25-10-2024 przez Iza Janaczek
Z górami jest trochę jak ze sportem. Weźmy taką na przykład, piłkę nożną. Futbol ma dwa typy fanów – tych bardziej stacjonarnych, czyli tylko oglądających, i tych aktywnych, czyli biorących przykład i czynnie celebrujących swoje hobby.
Góry mają podobnie, jedni ustawiają na tapetę w telefonie fotkę gór znalezioną w internecie, inni w te góry idą i robią ją sami.
Odkąd pamiętam, góry zawsze były gdzieś obok. Były tłem mojego dzieciństwa i młodości - tej wczesnej i tej późniejszej.
Góry były przed chorobą, w jej trakcie i są teraz. Gdy znów mogę je przenosić.
Czy aby w pełni docenić i uszanować góry trzeba koniecznie zdobywać je krok po kroku? Według wielu - tak.
Też tak myślałam, póki sama mogłam tak robić. Jednak, jako że punkt widzenia weryfikuje miejsce siedzenia, nieco poszerzyłam swój światopogląd na ten temat.
Nadszedł czas, gdy luksus i przywilej chodzenia w góry został mi odebrany.
I to na bardzo długo.
W czasie, gdy wyczynem było przejście kilkudziesięciu metrów po płaskim terenie, nawet łagodne podejścia pod górę jawiły się jako totalne fantasy .
I wtedy właśnie góry zwiedzałam samochodowo. Wjeżdżałam, a raczej wwożona byłam pod sam szczyt, a jeśli się nie dało, to jak tylko było można, najbliżej. I znów mogłam czuć się tak, jak czuje się człowiek patrzący na świat z perspektywy wierzchołka, choć zdrowotnie byłam u samego podnóża góry.
Zdarzało mi się słyszeć kąśliwe uwagi, że tak się gór nie zdobywa, że w góry się chodzi piechotą, a na szczyt wdrapuje, czyli wchodzi, a nie wjeżdża. Cóż – ja wcale nie zdobywałam gór, ja tylko korzystałam z ich wielkiej mocy uzdrawiania myśli, ale wtedy nie miałam ani sił, ani ochoty, by komukolwiek ten niuans tłumaczyć. Wtedy cieszyło mnie, że mogę aż tyle. Ot, pospacerować chwilę, usiąść na ławce pod schroniskiem lub po prostu na zboczu góry, patrzeć w niebo i liczyć chmury.
Niewielki był to wachlarz możliwości, ale jednak oznaczał, że wciąż byłam, a to dawało mi przewagę nad opcją, w której nie ma już nic.
Na tamten czas nie miałam wygórowanych, nomen omen, marzeń.
Marzyłam, by nie było gorzej.
Cóż…
Nie wszystkie marzenia się spełniają.
Było.
Dziś znów chodzę w góry. To ogromna frajda znów móc, choć z wielkim sentymentem wspominam czasy, gdy czerpałam z ich sił, pobierając moc i energię niejako spod lady, albo kuchennymi drzwiami.
Czy uważam, że tamto przeżywanie bycia na szczycie jest mniej warte niż to dzisiejsze? Nie. W żadnym razie. Wręcz przeciwnie. Dzisiejsze oglądanie świata z wysokości daje mi poczucie mocy i wdzięczności. Tamto - wspomagane, pozwalało mi mieć nadzieję.
A bez niej nie byłoby całej reszty.
Jesienne góry to góry łaskawe. Zwłaszcza te, w których rządzą drzewa liściaste. Te góry zwłaszcza jesienią sycą oko ciepłymi kolorami i wyjątkowym, typowym dla tego czasu zapachem. Warto wyjść na szczyt, albo, gdy brak sił – wyjechać, usiąść i sycić zmysły tą wyjątkową energią gór.
Kto wie, do jak wielkich czynów i decyzji potrafią one jeszcze natchnąć.
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
Napisz komentarz