08 Grudzień 2024
21-12-2023 przez Iza Janaczek
Chyba od zawsze lubiłam kolędy. Były bajką opowiadaną za pomocą muzyki. Mówiły o dziecku. Małym, maluśkim Chłopczyku, który narodził się, gdzieś daleko w ciepłych krajach. Dla mnie dziecka szarego PRL-u "ciepłe kraje" to była totalna abstrakcja, znana tylko z programu Tony'ego Halika i Elżbiety Dzikowskiej.
Mały Jezus, narodzony daleko, dawno i w miejscu, gdzie nigdy nie pada śnieg... Jakież było zatem moje zdziwienie, gdy na obrazku przedstawiającym Świętą Rodzinę i - a jakże, stajenkę skleconą z drewna (rarytasu nieosiągalnego w ubogiej w drzewa Palestynie) zauważyłam biały puch. Na lichym dachu lichej stajenki leżała wielka, gruba czapa białego bardzo nieafrykańskiego śniegu...Ta niekonsekwencja mocno mnie frapowała. Okazała się jedną z wielu, jakimi obrosła biblijna opowieść o narodzinach Małej Wielkiej Miłości.
Oczywiście wiedziałam, że to nie baśń, że to fakty tylko trochę podbarwione i zmodyfikowane, dla lepszego efektu. I choć PRL w istocie był szary, ta biblijna barwna opowieść wybitnie działała na nasze czułe, empatyczne wyobraźnie.
foto pixabay
Jednak, wciąż było tyle pytań i tak mało odpowidzi...
Skąd ten śnieg? Skoro to Afryka.
Skąd stajenka? Skoro maleńki Zbawiciel narodził się w grocie?
Być może wszystko to było dla wzmocnienia przekazu. Być może, poniewaź taka wersja w naszej szerokości geograficznej była bardziej naturalna i przyswajalna. A być może z powodu faktu nie znania faktów.
I można się obruszać, że to nam krzywiło optykę. Pewnie trochę krzywiło. Ale jednocześnie budowało też wrażliwość. (Choć fakt faktem, nie ma co powtarzać, że palmy to zwyczajowo pod śniegiem leżą, bo taki stan rzeczy zarejestrowano na świętym obrazku.)
Ideą takiego "wyromantyzowania" świąt i losów niezwykłej Rodziny z Nazaretu było przekazanie światu pewnego nienachalnego imperatywu. Dotyczył on potrzeby odczuwania współczucia, zrozumienia i empatii.
foto pixabay
Wtedy, w szarym PRL, współczuliśmy i rozważaliśmy, jak musiało być Im ciężko. Ona, w wysokiej ciąży, On w ogromnym kryzysie braku mocy sprawczej. Tułający się i wszędzie otrzymujący odmowę.
"Nie było miejsca (...) w Betlejem, w żadnej gospodzie". Dziś to by zwyczajnie nie przeszło.
Bo przecież wystarczy powiadomić odpowiednie organizacje.
Wystarczy zareagować.
Zwrócić uwagę.
Zadzwonić gdzieś.
Zrobić coś.
No i święta prawda. Tak. Trzeba i można. Tylko, że dziś "zrobić coś" wygląda raczej tak samo, jak wtedy, gdy ludzie w najwyższej potrzebie napotykali mur obojętności. Z tą tylko różnicą, że kiedyś nie było smartfonów i nie można było zrobić fotki tułającej się parze.
Czy w szarych czasach PRL-u byśmy zareagowali? Czy byśmy pomogli? My dzieciaki wychowane na kolędach i biblijnych opowieściach pewnie tak, choć moc sprawcza raczej licha była u nas wtedy jak ta stajenka z kolędy.
Nie to co teraz.
