28-03-2023 przez Iza Janaczek
Kiedy sięgam pamięcią w czasy sprzed stomii, widzę przeważnie toalety. W Krakowie, w Rzymie, w górach Stołowych. W teatrze, kinie, w ulubionej knajpce i hipermarkecie... Jak przez mgłę pamiętam krajobrazy, zdarzenia, ludzi, ale już gdzie były czynne WuCetki – owszem i to całkiem wyraźnie.
Skromny toi toi'e w Dolinie Będkowskiej. Wypasiona toaleta publiczna w Monako. Totalny odlot w Serbii przy autostradzie, gdzie koedukacyjna toaleta sąsiadowała ścianą z "fast food'ową" knajpką... Pamiętam skromną ale czystą, drewnianą wygódkę w Albanii i totalną abstrakcję pod Wezuwiuszem, gdzie ludziom czekającym na wejście do jedynej pod wulkanem "toiki" rozdawano pachnące chusteczki. Nie było trudno się domyślić po co, bo aromat i to bynajmniej nie jodłowego lasu, czuć było nawet na końcu długaśnej kolejki.
Dziś patrzę na to wszystko z dystansem i humorem. Wtedy, do śmiechu mi wcale nie było...
Kiedy człowiek w końcu się przełamie i powie, że przewlekle choruje, ludzie z reguły współczują. Współczują gdy choroba jest z gatunku tych poważnie brzmiących, klasycznych i dystyngowanych. "Prawdziwa choroba" to cukrzyca, nerwica, migrena – ponoć domena szlachetnie urodzonych, problemy z sercem, stawami i kręgosłupem. To są choroby brzmiące godnie. Ale już takie wrzodziejące i to jelito, czyli choroba, której objawem głównym są totalnie niegodne ale za to częste i wyniszczające biegunki, to zupełnie co innego. Biegunki? Serio? Na to, to się stoperan bierze a nie karnet dożywotni do lekarza i spa w szpitalu co sezon. Takie choroby budzą co najwyżej politowanie, bo o zrozumienie trudno.
- Taka młoda a nie ustąpi miejsca w autobusie, no wstydziłaby się. To o Kindze. Kinga dwa dni temu wyszła ze szpitala, z chroniczną niedowagą. Choć jest źle, Kinga na przekór wszystkiemu usiłuje choć próbować żyć jak dawniej. Chodzi na małe zakupy, spotyka się ze znajomymi, jeździ komunikacją miejską, i rzeczywiście, woli w niej siedzieć, by nie upaść, gdy osłabnie.
- Wbił się do toalety przede mną, bezczelny smarkacz. To o Jacku. Jacek ostatkiem sił zdążył dobiec do wc w hipermarkecie, tym razem się udało, choć nie wie, czy było warto, słysząc to, co pod jego adresem dobiega zza drzwi kabiny.
- Znów jest skwaszona, nawet "dzień dobry" nie powie. To o Zuzi. Zuzka wciąż walczy z bólem, trochę zaklina rzeczywistość, bo prochów żadnych brać nie może, żeby jeszcze bardziej nie podrażnić chorych jelit. Czasami działa, częściej nie.
- Pewnie przesadziła z odchudzaniem bo chuda jak szkapa. To o Joasi. Aśka, studentka prawa, przed chorobą uwielbiała gotować i jeść. Teraz stara się, jak dawniej. Je ale nic się nie przyjmuje, bo wszystko zostawia w toalecie, którą odwiedza 35 razy na dobę.
- Kolejny raz zapomniał o oddaniu pracy na czas i spóźnił się na zajęcia. Wystarczy spojrzeć, wygląda jakby całą noc nie spał. Gdyby przestał imprezować, życie by mu się zaczęło układać. To o Adamie. Adam, dzisiejszą noc spędził na SOR-ze. Na to wygląda, że wróciło zaostrzenie, choć miał spokój prawie pół roku. Do domu wpadł, by się umyć i ogolić. Zatrzymała go toaleta i nie zdążył na 14-kę. Musiał jechać następnym autobusem, a on pod uczelnią był niestety parę minut po 8-ej.
- i moje ulubione – z panią to jest wieczny problem, bo pani po prostu przesadza...
Kiedy sięgam pamięcią w lata dla mnie słusznie minione, takie obrazki i opinie "na oko", pojawiają się zaraz po toaletach.
Stereotypy, brak wyobraźni, złe, krzywdzące słowa. I to nie tylko od postronnych ludzi, ale też tych, którzy z racji wykonywanego zawodu powinni rozumieć więcej i więcej wiedzieć. No życie, że zacytuję klasyka...
