędziłam w rodzinnym Zameczku, który Niemcy zaanektowali, ale pozwolili nam nadal w nim mieszkać. Z mojego Taty zrobili zarządcę jego własnego majątku. Mówię o tym, gdyż z tym okresem mojego życia wiążą się dwa wspomnienia, w których „główną rolę” odegrał wspomniany już wcześniej mój wuj- mjr Henryk Dobrzański- Hubal.

W naszym majątku Niemcy urządzili sobie plac ćwiczeń, kwaterując swoich ludzi na piętrze. Nam pozwolono zostać na parterze. Którejś nocy ojciec wpuścił Hubala i jego partyzantów do piwnicy, gdzie przechowywane było mięso i wędliny z…niemieckiego świniobicia. Leśni najedli się do syta i pewnie jeszcze zabrali prowiant ze sobą. Dopiero po latach odczułam dramaturgię, a jednocześnie groteskę tę sytuacji. Słowo „świniobicie” nabiera jakby nowego znaczenia

Wspomnienie drugie to sfingowany „napad” kuzyna na kuzyna. Hubal ostrzegł mojego tatę, że „napadnie” na jego furmankę , kiedy ten będzie przewoził pieniądze na wynagrodzenia dla pracowników majątku. Dla uwiarygodnienia sytuacji ojciec wziął ze sobą mojego niczego nieświadomego brata, w opowieść którego o napadzie partyzantów i grabieży pieniędzy Niemcy uwierzyli i niczego złego nie zrobili mojemu Tacie i bratu.

PRL

Wojna się skończyła, ale na pewno nie na taki nowy podział Europy czekała moja rodzina. Niemiecka Rzesza została pokonana, ale rodząca się socjalistyczna Ojczyzna była dla nas wielką niewiadomą.

Z majątku w Zameczku zostaliśmy wypędzeni przez Armię Czerwoną w 1945 roku. Schronienie znaleźliśmy u wujostwa w Krakowie. Pierwsze powojenne miesiące przeżyliśmy, mieszkając na niewielkim metrażu w kilkanaście osób. Wojna przerwała naszą domową edukację. W Krakowie rodzice podjęli trudną decyzję umieszczenia nas w szkołach z internatem. Moi bracia razem- trafili do męskiego, ja z kuzynką do żeńskiego. Nie będę się wdawać w szczegóły, powiem tylko, że było nam tam na tyle źle, że pewnego razu, pod osłoną nocy uciekłyśmy stamtąd do wujostwa i już nie zostałyśmy odesłane z powrotem.

Z Krakowa, próbując odnaleźć się w nowej, bardzo nieprzyjaznej dla nas rzeczywistości, trafiliśmy w rodzinne strony mojej mamy, czyli do Wielkopolski pod opiekuńcze skrzydła babci Leokadii. Moje losy- kilkunastoletniej dziewczynki zdominowane zostały przez konieczność kontynuowania nauki, zdobywania wiedzy i wykształcenia. Kolejna szkoła z internatem miała stać się na wiele lat moim drugim( żeby nie powiedzieć pierwszym) domem, ale tę w podpoznańskich Pobiedziskach w przeciwieństwie do krakowskiej, wspominam z czułością i rozrzewnieniem. Zostałam tam aż do matury, którą z powodzeniem zdałam.

3.jpg
4.jpg
 

Wrocław

Nie wiem, ilu określeń musiałabym użyć, by powiedzieć, co dla mnie kryje się w tym jednym słowie. Wrocław to całe moje dorosłe życie, to moje miasto, moja kariera sportowa i zawodowa, to moja jedyna miłość do mężczyzny, to moja rodzina, dzieci, wnuki, przyjaciele. Wrocław to ja, a ja to Wrocław.

Jak to się zaczęło?

