08 Grudzień 2024
15-12-2023 przez Iza Janaczek
Ostatnio w autobusie komunikacji miejskiej, którymi uwielbiam jeździć, koniecznie bez słuchawek w uszach, usłyszałam rozmowę w świątecznym, a jakże, klimacie.
Nie, nie podsłuchiwałam. Rozmawiające kobietki raczej liczyły się z tym, że są słyszane i słuchane skoro głośność, jaką sobie włączyły była słyszana pewnie także na przystanku, który minęliśmy 5 minut wcześniej.
Dialog ów brzmiał mniej więcej tak:
- cholera, znów te krokiety, te uszka. Eech. Będę to lepić do nocy. Powiem Ci, że co roku obiecuję sobie, że to już ostatni raz. Po cholerę te całe "rodzinne" święta. Teściowa mnie nie trawi, ja jej też. Potem pasterka,, bo wiadomo, wypada, a ja, jak znam życie, będę od rana na nogach. Marzę, żeby było już po.
- ale wiesz, że możesz kupić uszka? Ja w zeszłym roku kupiłam i nikt się nie połapał, że nie domowe.
- no wiem, wiem, ale to tradycja. Nie wyobrażam sobie, że można nie robić samemu pierogów. U mnie by się wszyscy kapnęli, a już na pewno ta czarownica. Ona serio ma jakiś radar. Poza tym, lubię te świąteczne przygotowania.
Kurtyna.
pixabay
Stoję tak obok usiłując zachować poker face. W moim słowniku i kodeksie, słowo "tradycja" to obok zwrotu "nie wypada" - największe świąteczne porażki. Dlaczego?
Bo rozumiane są zdecydowanie nie tak, jak być powinny.
Już pomijam fakt, jaki sprawia, że my kobiety lądujemy w memach i dowcipach – mam na myśl zaprzeczenie sobie samej już w trzecim zdaniu dotyczącym tej samej sprawy, bronionej w dwóch zdaniach poprzednich. Bardziej jakoś szokuje i smuci to, że zwłaszcza my kobietki, nie potrafimy odróżnić TRADYCJI od tradycji.
Tradycją jest dla nas zmęczenie, zniechęcenie, poczucie osamotnienia, stres związany z niechcianymi konfrontacjami i tym, że nie zawsze umiemy się obronić i z tego powodu także poczucie, że nie mamy wsparcia. Bo często naprawdę go nie mamy.
Tradycją stają się też świąteczne animozje, awanturki, złośliwości i uwagi w dobrej wierze. Bo barszczyk za mało esencjonalny, bo pierożki za twarde, bo chałka jakaś nijaka (pomijam fakt, że chałkę się raczej kupuje, nie piecze).
I tradycją stało się też to, że nie wypada postawić się broniąc własnego zdania... Pogadają i pójdą. Nie warto się odzywać. Może i tak, ale może, w takim razie, warto nie dopuścić, by "sobie gadali"? Albo niech sobie i gadają, ale nie przy naszej wigilii, do której przygotowania włożyłyśmy tyle pracy, wysiłku i serca?
Nie, nie teoretyzuję. Sama byłam kiedyś gospodynią wigilijnego koszmarku, w którym "mężusiowi pewnej żonki" smakowało tak, że poprosił o dokładkę, na co owa żonka z udawanym przerażeniem w głosie: – "Absolutnie nie! Już to, co zjadłeś ci może zaszkodzić". Temat dotyczył barszczyku. I nie, nie chodziło tu o jakieś gastryczne dolegliwości "mężusia pewnej żonki", ale o finał jej tyrady rozpoczęty zanim usiedliśmy wszyscy do stołu. Po za mało okazałej choince, zbyt klasycznych i nudnych talerzach, zbyt mało doprawionej sałatce i nijakiej chałce, przyszedł czas na barszczyk :) I nie, żeby on jakiś rzeczywiście był toksyczny. Nie był. Ale za to był następny na liście.
pixabay
Przeżyłam aż za dużo takich koszmarnych świąt, nie umiejąc inaczej. Potem zachorowałam i stwierdziłam, że dość tego nie-dobrego. Nie wiedząc, jak długo będę jeszcze w ogóle mogła celebrować ten wyjątkowy czas, postanowiłam celebrować go tak, jak nakazuje TRADYCJA, nie tradycja.
A TRADYCJA nakazuje celebrować go tak, jak nam w duszy gra. Warunek jest jeden – nie czynić tym "duszy graniem" nikomu niczego złego. Nie zapraszam więc ludzi gaszących mi światło. I nie zapraszam ludzi gaszących światło moim Kochanym. Nie lepię miliona pierogów, jakby wszystkie sklepy miały zostać zamknięte do końca świata, jeśli mam przestrzeń i siły - lepię tyle, by było na kolację. Nigdy też nie robię tego sama, otaczając się ludźmi właściwymi, zawsze mam w tym działaniu towarzystwo.
Jeśli nie mam przestrzeni, bo czas mi się magicznie nie wydłużył, nie robię pierogów – zamawiam je u kogoś, kto robi je zawodowo, domowo i z sercem.
Nie myję okien w środku zimy i nie sprzątam do utraty tchu tuż przed świętami, robię to na bieżąco, więc potem nie mam potrzeby biegać jak w ukropie.
Czy nie "biegam" mimo to? "Biegam", nie da się uniknąć pewnego pędu. Ale dbam, by tradycja nie zakłóciła mi celebrowania TRADYCJI. :)
pixabay
Po co łapać zadyszkę, której powstania być może nikt nie doceni, jeśli można oddychać pełną piersią i delektować się poczucim prawdziwego świętowania.
Ja wiem, że nie jest łatwo stawiać granice. Nie jest też łatwo zerwać z tradycją. Ale warto, bo tylko wtedy wróci ta prawdziwa, pisana wielkimi literami, a z nią prawdziwa magia świąt – i wspólne spędzanie czasu z ludźmi, którzy szanują to, że wystałaś się w kolejce za pierogami, których nie zdążyłaś sama zrobić, więc musiałaś kupić.
To nie wstyd nie zdążyć ze wszystkim. Wstyd tego nie rozumieć i nie docenić, z jak wieloma rzeczami jednak się udało.
Dzień dobry dobrzy Ludzie :)
pixabay
Napisz komentarz