15 Listopad 2024
06-08-2024 przez Iza Janaczek
Kiedy dziecko nie chce jeść, lekarz przepisuje mu syropek na apetyt. Ewentualnie zaleca jakieś drażetki lub rozpuszczalne gumy do żucia i ordynuje ruch na świeżym powietrzu, a na noc - dla lepszego snu i odpoczynku, przyjemne i odprężające olejki eteryczne. Malec, patrząc ufnie w oczy rodziców, łyka wszystkie te zabiegi mające poprawić jego dobrostan, pławiąc się w trosce najbliższych mu osób. Z czasem apetyt wraca i wraca energia.
Wszystko znów na swoim miejscu.
fot. pixabay
I rozpatrując temat ściśle jednowątkowo i bez metafizycznych alegorii - wydawać by się mogło, że jakoś tak trochę łatwiej ogarnąć ten brak apetytu u dzieci niż u dorosłych. Zważywszy, że rozpatrujemy go stricte pod kątem tego, co w talerzu, a nie tego, co w głowie. A to spora różnica.
Język polski to niesamowity język. Pełen jest niedomówień, podwójnych znaczeń i symboli. Zmusza do przemyśleń, zmian kursu, buntu lub - smutnych konkluzji.
I właśnie dlatego również w temacie apetytu można patrzeć na ten temat na dwa sposoby – dosłownie i w przenośni.
Czy są jakieś wnioski z tych obserwacji? Jest jeden główny. I budzi uzasadniony niepokój.
Zdecydowanie łatwiej wyeliminować brak apetytu w stricte produktowym znaczeniu słowa. Wprost proporcjonalnie trudniej jest zrobić to, biorąc pod uwagę jego mentalny aspekt.
fot. pixabay
My dorośli często cierpimy na brak apetytu. I nie, niekoniecznie chodzi o to, że nie odczuwamy głodu. Ta dysfunkcja jest raczej skutkiem ubocznym innego braku apetytu - braku apetytu na życie.
Co się podziało, że nie obudziliśmy się z kolejną wiosną? Że, mimo iż dotrwaliśmy do kolejnego lata, to snujemy się przez następujące po sobie dni i tygodnie, wciąż z półprzymkniętymi oczyma, ledwo rejestrując, jak oszałamiająco pięknie jest wokół nas?
Zachwyt zastąpiło zniecierpliwienie.
Radość – frustracja.
A ciekawość życia – znużenie i pasywna agresja, wyrażająca się w ciągłym poczuciu życiowej krzywdy polegającej na niemożliwości dogonienia sąsiada, kolegi z pracy, przyjaciela, szefa działu czy własnego brata. Być może ci ludzie naprawdę mają się lepiej i warto się przyjrzeć, jak do tego stanu doszli, a być może tylko lepiej opanowali techniki autopromocji w social mediach. Kto to dziś wie, skoro problem z właściwą optyką nierzadko mają nawet główni zainteresowani...
fot. pixabay
Zmieniły się czasy, zmieniliśmy się my. Choć życiowy bufet ugina się od różnorodności, a open bar czynny jest całą dobę - nie dojadamy albo jemy w biegu. I wcale nas już tak bardzo nie cieszy to, co w menu. I choć tyle czasu - a w zasadzie tyle życia poświęciliśmy na jego ułożenie, oko ucieka nam na stół sąsiada – bo tam wszystko wygląda lepiej.
Czy to oznacza, że apetyt rośnie nam w miarę jedzenia? Zdecydowanie tak!
Choć paradoksalnie, im więcej na tym naszym życiowym półmisku, tym mniej ochoty na niemieszczące się już w nim frykasy.
Złapaliśmy króliczka, którego mieliśmy tylko gonić, no i się podziało. Koniec końców, króliczek okazał się niewart gonienia. Zwykły, szary, z długimi uszami i krótkim ogonkiem. No totalnie nic ciekawego, jak się człowiek z bliska przyjrzy… No nic… Trzeba gonić dalej. Może kolejny będzie jakiś taki bardziej „wow”, markowy i do pokazania innym, żeby sobie nie myśleli, że my nie damy rady…
Gonimy więc, łapiemy i dokładamy do półmiska kolejne zdobycze. I choć coraz bardziej głodni, bo ruch to jednak tak na człowieka wpływa - na żadną z tych rzeczy nie mamy apetytu…
fot. pixabay
Z czasem uświadamiamy sobie, że osiągnęliśmy stan, w którym jesteśmy i przejedzeni i jednocześnie wciąż głodni… To trochę ironia losu, bo choć ten nasz stół ugina się od nadmiaru wszystkiego, próżno szukać na nim czegoś, co można przełknąć z prawdziwą przyjemnością, jaką odczuwaliśmy, nie mając tak wypasionego menu w rękach.
Nadeszło kolejne piękne lato. Dotrwaliśmy do niego, a to znak, że wciąż żyjemy. To dobra wiadomość, bo oznacza, że wciąż mamy jeszcze czas na zmianę diety. :)
Dzień dobry, dobrzy Ludzie.
fot. pixabay
Napisz komentarz