COLORATA
Tekst: Dorota Marta Pędzieszczak
Colorata to symboliczna opowieść o drzewie, pogrążonym w depresji… Wszyscy miewamy lepsze lub gorsze dni, jeżeli jednak stan obniżonego nastroju przedłuża się w nas, a życie traci dla nas sens, to być może mamy depresję… . Coloracie pomaga wyjść z niej tajemniczy Colorista. Kim jest? To już Ty sam, Czytelniku, zdecydujesz. Towarzyszy jej empatycznie, pomaga znaleźć odpowiedź na pytanie: Co jest dla niej w życiu ważne?
Czeremcha Colorata pochylała się nad zamarzniętym jeziorkiem. Patrzyła na swoje odbicie w tafli lodu: nagie, obwisłe gałęzie; szary, kostropaty pień. „Jak ja siebie nienawidzę! – wzdychała. –Tkwię tutaj zupełnie bez sensu”.
Soki ledwie, ledwie w niej krążyły. Spała i budziła się, spała i budziła, i spoglądała w szklane jeziorko ‒ na siebie w nim i na odbicie ośnieżonych krzaków oraz stalowych, ciężkich chmur.
Pewnego dnia obudziła się i nie znalazła nawet swojego odbicia. Znikło! Wpatrywała się w zasypane śniegiem jezioro, widziała jedynie swój cień. „Jestem cieniem” – pomyślała. Wiatr poruszył jej giętkim pniem. Wychyliła się bezwolnie w jedną, w drugą stronę i nagle zobaczyła ‒ Ktosia ‒ który przyglądał się jej uważnie. Colorata skrzywiła się.
— Nie mam ochoty na towarzystwo — powiedziała.
— Rozumiem — rzekł ten Ktoś. — Patrzę po prostu na ciebie i wsłuchuję się.
— W co?
— W twój ból.
— To moja sprawa — zdenerwowało się drzewo.
— Tak. Myślę jednak, że może mógłbym ci pomóc.
— A kim ty w ogóle jesteś? — zapytała Colorata.
— Coloristą.
— Coloristą? — zdziwiła się.
— Tak. Przekonasz się o tym, jeśli pozwolisz mi sobie pomóc.
— Mnie pomóc się nie da. Nie ma mnie. Jestem cieniem. I niech tak już zostanie. Tak jest dobrze.
— Nie jesteś już cieniem, zobacz. — Colorista wskazał na jezioro.
Słońce rozpuściło śnieg, tafla lodu znów się zaszkliła, odbijała – jak wcześniej – drzewo.
— To złudzenie — rzekła czeremcha. — Jestem cieniem. Wszystko to złudzenie.
— Więc nie ma nic? Nie ma ciebie, jeziora, a nawet mnie? — zapytał Colorista.
— Nie ma — zniecierpliwiła się Colorata. — Odejdź już. Męczysz mnie.
— Posiedzę sobie tutaj. Nie będę się odzywał.
— Jak sobie chcesz — powiedziała Colorata i wzruszyła ramionami.
Trwali tak oboje nad jeziorkiem, wpatrując się w jego szybę. Milczeli, milczeli, milczeli… Lód topniał cichaczem i nagle, któregoś ranka, czeremcha zauważyła, że całkiem znikł. „Wiatr rozkołysał wodę – pomyślała. – Wygląda teraz jak pomarszczona, pomięta chusta. Już lepsza była gładka tafla lodu”.
— Zobacz, Colorato — odezwał się Colorista. — Wiatr rozkołysał wodę i teraz bawi się nią jak muślinową chustą ‒ to w fałdy ją układa, to znów wygładza. Cudownie! A pod wodą… widzisz? Migoczą w słońcu grzbiety ryb.
Ryby pływały wokół odbicia czeremchy w jeziorze: pląsały pomiędzy konarami, uderzały w nie swymi dziobatymi pyszczkami.
— Łaskoczecie mnie — powiedziało drzewo i zaczęło się wiercić, próbowało je odpędzić. I wtedy poczuło, że soki w nim jakby szybciej zaczęły krążyć. I zachciało mu się zrobić coś… – samo nie wiedziało, co.
— Co mam robić? — zapytało Coloristę.
Colorista milczał.
— No, powiedz mi, co mam robić? – rozzłościła się Colorata.
— Tego ci nie powiem. Poszukaj odpowiedzi w sobie.
Czeremcha wsłuchała się w siebie.
— Pąki? Znów? — zajęczała po chwili.
— Za każdym razem to jednak inne pąki — rzekł Colorista.
— Ale po co w ogóle zaczynać?
— Nie chcesz, to nie! — Zniecierpliwił się Colorista. Wzruszył ramionami i znów
zaczął się wpatrywać w wodę.
Czeremcha również zamilkła. Patrzyła na swoje odbicie. I na promienie, które przezierały przez jej gałęzie i znikały gdzieś w głębi jeziora. Czuła ciepło słońca na swych plecach. Próbowała sobie przypomnieć, jak to było, kiedy po raz pierwszy wypuściła pąki. „A może by to powtórzyć? – pomyślała. ‒ Nie, powtórzyć się nie da, więc… może spróbować jeszcze raz? Dać sobie jeszcze jedną szansę? Ostatnią szansę?”
— Dać sobie jeszcze jedną, ostatnią szansę, to za mało, by zacząć. Nawet nie ma sensu zaczynać po to, by dać sobie jeszcze jedną, ostatnią szansę — odezwał się nagle Colorista .
— Miałeś się nie wtrącać! — zawołała Colorata.
— Nie mówię do ciebie. Rozmawiam sam ze sobą. Tu chodzi o mnie.
— O ciebie? Jak to? — zdziwiła się czeremcha.
— No tak, bo „dać sobie jeszcze jedną, ostatnią szansę”, to dla mnie za mało, by chcieć żyć. A jeśli znów się nie uda, to co: kolejnej szansy sobie już nie dam? Widzisz to jeziorko? — zapytał.
— Jasne, że widzę. Tkwię przecież nad nim od lat.
— A co widzisz?
— No, wodę w dużym dole. Brudny piasek na dnie. Zgniłe wodorosty. Sitowie wokół wyschnięte i… i… i… moje w jeziorze kostropate odbicie.
— A więc go nie widzisz…
— Jak to?
— Jezioro to zbiornik wodny. Żyją w nim ryby, raki, żaby, wodorosty… Wokół niego rośnie sitowie i kwiaty, i krzaki. I ty. Ty, jak i one, karmisz się jego wodą.
Colorista zamilkł. Colorata też milczała. Zapatrzyła się w głąb jeziorka, obserwowała życie, które się w nim toczyło. „No tak – myślała – jezioro jest potrzebne…. A ja, stara czeremcha, komu jestem potrzebna? No, komu?! Nikomu!”
— Czuć się potrzebnym… czy to takie ważne? — zapytał Colorista.
— Jak to? Najpierw dajesz mi za wzór jezioro i wykazujesz, jak jest potrzebne, a potem
mówisz, że czuć się potrzebnym nie jest najważniejsze???
— Nie powiedziałem tego. Zastanawiam się. No bo jeśli chcę być potrzebny, a nie ma komu, to bez sensu jest żyć. A choćby to jeziorko… czy ono chce być potrzebne? A może tak po prostu – JEST?
— Więc, tak po prostu – BYĆ? To masz na myśli? Jaki to ma sens?
Colorista milczał.
„Jezioro – rozmyślała Colorata. ‒ Dom dla wodnych stworzeń i roślin. Czy po to jest, by mogły w nim mieszkać? Jezioro. Lustro świata: odbijają się w nim krzewy, drzewa i łąka. Odbijam się i ja. Czy po to jest, aby świat się w nim przeglądał? Karmię się tym jeziorkiem … Czy po to jest, abym się nim posilała? Kim jest? Albo raczej: czym jest? Stojącą wodą. Wielką kałużą w dołku. Jest szczęśliwe??? Nie pączkuje, nie kwitnie, nie owocuje …” – serce jej się ścisnęło.
— To niezupełnie tak — rzekł Colorista. — Ono nie jest kałużą. Zasilają je podziemne źródła.
„Źródła napełniają jeziorko – pomyślała Colorata. – I mnie”. Poczuła, jak jej korzenie wchłaniają wodę, jak woda miesza się z jej sokami i zaczyna krążyć od korzeni aż po wierzchołek. Spojrzała czeremcha na swoje odbicie w jeziorze i spostrzegła, że jej pień, gałęzie nie były już aż tak szare, jak wcześniej.
— Jestem — westchnęła z ulgą.
— Kim jesteś, Colorato? — zapytał Colorista.
— Jestem pączkowaniem, kwitnieniem i owocowaniem. Jestem zmiennością barw i kształtów. Jestem smutkiem i radością. Jestem obumieraniem i odradzaniem się. Jestem braniem i dawaniem. Jestem … miłością — zanuciła czeremcha. Spojrzała czule na jeziorko i powiedziała:
— Mogę ci dać to, co mogę. Chcesz?