Do Breslau opuszczonego przez Niemców przyjechała również moja rodzina. Tata dostał pracę w Centrali Materiałów Budowlanych. Razem z pracą było też mieszkanie, w którym mieszkam do dziś. Jako świeżo upieczona maturzystka pragnęłam studiować. Z wyborem uczelni nie miałam dylematu. AWF-to było to, o czym zawsze marzyłam. Wysoka, z długimi nogami Magda lubiła biegać, skakać, a dzięki nauczycielowi z dzieciństwa umiała także pływać, więc egzaminy wstępne zdała śpiewająco. Początkowo trenowałam lekkoatletykę, ale widać…kariera pływaczki była mi pisana od pierwszych minut zanurzenia w rodzinnym stawie

Jak to często bywa, przez zupełny przypadek, kiedy nie wpuszczono mnie na trening koleżanki –pływaczki, zostałam „ wyhaczona” przez trenera konkurencyjnego klubu. Po pierwszym treningu przyjęto mnie do klubu Pa-fa-wag Wrocław, dla którego zdobyłam 2 tytuły Mistrzyni Polski. Czternaście razy byłam wicemistrzynią, szesnaście lat należałam do kadry narodowej.

Miłość

Decyzja o wyborze uczelni okazała się jedną z najlepszych w moim życiu i na całym moim życiu absolutnie zaważyła. Pływacka pasja też „maczała w tym palce”, bo o guzik kurtki niebieskookiego przystojniaka zahaczyłam paskiem od worka treningowego, z którym wracałam z basenu. Guzik się nie urwał, ale zanim zdołałam worek wyplątać, wystarczyło czasu, by nasze spojrzenia się skrzyżowały. Mimo że dobrze pływałam, utonęłam w tych oczach…na zawsze.

Staś

Powiedziałam przed chwilą, że zabrakłoby mi słów, by powiedzieć, co kryje się dla mnie pod hasłem „Wrocław” , a jednak to o wiele łatwiejsze, niż próba opowiedzenia o Stasiu- moim mężu, przyjacielu, mężczyźnie mojego życia.

Na uczelnianym korytarzu los zetknął mnie ze Stanisławem Maksymowiczem.

stanislaw-maksymowicz.jpg

Stanisław Maksymowicz urodził się 7 czerwca 1933 roku. Absolwent Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, nauczyciel akademicki z tytułem doktora, twórca i długoletni kierownik Samodzielnego Zakładu Sportów Lotniczych przy AWF we Wrocławiu. Instruktor pilot I klasy: szybowcowy, samolotowy, spadochronowy, motolotniowy i paralotniowy. Pilot balonowy i mechanik obsługi balonu wolnego. Od 1946 roku członek Aeroklubu Jeleniogórskiego, od roku 1952 – Wrocławskiego. Pionier motolotniarstwa i paralotniarstwa w Polsce. Instruktor i wychowawca kilku pokoleń pilotów, skoczków, instruktorów oraz trenerów sportów lotniczych wielu specjalności .Przez 15 lat członek kadry narodowej samolotowo-nawigacyjnej i akrobacyjnej. Współorganizator wielu imprez lotniczych i pokazów w kraju i zagranicą, w których wielokrotnie sam brał udział. Uczestniczył m. in. w 12 ogólnopolskich samolotowych rajdach pilotów i dziennikarzy, dwukrotnie je wygrywając. Przez zarząd Aeroklubu Polskiego uhonorowany tytułem i odznaką Zasłużonego Działacza Lotnictwa Sportowego. Jest laureatem Wyróżnienia Honorowego im. Dedala, Złotej Lotki i Błękitnych Skrzydeł oraz Dyplomu FAI im. Paula Tissandiera. Członek wrocławskiego Klubu Lotników „Loteczka”. Uczestnik seminariów Dolnośląskiej Akademii Lotniczej prowadzonej przez Fundację Otwartego Muzeum Techniki, w 2003 r. współorganizator Międzynarodowej Konferencji „Lotnictwo. Stulecie Przemiany”.

Był instruktorem i wychowawcą kilku pokoleń nauczycieli wychowania fizycznego, pilotów, skoczków, instruktorów oraz trenerów sportów lotniczych. Stworzył unikatowy na skalę światową Samodzielny Zakład Sportów Lotniczych przy AWF we Wrocławiu. Na samolotach spędził w powietrzu ponad 5000 godzin, wykonał 786 skoków spadochronowych. Stanisław Maksymowicz był jednym z najlepszych polskich akrobatów lotniczych (przez 15 lat w kadrze narodowej) oraz jednym z pionierów lotniarstwa w Polsce. Jego dorobek lotniczy: Jest twórcą unikalnej w świecie uczelni cywilnej w ramach Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, gdzie był Kierownikiem Zakładu Teorii i Metodyki Sportów Lotniczych. Uczelnia wypuściła z dyplomami magisterskimi 82 trenerów, 200 osób z różnorakimi uprawnieniami lotniczymi, setki absolwentów ze specjalizacjami instruktorów, trenerów w sportach lotniczych takich jak: szybownictwo sporty samolotowe, balonowe, spadochronowe, modelarstwo itp. Zorganizował udziały studentów w setkach obozów lotniczych w kraju i zagranicą. Wykształcił kadrę lotniczą, która do dziś w lotnictwie zajmuje eksponowane stanowiska. Sam posiadał wszelkie możliwe licencje i uprawnienia m.in. trenera, instruktora pierwszej klasy w sportach samolotowych , szybowcowych, spadochronowych i wszelki inne w tym do wykonywania lotów agrolotniczych, nocnych itp. Był wieloletnim członkiem Kadry Narodowe Akrobatów i Członkiem Kadry Rajdowo Nawigacyjnej. W pewnym okresie był też ich trenerem. Organizował obozy i szkolenia na zlecenie wojska i służb specjalnych. Był organizatorem czterech Zlotów Amatorów konstruktorów. Był organizatorem dwóch edycji Sympozjów na temat bezpieczeństwa w lotnictwie, którego dorobkiem było 380 opracowań na ten temat.

Jest bohaterem jednej z barwniejszych wrocławskich legend – przelotu pod Mostem Grunwaldzkim. O historii tej opowiada opublikowany na początku XXI wieku reportaż Wandy Dybalskiej „Lot pod Grunwaldem”.

Wiem, że było tak: nadleciał od strony Politechniki Wrocławskiej i elektrowni. Mały, zgrabny samolocik sfrunął z góry nad rzekę i przytulił się do Odry. Sunął nisko, tuż nad lustrem wody, celując w środek Grunwalda. Na mgnienie oka zniknął pod stalową konstrukcją. Przypadkowi przechodnie wstrzymali oddech z podziwu lub przerażenia. Ale pilot już był po drugiej stronie mostu, już wzbijał się wysoko w powietrze” – pisała wówczas dziennikarka Gazety Wyborczej.

Wybaczcie Drodzy Czytelnicy, że pozwoliłam sobie na zacytowanie powszechnie dostępnych informacji na temat mojego męża, ale naprawdę zabrakłoby mi słów, by streścić wszystko, czego dokonał i opisać jego inicjatywy i pomysły, w których był…pierwszy, nowatorski, jedyny, niepowtarzalny.

Jego droga do Wrocławia była jeszcze trudniejsza niż moja. Wiodła przez Syberię, gdzie na zawsze został jego ojciec, a z której on cudem uratowany wraz z mamą dotarł na „ ziemie odzyskane” dopiero w latach 50. Nie wiem, czy więcej miał w sobie z Dedala czy Ikara( Być może łączył w sobie cechy ich obu?), ale jedno wiem na pewno. Przestworza były jego żywiołem i była to miłość odwzajemniona, którą rozumiałam, szanowałam i nie musiałam z nią konkurować. Nie wiem, skąd Staś znajdował czas na …wszystko, ale…znajdował, nie zaniedbując rodziny, pracy, studentów, pasji. A pasji miał niezliczoną ilość.

Oprócz latania na…wszystkim( myślę, że miotła też by go posłuchała ) był ratownikiem górskim, instruktorem narciarstwa, kajakarzem, kochał jazdę samochodami terenowymi i rowerem. Niestety ta ostatnia( wydawałoby się najbezpieczniejsza z pasji) okazała się dla mojego męża strasznie pechowa. Staś na….zwykłym „składaku” miał wypadek , który okazał się bardzo brzemienny w skutkach. Odniósł szereg poważnych obrażeń i nigdy nie wrócił już do pełnej sprawności, z której słynął do…osiemdziesiątki. Pożegnałam Go 1 kwietnia 2021 r.

Kariera sportowa, zawodowa, macierzyństwo

Jak już wspominałam wcześniej, moim żywiołem okazała się woda. Jako studentka, a potem magister wychowania fizycznego, najlepiej czułam się na basenie i tam odnosiłam największe sukcesy. Mając 32 lata, zostałam mamą dwóch wspaniałych synów bliźniaków- Jacka i Krzysztofa. Po ich urodzeniu kontynuowałam uprawianie sportu, odnosząc największe sukcesy tym razem w stylu grzbietowym.

Był to czas, kiedy zmieniłam pracę z uczelni na nauczanie wychowania fizycznego w szkole podstawowej. Niestety nasze życie rodzinne nie było usłane różami. Jeden z naszych synów- Jacek od dzieciństwa zaczął chorować. Nie muszę mówić nikomu z rodziców, co to oznacza dla pozostałych członków rodziny? Cierpieliśmy razem z Jackiem, starając się dostosować dom, by mógł jak najwięcej czasu spędzać z nami, gdy przestał mówić i chodzić. Niestety odszedł od nas w wieku dziesięciu lat, a puste miejsce, które po sobie zostawił nie zabliźniło się nigdy. Nie mogliśmy jednak pozwolić sobie na rozpacz, bo był z nami Krzyś, który lata choroby brata przeżył równie mocno, jak my.

Dziś Krzyś, to doktor habilitowany nauk medycznych- adiunkt Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu Krzysztof Maksymowicz. Mój syn jest moją dumą. Kibicuję jego karierze zawodowej w trudnej dziedzinie patomorfologii. Dla mnie przede wszystkim jest synem, ojcem moich trzech wspaniałych wnuków- Jerzyka- doktora anestezjologii i świeżo upieczonego męża Ani, Aleksandra i licealisty Ignacego. Mama chłopców to moja droga Synowa Hania również zawodowo związana z medycyną.

5.jpg
6.jpg
 

Turystyka

Moje losy zawodowe meandrowały. Ich cechą wspólną była aktywność fizyczna i kontakt z ludźmi. Po pracy na uczelni i w szkole, aż do emerytury, pracowałam jako przewodnik turystyczny po Dolnym Śląsku oraz pilot wycieczek zagranicznych. Z racji biegłej znajomości języka niemieckiego byłam rezydentem w niemieckim biurze podróży i to przede wszystkim naszym zachodnim sąsiadom pokazywałam Polskę i Europę. Najwięcej czasu spędziłam na południu Hiszpanii. Turystyka, podobnie jak sport i kontakt z drugim człowiekiem, to moje pasje, które miałam szczęście realizować jako obowiązki zawodowe i tu już słowo „ obowiązki” schodzi na dalszy plan. Mówi się, że kto kocha swoją pracę, nie pracuje ani dnia. Ja może tak nie powiem, ale wiem na pewno, że chodzenie do pracy z radością to podobnie, jak dobre relacje rodzinne, podstawa szczęśliwego życia, witalności, a jako dziewięćdziesięcioletnia jubilatka powiem, że także długowieczności.