Dziś mocy sprawczej mamy całe moce. Tylko sił i czasu brak, by się przekonać o tym drzemiącym w nas potencjale.
foto pixabay
Nie, nie chodzi tu o wykazanie wyższości religii nad świeckością. Chciałam tu dziś spojrzeć na dramat tych młodych na tamten czas ludzi będących w kryzysie bezdomności i odrzucenia, inaczej, niż przez pryzmat biblijnej opowieści. Bo choć minęły dwa tysiąclecia śmiem przypuszczać, że odrzucenie i obojętność bolą tak samo. Tak, jak bezsilność i rozpacz. Abstrahując więc od tematów drażliwych i często mocno spornych, jedyne, co jest ważne, ponadczasowe i nezależne od przekonań, poglądów czy wiary - to wielka konieczności przedłożenia uważności i empatii nad obojętność. Wszędzie i w każdym czasie. Bo odrzucając w tych refleksjach, dosłownie na momencik, cały walor religijny, w historii małżeństwa w podbramkowej sytuacji właściwie chodzi tylko o odrobinę empatii.
W końcu znaleźli kąt. Ritz to to, niestety, nie był. Ba, nie była to nawet najtańsza miejscówka w wątpliwej dzielnicy. Kąt, jaki udało się Im w końcu ogarnąć, by móc powitać na świecie swoje Dziecko (a jak mówi Biblia, czas był już najwyższy), znaleźli w grocie, gdzie prawdopodobnie bytowały już bydlątka.
W takim właśnie anturażu na świat przyszedł jego Zbawca.
I kiedy już najgorsze został ogarnięte, bo nie trzeba było rodzić pod gołym niebem, do groty zaczęli zaglądać liczni goście. Każdy chciał zobaczyć niezwykłe Niemowlę, choć jakby się zastanowić czego potrzebuje każda matka w połogu, to ostatnią rzeczą jakiej potrzebuje, jest tabun gości. W to miejsce przydałby się tylko jeden, za to mówiący - "nie możecie tu zostać, Maluch się zaziębi. Zapraszam Was do mnie". Ja wiem, że gdyby zmienić bieg historii nie dopełniłyby się słowa proroctwa, ale sami pomyślcie - jak bardzo by ten gest był na miejscu i w porę.
foto pixabay
W dzisiejszym świecie też odwiedzamy stajenkę, bo to tradycja, no i można zrobić ładne zdjęcie ze żłóbkiem. Czy przy tych czynnościach choć mimochodem zahaczamy myślą o wizję dwojga smutnych wędówców tułających się w tak dramatycznych okolicznościach? Wizję będącą faktem, choć tak dawno, dawno temu? Czy ktoś przywoła w wyobraźni twarz szalejącej z niepokoju młodziutkiej dziewczyny - przyszłej matki? Albo zgarbioną, zrezygnowaną sylwetkę przyszłego ojca, zgnębionego faktem, że nie potrafił zadbać o swych najbliższych? Czy oprócz walorów estetycznych i religijnych spodziewamy się czegoś więcej po tych symbolicznych odwiedzinach? Może tak, może nie. Choć zdecydowanie lepiej dla ludzkiego gatunku byłoby jednak wybrać opcję pierwszą. Bo nawet tylko we wspomnieniu tamtej pierwszej dramatycznej sytuacji, dostrzec można coś wyjątkowego i unikatowego. Nie, nie w ładnych figurkach. W nas samych.
Jak śpiewał Jacek Kaczmarski w jednej z piosenek uświetniajacych płytę o tematyce bożonarodzeniowej:
"Czekał nas widok najzwyklejszy w świecie:
Stajenka, żłobek, ojciec, matka, dziecię
Cud w tym był tylko, że na widok onych -
Każdy się poczuł – niedoczłowieczony
W tym, że odchodził przejęty tęsknotą
I tylko o to chodziło tylko o to"
Bo w tym czasie chodzi o to, byśmy znów coś poczuli... Coś, co sprawi, że na nowo polubimy święta. A kto wie, może na powrót nawet samych siebie?
Dzień dobry, dobrzy Ludzie
foto pixabay
Napisz komentarz