— Chcę — szepnęła woda.
— Mogę odbijać się w tobie wszystkimi porami roku. Chcesz?
— Chcę — szepnęła woda. — Chcę mieć w sobie wszystkie twoje barwy, odcienie i kształty. Cieszyć się nimi, jak dotychczas.
— A więc tak się stanie! – zawołała Colorata i… wypuściła pąki. Przejrzała się w jeziorku, uśmiechnęła się – do siebie, do niego.
— A gdyby jezioro odpowiedziało, że nie chce, to co wtedy? — zapytał Colorista.
— Chcesz wiedzieć, czy wtedy również bym się rozwijała? Tak. Bo kocham to robić. Zawsze jednak przyjemniej, gdy wiesz, że swoim istnieniem sprawiasz radość również innym. To jednak nie jest najważniejsze ….
— A co jest ważne?
— Być tym, kim jestem.
— Nawet wtedy, gdy inni ciebie nie potrzebują?
— Nawet, gdy wydaje mi się, że mnie nie potrzebują.
— Gdy ci się wydaje? — zdziwił się Colorista.
— Tak — odpowiedziała Colorata. — Sam to zobaczysz — dodała tajemniczo i się uśmiechnęła.
***
Pąki na czeremsze – rozpulchnione deszczem, ogrzane słońcem ‒ otworzyły się, zamieniły się w purpurowe liście i w różowe kwiaty. Motyle, trzmiele, pszczoły… rozgościły się wśród kwiatów Coloraty – spijały z nich nektar, zapylały je. Płatki opadły. Niektóre z nich utworzyły u podnóża drzewa różowy kobierzec, inne wpadły do wody i pływały po niej niczym małe łódeczki. A na drzewie pojawiły się czarne koraliki. Szpaki pokusiły się na nie: jadły, jadły, jadły, jadły te owoce, a pestki wypluwały na ziemię…
***
— Coloristo, zobacz, jaką mam piękną sukienkę! — zawołała Colorata i potrząsnęła bordowymi liśćmi. — Tańczyć teraz będę wraz z wiatrem, szeleścić mą kolorową suknią od jesieni aż po wiosnę!
— To niemożliwe, wiesz — powiedział Colorista. — Liście odrywają się od ciebie za każdym razem, gdy się poruszasz.
Czeremcha spojrzała w dół. U jej podnóża liście utworzyły bordowo-brązowy dywan. Niepokój ścisnął jej serce. Zadygotała.
— A gdyby tak choć część ich na mnie została? — zaczęła się targować.
— To niemożliwe, wiesz.
— I znów będę nagim, bezlistnym drzewem??? Nie!
— A jeśli, to co wtedy?
Czeremcha zamyśliła się:
— Czuwać będę nad jeziorem i wierzyć, że się lód na nim rozpuści. Wsłuchiwać się będę w krążące we mnie soki i ufać, że znów wypuszczę pąki…
— Zapamiętaj to sobie, Colorato! — zawołał Colorista i znikł.
***
Wiatr strącił wszystkie liście, zasypał nimi ziemię, opatulił nimi pestki, które wcześniej rozsiały szpaki i oto któregoś ranka Colorata obudziła się i zobaczyła w jeziorze odbicie swego nagiego ciała: obwisłe, nagie gałęzie, szary kostropaty pień. „Zapamiętaj to sobie” – przypomniały jej się ostatnie słowa Coloristy.
— O czym mam niby pamiętać?! — zawołała ze złością. — Nie ma pąków, liści, kwiatów ani owoców! Jestem starą, nagą czeremchą! Bez sensu to wszystko. Chcę uschnąć.
Skupiła się na sobie, pragnąc powstrzymać krążące w niej soki i wtedy usłyszała, jak one szemrzą ‒ sennie, cichutko ‒ o zimie, wiośnie, lecie i… o jesieni. Wsłuchała się w tę ich kołysankę i wzruszyła.
„Jestem zmiennością barw i kształtów. Jestem smutkiem i radością. Jestem obumieraniem i odradzaniem się. Jestem braniem i dawaniem. Jestem – miłością”. Przypomniała sobie swoje własne słowa. Spojrzała z czułością na staw.
— Nadejdzie czas, że lód się na tobie rozpuści — powiedziała. — A ja … znów wypuszczę pąki. I chociaż teraz jeszcze ich nie ma, to już je w sobie czuję.