Anno Domini 2023

Skoro jako kobieta sama sobie swój wiek „ wypomniałam”, na koniec mojego Curriculum Vitae chcę powiedzieć kilka słów o mojej teraźniejszości. Jak wspomniałam na początku, nadal mieszkam we Wrocławiu blisko Akademii Wychowania Fizycznego, która dla mnie i mojego męża Stasia była prawdziwą Alma Mater. Mam również swoją leśną głuszę nad Jeziorem Powidzkim, do której od jakiegoś czasu trudniej mi się dostać, ponieważ przestałam prowadzić samochód. Trudniej to nie znaczy, że się nie da

Taka dewiza przyświeca mi całe życie i nie dotyczy tylko sposobu dostania się na działkę Uwielbiam tam przebywać. Po śmierci męża najczęściej towarzystwa dotrzymuje mi kuzynka Hania. Mam nadzieję, że się nie pogniewa, jeśli zdradzę, że jest mamą doktora proktologii Jerzego Medyńskiego, który jest konsultantem medycznym w wydawanym przez Państwa wspaniałym piśmie- kwartalniku „ Po prostu żyj”.

I w tym momencie zwrócę się do Ciebie personalnie Mirelko.

Wiem, że Czytelnicy przeczytają te słowa właśnie w gazecie wydawanej przez Fundację Stomalife. Powiem, że długo nie mogłam uwierzyć w Twoją propozycję, bym to właśnie ja stała się bohaterką tego artykułu. Ale winna jestem Drogim Czytelnikom pewne wyjaśnienie.

Skąd ja i stomia?

Nie mam stomii. Wśród wielu chorób i operacji, które przeszłam, ta akurat mnie ominęła, ale przez długie lata naszej przyjaźni cierpiałam razem z Tobą. Nie mogłam pogodzić się z Twoim bólem, a jeszcze dotkliwsza była bezsilność- Twoja, Twoich bliskich, a także nas- Przyjaciół, którzy nie mogliśmy Ci pomóc. Dlatego, kiedy Twoje cierpienia skończyły się wraz z wyłonieniem stomii, a wrócił entuzjazm, który zawsze Cię cechował, udzielił się on również mnie.

Chciałam jak najwięcej dowiedzieć się o lekarzu, który Ci pomógł i o Fundacji, która robi tak wspaniałe rzeczy nie tylko dla stomików, ale ludzi osamotnionych w swej chorobie.

Powiem, że dzień, w którym otrzymałam od Ciebie pierwszy egzemplarz gazety, naprawdę szeroko otworzył mi oczy. Wtedy zasnęłam o świcie, bo…przeczytałam go od deski do deski, a potem jeszcze wielokrotnie wracałam do tych mądrych tekstów. Gazetę pożyczam również znajomych, prosząc, by po przeczytaniu oddali mi „ Po prostu żyj” z powrotem. Myślę, że nawet tytuł pasuje do nas obu i wielu innych, walczących z przeciwnościami i niepoddających się.

Po prostu żyj - czyż to nie piękne?

7.jpg
8.jpg
9.jpg
 

Urodziny

Nie mogę zakończyć tej historii inaczej, jak podziękowaniem za piękną niespodziankę urodzinową. Tak „ różowych” Urodzin nie miałam jeszcze nigdy. Dziękuję Fundacji Stomalife za przepiękny bukiet w kolorze fuksji, za balony i życzenia. Nawet tort oprócz tego, że pyszny, był oczywiście różowy.

Wiem, Moi Kochani, że nie był to przypadek. Róż to symbol fundacji i… bardzo dobrze!!

Różowy jest wesoły, radosny, energetyczny, kojarzy się z patrzeniem na świat przez różowe okulary, a mnie takie spojrzenie jest bardzo bliskie.

Myślę, że z perspektywy przeżytych 90 lat, za które Opatrzności dziękuję, z całą mocą powiedzieć mogę, że cud, jakim jest życie od narodzin do śmierci jest w naszych rękach i mimo wszelkich przeciwności losu, okoliczności, uwarunkowań historycznych czy politycznych, to my jesteśmy reżyserami, scenarzystami i aktorami w filmie pod tytułem…Curriculum Vitae.

Dziękuję Państwu, że mogłam podzielić się z Wami swoją historią i życzę każdemu, by ścieżka jego życia była jasna, prosta, słoneczna i pełna kwiatów.

Różowych, jak te w moim bukiecie.

Wysłuchała i spisała Mirela Bornikowska
Wrzesień 2023

Znajdź nas na
Znajdź nas na
Znajdź nas na