Szansa, by to się zmieniło pojawiła się już kilka lat temu. Wyparłam ją. Ale jak to, bez jelita? Ale jak to jakiś woreczek? Nie ma takiej opcji. Nigdy w życiu.
Tamta decyzja była kopią tego, co przerabiałam od lat, ale tą stronę mostu znałam. Kolejne szpitale, kolejne wc-wakacje, kolejne złe słowa słyszane w toaletowej kabinie jakiejś Ikei, czy teatru, gdzie niby kultura a jednak nie do końca... Kolejne fotki, piękne miejsca w tle i ta sama zmęczona twarz: przed sterydem, chuda i blada albo - po sterydzie, jak księżyc w pełni, z zakolami jak u rasowego 50-latka płci męskiej. Słowem aparycja taka, że jeśli by był nabór do kolejnej części Piratów z Karaibów to dostałabym rolę Pintela i to w cuglach (Pintel to ten gość nieoczywistej urody z przerzedzonym włosem i nabrzmiałą twarzą, widywany często w towarzystwie charakterystycznego pirata ze szklanym okiem)
O dziwo, decyzja nie była podyktowana jakimś dramatycznym wydarzeniem sensum stricte... Wręcz przeciwnie. Miarka się przebrała, gdy było względnie dobrze. Tak dobrze, jak nie pamiętam, kiedy poprzednio. To było kilkadziesiąt minut totalnej harmonii i wewnętrznego dostrojenia się do natury. Cicha wyludniona plaża, wokół spokój, tylko ciepłe, drgające powietrze i szum fal. Oglądałam spektakl, jaki nad wodami Morza Jońskiego dawało zachodzące słońce. I wtedy pomyślałam sobie, że chcę przeciągnąć tę chwilę totalnego "niepośpiechu" na resztę mojego życia. Chcę znów żyć jak kiedyś. Stomia? Właściwie, to czemu nie?...
Od kilku miesięcy znów żyję. Żyję naprawdę a nie na raz wgranym, bardzo uproszczonym demo...
Czy żyję pełnią życia? "Pełnia życia" to mocne, zobowiązujące określenie. Nie wiem, szczerze mówiąc, czy żyję pełnią życia, ale cały czas się staram :)
Czasami czuję jakby te 12-cie trudnych lat, toaletowa turystyka i złe czasy, gdy słońce świeciło gdzieś obok, a nie na mnie, istniały tylko w mojej głowie. Tak jak i wiele tamtych słów, zdarzeń i łez...
Po co zatem wracać do takich wspomnień? Bo one ukształtowały moje dzisiejsze ja. Sprawiły, że jestem odważniejsza, bardziej wytrzymała, patrzę szerzej i widzę więcej. Czy wciąż zagapiam się i gubię życiowy wątek, gdy nie zdążę się przesiąść do nowego pociągu na kolejnej stacji życia? Owszem. Ale patrzę na to wszystko już z totalnie innej perspektywy. Wolę wysiąść i poczekać na kolejny pociąg, niż jechać dalej tym, który jest mi totalnie nie po kierunku. Przysiadam wtedy na chwilkę na peronie i czekam cierpliwie. Nabieram właściwej perspektywy i kiedy nadjeżdża kolejny – tym razem już mój skład – wsiadam ;) Szukam miejsca koniecznie przy oknie, by w drodze do następnego celu podziwiać widoki.
Przeczytałam ostatnio cytat z powieści "Zaklęci w czasie" Audrey Niffenegger. Pomyślałam sobie, że idealnie oddaje on to, co mną kierowało, wtedy, na tej zapomnianej przez Boga i ludzi dzikiej albańskiej plaży... "Czas jest darmowy, ale bezcenny. Nie można go posiadać, ale można go wykorzystać. Nie można go zatrzymać, ale można go używać. Raz stracony nigdy nie powróci..."
Zostawiam Was z tymi słowami, Drodzy odwiedzający. Może Was natchną do czynów, które na nowo nadadzą pęd Waszemu życiu. A może staną się potwierdzeniem, że czas, choć nieuchwytny, czasami, na ułamek sekundy staje w miejscu - tylko dla nas, byśmy mogli właściwie spojrzeć na rzeczy, na które nigdy nie ma czasu.... Z własnego doświadczenia wiem, że poczucie upływającego czasu zmienia optykę. I co ważne, często zdecydowanie na lepsze. Pewnie właśnie dlatego, ja sama patrzę dziś na wiele spraw tak, jak w tamten wieczór na zachód słońca. Tak, jakbym zobaczyła je na nowo, zupełnie innymi oczyma.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz