08 Grudzień 2024
14-02-2024 przez Iza Janaczek
Ścisk i tłum. W kinie raczej menu rzewne niż akcyjne czy psychologiczne. Wszędzie snujące się pary z kwiatem w dłoni, w zależności od wieku, zasobności portfela i ambicji – od skromnego tulipana z Biedronki po bukiet róż w stylu bizantyjskim, czyli na bogato.
I gdy się tak patrzy wokół, trudno nie odnieść wrażenia, że dziś, w tej taśmowej produkcji slodkiego szczęścia i romantyzmu, my, ludzie, chcemy teraz, już,w tym momencie powetować sobie codzienną obojętność wobec siebie i wzajemne się nie dostrzeganie. Dziś jest rzewnie, romantycznie i do upojenia. A jutro? A jutro będzie jutro i już.
Słowem – walentynki.
Dzień w którym słowo "kocham" wypowiada się chyba częściej niż przez wszystkie pozostałe 364 dni łącznie.
foto pixabay
"Love is in the air" - można by zanucić z klasykiem, ale czy na pewno?
Czy za tydzień, gdy żywot zakończą i te budżetowe tulipany i te wypasione róże – ta "walentynkowa miłość na zawsze", nadal się będzie tak żywotnie wszędzie unosić, czy raczej podzieli los zwiędłych kwiatów, bo proza życia to proza życia i wzajemne uczucie w dzień powszedni nie wytrzymuje konkurencji z lukrowanym marzeniem ledwo widocznym w dyskretnym świetle świec.
I tu właśnie pojawia się fundamentalne pytanie, a mianowicie, czy święto zakochanych i miłość sama w sobie to to samo święto?
I kiedy tak patrzę na to, co wokół i na to, co w tym temacie prezentują social media, to myślę sobie, że trochę nie do końca się to wszystko spina.
14 lutego ocieka czerwienią serco-baloników lewitujących pod samym sufitem, pachnie płatkami róż, które dziś kosztują wiele więcej niż w każdy inny dzień powszedni, a tak samo szybko zwiędną, no i ma smak czekoladek… lub popcornu, jeśli ktoś wybiera opcję: kino i prażona kukurydza.
foto pixabay
Z kolei miłość sama w sobie nie ocieka różem i rzadko kiedy na co dzień pachnie kwiatowymi płatkami. Często kolor miłości zwyczajnej, takiej wtorkowej, środowej i ogólnie z grubsza bezterminowej, to szara proza życia od czasu do czasu muśnięta bardziej pogodnym pastelem.
Pachnie ta miłość też inaczej niż walentynkowe perfumy i czekoladki. Nierzadko to zapach odgrzewanej zupy z wczoraj, bo życie tak pędzi, że nie było czasu zrobić nowej, a taka dwudniowa to mega praktyczna rzecz, bo człowiek wie, że mąż zje coś domowego, a nie kolejnego fast fooda, który w jego wieku ani chyba za chwilę skończy się opcją szach-mat. Często codzienna, zwykła miłość to woń przypalonej jajecznicy, która została na gazie dosłownie na minutkę, kiedy poszłaś zapytać, jak się wyłącza w telefonie tę funkcję w banku, i temat zszedł na przyszłe wakacje.
foto pixabay
Codzienna miłość pozbawiona jest też smaku najbardziej wyszukanych czekoladek, często za to zaprawiona jest goryczą kolejnej porażki, której On doświadczył w pracy. Patrzysz i nic nie możesz zrobić, choć wiesz, że totalnie na to nie zasłużył, bo to kawał wspaniałego Człowieka i fachowca, ale nie rozpycha się tak jak inni, więc ma trudniej.
Ciągle zabiegana codzienna miłość, choć często nie ma czasu na buszowanie po sklepach, by znaleźć tę wspaniałą bieliznę, wino czy perfumy, (które w walentynki ponoć wypada dać w prezencie), zawsze znajdzie chwilę, by napisać esemesa:
kocham cię
jedź ostrożnie
zrobiłam jarzynową i naleśniki, nie jedz dziś głupot :)
foto pixabay
Miłość to też rozczarowania, dobra mina do złej gry i zmiany planów, bo akurat dziś trzeba było zostać dłużej w pracy, albo skoczyć z dzieckiem do lekarza, bo w przedszkolu przegląd chorób do złapania i jesteście gdzieś w połowie stawki.
I choć to 14 lutego i myśleliście, że choć w takim dniu się uda zorganizować małe wyjście. Tymczasem - znów nici z tego wielkiego planu na małą przyjemność, choć cieszyłaś się, jak wariatka wizualizując sobie przez cały ubiegły tydzień w głowie, w co się ubierzesz i jak będzie cudnie znów się poczuć zadbaną kobietą wampem, a nie tylko matką-Polką-pracującą.
I takie to właśnie bywają te walentynki. Nieinstagramowe, totalnie jakieś takie - nie w trendach.
Często w kapciach, dresie lub znoszonych jeansach. Być może z zupą z poprzedniego dnia lub przypaloną jajecznicą. Być może z coldrexem lub mlekiem z miodem i czosnkiem, bo jednak przedszkolny maraton chorobowy nie ominął i Was.
foto pixabay
I choć może w tym momencie myśl o klimatycznej knajpce jawi się tak odlegle, jakby była na sąsiedniej galaktyce, to i tak się człowiek cieszy, że dało się znaleźć chwilę w tej własnej czasoprzestrzeni walentynkowego czwartku. I choć bez czekoladek, baloników i wielkich słów – jednak udało się odetchnąć, bo synkowi spadła gorączka i wreszcie zasnął.
I tak sobie siedząc we dwoje - nie w klimatycznej knajpce, a we własnej kuchni, która już się prosi o remont, jedząc zwykłą dwudniową jarzynową, zamiast asamitnego, czekoladowego fondant i przeglądając zdjęcia z ostatnich wakacji, które były lepsze, niż wszystkie walentynki razem wzięte, człowiek myśli sobie przekornie acz z wdzięczością i pokorą – zawsze mogło być gorzej :)
Dzień dobry, dobrzy Ludzie :)
foto pixabay
Napisz komentarz